ROBERT GRAVES CÓRKA HOMERA Homer’s Daughter Tłumaczył Wacław Niepokólczycki
Wydanie polskie: 1994
PROLOG Kiedy dzieci...
32 downloads
489 Views
817KB Size
Report
This content was uploaded by our users and we assume good faith they have the permission to share this book. If you own the copyright to this book and it is wrongfully on our website, we offer a simple DMCA procedure to remove your content from our site. Start by pressing the button below!
Report copyright / DMCA form
ROBERT GRAVES CÓRKA HOMERA Homer’s Daughter Tłumaczył Wacław Niepokólczycki
Wydanie polskie: 1994
PROLOG Kiedy dzieciństwo moje upłynęło, a dni już przestały wydawać się wieczne, ale skurczyły się do dwunastu lub mniej godzin, zaczęłam poważnie przemyśliwać nad śmiercią. To pochód pogrzebowy mojej babki, w którym szła połowa kobiet z Drepanon, lamentujących jak kuliki, uświadomił mi własną śmiertelność. Wkrótce wyjdę za mąż, urodzę dzieci, zrobię się gruba, stara i brzydka — lub chuda, stara i brzydka — i niebawem umrę. Co zostawiając po sobie? Nic. Czego oczekując? Gorzej niż niczego: wieczystej półciemności, w której duchy moich antenatów i antenatek wałęsają się po niewyraźnej równinie szeleszcząc niczym nietoperze; posiadając całą wiedzę o tym, co było i będzie, a jednak bez możności wykorzystania jej; ciągle obdarzone ludzkimi namiętnościami jak zazdrość, żądza, nienawiść i żarłoczność, ale w niemocy ich zaspokojenia. Jak długi jest dzień, gdy jest się umarłym? W parę nocy później ukazała mi się babka. Trzy razy próbowałam ją uściskać, lecz za każdym razem usuwała się na bok. Głęboko urażona zapytałam: — Babciu, czemu nie stoisz spokojnie, kiedy chcę ciebie pocałować? — Kochanie — odrzekła — wszyscy śmiertelnicy są tacy po śmierci. Ścięgna już nie krępują ich ciała ani kości, które znikają w okrutnym ogniu stosu całopalnego, a dusza ulatuje jak marzenie. Nie sądź, że mniej cię kocham: ja tylko nie mam ciała. Nasi kapłani zapewniają, że niektórzy bohaterowie i bohaterki, dzieci bogów, cieszą się godną pozazdroszczenia nieśmiertelnością na Wyspach Błogosławionych; wymysł, w który nawet opowiadający nie wierzą. Jednego jestem pewna: że nie istnieje żadne prawdziwe życie poza tym, które znamy, a mianowicie poza życiem pod słońcem, księżycem, gwiazdami. Umarli są umarłymi, chociaż składamy ich duchom obiaty z krwi mając nadzieję, że da im to złudę doczesnego odrodzenia. A jednak... A jednak istnieją pieśni Homera. Homer umarł dwieście lat temu czy więcej, a mówimy o nim jak o kimś żywym. Mówimy, że Homer opiewa, nie opiewał takie to a takie wydarzenie. Żyje on dalece prawdziwiej nawet niż Agamemnon i Achilles, Ajas i Kasandra, Helena i Klitajmestra oraz inni, o których napisał w swym poemacie o wojnie trojańskiej. Oni są tylko cieniami przyobleczonymi w ciało poprzez jego pieśni, i pieśni jedynie zachowują siłę życia, moc kojenia, wzruszania czy wyciskania łez. Homer jest
2
teraz i będzie wtedy, gdy moi współcześni poumierają i pójdą w niepamięć: słyszałam nawet takie nieświątobliwe proroctwo, że przeżyje samego ojca Zeusa, chociaż Mojry nie. Rozmyślając nad tymi rzeczami w wieku lat piętnastu, stałam się melancholijna i wyrzucałam bogom, że nie zrobili mnie nieśmiertelną. I zazdrościłam Homerowi. Było to z pewnością dziwne u dziewczyny i nasza klucznica, Eurykleja, często kiwała nade mną głową, gdy snułam się po pałacu z nasępioną, opuszczoną twarzą zamiast zabawiać się jak inne w moim wieku. Nigdy jej nie odpowiadałam, lecz myślałam sobie: „A ciebie, kochana Euryklejo, nic już nie czeka oprócz dziesięciu czy dwudziestu co najwyżej lat, w których siły twe stopniowo zwiotczeją, a dolegliwości reumatyczne będą się wzmagać, i cóż dalej? Jak długi jest dzień, gdy się jest umarłym?” Te moje rozważania o śmierci tłumaczą lub przynajmniej rzucają pewne światło na tę wysoce niezwykłą decyzję, którą ostatnio powzięłam — zapewnić sobie pośmiertne życie pod płaszczem Homera. Niechaj bogowie, którzy wszystko widzą, a których ja nigdy nie zaniedbuję czcić, udzielą mi powodzenia w tym usiłowaniu i ukryją me oszustwo. Femios, pieśniarz, złożył przysięgę nie do złamania, że puści w obieg mój poemat — w ten sposób spłacając dług, który zaciągnął w owo krwawe popołudnie, kiedy z narażeniem życia ocaliłam go od miecza o dwóch ostrzach. Co się tyczy mojej pozycji i pochodzenia — jestem księżniczką Elymów, mieszanej rasy zamieszkującej Eryks i jego okolicę. Eryks jest uczęszczaną przez pszczoły górą, która dominuje nad wysuniętym ku zachodowi rogiem trójbocznej Sycylii, a nazwę swą wywodzi od wrzosu, którym karmią się niezliczone roje pszczół. My, Elymowie, chlubimy się, że jesteśmy najodleglejszym narodem cywilizowanego świata — z pominięciem pewnych kwitnących greckich kolonii założonych w Hiszpanii i Mauretanii, lecz przypisaliśmy sobie tę chlubę po raz pierwszy, kiedy ich jeszcze nie było; i nie wymieniając Fenicjan, którzy, choć nie są Grekami i składają barbarzyńskie ofiary z ludzi, mają pewne podstawy do tytułu cywilizowanych i zapuścili mocno korzenie w Kartaginie i na całym afrykańskim wybrzeżu. Muszę teraz pokrótce powiedzieć o naszym pochodzeniu. Ojciec mój wywodzi swój ród w prostej męskiej linii od herosa Egestosa. Egestos urodził się na Sycylii, jako syn rzecznego boga Krimissosa i trojańskiej wygnanki szlacheckiego rodu, Egesty, lecz, jak powiadają, popłynął do Troi na prośbę króla Priama, gdy król Agamemnon z Myken obległ gród. Troi jednakże było sądzone ulec, a Egestos miał szczęście uniknąć śmierci pośród achajskich włóczni. Obudzony ze snu przez swego krewniaka Eneasza Dardana, kiedy wróg wtargnąwszy do Troi zaczął rzeź jej zaspanych mieszkańców, wyprowadził grupę Trojan przez Skajską bramę do Abydos; Abydos było grodem warownym nad Hellespontem, gdzie (jak mówią) mając w pamięci wieszcze ostrzeżenie, udzielone mu przez matkę, trzymał w gotowości trzy dobrze zaopatrzone okręty. Eneasz również
3
uszedł. Przebiwszy się przez achajskie oddziały na górę Ida, poczynił przygotowania, by załadować swych poddanych Dardanów na flotyllę, która stała wyciągnięta na brzeg która w Perkote, i niebawem ruszył w ślad za Egestosem. Świeży wiatr uniósł Egestosa na południowy zachód przez Morze Egejskie, obok Cytery, wyspy Afodyty; i na zachód, przez Morze Sykańskie, aż ujrzał Etnę, wiecznie płonącą górę, która wznosi się na przeciwnym od nas wybrzeżu Sycylii. Tu przybił do brzegu i nabrał wody do picia dla swej floty, zanim posterował na południe omijając przylądek Peloros. W pięć dni później wyłoniły się w polu widzenia Wyspy Egackie i z wdzięcznością w sercu wyciągnął swe okręty na piasek w otoczonej lądem zatoce Rejtron, którą ocieniała góra Eryks, gdzie się był urodził. Niebieski zimorodek przemknął nad sterami okrętów i na ten znak łaskawości bogini Tetydy, która ucisza morza, Egestos spalił swoją flotę ku jej czci; najpierw jednak roztropnie wyjął z okrętów cały ładunek, liny, żagle, metal i inne przedmioty, które mogły mu się przydać na lądzie. By upamiętnić tę ofiarę złożoną około czterystu lat temu, moi rodzice nazwali mnie Nauzykaa, co znaczy „palenie okrętów”. Jak dotychczas żadni inni po grecku mówiący koloniści nie osiedlili się w zachodniej Sycylii. Cała wyspa, z pominięciem kilku kreteńskich osiedli, była wtedy zamieszkana przez Sykańczyków, rasę iberyjską, a wielu z nich zawarło przyjaźń z Egestosem i jego matką, którzy mieszkali w mocnym grodzie umieszczonym na kolanach góry. Egestos zwrócił się do ich króla, swego opiekuna, i złożywszy mu wspaniałe dary z kotłów, trójnogów i spiżowej broni przywiezionej z Troi wstawił się u niego za trojańskimi uciekinierami; a choć będąc z natury posępną i zarozumiałą rasą Sykańczycy z Eryksu nie ukrywali swej podejrzliwości, król w końcu nakłonił radę, by pozwoliła Egestosowi pobudować gród niemal u szczytu góry. Egestos nazwał go Hypereja, „wyższe miasto”; potem kupił jeszcze od Sykańczyków dużą ilość owiec, kóz, bydła i wieprzy. Wkrótce zdążając od Lacjum przypłynął Eneasz z sześcioma okrętami i dał wyraz swej przyjaźni, pomagając Egestosowi ukończyć budowę murów miasta. Wzniósł również świątynię Afrodyty na szczycie góry — instytucję, o której mam mało dobrego do powiedzenia, jakkolwiek dzieło to było ze strony Eneasza świątobliwe, bo Afrodyta była jego matką. Z początku lud Hyperei żył na dobrosąsiedzkiej stopie z mieszkańcami Eryksu, którzy pokazali mu wszystkie bogactwa góry, a w zamian uczyli się tajników rzemiosła kowalskiego i ciesielskiego, poza tym sztuki łowienia tuńczyków i mieczyków harpunem z platformy umieszczonej w połowie wysokości masztu. Oba te narody łączył kult sykańskiej górskiej bogini Elymy — którą nasi ludzie utożsamiali z Afrodytą, chociaż daleko więcej przypominała ona boginię Alfito z Arkadii — obecnie zaś jesteśmy znani jako Elymowie. Homerydzi tłumaczą to podobieństwo mówiąc, że Herakles przywiózł z sobą po skończeniu dziesiątej pracy jedną z kapłanek Elymy i umieścił w Arkadii. W jakieś siedem pokoleń później do uformowanego w ten sposób narodu został dodany nowy element, Fokajczycy; a do tego czasu dumne achajskie miasta na
4
Peloponezie, które uplanowały zburzenie Troi, legły w gruzach. Barbarzyńscy Dorowie, tak zwani Heraklidzi, władający żelazną bronią i z żelaznymi sercami, wpadli przesmykiem korynckim paląc warownię za warownią i wygnali Achajów z bogatych pastwisk i pól w górzyste okolice północy; żyją tam do dziś skarlali i niesławni. Jednak dawniejsi mieszkańcy Grecji — Pelazgowie, Jonowie i Ajolowie — wszyscy, którzy kochali wolność a posiadali okręty, zebrali pośpiesznie swe skarby i podnieśli żagle, by znaleźć sobie nowe schronienie za morzami, zwłaszcza w Azji Mniejszej, dokąd przedtem często udawali się w celach handlowych. Wśród tych emigrantów byli Fokajczycy z góry Parnas, potomkowie Filokteta łucznika, którego strzały zabiły księcia Parysa pod Troją; lecz wiedli ich dwaj ateńscy mężowie szlachetnego rodu. Ich nowe miasto, Fokaja, pobudowane na lądzie stałym za Chios, zasłynęło z kupieckich galer o pięćdziesięciu wiosłach, które odważnie przemierzały całe Morze Śródziemne wzdłuż i wszerz — na zachód aż do słupów Heraklesa, a na północ do ujścia rzeki Po. Gerion, król Tartessos w południowej Hiszpanii, upodobał sobie pewnych uczciwych fokajskich kupców, zaprosił ich, aby się osiedlili w jego kraju, i obiecał wybudować im miasto. Zgodzili się z radością i popłynęli do domu po swoje żony, dzieci, dobytek i świętości, pewni, że zastaną już wzniesione mury miasta, gotowe na ich przyjęcie, gdy przyjadą następnego lata. Bogowie jednak zarządzili co innego. Kolonistów jadących w konwoju, z dziobami okrętów uwieńczonymi mirtem, północno-wschodni wiatr zdmuchnął z kursu i rzucił na brzeg Libii pomiędzy karmiących się lotosem Nasamonów. Choć ocalili pięć z siedmiu okrętów, okazało się, że tak mało nadają się one do żeglugi, iż wykorzystując rześki powiew południowego wiatru posterowali do Sycylii, najbliższego lądu, gdzie można by je ponaprawiać. Bezpiecznie dojechali do podnóża góry Eryks i wyciągnęli flotyllę na piasek w zatoce Rejtron, nie utraciwszy ani jednego człowieka, choć dna wszystkich okrętów były wysoko zalane wodą i zepsuły się zapasy. Wierząc, że Posejdon przeznaczył im, aby się osiedlili w tych okolicach, a nie w Tartessos — mirt na dziobach okrętów nie pozwalał im powrócić — przyszli jako błagalnicy do króla Hyperei, który wielkodusznie przebaczył im zło uczynione przez ich przodków Trojanom. Niemniej jednak powiadają, że kapitan i załoga jednego okrętu usiłowali odpłynąć z powrotem do Azji Mniejszej, ale ledwie przepłynęli z półtorej mili, Posejdon zmienił ich w skałę; skała ta wciąż pruje fale na pokaz całemu światu. Nazywają ją Skałą Złej Rady, dodając, że Posejdon zagroził zwaleniem wierzchołka Eryksu na głowy następnych dezerterów. Otóż Hyperejczycy wybudowali wieś na południowej stronie podnóża Eryksu i nazwali ją Egesta — imieniem kobiety, od której pochodzili. Nazwali też dwa płynące tam strumienie Simois i Skamander, tak jak trojańskie rzeki wymienione przez Homera. Tutaj, z pozwoleniem króla Eryksu, wybudowali świątynię dla ducha herosa Anchizesa Dardana, ojca Eneasza, który, jak powiadają, zmarł przy budowie Hyperei. Fokajczycy
5
najęli Sykańczyków i wkrótce na sykańską modłę rozbudowali tę wieś do wielkości miasta, nad którym powierzono władzę księciu z Hyperei. Jednakże dzicy Sykańczycy, oburzeni tym nowym wtargnięciem na teren ich pastwisk i polowań, nie wahali się wciągać w zasadzki i zabijać nowo przybyłych; zaś Eurymedont, sykański król Eryksu, odmówił swej interwencji w tej sprawie oświadczając, że nigdy nie dawał Fokajczykom swej zgody na objęcie w posiadanie Egesty. Udzielał nawet swoim ziomkom tajemnej pomocy, a to naturalnie przyśpieszyło kłótnię pomiędzy Eryksem i Hypereją. Zbrojne utarczki doprowadziły do wojny, w której Eurymedont został doszczętnie pokonany. Hyperejczycy zagarnęli Eryks, ogłosili własnego króla „Ojcem Ligi Elymejskiej” — Eryksu, Hyperei i Egesty — i rozkazali, aby rady miejskie popierały mieszane małżeństwa tych trzech plemion. Nasza krew jest przeto mieszana, jednakże językiem panującym została jońska greka z lekkim odcieniem ajolskiej; a choć żyjemy w oddaleniu, jesteśmy pod każdym względem daleko lepsi od Dorów z Peloponezu, którzy koczują niechlujnie wśród poczerniałych ruin pięknych miast uczczonych w Homerowych pieśniach. Dobra jest ta nasza wyspa, a morza ją otaczające pełne ryb — zwłaszcza tuńczyków, których twarde mięso było zawsze naszym podstawowym pożywieniem; jeśli możemy się na coś skarżyć, to na to, że większa część Sykańczyków z uporem odmawia przyłączenia się do naszej Ligi Elymejskiej. Ci Sykańczycy są dzicy, wysocy, krzepcy, nieokrzesani, wytatuowani, niegościnni i płodni. Nie szanują ani podróżnych, ani błagalników i żyją jak zwierzęta w górskich jaskiniach, każda rodzina oddzielnie, razem ze swymi stadami. Nie uznają żadnego króla i żadnego bóstwa z wyjątkiem bogini Elymy, czczonej jako płodna przewidująca Maciora, i nie uznają żadnego prawa oprócz własnych skłonności; ponadto nie pędzą napitków, nie używają ani spiżowej, ani żelaznej broni, nigdy nie wypuszczają się na morze, nie mają placów targowych, a w pewnych okresach nie wzdragają się przed zakosztowaniem ludzkiego mięsa. Z tymi wstrętnymi dzikusami — wstyd mi zaliczyć ich do kuzynów — nie jesteśmy ani na pokojowej, ani na wojennej stopie; jednakże mądrzy podróżni przemierzają ich kraj tylko w dobrze uzbrojonym towarzystwie, puszczając przodem psy, by podniosły wrzawę, gdyby w lesie lub wąskim wąwozie była przygotowana zasadzka. Mieliśmy wreszcie szczęście, że nie mieszkaliśmy na drodze sykulskiej inwazji, która nastąpiła tuż przed przybyciem Fokajczyków. Sykulowie są Illiryjczykami z zupełnie innego pnia niż Sykańczycy, którzy przeprawili się przez Cieśninę Messyńską na tratwach, a że są ruchliwi i liczni, zawładnęli wkrótce środkową i południową Sycylią, pochłaniając osiedla pozakładane przez Kreteńczyków i Achajów. Jednak wszystkie wojownicze bandy wyruszające na zwiady w naszym kierunku ponosiły ciężkie straty — nie są oni tak mocno zbudowani ani tak groźni w walce jak Sykańczycy — i odtąd na podstawie cichego porozumienia Sykulowie Trzymają się swoich granic i nie zaczepiają nas. Handlują głównie z Grekami z Eubei i Koryntu. Małe fenickie placówki kupieckie na
6
przylądkach i wysepkach przy północnym wybrzeżu nie przyczyniały nam jak dotychczas kłopotu, ponieważ, jak mówi mój ojciec, „handel rodzi handel”. Obecnie zakłada się greckie kolonie na wschód od nas i na palcach italskiej nogi, co nam się bardzo podoba. Co się tyczy nowszych czasów, mój pradziadek, król Nauzytoos, syn córki Eurymedonta, zwołał radę wszystkich Elymów, żeby rozważyć widzenie, które miał we śnie. Zobaczył, jak orzeł opadł w ślizgu ze szczytu Eryksu aż nad samo morze; orłu towarzyszyło stado białoskrzydłych mew, jedne z prawej strony, a drugie z lewej. Wizję tę wróżbiarze wyjaśnili jako boski nakaz, by porzucił Hypereję i odtąd zaczął żyć z morza, zamieszkując na cyplu między dwoma zatokami. Pozostawiwszy do obrony przed sykańskimi bandytami silny oddział swych wolarzy, pasterzy owiec i świnopasów, Nauzytoos sprowadził większość Hyperejczyków na półwysep w kształcie sierpa, o dwie mile od zatoki Rejtron, gdzie wybudował miasto Drepanon. Zgodnie z miejscową tradycją to tutaj dawny bóg Kronos cisnął w morze diamentowy sierp, którym wykastrował swego ojca Uranosa; a starzy ludzie szepcą czasem ponuro: „Przyjdzie dzień, że wyłowią sierp w sieci; Apollonowi jest pisane, by go użył przeciw swemu ojcu, Zeusowi”. Miasto Nauzytoosa było położone bardzo dogodnie. Zwężenia półwyspu strzegł przeciw sykańskim najazdom mur, a z dwóch przystani wymienionych w wyroczni jedna chroniła okręty przed północno-zachodnimi wiatrami, a druga przed południowo-wschodnimi. Ponieważ zaś Fokajczycy z Egesty, których Nauzytoos poprosił, by się przyłączyli do niego, nie zapomnieli swej biegłości na morzu, zaczął niebawem wysyłać galery o pięćdziesięciu wiosłach na długie wyprawy we wszystkich kierunkach. Głównymi przedmiotami elymejskiego handlu były, zarówno wówczas jak i teraz, wino, sery, miód, wełna, suszone na słońcu tuńczyki i mieczyki oraz inne produkty żywnościowe; poza tym składane łóżka z drzewa cyprysowego, w których wyrobie celujemy, haowane szaty z najlepszej wełny i sól z naszych solanek. Towary te wymieniano na cypryjski spiż, hiszpańską cynę, chalibejskie żelazo, kreteńskie wino, korynckie wyroby malowane, afrykańskie gąbki i kość słoniową, i wiele innych zbytkownych przedmiotów. Nasze dwie przystanie okazały się bardzo dogodne, bo jeśli tylko pogoda ma się zmienić, można przyholować okręty z jednej do drugiej i umieścić poza zasięgiem fal. Krótko mówiąc zaczęliśmy prosperować i bogacić się, i wszystkie narody, z którymi handlujemy jak ludzie uczciwi, a nie piraci, zawsze nas mile widzą. Rzadko jednak obecnie używa się Rejtronu jako przystani, gdyż jest niezdatny do obrony przed najazdami, a ostatnio zamulony; ale składamy tam doroczne ofiary Afrodycie i Posejdonowi i pasiemy bydło na sąsiedniej równinie. Mój ojciec, król Alfejdes, poślubił córkę sprzymierzeńca, pana Hiery, która jest największą z Wysp Egackich. Urodziła mu czterech synów i jedną córkę, to jest mnie. W czasie, w którym ta opowieść się zaczyna, Laodamas, mój najstarszy brat, był już oże-
7
niony z Ktimeną z Bucynny, innej wyspy Egackiego Archipelagu; Halios, drugi podług starszeństwa, wypędzony z kraju gniewem ojca zamieszkał pośród Sykulów z Minoi; Klitoneos, trzeci, po raz pierwszy zgolił męski zarost i otrzymał broń. Ja jestem o trzy lata starsza od Klitoneosa i niezamężna — ale z własnej chęci, nie z braku starających się o mnie, choć wyznam, że nie jestem ani wysoka, ani specjalnie piękna. Czwarty mój brat, Telegonos, urodzony, kiedy matka była już w średnim wieku, wciąż jeszcze mieszka w kobiecej części domu, tacza po ziemi orzechy, jeździ na jabłkowitym koniu na biegunach i straszą go okropnym królem Echetosem, kiedy jest niegrzeczny. W poemacie epickim, który właśnie, ukończyłam, moi rodzice występują jako król Alkinoos i królowa Arete z Drepane — królewska para, która przyjęła Jazona i Medeę w „Pieśni o Złotym Runie”. Wybrałam te imiona częściowo dlatego, że „Alkinoos” znaczy „tępogłowy”, a ojciec najwięcej się chlubi swoją tęgą głową; częściowo dlatego, że Arete (jeżeli skrócić pierwsze „e”) znaczy „wierność”, co jest naczelną cnotą mojej matki; a częściowo z tej przyczyny, że w punkcie przełomowym mojego dramatu musiałam grać rolę Medei. Tyle na razie.
BURSZTYNOWY NASZYJNIK W pewien nieszczęśliwy wieczór przed trzema laty, wkrótce po ślubie mojego brata Laodamasa, zaczął dąć południowy wiatr zwany syroko i olbrzymia chmura usiadła ciężko na ramionach góry Eryks. Skutek jak zwykle był taki, że w ogrodzie powiędły rośliny, rozkręciły mi się loki i wszyscy stali się kłótliwi i opryskliwi — a moja bratowa, Ktimena, nie gorzej od innych. Tej nocy, skoro tylko znalazła się sama z Laodamasem w swojej dusznej sypialni na piętrze górującym nad dziedzińcem biesiadnym, zaczęła wyrzucać mu bezczynność i brak przedsiębiorczości. Rozwodziła się szeroko nad wartością swojego posagu i spytała, czy Laodamasowi nie wstyd spędzać dni na polowaniu i rybołówstwie, miast zdobywać bogactwa w śmiałych zamorskich wyprawach. Laodamas roześmiał się i rzekł beztrosko, że siebie tylko winna za to ganić — to jej uroda trzyma go w domu. — Gdy mi się znudzi twe rozkoszne ciało, żono, na pewno odpłynę, dokąd tylko mnie okręt poniesie: do kraju Kolchów i do Stajen Słońca, jeśli zajdzie potrzeba. Ale ten czas nie nadszedł jeszcze. Ktimena powiedziała rozzłoszczona: — Tak, sądząc po tym, jak dokuczasz mi nocnymi umizgami, nie wydaje się, by moje uściski miały ci się prędko sprzykrzyć. Ale ledwie pasmo brzasku się ukaże, już odchodzisz, skory jedynie do swojej psiarni, łuku i włóczni na dzika. Nie widzę cię później aż do wieczora, kiedy to jesz jak wilk, żłopiesz jak delfin, grasz parę lisich partii warcabów i znowu walisz się do łóżka, by mnie zasypać gorącymi niedźwiedzimi pieszczotami. — Nie bardzo byś mnie ceniła, jeślibym zawiódł w wypełnianiu moich mężowskich powinności. — Mężowskie powinności spełnia się nie tylko na pościeli. Było to jak w walce, kiedy pięściarzowi udaje się ciosami z lewej utrzymać na odległość swego mniejszego przeciwnika, póki ów w końcu nie wśliźnie się pod ramię wysokiego i nie uderzy pod serce. Laodamas rozgniewał się, ale pokazał, że on także nie jest nowicjuszem w zwarciu. — Chciałabyś, żebym cały dzień gnuśniał w domu i opowiadał ci powiastki, a kiedy przędziesz, motał wełnę i biegał na twoje posyłki? Mam zamiar pozostać w Drepanon,
9
pokąd nie stwierdzę z przyjemnością, żeś brzemienna (o ile nie jesteś bezpłodna, jak twoja ciotka albo starsza siostra). Ale póki tu przebywam, wolę polować na dziki albo dzikie kozy, co jest na pewno odpowiedniejszą rozrywką dla mężczyzny niż zabijanie czasu od śniadania do kolacji, tak jak to robią młodzi ludzie mego wieku i pozycji: piją, grają w kości, tańczą, plotkują na placu targowym, łowią z nabrzeża ryby na wędkę, haczyk i spławik i rzucają krążki na dziedzińcu. Może wolałabyś, żebym prządł i tkał, jak Herakles w Lidii, gdy uległ czarom królowej Omfali? — Chcę naszyjnika — rzekła nagle Ktimena. — Chcę mieć piękny naszyjnik z hiperborejskiego bursztynu przetkanego paciorkami ze złota i ze złotą klamerką w kształcie dwóch węży sczepionych ogonami. — Ach, tak? A gdzie taki skarb można dostać? — Ma go już matka Eurymacha, a kapitan Dymant obiecał drugi swojej córce, Prokne, przyjaciółce Nauzykai, za powrotem z następnej podróży z piaszczystego Pylos. — Czy może chcesz, żebym zaczaił się na jego okręt, gdy w drodze do domu będzie przepływał obok Motii... na sposób bucyniański? — Wypraszam sobie wszelkie żarty na temat mojej wyspy, jeśli to miał być żart. Nie, nie całuj mnie! Ten wiatr jest okrutny i głowa mnie boli. Odejdź, idź sobie spać gdzie indziej. Spodziewam się, że świt cię zastanie bardziej rozsądnie usposobionym. — Nie wolno mi pocałować swojej żony na dobranoc, tak? Uważaj, żebym cię nie odesłał z powrotem do ojca, razem z posagiem! — Z posagiem? To nie będzie łatwe. Z dwustu sztab spiżu i dwudziestu bel płótna ocalonych z sydoriskiego statku, który niosła woda, bez załogi, znalezionego przez mojego ojca w pobliżu Bucynny... — Który niosła woda, mówisz? On wymordował calutką załogę w tradycyjnym bucyniańskim stylu, o czym dobrze wiedzą na wszystkich placach targowych Sycylii. — ...z dwustu, sztab spiżu i dwudziestu bel płótna, powtarzam, ulokowałeś blisko połowę w libijskich spekulacjach. Miało to być wymienione na kadzidło, złoty piasek i na jaja strusie, lecz wątpię, czy je zobaczysz. — Trudno kobiecie uwierzyć, że, skoro okręt raz podniósł kotwicę i rozpostarł żagle, kiedykolwiek zawinie do portu. — Nie powątpiewam w żeglowność okrętu, ale w uczciwość jego kapitana, któremu tak głupio zaufałeś za poradą przyjaciela, Eurymacha. Nie pierwszy to raz Libijczyk nie dotrzymałby swych zobowiązań. Uwierzę, jeśli mi kto powie, że Eurymach ma obiecany procent z tej transakcji. — Słuchaj, ta sprzeczka bardzo niewiele ci pomoże na ból głowy — rzekł Laodamas. — Przyniosę ci czarę wody i miękką szmatkę, żebyś przemyła sobie skronie. Syroko jest zabójcze dla nas wszystkich.
10
Co on zamierzał zrobić z dobroci, ona wzięła za ironię. Leżała cicho i nieruchomo, póki nie przyniósł jej do łóżka srebrnej czary, wtedy nagle usiadła, wyrwała mu ją i oblała go wodą. — Na ostudzenie twoich gorących lędźwi, ty Priapie! — wrzasnęła. Laodamas nie przestał panować nad sobą i nie złapał jej za gardło, jakby uczynił niejeden mężczyzna. Nigdy nie słyszałam, żeby uderzył kobietę, ani nawet, by wychłostał krnąbrną niewolnicę. Cisnął tylko na Ktimenę złe spojrzenie i powiedział: — A więc dobrze, będziesz miała swój naszyjnik i oby ściągnął on mniej strapień na nasz dom niż naszyjnik tebańskiej Eryfili w homeryckiej pieśni! Podszedł do nabijanej gwoździami drewnianej skrzyni, rozwarł ją i wyjął kilka swoich osobistych rzeczy — złoty kubek, hełm z kitą strusich piór, sprzączkę ze srebra i lapis-lazuli, parę nowych szkarłatnych pantofli, trzy chitony, sztylet z rękojeścią wysadzaną klejnotami, w pochwie z kości słoniowej rzeźbionej w lwy ścigające królewskiego jelenia, i piękną osełkę z Serifos. Włożył hełm na głowę, na podłodze rozpostarł gruby płaszcz z prążkowanej wełny i poukładał na nim swe skarby. Potem zamknął skrzynię, powiesił klucz na gwoździu w głowach łóżka, chwycił zawiniątko i ręką namacał skobel. — Gdzie się z tym wybierasz? Żądam wyjaśnienia. Połóż to zaraz z powrotem! Muszę ci coś powiedzieć. Laodamas nie zwrócił na nią uwagi i wyszedł z zawiniątkiem na plecach. — Idź więc między kruki, szaleńcze! — wrzasnęła Ktimena. Rozmowa ta odbyła się około północy. Moja sypialnia mieści się obok, a mając słuch niezwykle wyostrzony przez lekką gorączkę usłyszałam każde słowo. Narzuciwszy pośpiesznie koszulę wybiegłam za Laodamasem i złapałam go za rękaw. — Dokąd idziesz, bracie? — zapytałam. Spojrzał na mnie tępo. Tego wieczora pił słodkie ciemne wino i chociaż szedł równo, widziałam, że wcale nie był sobą. — Idę między kruki, siostrzyczko — odrzekł smutno. — Ktimena powierzyła mnie ich pieczy. — Proszę cię, nie zwracaj uwagi na to, co ci żona mówiła dziś w nocy — błagałam. — Dmie syroko i o tej porze miesiąca ona zawsze czuje się nie najlepiej. — Żąda bursztynowego naszyjnika z paciorkami z grudek złota i klamerką ze sczepionych złotych węży. Ma to być blady hiperborejski bursztyn; nasza własna, ciemniejsza odmiana nie zadowala jej, choć jest na niej śliczny pobłysk purpury, jaki się nie zdarza w innych. Chcę przywieźć jej ten naszyjnik na dowód, że nie jestem próżniakiem ani tchórzem. — Skąd? Od kruków?
11
— Albo kawek... Nie mogę jej pozwolić, by mnie lżyła tak jak dziś. Wszystkie służebne musiały słyszeć i wkrótce się rozniesie po mieście. Jak dojdzie do Eurymacha i jego przyjaciół, nazwą mnie głupcem, że nie sprawiłem jej lania. — Jeszcze nigdy lanie nie wyleczyło złośnicy ani kobiety chorej. — Zgoda, choć gdybym kochał Ktimenę inaczej, może bym nie tak myślał. Opuszczam ją, żeby powstrzymać swe ręce od gwałtu. — Na długo? — Póki nie będę mógł jej przywieźć naszyjnika. Paromiesięczna rozłąka dobrze zrobi nam obojgu. — Wspomniałeś o naszyjniku Eryfili, słyszałam, a były to słowa złowróżbne. Jeżeli nie złożysz ofiar bogini naszego ogniska i Afrodycie, całość tego domostwa będzie zagrożona. Nie odchodź postawiwszy zrazu zły krok, Zatrzymaj się i włóż te rzeczy z powrotem do skrzyni. — I proś Ktimenę o przebaczenie, co? Nie, nie mogę już zawrócić. Jakiś bóg przynagla mnie w drogę. Dobranoc, siostro! Spotkamy się, gdy się spotkamy. Opowieść o Eryfili należy do słynnego tebańskiego cyklu, który recytują Synowie Homera. Nienawistna ta kobieta była żoną Amfiarajosa, króla argiwskiego, lecz dla naszyjnika Afrodyty, który darzył tę, co go nosiła, nieodpartym urokiem, wysłała męża na śmierć pod Teby. Laodamas stąpał powoli po schodach, słyszałam, jak burknął do odźwiernego, by odryglował frontową bramę. Wyjrzałam z okna i zobaczyłam go w świetle księżyca idącego ku nabrzeżu, gdzie stał uwiązany wielki rodyjski okręt. Chciałam obudzić ojca, ale ponieważ wiedziałam, że po trzech dniach febry zapadł w głęboki, krzepiący sen, nie ośmieliłam się niepokoić go tym, co mogło okazać się błahostką. Sama Ktimena nie przywiązywała do tego zajścia wielkiej wagi. Laodamas, mówiła sobie, nie zechciałby cofnąć obraźliwych uwag o jej ojcu ani słuchać, gdyby spróbowała usprawiedliwić się, że to wszystko wynikło ze zdenerwowania. Odwróciła się więc do ściany i wkrótce z czystym sumieniem twardo zasnęła. Leżałam nie śpiąc w świetle księżyca, póki nie usłyszałam, jak gdzieś w dali buchnął śpiew, jakby tłum mężczyzn wyległ z jakiegoś pomieszczenia, a w chórze pijackiego śmiechu, który zabrzmiał później, rozpoznałam gdaczący głos Eurymacha. Wszystko w porządku — pomyślałam znużona. — Eurymach jest jeszcze na nogach. Jakże ja go nie cierpię; ale przynajmniej zapobiegnie głupiemu i nierozważnemu postępkowi mojego brata.
PAŁAC Kiedy nazajutrz przekonaliśmy się, że rodyjski okręt zniknął wyzyskując nagłą zmianę wiatru, a także nie było Laodamasa, udałam się pośpiesznie do świątyni Posejdona, gdzie niebawem Eurymach miał złożyć comiesięczną ofiarę z czerwonego byka. Chciałam zapytać, co Eurymachowi wiadomo w tej sprawie. — Nic a nic, droga księżniczko. Skądżeby? — odrzekł flegmatycznie, wsparty o topór ofiarny, patrząc mi prosto w oczy, jakby mnie chciał zmieszać. — Skąd? Bo ubiegłej nocy byłeś razem z Laodamasem na wale nabrzeżnym; nie próbuj zaprzeczać. Słyszałam twój piskliwy śmiech, kiedy Rodyjczycy wyśpiewywali tę sprośną śpiewkę o swoim antenacie Hermesie i śliskim bukłaku z koźlej skóry. — To musiało być na chwilę przed moim odejściem. — Czemuś się o niego nie zatroszczył jak trzeba? Był pijany i nieszczęśliwy. Należało to do twoich obowiązków kompana. — On dał mi dowód niezbyt wielkiej łaskawości, a jak to mówią, dwóch trzeba do kompanii, lecz jednego do jej rozwiązania. Niepowodzenie libijskiego przedsięwzięcia pomieszało mu rozum. Zeszłej nocy oskarżał mnie zajadle, że uknułem spisek z kapitanem, by ukraść spiż Ktimeny i płótno, a potem udać, że okręt się rozbił opodal Syrt. Gdy wspomniałem na naszą starą przyjaźń i powiedziałem: „Chyba cię kto zamroczył, że mówisz takie bzdury” — zrobił się nie do zniesienia obelżywy. Miast go jednak zachęcić, by użył swych pięści, i rozkwasić mu nos (jestem daleko lepszym od niego pięściarzem, nawet gdy jest trzeźwy), odwróciłem się na pięcie i poszedłem spać, rad ze swej powściągliwości. Tego ranka ze zdumieniem się dowiedziałem, że rodyjscy sprzedawcy purpury odpłynęli. Sądzisz, że Laodamas przyłączył się do nich? Eurymach nigdy nie był ze mną szczery. Myślałam sobie wówczas: „Nie chce przedwcześnie odkryć mi swych wad, jest bowiem jednym z moich zalotników, w dodatku tym, którego mój ojciec najbardziej chciałby mieć za zięcia, z zastrzeżeniem, że złoży należyty dar”. Zawsze nienawidziłam ludzi, którzy próbując ukryć fałszywe zamiary pod miodnym uśmiechem są na tyle próżni, iż sądzą, że ja ich nie przejrzę. — Jeżeli odpłynął — odparłam ostro — mój ojciec nie będzie miał przez to lepszego mniemania o tobie.
13
— Nie, ale jak mu wytłumaczę, co zaszło między nami, tymi samymi słowami, co tobie, niewątpliwie znajdę u niego większe zrozumienie. — Kiedy to mówił, jeden z naszych domowych niewolników przyniósł wiadomość od mojego ojca, iż gorączka minęła i byłby ogromnie zobowiązany, gdyby Eurymach mógł porozumieć się z nim w sprawie dwóch nocnych stróżów, jak tylko złoży ofiarę. — Jakich stróżów? — spytałam niewolnika. — Z zarannej zmiany na wale nabrzeżnym — odrzekł. — Ci, którzy mieli ich zluzować, donieśli przed chwilą, że sztucznie uśpieni leżą za szopą na żagle. Brakuje dwóch żagli i trzech zwojów najlepszej liny z Byblos. — I co ty na to, Eurymachu? — powiedziałam. Badałam pilnie jego twarz, lecz była bez wyrazu. — Wieść to chyba bardzo niezwykła? — naciskałam. — Rodyjczycy słyną z surowej uczciwości w handlu i trudno mi zrozumieć, by którykolwiek z ich wielkich okrętów miał tę opinię narażać na szwank dla dwóch żagli i paru zwojów liny. Odrzekł mi gładko: — Coś w tym jest, śliczna Nauzykao. Być może, potrzebowali takielunku bezzwłocznie i nie mogli czekać na posłuchanie u władz portu; przeto sami sobie poradzili, uśpili straż, aby nie narobiła hałasu, i odpłynęli. — W takim razie zostawiliby należytą zapłatę w winie lub metalu. — Jeśli Laodamas odpłynął z nimi i przyrzekł uregulować ten dług po powrocie, jako zapłatę za przejazd, to nie. Oto już idzie czerwony byczek z przepaską na łbie. Wybacz mi mój pośpiech. Niewolniku, odpowiedz królowi, że uradowała mnie wieść o polepszeniu jego zdrowia i omówię wypadek ze stróżami, skoro tylko złożę tę ofiarę i przejrzę wnętrzności. — Pomyślnej rozmowy — rzuciłam za nim, gdy się bezczelnie obrócił plecami. Wyjazd Laodamasa nie wydał się zrazu sprawą poważną, jakkolwiek wróżby uzyskane z wnętrzności byczka były bardzo groźne — zwierzę wyglądało zdrowo, lecz miało psujące się trzewia. Władze portowe zgodziły się po namyśle, że rodyjski kapitan, który już raz odwiedził Drepanon przed trzema laty jako oficer na innym okręcie tego samego kupca, był uczciwym i zdatnym żeglarzem. Zapłata za żagle i liny niewątpliwie kiedyś nastąpi, a stróże niekoniecznie musieli być uśpieni przez kapitana czy któregoś z członków jego załogi. Bardzo możliwe, że to jakiś elymejski kompan wypłatał im figla. Laodamas znajduje się w bezpiecznych rękach, a ponieważ jest kwiecień, więc powinien wrócić najpóźniej w lipcu, przywożąc Ktimenie obiecany bursztynowy naszyjnik. Mój ojciec, choć gniewny, że najstarszy syn nagle odjechał nie żegnając się ani nie czekając, aż minie jego gorączka — wygnanie mojego brata Haliosa przed pięciu laty wciąż mu jątrzyło serce — poprzestał na powiedzeniu Ktimenie, że powinno to być dla niej nauczką, aby w przyszłości nie dokuczała dobremu mężowi ponad miarę. Ktimena
14
usprawiedliwiała się, że wina była po stronie Laodamasa, który drwił z jej bólu głowy, zelżył szlachetny lud Bucynny i swoim pijackim gadaniem zmuszał ją do czuwania, gdy pragnęła tylko zasnąć złożywszy mu głowę na piersi. Chociaż ta wersja kłótni była nieuczciwie jednostronna, nie starałam się jej przeczyć. A Fitalos, stary ojciec mojej matki, co zrzekł się panowania nad Hierą na korzyść swojego zięcia, a teraz wałęsał się po naszych dobrach jako honorowy rządca, utrzymywał, że Ktimena miała słuszność potępiając bezczynność Laodamasa. — W cywilizowanym kraju — gderał — poluje się tylko po to, by dzikie zwierzęta nie pustoszyły pól ani winnic, mięso zaś jest kwestią uboczną. Ale nasze pola są tak dobrze ogrodzone, a zwierz w okolicy tak nieliczny, że Laodamas musiał przeszukiwać odległe lasy, rzadko przynosząc do domu choćby zająca. Nie wygląda na to, aby w pałacu tak rozpaczliwie potrzeba było dziczyzny; czyż brak nam kiedy tłustych wieprzy lub smakowitych wołów? Z drugiej zaś strony, jeśli chłopiec potrzebuje przygód, niech jedzie robić obławy na niewolników na italskiej Daunii czy Sardynii, jak ja w jego wieku. Moja matka nigdy nie zabiera głosu, póki sytuacja jest niejasna, ponieważ zaś nie było jeszcze pewne, czy Laodamas wszedł na pokład rodyjskiego okrętu, więc i teraz się nie odzywała. Klitoneos jednak ofiarował Ojcu Zeusowi modlitwę za bezpieczny powrót brata, a następnie poprosił Ktimenę o pozwolenie ćwiczenia Argosa i Lajlapsa, psów Laodamasa, na co zgodziła się z kwaśnym uśmiechem. — On z pewnością musiał odpłynąć — powiedział jej Klitoneos — bo gdyby poszedł gdzieś w góry, na polowanie, za nic by nie zostawił swoich psów. W miesiąc później tajemnica pogłębiła się, kiedy kapitan pewnego okrętu doniósł, iż rozmawiał z Rodyjczykami opodal wyspy Skiros, która była jego portem macierzystym. Jednak Laodamasa nie było na pokładzie, a w każdym razie Rodyjczycy nic o nim nie mówili. Możliwe, że wysadzili go na brzeg w Akragas, gdzie się znajduje słynna świątynia Afrodyty, lub w jakimś innym porcie po drodze. Wtedy matka Eurymacha przypomniała sobie nagle, że o brzasku dnia, o którym mowa, gdy rodyjski okręt był jeszcze przycumowany w przystani Drepanon, postrzegła galerę o dwudziestu wiosłach, fenicką z budowy oraz takielunku, stojącą w zatoce południowej. Może Laodamas powiosłował do niej i ugodził się o przyjazd? Z kolei i inna kobieta, służąca Ktimeny, Melanto, która wówczas spała na dachu, potwierdziła, że widziała ten okręt z łódką na holu. Skoro ją jednak przyciśnięto, aby wyjaśniła, czemu nie wspomniała wcześniej o tak ważnej sprawie, mówiła tylko powtarzając w kółko: — Nie chciałam powodować zamieszania, milczenie jest złotem. — Wieści te znów wznieciły mnóstwo bezowocnych rozważań, nikt jednak nie niepokoił się poważnie o Laodamasa aż do czasu, kiedy z końcem października pogoda zepsuła się, a nasze wyciągnięte przed zimą na piasek okręty powlekano jak co roku warstwą smoły. Musiałam znosić ciężar gwałtownych żalów Ktimeny i jej litości nad samą sobą. Byłyśmy złączone domowymi zajęciami, a Ktimena utrzymywała, że nie może wywnę-
15
trzać się przed służącymi nie ściągając na siebie oskarżenia o porywcze potraktowanie Laodamasa — co byłoby niesprawiedliwe, lub nie obwiniając go — co znowu byłoby nieładne. Powiedziała, że ja jedna znam owe okoliczności, a ponadto czuła się usprawiedliwiona czyniąc ze mnie powiernicę swego tajemnego smutku, bowiem zniknięcie Laodamasa było w dużej części moją winą. — No, wiesz! — krzyknęłam, szeroko otwierając oczy. — Jak to rozumiesz, bratowo? — Gdybyś siedziała cicho w swoim pokoju, karmiłby się on nadzieją, że nasza rozmowa uwięzia w grzechocie okiennic i drzwi targanych przez syroko; to twoje natrętne współczucie posłało go w drogę. A gdybyś wówczas obudziła któregoś z odźwiernych, kazała śledzić swego brata i donieść o jego krokach wujaszkowi Mentorowi lub komuś innemu odpowiedzialnemu, nie wypłakiwałabym teraz oczu w beznadziejnej tęsknocie. Chociaż mruknęłam łagodnie: — Tak, wszystkich nas należy winić — wiedziałam bardzo dobrze, że owej nocy dziewczęta śpiące w korytarzu blisko drzwi sypialni nie tylko słyszały tyleż z kłótni co i ja, lecz zostały później całkowicie przez nią wtajemniczone. Jednakże ze względu na Laodamasa znosiłam Ktimenę. Nie była całkiem złą kobietą, zawyrokowałam; zdrowie jej nie dopisywało, a czyż przy rzadkich okazjach, gdy sama popadam w chorobę, nie zachowuję się równie nierozumnie? Wieczne skargi Ktimeny sprawiły, że jeszcze mniej kwapiłam się do małżeństwa niż przedtem i przebywałam poza domem tak wiele, jak tylko pozwalała mi na to przyzwoitość, biorąc ze sobą robótkę do ogrodu, gdzie Ktimena rzadko mi towarzyszyła, bo bała się pająków. Nie ruszałam się zaś na krok bez kobiet służebnych, ilekroć pogoda zmuszała mnie do pozostania w domu. Tutaj opiszę nasz pałac. Dla celów mojego eposu wyposażyłam go o wiele wspanialej, niż się rzecz miała w istocie: dałam mu próg spiżowy, drzwi złote, srebrne odrzwia i dwa złote psy, aby trzymały straż po obu stronach; a także ściany ze spiżu zdobne fryzem z lapis-lazuli i złote posągi chłopców ze zwiniętymi dłońmi, w które wtykano pochodnie z żywicznego rdzenia sosny; i wiele innych rzeczy. Takie upiększenie nie kosztuje nic, nic także nie kosztuje przedstawienie siebie samej jako wysokiej, pięknej pani o miękkim głosie albo powiększenie ilości naszej domowej służby z dwudziestu na pięćdziesiąt niewiast. Wszelako na ogół przestrzegałam prawdy, nie będąc bowiem łgarzem z urodzenia, uważam próżne wymysły za niegodne, jakkolwiek chwilami przesadzam jak wszyscy i muszę przerabiać, przeinaczać, pomniejszać i rozdmuchiwać wydarzenia, by dostosować je do wymogów tradycji epickiej. Właściwie trzymałam się jak najbliżej swych doświadczeń, a kiedy postawiony temat zmuszał mnie do opisu nie znanych mi rzeczy, to albo przechodziłam lekko ponad nimi, albo dawałam w to miejsce opis tego, co znam dobrze. Na przykład odnośnie do Itaki, Dzakyntos, Same i in-
16
nych wysp tej grupy, które są główną sceną mego poematu — nie zwiedziwszy ich nigdy ani nie mogąc uzyskać opisu ich położenia czy wyglądu, obywałam się Wyspami Egackimi, które są o wiele mniejsze, ale za to gruntownie mi znane. Itaka jest naprawdę Hierą, która, choć niewidzialna z Drepanon (bowiem Bucynna — nazywam ją Same — zasłania widok na nią), ze szczytu góry Eryks jest doskonale widoczna na horyzoncie. Egusę nazywam Dzakyntos, a co się tyczy pozostałych wysp wymienionych w Iliadzie — Neriton, Krokileja, Ajgilips — pominęłam je, bo są tylko cztery Egaty, a czwarta, Motja, nisko położona, bogata w zboże, jest mi potrzebna do zastąpienia Dulichionu. Nie może to mieć wielkiego znaczenia. Ci, którzy słuchając mego poematu stwierdzą, że to nie zgadza się z ich znajomością geografii, uszanują sławę Homera i będą sądzili, że albo trzęsienie ziemi musiało zmienić konfigurację Same, Itaki i innych wysp, albo że nazwy zostały zmienione. Jak mówiłam, nasz pałac jest mniej więcej taki, jak opisałam w moim poemacie, aczkolwiek frontowe drzwi do głównego budynku są w rzeczywistości dębowe, nabijane spiżem, odrzwia z kamienia ciosanego, a próg jesionowy. Do pochodni mamy tylko jeden posąg chłopca, z cyprysu, kryty źle wtartą pozłotą; i psy u drzwi są z czerwonego egipskiego marmuru, i ściany z płytek z drzewa oliwnego z karmazynowym fryzem. Nasz pałac składa się z trzech części. Główny budynek ma piętro osłonięte dwuspadowym dachem i ścieki z dachówek, co odprowadzają zimowe deszcze do studni mieszczącej się w rogu dziedzińca biesiadnego; woda, która z łoskotem wlewa się do głębokiej cembrowanej studni, szumi wspaniale, skoro ustanie letnia pora suszy. Sala tronowa mego ojca i inne podobne pokoje są na parterze, na górze mieszczą się nasze sypialnie, zaś główne drzwi prowadzą na dziedziniec biesiadny. Z tyłu, za salą tronową, pod kuchnią jest duża, chłodna piwnica używana jako skład. Moja matka nosi klucz od jej masywnych drzwi umocowany na kółku do przepaski, lecz Eurykleja, klucznica, ma drugi. Dziedziniec biesiadny otaczają brukowane i kryte krużganki, a na obszernej przestrzeni środkowej jest ubita ziemia. Tu podejmujemy gości, usadzając ich na stołkach i ławach wokół stołów wspartych na kozłach. Stąd wiodą wrota do dziedzińca zewnętrznego czyli ofiarnego, o podobnych krużgankach i z górującym nad nim ołtarzem poświęconym Zeusowi oraz innym mieszkańcom Olimpu. W zachodnim końcu tego dziedzińca ojciec pobudował okrągłą sklepioną komorę na zaciszne uchronienie dla siebie; we wschodniej zaś stronie główna brama z pokojem dla gości na górze wiedzie na ulicę, a jest ona pod nadzorem wysokiej wieży strażniczej, która wznosi się między dwoma dziedzińcami. Drzwi w murze koło sklepionej komory wychodzą na wąski korytarz biegnący wzdłuż pałacu i zaopatrzony w boczne wejście na dziedziniec biesiadny, drugie do sieni dla służby i kilkoro innych drzwi prowadzących do sadu. Nasz sad jest najbujniejszy na całej Sycylii, kilkuakrowy, wznoszący się łagodnie tarasa-
17
mi, grodzony ciernistym żywopłotem. Są w nim takie owoce, jak gruszki, morwy, wiśnie, pigwy, jarzębina, mącznice, granaty i kilka odmian winorośli oraz fig dojrzewających w różnych porach. Nie ma u nas oczywiście całorocznego sezonu winobrania, jak utrzymuję w swoim poemacie i jak zazwyczaj twierdzi mój wuj Mentor, gdy sobie podpije. Mamy także poletko melonów, lasek leszczynowy oraz ogródek warzywny: kapustę, koper, rzepę, rzodkiewkę, marchew, arum, pasternak, selery, brukiew, cykorię, majeranek, miętę, koper i szparagi. (Widzę, że wymieniłam koper dwa razy, ale to bardzo przydatna roślina.) Dwa źródła tryskają w górze ogrodu; jedno z nich służy do nawadniania. Drugie przechodzi pod dziedzińcem ofiarnym i wypływa tuż przy głównej bramie; jest to główne zaopatrzenie w wodę do picia dla mieszkańców miasta, którzy dzień cały schodzą się tu tłumnie z dzbanami i kubłami. Za domem stoją stajnie i chlewy, za nimi zaś rośnie oliwnik zajmujący około akra. Wyspa Hiera jest mniej więcej nasza, chociaż nominalnie rządzi nią ród mojej matki; hodujemy tam piękną rasę czerwonego bydła. Pasiemy też duże trzody wieprzy i wołów na górze Eryks razem z licznymi stadami owiec; i niezliczone pszczoły z naszych pasiek także korzystają z tych pastwisk. Zimą znosimy ule do Drepanon, żeby pszczołom było ciepło. Toteż, co do produktów ziemi i morza, nasi niewolnicy lepiej jedzą niż wielu królewskich synów na jałowych wyspach Morza Egejskiego. (Tam podstawowym pożywieniem jest pieczony korzeń złotogłowca lub malwy, z braku pszenicy i jęczmienia, a w sezonie ryby i figi, i odrobina oliwy, i kozie mięso.) Nie dziwota, że wrogowie zazdroszczą nam szczęścia, i nie dziw, że gdy spadło na nas nieszczęście wywołane niewczesnym żądaniem Ktimeny, buntowniczy poddani ojca okazali tak niewiele lojalności i miłości dla naszego domu i zeszli się całym mrowiem, aby nas pożreć. Ojciec mój ma reputację sknery, co jest niesłuszne. Bogowie na pewno nie mogą uskarżać się, że im skąpi ofiar, ani domownicy, że chodzą niedokarmieni lub źle odziani. Ojciec jest pracowity i energiczny, potępia rozrzutność, ocenia ubóstwo jako karę bogów za nieprzezorność i gardzi człowiekiem, który daje znakomite dary obcym raczej dla popisu niż w nadziei ewentualnego zysku. On to pierwszy zaprowadził w zachodniej Sycylii uprawę lnu i założył warsztaty tkackie nie opodal głównej bramy. Chlubimy się ścisłością tej tkaniny — jeśli się mocno naciągnie sztukę naszego płótna i nachyli pod kątem, kropelki oliwy mogą się toczyć poprzez całą jego długość, żadna nie przesiąknie przez materię. Ojciec nie znosi lenistwa zarówno u mężczyzn jak i u kobiet, zawsze wynajduje robotę niewolnikom, nawet gdy deszcz pada, i wierzy, że wczesne małżeństwa są podnietą do pracowitości. To przywodzi mnie do kwestii moich zalotników. Gdy tylko skończyłam szesnaście lat, ojciec obwieścił w Radzie Elymejskiej — która jest zorganizowana na zasadzie dwunastorodowego systemu — że będzie teraz przyjmował prośby o moją rękę, ale że
18
zaszczyt aliansu z królewskim domem może być okupiony tylko taką to a taką podstawową ceną. W odpowiedzi Ajgyptios, jeden z fokajskich radnych, nadmienił, iż zazwyczaj elymejska panna młoda wnosi do rodziny męża posag, który gwarantuje traktowanie jej z szacunkiem, i że ten posag ma daleko większą wartość niźli jakiekolwiek grzeczne podarunki, którymi zalotnik mógłby uważać za stosowne obdarzyć ojca panny młodej. Niewątpliwie, rzekł, wysunięta tutaj innowacja, która odwraca role panny i pana młodego, była w tym wypadku usprawiedliwiona korzyściami, o jakich napomknął mój ojciec. Ale czy nie prowadziłoby to, gdyby stało się powszechnie naśladowane, do zrównania młodych kobiet z wyższych sfer z pospolitymi nałożnicami kupowanymi za tyle to a tyle głów bydła lub równowartość w bitej miedzi, a tym samym do pozbawienia ich wszelkich praw i przywilejów prócz tytułu żony? Sykański radny imieniem Antifos zauważył wówczas, iż moja bratowa, Ktimena, wniosła z sobą posag, tak samo moja matka. Czyż nie byłoby logiczniej i wspaniałomyślniej, zapytał, jeśliby król rozciągnął ten obyczaj na omawiany przypadek? Ojciec odparł, że nie stwierdza braku logiki czy wspaniałomyślności w swojej propozycji. Zwyczaje ślubne są zmienne, powiedział, i jeszcze nie tak dawno człowiek nie mógł rozporządzać własną córką, bo to był przywilej jej wuja — przywilej, przy którym Sykańczycy z Wysp Egackich upierają się do dziś. Posagi są kłopotliwym reliktem przestarzałego systemu i nie istniały w naszej patriarchalnej gospodarce. Nie, nie, młodzieniec z dobrego rodu, który woli ubiegać się o moją rękę niż o rękę córki uboższego i mniej wpływowego domu, przekona się, jakie odniesie korzyści wydatkując na ten cel pokaźny skarb i traktując mnie z najwyższym szacunkiem, kiedy zostanę jego żoną. — Czy nie zechciałbyś, mój panie królu, powiedzieć szerzej o tych korzyściach? — spytał wysoki, kpiarski książę Antinoos. — Nauzykaa nie dziedziczy z własnego tytułu; ma nadto czterech braci, a co najmniej pośród trzech z nich rozdzielisz swoją własność. — Odmawiam wyjaśnień w tej sprawie — krzyknął ojciec tupiąc nogą. — Korzyści związane z poślubieniem księżniczki zapowiadają się rzetelnie, chociaż nie są bezpośrednie. Eupejtes, ojciec Antinoosa, zamknął dyskusję sugerując, że jak będę o rok starsza, o piędź wyższa i zaokrąglą mi się kształty, piękność już teraz zapowiadana ściągnie do mnie mnóstwo zalotników współzawodniczących między sobą hojnymi darami. Do owego czasu dyskusja nad moją przyszłością wydaje mu się cokolwiek przedwczesna. Ojca mego rozzłościł taki efekt jego obwieszczenia, ja zaś czułam się jak przyniesiona na targ chuda ryba, za którą nikt nie chce zaofiarować zapłaty. Rozlega się okrzyk: „Wrzućcie ją z powrotem do morza, niechaj potłuścieje”. A niektóre towarzyszki moich zabaw dokuczały mi nazajutrz okrutnie. Jedna z nich poprosiła, żebym powiedziała, ile kosztuję. Jeślibym była tania, uda jej się może skłonić rodziców, żeby kupili mnie dla
19
pastucha. Moja matka, jak widziałam, żałowała, że tę sprawę roztrząsano publicznie, ale była nazbyt lojalna, by się do tego przyznać. Zaręczyła w każdym razie, że spytają mnie o zdanie, zanim ostatecznie wybiorą dla mnie męża, i będę miała prawo odrzucić kandydata, jeżeli zdołam uzasadnić niechęć do proponowanej partii. Ona tymczasem weźmie się do tkania weselnej szaty z morskiej purpury, którą będę mogła zdobić w wyszywane złotem i szkarłatem wzorki na dowód, że jestem posłuszną córką swojego ojca. Dostarczyła mi szaty, jak przyrzekła, ale ja pracowałam nad wzorkami okropnie niepracowicie, a na każde trzy ukończone, jeden co najmniej prułam w tajemnicy, kiedy nikt nie widział. Wkrótce Drepanon dowiedziało się, co ojciec rozumiał przez „niebezpośrednie korzyści”. Kiedy pod koniec roku Eurymach wystąpił z prośbą o pozwolenie starania się o mnie, przyznano mu wolne właśnie miejsce młodszego kapłana Posejdona, co przynosiło pokaźne dochody, oraz obiecano, że w razie zawarcia małżeństwa otrzyma prawo wyłączności przewozu pomiędzy wyspami. Antinoos, Mulios i Ktesippos, inni zalotnicy, albo otrzymali, albo mieli obiecane podobne względy. Żaden z nich nie wyznał, że mnie kocha, a wszyscy się po trosze bali ciętości mojego języka, której nie szczędziłam im, gdy ojciec nie słyszał. Wcale sobie nie upodobałam, ba, nawet nie poważałam żadnego z tej czwórki. — Lepiej jednak nie być zbyt namiętnie przywiązaną do męża — mówiła mi moja matka. — Mąż nigdy nie powinien być zbyt pewien uczuć swojej żony, ufnie polegając tylko na jej wierności małżeńskiemu łożu. Ja, na przykład, zdawałam sobie sprawę, kiedy twój ojciec kupił Eurymeduzę „Z Apejry”, że korci go, by zrobić z niej nałożnicę, bo handlarze niewolników zażądali nadmiernie wysokiej ceny — dwudziestu sykli zamiast czterech — a on zapłacił nieomal bez targu. Nie śmiejąc jednak ryzykować ograniczał się do tego, że poklepywał ją czasami po policzku albo po ramionach. Nie, dziecino, kto się zakochał w swoim mężu, ten przepadł. Pomyśl, co zaszło między Ktimeną a Laodamasem: straciła dla niego głowę i stała się zazdrosna o dzikie kozy i świnie, na które polował całymi dniami. On jej nigdy nie kochał — małżeństwo zaprojektował ojciec — ale jest za dobrze wychowany, by się do tego przyznać. Toteż zaczęła się złościć; najpierw na siebie, a potem na niego. Gdybyż mogło być odwrotnie, gdybyż to jego namiętność była silniejsza niż jej!
„WYJAZD ODYSSA” Minęła zima, zbierano i tłoczono oliwki, kociły się owce, parkociły kozy, rozpoczął się sezon wyrabiania serów, z Libii przyleciały jaskółki, przepiórki i kukułki, bogini miłości wstąpiła na swą górę, pszczoły obsiadły chmarą nasze owocowe drzewa, młodzieńcy wyprawiali się łodziami łapać na harpun tuńczyki i mieczyki, zawitał pierwszy kupiecki okręt. Z ufnością wyglądaliśmy Laodamasa albo pewnej wiadomości od niego, albo w ogóle jakiejś wieści o nim, ale przez miesiąc czy nawet dłużej nie nadeszło ani słowo, choć wszystkie porty Sycylii słyszały o naszej trosce. Potem przybył kupiec z italskiej Hyrii licząc, że sprzeda nam wazy rzeźbione w kamieniu i biżuterię dedalską, której sztuka wyrabiania ciągle kwitnie w jego mieście, dawnej kolonii kreteńskiej. Był pękaty jak beczka, nalany i lśniący, ale miał suknie wyszywane w kwiaty w stylu knossańskim i loczek na czole, który pobudzał moje dziewczęta do chichotów. Zszedłszy na ląd zaraz poprosił, by go zaprowadzono do pałacu, gdzie tłumiąc podniecenie pozdrowił ojca, zaś po obiedzie — uważa się bowiem, że złe to maniery, jeśli gość i gospodarz mówią co innego niźli komplementy, nim obiad się skończy — przemówił w te słowa: — Oto dobra wieść dla ciebie, panie mój, królu, o twoim zaginionym synu, księciu Laodamasie. Spotkałem go jesienią u Tesprotów z Epiru, w doskonałym zdrowiu, bogom niech będzie chwała! Okazuje się, iż fenicki okręt, którym wypłynął z Drepanon, osiadł podczas burzy na mieliźnie opodal skalistej Korkyry; on jednak zdołał umknąć czarnej śmierci. Urwała się stępka i trzymała go na wodzie, przywartego do niej mocno, pokąd nie opadły białogrzywe fale i mógł powiosłować rękami do brzegu. Władca Korkyry przyjął twego syna po królewsku, wołając, że jest on widocznie ulubieńcem bogini Tetydy, a wkrótce odkrył, że mieli wspólnego przodka — Dzakyntosa, dawnego króla Troi, pradziada księżniczki Egesty. Nie tylko obsypał Laodamasa skarbami, ale dał mu list polecający do innego powinowatego, króla Tesprotów, Fejdona, który okazał się nie mniej hojny. W rezultacie syn twój nagromadził wielką obfitość złota i srebra, bursztynu, zbroi, cacek z kości słoniowej, czar, kotłów i trójnogów — dość, można powiedzieć, aby wzbogacić swych potomnych po dziesiąte pokolenie. Kiedy spotkaliśmy się, zasięgnął właśnie porady gołębiej wyroczni Zeusa u Dębów Dodony. Poczęstowałem go winem, on zaś polecił mnie tobie, panie, zapewniając, że u twych elymejskich pod-
21
danych znajdę chętnych nabywców na moje towary. Obiecuje on sobie powrócić mniej więcej w sezonie pierwszych fig, ale nie wcześniej, bowiem wyrocznia — któż zgadnie czemu? — ostrzegła go, by się nie spieszył do domu. Nie, panie, z rozbicia okrętu nie ocalił nawet odzieży — miał na sobie jedynie przepaskę wokół bioder i koralowy amulet na szyi, kiedy gościnny lud Korkyry znalazł go półżywego na piasku wybrzeża, z włosami pokrytymi skorupą soli. Możecie sobie wyobrazić, co za ulgę sprawiła ta wieść ojcu, który klaskał w dłonie jak dziecko. Klitoneos ukrył głowę w czarze wina i pił, póki go nie zamroczyło. Wezwano mnie pośpiesznie i kazano zanieść radosną wiadomość Ktimenie, która już prawie nic nie jadła i nie piła. Większość czasu spędzała w łóżku w napadach histerycznych łkań. Rzadko kiedy podejmowałam się zlecenia z większą ochotą i rzadko spotykały mnie bardziej porywcze podziękowania — nigdy też nie miałam tak małej wiary w prawdziwość wiadomości. Nie było takiej rzeczy, którą uznalibyśmy za zbyt dobrą dla hyryjskiego kupca; ojciec zwołał Wszechelymejską Radę i obwieścił, że wieczorem na dziedzińcu biesiadnym odbędzie się uczta na cześć dobroczyńcy. Każdy z dwunastu szczepów ma przysłać po kilku przedstawicieli Tuzin owiec, osiem wieprzy i dwa byczki złoży się w ofierze, wino i chleb będą bez ograniczenia, a Demodokos, najsławniejszy poeta Sycylii, ślepy Syn Ślepego Homera, zgodził się śpiewać o wojnie trojańskiej. Co najmniej stu ludzi przybyło na ucztę, wszyscy w odświętnych szatach. Zabrzmiały hymny radosne do Zeusa, gdy na dziedzińcu ofiarnym rżnięto, oprawiano i pieczono zwierzęta. Demodok, który był nie tylko ślepy, ale w dodatku bezzębny, zasiadł w krześle nabijanym srebrem pod jednym ze słupów krużganka, a jego siedmiostruna forminga wisiała na kołku w zasięgu ręki. Obok na inkrustowanym stole Pontonnos, podczaszy, postawił mu kubek wina i kosz chleba, by krzepił się w przerwach między pieśniami. W odpowiedniej odległości od starca ustawiono półkolem na kozłach ze dwadzieścia stołów z drzewa bukowego, woskowanych i błyszczących, a każdy dźwigał ogromną misę z dobrze wyszorowanego spiżu, na której leżały parujące ćwierci baraniny, wieprzowiny, wołowiny. Znowu pomyślałam sobie, jak wstrętnie jedzą mężczyźni — odcinają paski mięsa sztyletami i pchają do ust, aż sok cieknie po rękach i brodzie! Tylko nieliczni używają chleba do otarcia, reszta nie troszczy się o to. Pontonoos lał wino, jego bystre oko postrzegało każdy odstawiany kubek czy puchar. Były to nasze najlepsze puchary. Boimy się zawsze, żeby kto bezmyślnie nie wyniósł jakiegoś po skończeniu biesiady, chociaż wszystkie mają odciśnięty albo ryty pałacowy znak (pies myśliwski szarpiący jelonka), toteż łatwo je odnaleźć. Jedne są srebrne, drugie złote, inne zaś rzezane w alabastrze albo liparycie, kilka jest wyrobu egipskiego. Kupiec hyryjski, który wywodził swoje pochodzenie od brata króla Minosa, Sarpedona, otrzymał zaszczytną porcję — całą wołową polędwicę i łyk najlepszego
22
ciemnego wina w pucharze z kryształu. Wlawszy w siebie kwaterkę tego wyśmienitego napoju, umiarkowanie zmieszanego z wodą, huknął się w pierś, postukał w czoło i wykrzyknął, że zapomniał przekazać wyrazy miłości od Laodamasa dla jego żony, rodziców i braci, i najprzedniejszych obywateli Drepanon. Przekazał je wśród uniżonej ciszy i choć frazesy te nie były charakterystyczne dla Laodamasa, sprawiły przyjemność. Powiedział też, że Laodamas zamierza wypłynąć do kraju z piaszczystego Pylos w Elidzie. Powiadomiono nas, kobiety, że i nasza uczta jest gotowa, podreptałyśmy więc na dół, do jadalni. Mężczyźni chlubią się zjadaniem olbrzymich ilości przy wszystkich okazjach, jakby umierali z głodu. My, kobiety, obywamy się połową ich jedzenia i picia, a jesteśmy nie mniej krzepkie. Osobiście nie cierpię, kiedy dobrze urodzona panna, choćby nie wiem jak była żarłoczna, rozlewa wino i tłuszcz na suknie; a jeśli złapię którąś ze służących z ryjem w korycie, jak to się mówi, posyłam ją do mielenia zboża na najcięższych naszych żarnach, gdy ogłoszą następną porę jedzenia. Kiedy mężczyźni uznali się za pokonanych mnogością jadła, przyszli niewolnicy niosąc ręczniki, gąbki i miednice z ciepłą wodą — do której wlano nieco octu — by gościom umyć dłonie. Inni tymczasem zbierali ze stołów i wynosili napoczęte mięsa wyczekującej ciżbie zgromadzonej na dziedzińcu ofiarnym. Następnie jął śpiewać Demodok, a wybraną przezeń pieśnią był „Wyjazd Odyssa pod Troję”, dla uczczenia Fokajczyków, bowiem pradziad Odysa, Autolikos, ich przodek, żył pono na fokidzkim Parnasie, gdzie stoją Delfy, wieszcza siedziba Apolla. Wezwawszy Muzy, które Apollon sprowadził z zimnej północnej dziczy i przyjął na swe górne delfickie pokoje, Demodokos opisał przybycie zalotników królowej Heleny do Sparty. Demodok opowiadał, a dwie akrobatki, które przywiódł ze sobą, wykonywały sztuki karkołomne w takt muzyki i ilustrowały epizody dramatyczne w bezsłownych mimach. Kiedy dorosła piękna córa Ledy, Helena, do pałacu opiekuna jej, Tyndareosa, zjechali się z darami bogatymi albo przysłali swoich krewnych jako przedstawicieli wszyscy książęta Grecji. Był tam Argiwczyk Diomedes, świeżo po zwycięstwie pod Tebami, z Ajakidami, Ajasem i Teukrem, był Idomeneus król Krety; Patroklos kuzyn Achilla, Menesteus Ateńczyk oraz wielu innych. Przyjechał też Odys z Itaki, wnuk Autolikosa, lecz z próżnymi dłońmi, wiedział bowiem, że nie ma najmniejszej szansy — bo chociaż Kastor i Polideukes, bracia Heleny, chcieli, by poślubiła Menesteosa z Aten, i tak będzie oddana księciu Menelaosowi, najbogatszemu z Achajów, którego reprezentował potężny zięć Tyndareosa, Agamemnon. Król Tyndareos nie odesłał żadnego z zalotników, ale też i nie przyjął ani jednego z ofiarowywanych darów, obawiał się bowiem, że jeśliby opowiedział się po stronie któregoś z książąt, poróżniłby się z innymi. Kiedyś Odys spytał go:
23
— Jeśli ci powiem, jak uniknąć kłótni, to czy w zamian pomożesz mi zaślubić twoją siostrzenicę, Penelopę, córkę pana Ikariosa? — Zrobione! — krzyknął Tyndareos. — Oto więc moja rada — ciągnął Odys. — Nalegaj, niechaj wszyscy zalotnicy przysięgną bronić wybrańca przed każdym, kto zaweźmie się na jego szczęsny los. Tyndareos przyznał, że to roztropna droga. Złożywszy więc w ofierze konia i rozebrawszy go na ćwierci, kazał zalotnikom stanąć na skrwawionych cząstkach i wyrzec przysięgę, którą sformułował Odys ćwierci te spalono w miejscu do dziś zwanym Grobowcem Konia. Nie wiadomo, czy Tyndareos sam wyznaczył męża dla Heleny, czy też ona oznajmiła swój wybór przez włożenie mu wieńca na skronie. W każdym razie poślubiła Menelaosa, który stał się królem Sparty po śmierci Tyndareosa i podniesieniu do godności boskiej Dioskurów. Jednak małżeństwo ich było skazane na niepowodzenie: przed laty, składając bogom ofiary, Tyndareos głupio przeoczył Afrodytę, która zemściła się klątwą, że wszystkie trzy jego córki — Klitajmestra, Tymandra i Helena — zasłyną z cudzołóstwa. — Czemu — pytał Demodok — Zeus i jego ciotka Temida Tytanka uplanowali wojnę trojańską? Czy po to, by rozsławić Helenę wprowadzeniem swarów między Europą i Azją? A może po to, aby wywyższyć rasę półbogów, a zarazem przerzedzić ludne szczepy, które uciskały powłokę Matki Ziemi? Niestety, przyczyna musi na zawsze pozostać niejasna, ale decyzja była podjęta już wtedy, gdy Eris w czasie wesela Peleusa i Tetydy rzuciła złote jabłko z napisem: „Dla Najpiękniejszej!” Wszechmocny Zeus odmówił rozstrzygnięcia sprzeczki między Ateną, Herą i Afrodytą, z których każda pretendowała do jabłka, kazał natomiast Hermesowi zaprowadzić boginie na górę Ida, gdzie z dawna zagubiony syn Priama, Parys, będzie sędzią sporu. Parys pasł bydło na Gargaros, najwyższym szczycie góry Ida, kiedy zjawił się przed nim Hermes w otoczeniu Hery, Ateny i Afrodyty. Hermes wręczył Parysowi złote jabłko niezgody i przekazał polecenie Zeusa: — Parysie, ponieważ jesteś równie mądry w sprawach serca jak przystojny, Zeus ci rozkazuje, byś osądził, która z tych bogiń jest najpiękniejsza, i przyznał jej tę złotą nagrodę. Parys przyjął jabłko pełen wątpliwości. — Czy taki jak ja prosty pastuch może być arbitrem boskiego piękna? — zawołał. — Rozdzielę owoc równo między wszystkie trzy. — Nie, nie, nie możesz nie posłuchać wszechmocnego Zeusa! — wykrzyknął Hermes. — Mnie zaś nie upoważniono, bym ci udzielił rady. Posłuż się wrodzoną inteligencją! — Niech już będzie — westchnął Parys. — Ale najpierw upraszam się przegranych, żeby się na mnie nie zezłościły. Jestem tylko człowiekiem, skłonnym do popełniania najgłupszych omyłek.
24
Boginie zgodziły się przyjąć jego wyrok. — Czy sądzić je tak jak stoją? — spytał Parys Hermesa. — Czy mają być gołe? — Zasady współzawodnictwa zależą od twojej decyzji — odparł Hermes z oględnym uśmieszkiem. — No to niech się rozbiorą. Hermes powtórzył to boginiom i grzecznie odwrócił się tyłem. Afrodyta była wkrótce gotowa, lecz Atena uparła się, że powinna ona zdjąć jeszcze słynną magiczną przepaskę, która dawała właścicielce tę przewagę, że wszyscy tracili dla niej głowę. — Bardzo dobrze — rzekła zawistnie Afrodyta. — Zdejmę, ale pod warunkiem, że i ty zdejmiesz swój hełm — wyglądasz bez niego potwornie. — Jeśli wolno — oznajmił Parys klaszcząc w dłonie, aby przywołać boginie do porządku — będę oceniał współzawodniczące po kolei i w ten sposób unikniemy niepotrzebnych sporów. Chodź no tutaj, boska Hero! Bardzo proszę, by inne boginie zostawiły nas na chwilę samych. — Sumiennie mnie badaj — powiedziała Hera, wolno obracając się wokoło i prezentując mu swą wspaniałą postać — a pamiętaj, jeśli osądzisz, żem najpiękniejsza, uczynię cię panem całej Azji i najbogatszym z żyjących. — Ja się nie dam przekupić, droga pani... Aha, no tak, dziękuję. Zobaczyłem wszystko, co mi było trzeba. Chodź, boska Ateno! — Jestem — rzekła Atena przybliżając się zdecydowanym, posuwistym krokiem, ale, nie mniej skromna jak dziewicza, kryła, ile się dało, pod Egidą. — Słuchaj, Parysie — powiedziała — jeśliś na tyle roztropny, by mnie przyznać nagrodę, uczynię cię zwycięskim we wszystkich bojach, nadto będziesz najmądrzejszy na świecie. — Jestem skromnym pastuchem, nie żołnierzem — odparł Parys, którego zmęczyła obecność Egidy: — Wiesz dobrze, że w całej Lidii i Frygii panuje spokój, a suwerenności króla Priama nikt nie kwestionuje. Ale obiecuję uczciwie rozważyć twoje pretensje do jabłka. Możesz już włożyć hełm i szaty. Czy Afrodyta gotowa? Afrodyta podeszła boczkiem do Parysa, który spiekł raka, bowiem przysunęła się tak blisko, że się niemal stykali. Pachniała nardem i różami. — Przyjrzyj się, proszę, dokładnie, nie omiń niczego... Nawiasem mówiąc, skoro tylko ciebie zobaczyłam, powiedziałam do Hermesa: „Słowo daję, oto najprzystojniejszy mężczyzna we Frygii! Czemu marnuje się tu w głuszy, pasąc głupie bydło?... No, bo i czemu, Parysie? Czemu nie masz się przenieść do miasta, aby wieść żywot cywilizowany? Co stracisz żeniąc się na przykład z Heleną ze Sparty, która jest niemal równa mnie pięknością i nie mniej namiętna? Jestem przekonana, że jak tylko się spotkacie, porzuci dom, rodzinę, wszystko, by zostać twoją kochanką. Pewnie słyszałeś o Helenie? — Nie, pani. Byłbym ogromnie wdzięczny, gdybyś mi ją opisała.
25
— Jest jasna i ma delikatną cerę, bo wykluła się z łabędziego jaja. Może podawać się za córkę Zeusa; rozmiłowana w polowaniach i zapasach, spowodowała jedną wojnę będąc jeszcze dzieckiem — a kiedy doszła do pełnoletności, wszyscy książęta Grecji byli jej zalotnikami. Obecnie jest żoną Menelaosa, brata Agamemnona, ale to nie ma znaczenia — możesz ją mieć, jeśli chcesz. — Jak to, przecie zamężna? — Nieba! Aleś ty niewinny! Czy nigdy nie słyszałeś, że załatwianie takich spraw jest moją boską powinnością? Proponuję, byś udał się w podróż po Grecji, biorąc za przewodnika mojego syna, Erosa. Już on to sprawi, że jak przyjedziesz do Sparty, Helena zakocha się w tobie po uszy. — Przysięgasz? — spytał Parys w podnieceniu. Afrodyta złożyła solenną przysięgę na rzekę Styks, a Parys bez namysłu dał jej złote jabłko. Wyrokiem tym ściągnął na siebie nieukojoną zawziętość Hery i Ateny, które trzymając się pod rękę odeszły, by uknuć zburzenie Troi; tymczasem Afrodyta, z psotnym uśmieszkiem na niezrównanej twarzy, stała rozmyślając, jak najlepiej dotrzymać obietnicy. — Elymowie z góry Eryks — zawołał Demodok — żadna bogini wszechświata nie jest tak potężna jak nasza Afrodyta! Nie podobało mi się to skrajnie stronnicze twierdzenie. Współzawodnictwo dotyczyło tylko tego, kto był najpiękniejszy, a nie najmądrzejszy czy najpotężniejszy; Homer zaś opowiada, że kiedyś, gdy Afrodyta odważyła się stanąć do walki na równinie pod Troją, musiała uciekać zraniona przez zwykłego śmiertelnika. Demodokos powiesił formingę na kołku i zaczął mamlać chleb i siorbać wino. Ojciec zakaszlał dostojnie. — Bardzo ładna historyjka — rzekł — i pięknie opowiedziana, czcigodny Demodoku. Bogowie, którzy pozbawili cię zarówno oczu jak i wszystkich trzydziestu dwóch zębów, dali ci za to wspaniały głos i niewyczerpaną pamięć. Lecz, wyznaj, czy to cała prawda? Niełatwo mi uwierzyć, że ucieczka czterdziestego ósmego czy dziewiątego syna Priama z królową Sparty wywołała wojnę trojańską, która objęła niemal wszystkie miasta w Grecji i Azji Mniejszej i w taki czy inny sposób musiała spowodować co najmniej ze sto tysięcy strat. Nie wyglądało nawet na to, żeby Parys próbował zagarnąć tron Sparty. Powiedz, jaką wartość w bydle lub metalu dałbyś żonie, która po dziewięciu latach małżeństwa nie potrafiła urodzić Menelaosowi syna i pochodziła z rodu słynącego cudzołóstwem? Najwyżej dziesięć lub dwadzieścia funtów złota mogło świetnie wyrównać stratę jego praw małżeńskich. — Powtarzam opowieść tak, jak nam ją przekazano od naszego przodka, boskiego Homera — rzekł Demodok zwięźle.
26
— Kobiety, rzecz jasna — obstawał ojciec przy swoim — mogą powodować poważne spory rodzinne, zwłaszcza gdy są spadkobierczyniami i gdy małżeństwo z nimi pociąga przeniesienie praw własności; ale nie mogę uwierzyć ani w to, by zalotnicy Heleny mieli angażować się w zamorską wojnę dla dobra Menelaosa, ani w to, że ojciec Parysa i bracia woleli przez dziesięć lat bronić Troi niż oddać Helenę. — Wszystkie wojny domowe są wojnami dynastycznymi, panie mój, królu, wszystkie zamorskie wojny są wojnami kupieckimi — przyznał otyły Hyryjczyk. — A Troja, założona wspólnie przez naszych kreteńskich przodków, pewnych miejscowych Frygijczyków i grupę Ajakidów ze wschodniej Grecji, była swego czasu najważniejszym miastem Azji. Troja władała Hellespontem, sprawowała więc kontrolę nad bogatym handlem, towarami Morza Czarnego i dalszych okolic — złotem, srebrem, żelazem, cynobrem, budulcem okrętowym, płótnem, konopiami, suszonymi rybami, oliwą i chińskim nefrytem. Na równinie Skamandra odbywały się doroczne wielkie targi, na które zbierali się kupcy całego świata; wszyscy przynosili bogate dary królowi Troi, który w zamian osłaniał ich w czas trwania targów i zaopatrywał w jadło i wodę do picia. Jednakże królowie Troi, pochodzący z Frygijskiego pnia, nie chcieli pozwolić ani Grekom, ani Kreteńczykom na bezpośredni handel z czarnomorskimi narodami. W poprzednim pokoleniu ojciec Priama, Laomedont, starał się nie dopuścić, by minojski okręt Argo przepłynął po złote runo złożone w świątyni na Kolchidzie, lecz okręt się jakoś przemknął; a Synowie Homera opowiadają, jak to Herakles, który był członkiem załogi, zszedł później na ląd we Frygii i zebrawszy kilku sprzymierzeńców wziął szturmem Troję i ukarał Laomedonta za jego chciwość i upór. — Właśnie! — krzyknął ojciec. — Historia jest jasna jak ta wypucowana gałka u drzwi! Ci Kreteńczycy i Ajakidzi, współbudowniczowie Troi, która była przeznaczona do zabezpieczenia ich interesów handlowych na Morzu Czarnym, zastali wjazd do Hellespontu zagrodzony, król Priam wzniósł mocne fortece w Sestos i Abydos, by mieć kontrole nad cieśninami. Kiedy założony protest nie dał wyników, zwrócili się do swych achajskich sprzymierzeńców o pomoc w podjęciu sankcji karnych i obiecali, jeśli wyprawa przybierze szczęśliwy obrót, podzielić się z nimi łupami. Agamemnon, król Myken, zgodził się przewodzić wyprawie i namówił Odysa, aby wziął w niej udział, bo Odyseusz był królem Wysp Jońskich, kraju mojego przodka, Dzakyntosa, jednego z kreteńskich założycieli Troi. Zatem na naradzie w świątyni spartańskiej bogini Helle złożyli jej ofiarę z konia i przysięgli na jego poćwiartowanych szczątkach. Przysięgli udostępnić greckiej żegludze cieśniny uczczone jej imieniem — mam na myśli Hellespont. Nie wyobrażam sobie, aby człowiek doświadczony mógł zakwestionować mój wywód. Teraz zaś proszę cię, Demodoku, śpiewaj dalej, skoroś już dobrze przepłukał swe dziąsła i gardło. Demodok odrzekł na to: — Królu Alfejdesie, ponieważ gardzisz moją opowieścią o wizycie Parysa na spartańskim dworze i wynikłych z niej czynach jego w Fenicji, pozwól, że opuszczę dziś tę pieśń i przejdę do mniej oklepanego opisu wyjazdu Odyssa pod Troję.
27
— Nie, nie! — zawołał ojciec. — Błagam, nie opuszczaj ani wiersza jedynie przez wzgląd na mnie. Twierdzę, oczywiście, że powiastka o tym, jak Parys zachował się w Sparcie, nie jest szczególnie pouczająca ani też osobliwie budująca — jak to umizgał się do Heleny głośnym wzdychaniem i rozkochanymi spojrzeniami, często przykładając usta do tegoż miejsca na brzegu pucharu, co ona. Mężczyźni i kobiety nie powinni nigdy jadać razem, z wyjątkiem rodzinnych okazji, zgodzicie się? I jak nabazgrał winem rozlanym na stole: „Kocham Helenę!”, i jak Afrodyta zaślepiła oczy Menelaosowi na to bezwstydne widowisko. Czyż taką opowieść można śpiewać w obecności młodych, wrażliwych kobiet? Nie wygląda nawet na to, by występki Parysa spotkały się z karą. Cieszył się dziesięć lat Heleną — póki nie zwiędła jej piękność, co jest nieuniknione, kiedy kobieta dobiega czterdziestki — a potem zyskał nieśmiertelną sławę zabiwszy Achillesa, największego szermierza pośród żywych; a gdy zginął w walce, został pochowany z honorami, jak bohater. Nie, nie! Myślmy rozsądnie, moi królowie i panowie. Pozwólcie, że wygłoszę swe głęboko przemyślane zdanie: Helena nigdy do Troi nie jeździła. Ojciec jest prostodusznym, praktycznym człowiekiem, a moja matka sto razy się już przekonała, że nie ma co z nim dyskutować, kiedy jest w jednym ze swoich prowokujących nastrojów. Miałam chętkę wejść tam na dziedziniec biesiadny i powiedzieć: „Ojcze, teraz nie czas na słowo: rozsądek. Zrozum, proszę, że pieśń homerycka śpiewana jest przy dźwiękach formingi, a więc przeznaczona dla rozrywki, i to wszystko. Co innego historyczne i moralne pouczenia — udzielają ich kapłani oraz starzy radni młodym ludziom, którzy pod wieczór zbierają się dokoła nich po dziennej zabawie. Wtedy nie brzęka forminga, nie zachowuje się pobożnej ciszy, młodzi zadają roztropne pytania i takoż im się odpowiada. Chyba Synowie Homera wiedzą, czego się od nich wymaga? Byli zawodowymi pieśniarzami co najmniej parę setek lat i zgoła nieliczne ich opowieści są obojętne na nieszczęścia, które niesie miłość. Tego właśnie ich słuchacze oczekują — pieśni o miłości i pieśni o wojnie. Ładną rozrywką byłby epos o wojnie kupieckiej! Głoś, muzo kupiecka, urodę miedzi, Skór końskich powab, blask barwnych sajetów, Dla których król Priam gniew Sparty wzniecił, Zbyt chciwych żądając z handlu procentów...* Powstrzymywał mnie jednak wstyd, a zresztą moja wymówka trafiłaby na głuche uszy. Zapadło niezręczne milczenie i po chwili Demodok, trochę dotknięty, przeskoczył około tysiąca pięciuset wierszy i zaczął recytować „Wezwanie Odyssa”. Oto co nam opowiedział: *Przekład Stanisława Grochowiaka
28
Król Odys z Itaki poślubił córkę Ikariosa, Penelopę, wygrawszy bieg zalotników, który odbywał się wzdłuż jednej ze spartańskich ulic zwanej Afeta. Ikarios krzyknął: — Raz, dwa, trzy! — a potem ostro klasnął w dłonie, zamiast wrzasnąć: „Goń!” — na co wszyscy zalotnicy oprócz Odysa porwali, się do biegu i z miejsca ich zdyskwalifikowano. Odys bowiem, z góry uprzedzony, nie ruszył się, póki nie padło słowo: „Goń!” — za czym będąc jedynym zawodnikiem uzyskał nagrodę bez wysiłku, choć miał krzywe nogi. Ikarios prosił, aby Odys w zamian za przysługę pozostał z nim w Sparcie, a gdy ten odmówił, ścigał rydwan, którym odjeżdżała para nowożeńców, błagając ich, by zawrócili. Odys, który dotąd zachował cierpliwość, odwrócił się do Penelopy i powiedział: — Albo jedziesz do Itaki z własnej i nieprzymuszonej woli, albo złaź, jeżeli wolisz swego ojca, a ja sam pojadę! — Penelopa w odpowiedzi spuściła zasłonę. Zdając sobie sprawę, że Odys postępuje zgodnie z prawem, Ikarios puścił córkę i w miejscu, gdzie zaszło to wydarzenie, w odległości jakichś czterech mil od Sparty, postawił posąg Powściągliwości, który do dziś pokazują. Otóż wyrocznia ostrzegła Odysa: — Jeśli popłyniesz do Troi, nie wrócisz przed dwudziestu laty, a i to samotny i opuszczony. Wymienił więc królewskie szaty na brudne łachmany i Agamemnon, Menelaos i Palamedes zastali go w jajowatej filcowanej czapce, jak orał w osła sprzężonego w jednym jarzmie z wołem, a idąc sypał sól przez ramię. Kiedy udał, że nie poznaje znamienitych gości, Palamedes porwał z ramion Penelopy Telemacha i położył niemowlę przed posuwającym się zaprzęgiem, który miał zacząć orać dziesiątą skibę. Odys pośpiesznie ściągnął lejce, aby nie zabić swego jedynego syna, i kiedy przypomniano mu przysięgę, którą złożył na skrwawionych szczątkach konia, musiał przyłączyć się do wyprawy. — Mam nadzieję, że ta opowieść podoba ci się — odezwał się Demodok nadąsanym tonem, kiedy go gromko oklaskiwano. — Głos masz zachwycający, ale nie mogę się powstrzymać, by nie wytknąć, że i ta część cyklu jest mało przekonująca. Jeżli Odys chciał udać szaleństwo, aby się wykręcić od przyrzeczonego udziału w wyprawie, co jest jedynym sensem, jakiego się dorozumiewam z twojej opowieści, to czemu nie działał bardziej nieodpowiedzialnie? Ostatnio zbiedniali rolnicy bardzo często zaprzęgają wołu z osłem w jedno jarzmo — sam widziałem, jak Sykańczyk w potrzebie orał własną żoną zaprzężoną w jedno jarzmo z wołem — zaś filcowe czapki są bardzo rozsądnym ubiorem dla oraczy, gdy wieje z północnego wschodu. Otóż, jeślibym ja był Odysem, wybrałbym sobie świnię i kozę do zaprzęgu, a przyodziałbym się dziwacznie w sowie pióra, złotą tiarę i nagolenniki z wężowej skóry — cha, cha, cha! Trzęsłam się ze wstydu słysząc, że do czcigodnego Demodoka zwracają się tym kapryśnym i poniżającym tonem.
29
— Trudno także nazwać obłąkaniem, że ktoś orze dziesięć prostych skib — czemu nie popędził wściekle zaprzęgu po spirali? Byłoby to bardziej przekonywające i wielce by ulepszyło twoją opowieść, która nie jest tak śmieszna, jakby się należało spodziewać po Synu Homera. — Mój panie królu — rzekł Demodok z uśmiechem, który na tyle był bliski szyderstwa, na ile mu śmiałość pozwoliła — czyś aby nie zabłąkał się na manowce? Mój chlubny antenat, który ułożył tę pieśń, nigdzie nie napomyka nawet, że Odys udawał szaleństwo. Odys był ubrany w filcową czapkę mistagoga, aby pokazać, że prorokuje, przeto wszystkie jego czyny są symboliczne. Wół i osioł oznaczają Zeusa i Kronosa lub, jeżeli wolisz, lato i zimę, a każda skiba zasiana solą — zmarnowany rok. Ukazywał on bezowocność wojny, na którą został pozwany, ale Palainedes mający wyższą moc proroczą chwycił Telemacha i zatrzymał pług przy dziesiątej skibie, ukazując w ten sposób, że bój decydujący, gdyż to znaczy imię „Telemachos”, odbędzie się w dziesiątym roku, jak było istotnie. Śmiech i oklaski przywitały tę porażkę mego ojca. Zaczerwienił się po same uszy i okazał swój rozsądek, odkrawając spory kawał wieprzowiny, bardzo ładnie podpieczonej, którą paź zaniósł do rąk Demodoka; nadto obiecał mu dać nowy kij ze świdwiny ze złotą gałką, by prowadziła jego kroki oraz przydawała mu dystynkcji. Chociaż jednak Demodok przyjął wieprzowinę, nigdy już więcej nie grał ani nie śpiewał w pałacu; honor mu tego wzbraniał. Niektórzy z mieszkańców miasta przypisywali nasze dalsze niedole jego nieżyczliwości, Apollo bowiem nadał wszystkim Synom Homera moc przeklinania; ale nie sądzę, by Demodok miał nas przekląć przyjąwszy dar ofiarowany mu na znak przeprosin. Został nam Femios, pomocnik Demodoka, który przed kilku laty przybył z Delos i ciągle jeszcze doskonalił swój repertuar u kolan starca; to on nauczył mnie czytać i pisać chalcydejskie litery. Jak dotąd wzrok Femiosa jest nie zachmurzony; ta boleść rodzinna nie dościga Homerowego Syna, póki jego włosy nie zaczną okrywać się siwizną i, jak powiadają, soki w nim nie wyschną. Co się zaś tyczy Hyryjczyka, ojciec wymógł, by każdy z dwunastu klanów ofiarował mu coś wartościowego — kocioł, trójnóg albo bogatą szatę; następnie podjął się, kiedy zebrano podarunki, dostarczyć skrzynię z drzewa cedrowego, by je zapakować, oraz złoty puchar dla zaznaczenia osobistej wdzięczności. Będąc królem Elymów miał pełne prawo stawiać te żądania wodzom rodów, jako zapłatę za opiekę, którą nad nimi sprawował, i za wymierzanie sprawiedliwości. Chociaż zazdrościli mu władzy, zawsze go słuchali, on zaś zachęcał ich, aby odbijali sobie poniesione straty na powszechnej daninie od prostego ludu. Po trzech dniach Hyryjczyk odpłynął zadowolony ze swojej wizyty (chociaż ojciec jakoś zapomniał o pucharze). Wyzbył się ze znacznym zyskiem swoich waz i dedalskiej biżuterii na placu targowym i rozśmieszył wszystkich kupców mową pożegnalną: „Oby
30
Królowa Niebios oblała was deszczem łask i obyście nadal zaspokajali pragnienia swoich żon i córek!” Nigdy go już nie widzieliśmy. Należy powiedzieć, że my z matką byłyśmy jedynymi osobami w Drepanon, które nie dały wiary jego opowieści, lecz nie mówiłyśmy nic, żeby nie zrażać Ktimeny. Odzyskała ona niebawem apetyt i dobry humor i ze śpiewem uwijała się po domu. — Ciekawe, czy długi będzie mój naszyjnik — powiedziała memu bratu, Klitoneosowi. — Czy myślisz, że taki, jak nosi matka Eurymacha? — Czcigodna bratowo — odparł Klitoneos ze złością — choćby był i na trzy łokcie, smutek i niepokój wywołany twym żądaniem ograbi go w moich oczach ze wszelkiego piękna! Gdybym był na twoim miejscu, poświęciłbym go Apollonowi, który zgodził się strzec nienawistnego naszyjnika Eryfili, by zapobiec dalszym nieszczęściom, jakie mógłby poczynić wśród próżnych kobiet. — Co to, to nie — krzyknęła Ktimena. — Laodamas poczytałby to za niewdzięczność. Rozmyślając nad zwycięstwem Afrodyty doszłam do przekonania, że jej moc jest ślepa i złośliwa, że ośmiesza swe ofiary i pozbawia je wszelkiego wstydu. Ułożyłam dla własnej zabawy opowiastkę, opierając ją na skandalicznym wydarzeniu z wczesnomałżeńskiego życia matki Eurymacha — o tym, jak niegdyś bogini rzekła do męża, boga-kowala Hefajstosa, że odjeżdża w odwiedziny do swojej świątyni w cypryjskim Pafos. „Dobrze, żono, ja zaś skorzystam z okazji i odwiedzę swoją świątynię na Lemnos” — odparł Hefajst. Znając jednak żonę jako niepoprawnego łgarza wrócił pośpiesznie tej samej nocy i zastał ją w łóżku z trackim bogiem wojny, Aresem. Pokulawszy do swej kuźni wykuł dwie twarde jak diament sieci, cieńsze niźli pajęczyna i zupełnie niewidzialne. Umocował jedną z nich pod łóżkiem, drugą zawiesił u krokwi, a następnie zebrał i złączył po cichu ich skraje, czyniąc w ten sposób klatkę nie do skruszenia wokół śpiącej pary. Potem zwołał głośno towarzyszy-bogów, aby przyświadczyli temu sromotnemu cudzołóstwu, i nalegał, aby Zeus dał mu rozwód. Afrodyta, choć cała w rumieńcach, skrycie była rada, że Hermes i Posejdon zobaczyli, jak pięknie wygląda nie mając na sobie nawet bielizny i jak ochoczo zdradza swego męża. Hera i Atena odwróciły się z niesmakiem, kiedy wieść dotarła do nich, i nie chciały wziąć udziału w sprośnym podglądaniu; ale Afrodyta z gęstą miną wyjaśniła, że sprawiać, aby ludzie się kochali, i kochać się samej jest boskim zadaniem wyznaczonym jej przez Mojry — któż więc może ją ganić? Wkrótce przyjaciółki Afrodyty, Charyty, wykąpały ją i namaściły pachnącym olejkiem, nałożyły miękkie, na wpół przezroczyste szaty i przybrały wieńcem z róż jej głowę. Stała się tak czarująca, że nie tylko Hefajst z miejsca jej przebaczył, ale Hermes i Posejdon odtąd odwiedzali ją co drugi dzień, gdy mąż był zajęty w kuźni. Napotkawszy Afrodytę w korytarzu na Olimpie Atena przezwała ją leniwą flądrą, na co, w wybuchu gniewu, Afrodyta pobiegła, usiadła przy krosnach Ateny i spróbowała tkać.
31
Atena złapała ją przy tej robocie, a ponieważ tkactwo było boskim zadaniem jej wyznaczonym przez Mojry, zapytała w oburzeniu: „A co byś sobie pomyślała, gdybym ja potajemnie zaczęła pracować w twoim haniebnym fachu? Bardzo dobrze, droga koleżanko, tkaj sobie dalej! Ja już nawet palcem nie ruszę przy krosnach. A spodziewam się, że i ciebie znudzą do ostatnich granic”. Potem zastanawiałam się, czy takie żarty z Olimpijczyków są dopuszczalne. Zdecydowałam, że tylko wtedy, gdy bóg lub bogini są czczeni w sposób obrażający przyzwoitość i dobre obyczaje: kiedy cudzołóstwa Afrodyty, kradzieże i łgarstwa Hermesa i krwiożerczość Aresa są uwieńczone w kultach tych bóstw i przytaczane przez głupich śmiertelnych na wytłumaczenie ich własnego znieprawienia. Homer posuwa się dalej w swojej wzgardzie dla Olimpijczyków, niżbym ja się ośmieliła; oni u niego wymierzają kary lub darzą ludzkość opieką dla lada kaprysu — a nie aby odpowiednio wynagrodzić zasługi moralne — i skandalicznie kłócą się między sobą. Nadto w Iliadzie Zeus zsyła sen na Agamemnona, by go okpić, choć Agamemnon zawsze był pobożny wobec niego; także Atena, za podszeptem boskiego zgromadzenia, nakłania Pandarosa, aby popełnił zdradę; Hera zaś wdzięczy się do Zeusa, żeby odwrócić jego uwagę od bitwy o Troję; a wszyscy Olimpijczycy szydzą bezlitośnie z boga-kowala, że chromy od czasu pełnej poświęcenia walki w obronie matki, Hery, przed niegodziwą brutalnością ojczyma. Poczytując takie anegdoty za jawnie bezbożne, zatykam uszy i odwracam myśli, gdy je deklamują w pałacu. Ojciec wyśmiał mnie i objaśnił, że Homerowi daleko do bezbożnictwa: przeciwnie, w Iliadzie ośmieszył nową teologię doryckich barbarzyńców. Bowiem ci Synowie Heraklesa po zdetronizowaniu wielkiej bogini Rei — niegdyś uznanej za władczynię świata — wręczyli jej berło bogowi nieba, Zeusowi, i uczynili go głową rodziny złożonej z bóstw, a mianowicie z Hery z Argos, Posejdona z Eubei, Ateny z Aten, Apollona z Fokidy, Hermesa z Arkadii i innych, którym hołdowały podległe im szczepy. Homer, wyjaśniał mój ojciec, czcił potajemnie poprzednią boginię i karykaturując wodzów doryckich w osobach bezwstydnych, zdradzieckich, rozpustnych, chełpliwych przywódców greckich, bolał nad moralną gmatwaniną wywołaną przez zburzenie ośrodków kultu Rei. Historycznie mój ojciec może i ma słuszność, tak jak wtedy, kiedy krytykował homerycką wersję ucieczki Heleny do Troi. Jednakże Zeus, Hera, Posejdon, Atena i Apollo, których ja wielbię w sercu, a on czci u ołtarza ofiarnego, to bóstwa szlachetne, sprawiedliwe i zasługujące na zaufanie. Dla mnie Hermes jest dzielnym posłańcem i przewodnikiem dusz — nie złodziejem, Ares walczy w obronie jedynie spraw dobrych, Afrodyta... Tak, przyznam, że z Afrodytą ciężka sprawa. Uznaję jej straszną potęgę, tak jak uznaję potęgę Hadesa, króla świata podziemnego. Ale czyż nie powinnam raczej potępić Heleny, Klitajmestry oraz Penelopy za to, że skalały ślubne łoża swoich małżon-
32
ków i przyniosły wstyd swej płci — zamiast się uśmiechnąć i powiedzieć: „Były lojalnymi czcicielkami Afrodyty, gardziły więzami małżeństwa i domu, aby tym lepiej oddawać jej cześć”? Nasamonowie z Libii, Mosynojkowie z Pontos, Gimnezjowie z Wysp Balearskich i podobne ludy, u których rządzi nieład, mogą ją wielbić z moralną rzetelnością; nie może tego czynić żaden posłuszny prawom Grek. Niemniej jednak nazajutrz ofiarowałam Afrodycie młodą kózkę, spalając jej udźce na jałowcu, i ślubowałam zanieść ofiarę do świątyni, gdy będę miała po temu okazję. Bogini rezyduje tam od przylotu przepiórek z wiosną do sezonu winobrania, a ponieważ jej szczyt górski jest zimny i chmurny przez większą część zimy, odlatuje później, jak mówi, do Libii na rydwanie zaprzężonym w białe gołębie. Jej kapłanki i eunuchowie zstępują wówczas na równinę, niosąc z sobą wizerunek Afrodyty zamknięty w cedrowej skrzyni, złoty plaster miodowy, jakoby ofiarowany Pani Elymejskiej przez samego Dedala, i święte gołębniki; tam też jako służki Artemidy lub Ateny żyją przez sześć miesięcy w czystości. Coroczne wejście bogini na Eryks i jej zstąpienie są znaczone scenami dzikiego poddania się jej mocy, zwłaszcza wśród Sykańczyków. Ojciec robił, co mógł, aby stłumić te hulanki, których skutkiem są liczne wątpliwości co do ojcostwa, ale bez powodzenia. Jedynie jeśli zimową porą jakieś nieszczęście dotknie cały naród, bogini na nowo wstępuje na górę przywodząc z powrotem swoje kapłanki, eunuchów, wizerunek, plaster miodu i gołębie. Wtedy ludzie przejednują ją cennymi ofiarami, a eunuchowie, wyjąc ekstatycznie, okładają się batami do krwi. Nienawidzę tego widowiska.
CÓRKA SWOJEGO OJCA Niedługo potem ojciec wybrał się dziesięciowiosłową galerą na przegląd naszego czerwonego bydła na wyspie Hierze, ale przepłynął zaledwie pół mili, kiedy zobaczył rodyjski okręt nadpływający od zachodu. Morze było spokojne i żeglarze wiosłowali długimi pociągnięciami w takt żałosnego zawodzenia sternika. Ojciec pozdrowił kapitana i skoro przekonali się wzajem, że żaden nie jest piratem — w obecnych czasach nie można być nazbyt ostrożnym — popłynęli obok siebie wymieniając podarki i komplementy. Rodyjski okręt podążał z mieszanym ładunkiem na Sardynię, a w piaszczystym Pylos, ostatnim porcie greckim, w którym się zatrzymał, weszło na pokład dwóch statecznych kupców, aby przyłączyć się do tej wyprawy. Zachwycony spotkaniem Pylijczyków ojciec rozpytywał niespokojnie o wieści o Laodamasie. Potrząsali głowami. — Gdyby taka ważna osobistość odwiedziła ubiegłej jesieni nasze miasto — oświadczyli — z pewnością byśmy słyszeli. Kiedy zaś ojciec przytoczył relację hyryjskiego kapitana, przyznali, że zetknęli się z tym jegomościem w piaszczystym Pylos i urobili sobie bardzo złą opinię co do jego charakteru. — Śliski jak sepia — powiedzieli — i fałszywy jak leryjski niewolnik. Jego wino było rozwodnione, wazy ze skazami, a sztaby srebra miały ołów w środku. Był to wielki wstrząs dla mojego ojca. Nie pojechał już na Hierę i wróciwszy do domu, przybity na duchu jak nigdy, zastał Ktimenę znowu w jednym z jej czarnych nastrojów, gryzącą paznokcie i pojękującą wciąż w koło popularną piosenkę: „Czemu mój ukochany zwleka? Czyż nie ma zmiłowania nad mą samotnością?” Wycofał się do swojej sklepionej komnaty, gdzie wybudował niegdyś osobliwe łoże wykładane złotem, srebrem i kością słoniową, zużytkowawszy rosnącą tam oliwkę jako jego nogę. Teoretycznie pokój był grobowcem, a raz na rok, w środku zimy, w Dzień Przekazania Tronu, ojciec goli sobie głowę, wchodzi tam, spożywa pokarm umarłych i udaje zabitego. Leży z godnością pod szkarłatną kołdrą, a tymczasem Młody Król, wybrany z naszego plemienia, tańczy Balet Miesięcy i przejmuje berło na ten dzień. Teraz ojciec zamknął drzwi i najpierw chodził od ściany do ściany zacisnąwszy pięści, a potem rzucił się w rozpaczy na
34
łóżko i zamknął oczy. Poprosiłam jedną ze służebnych, żeby od czasu do czasu zaglądała przez okno i donosiła mi o jego poruszeniach, które uważałam za wielce złowróżbne, aczkolwiek nie powiedziałam jej tego. Po kilku godzinach wyszedł, udał się do swojej pracowni i kazał przywołać mnie. — Nauzykao — rzekł — co robić? Ty bywasz czasami najrozumniejszą osobą w rodzinie (wyłączając oczywiście twoją drogą matkę) i czuję... hm... może jakiś bóg cię natchnął, byś mi udzieliła rady? Następnie opisał spotkanie z pylijskimi kupcami i czekał, co powiem. Westchnęłam głęboko, nim odrzekłam: — Ojcze, ta wieść mnie nie dziwi. Twój bezwstydny gość hyryjski kłamał, mogłam to już wówczas powiedzieć. Tak samo matka — może nawet ci to mówiła. Porzućmy całą tę opowieść jako twór fantazji obliczony na zyski handlowe, a myślmy jedynie o losie, jaki mógł spotkać Laodamasa. Jedno jest pewne: Laodamas nie był nawet na pokładzie rodyjskiego statku. — Nie zgadzam się. Jak słusznie twierdzi Eurymach, Rodyjczyk nie narażałby na szwank swojej reputacji wyjeżdżając z naszymi żaglami i liną, gdyby Laodamas nie dał mu w moim imieniu pozwolenia. — Jeśli miał pozwolenie Laodamasa, to po co usypiał straż? Ojciec machnął na to niecierpliwie ręką, jak na muchę, która by chciała mu przy śniadaniu usiąść na kromce chleba z miodem, niemniej jednak zmienił stanowisko. — No, więc dobrze, a sydoński okręt, który widziały kobiety? Laodamas mógł do niego powiosłować. — To czemu w takim razie nie brakowało żadnej łódki na nabrzeżu. — Mógł tam dotrzeć wpław. Jest dzielnym pływakiem. — Ojcze, posłuż się rozsądkiem, którym tak słusznie się chełpisz! Czy mógł płynąć z płaszczem pełnym skarbów związanym na plecach? Ojciec milczał, ja mówiłam dalej: — Pierwsze powiadomienie o tajemniczym sydońskim okręcie przyszło w miesiąc albo dwa po zniknięciu Laodamasa. — Czy sugerujesz, że matka Eurymacha też kłamała? Czemu by miała kłamać? Czemu by miała kłamać Melanto? Jest służką samej Ktimeny, bardzo oddaną naszemu domowi. Wzruszyłam ramionami. — Żebym to wiedziała, ojcze! Ale serce mi mówi, że one są w zmowie. — Co chcesz powiedzieć? — spytał srogo. Patrzyłam nań bez zmrużenia powiek. — Że Laodamas nigdzie nie popłynął — odrzekłam. — Nie żartuj, dziecko. Każdy wie, że popłynął.
35
— Każdy wie, że Helena uciekła z Parysem do Troi, każdy, tylko nie ty. To, że sam tylko wiesz, co wiesz, nie dowodzi, że się mylisz, jak nie dowodziło, że się mylił Laokoon mówiąc nie dowierzającym Trojanom, że drewniany koń jest pełen uzbrojonych wrogów. To go zaszachowało. — Ach, więc Laodamas wyruszył gdzieś lądem? Może pomiędzy Sykulów, aby połączyć się z twoim buntowniczym bratem, Haliosem? To możliwe, ale nieprawdopodobne. Czemu nikt go nie spotkał w drodze? Znowu wzruszyłam ramionami. — Pozwól, ojcze, że ci powiem, jaką myśl włożyła mi do głowy boska Atena: Laodamas wcale nie wyjechał z Drepanon. Ojciec przyjrzał mi się badawczo, jak gdyby bał się o mój rozum, i wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Zza framugi oderwał się kawałek tynku — miał kształt sztyletu. Właśnie do naszej północnej przystani wpłynął okręt — tafijski, o trzydziestu wiosłach, z ładunkiem chalibijskiego żelaza — zdążający do temezyjskich kopalń miedzi na południowym zachodzie Italii. Jego kapitan, powinowaty tafijskiego króla, przyszedł do pałacu, a gdy go ugoszczono w sposób należny jego godności, ojciec jak zwykle spytał, czy nie przywozi wieści o Laodamasie. Wieści nie przywiózł, ale okazał się hojny w radzie. — Panie mój, królu, jego nieobecność tak ci serce zżera, jak mysz jeden z tych wybornych elymeńskich serów, zatem widzę tylko jedno, co możesz uczynić. Najpierw wyślij kogoś solidnego do Pylos, dokąd z pewnością udał się twój syn — jako do ośrodka handlu bursztynami — by kupić naszyjnik. Jeśli Pylijczycy nic nie wiedzą, opłacz go i wznieś grobowiec godzien jego sławy. Potem odeślij swą zrzędną synową do domu ojca, razem z wianem; niechaj jeszcze raz wyda się za mąż. Po co ją tu trzymać, królu, ciągle płaczącą i wiecznie w żałobie? Człowiek na wpół ślepy by zobaczył, że pani Ktimena przygnębia ciebie i twoje godne podziwu sługi. — Tak — zgodził się ojciec — ona mi nawet nie rodzi wnuków. — No więc — ciągnął Tafijczyk żwawo — kto może pojechać do piaszczystego Pylos? Twój syn Klitoneos? Jest bystry, choć młody. A jeśli nie on, to może twój uzdolniony szwagier, Mentor? — Nie wierzę, by ktokolwiek inny, oprócz mnie, potrafił dobrze to załatwić — odrzekł ojciec. — Ale czyż ja mogę jechać? — Każdy król sądzi, że jego obecność jest nieodzowna; lecz krótki urlop dobrze mu robi, zaś ludowi nie przyniesie szkody. Czemu nie miałbyś towarzyszyć nam, kiedy za dwadzieścia dni co najwyżej pożeglujemy z Tenezy do domu? Wolę, rozumiesz, wracać dłuższą trasą omijając Cieśninę Messyńską, która jest zarówno niebezpieczna w żeglowaniu jak słynna z częstej bytności piratów. Moglibyśmy wysadzić cię na ląd w piaszczystym Pylos nie później jak za miesiąc. Co ty na to?
36
Zmuszano ojca do powzięcia nagłego postanowienia: zostawi królestwo pod regencją wuja Mentora i pożegluje do piaszczystego Pylos. Wbrew moim przestrogom ciągle wierzył w pierwszą część opowieści hyryjskiego kupca — która, przyznaję, była dosyć szczegółowa — i doszedł do wniosku, że Laodamas musiał dostać się do Tesprocji przez Korkyrę. Cóż jednak zdarzyło się później? Czy spotkała go jakaś niespodziewana niedola? Czy król Fejdon ograbił go z bogactw? Może zaprzedał w niewolę? — Jeśli zawiodą wszystkie inne źródła informacji — rzekł ojciec do Tafijczyka — odwiedzę Delfy i poradzę się wyroczni Apollona. A może Zeusowa w Dodonie byłaby pewniejsza... Jakkolwiek małą pokładał wiarę w dary prorocze boskich kapłanek, wiedział dobrze, iż Delfy i Dodona były ośrodkami informacji i plotek całej Grecji i że dowie się od rzeźników ofiarnych albo od zgrai bystrych posłańców, co wiadomo o miejscu pobytu Laodamasa. Wezwał moją matkę, Klitoneosa, wujaszka Mentora, dziadka Fitalosa i mnie na rodzinną naradę; nie wezwał tylko Ktimeny. — Powiem wam prawdę — zwierzył się. — Rzecz w tym, że mam już dosyć wiecznej boleści Ktimeny i jej niepokoju. Ona to sprawia, że nawet ściany pałacu płaczą i drżą ze współczucia. Często użalam się nad jej życiem, ale częściej się złoszczę i korci mnie, żeby odesłać ją z powrotem na Bucynnę razem z wianem, które wniosła... lub jego równoważnikiem w kapłańskich i handlowych przywilejach. Nie uczynię tego jednak, bo boję się narazić Laodamasowi, kiedy powróci — zwróćcie uwagę, że nie podzielam waszego pesymizmu i nie mówię: „jeżeli powróci”. Po piętnastu dniach Tafijczyk znów zawitał, tym razem z ładunkiem spiżu, do którego ojciec dodał cenną partię płótna, miodu i składanych łóżek i wkroczył wesoło na pokład, Niemal całe miasto życzyło mu pomyślnej drogi, składając ofiary wszystkim bóstwom, które rządzą morzem lub strzegą podróżnych. Wspięłam się z Klitoneosem na zbocze góry Eryks, żeby przyjrzeć się, jak żagiel okrętu, wydęty ostrym zachodnim podmuchem, niknie za wyspą Motją, o jakieś osiem mil na południe. Kiedy wróciliśmy do pałacu, matka odciągnęła mnie na bok i powiedziała: — Dziecko, twój ojciec powiedział mi, co Atena włożyła ci w usta, mianowicie, że musimy opłakać Laodamasa jako umarłego. Nie była to kłamliwa wyrocznia. Ja sama widziałam go we śnie onegdajszej nocy, przyszedł ociekający krwią i morską wodą, z nożem między łopatkami i stanął przede mną żałośnie. Potem wskazał na dziedziniec biesiadny i zawołał: „Niechaj oni mnie pomszczą, matko! Niechaj mnie pomszczą łukiem Filokteta!” „Jakże mam poznać, żeś ty naprawdę mój syn?” — spytałam go. Odpowiedział: „Droga matko, gdy jutro się zbudzisz, wlecę jednym oknem, a wylecę drugim, przybrawszy kształt białego gołębia”. I tak też uczynił. Nie mów o tym nikomu, nawet memu bratu Mentorowi ani nawet Klitoneosowi. Ale bądź odważna w odszukiwaniu morderców, a wywrzemy przykładną zemstę. Ty jedna z moich dzieci masz lepszą głowę niż serce.
37
— Jeśliś naprawdę uwierzyła w swoje widzenie, matko — powiedziałam niezbyt rada z tej uwagi o mojej zdolności do delikatnych uczuć — to czemu pozwoliłaś ojcu płynąć nadaremnie do piaszczystego Pylos? Spoważniała. — On jest samowolny i chociaż (odkąd się ze mną ożenił) zdążył się nauczyć, że zawsze mówię prawdę, nie cierpi przyznawać mi, że mogę wiedzieć coś lepiej niż on. Poza tym nigdy nie zwiedzał stałego lądu Grecji, a może to być dla niego ostatnia okazja, przekroczył bowiem wiosnę swego życia. Powiedziałam mu o widzeniu, ale ponieważ ty samodzielnie doszłaś do bardzo podobnego wniosku, a on nie widział gołębia na własne oczy, oskarżył mnie o udział w spisku, żeby zatrzymać go w domu. „No to jedź — powiedziałam — a im wcześniej powrócisz, mój panie, tym dłużej wszyscy będziemy żyli.” Córko, jesteśmy u progu niebezpieczeństwa. Ufam, że nie uczynisz nic głupiego; niech się Ktimena tymczasem krzepi wszelkimi bursztynami nadziei, które zdoła jeszcze zgarnąć. Minęły trzy dni, a zdałam sobie sprawę z subtelnej, lecz wyraźnej zmiany ogólnych nastrojów: nie pośród zwykłych ludzi ani nielicznych moich prawdziwych przyjaciół, takich jak Prokne, córka kapitana Dymanta, czy kuzyni z Hiery; a także nie wśród naszych wiernych służek z Eurykleją na czele, która była niegdyś moją piastunką, a obecnie jest klucznicą. Najlepiej określę to mianem pogardliwej rezerwy, z jaką mnie pozdrawiały niektóre córki znacznych rodów, i nadmiernej wylewności w zachowaniu ich ojców i braci, jakby wiedzieli coś, co przede mną ukrywano. Każdego lata elymejskie dzieci bawią się w „Skarb Byka”, grę polegającą na tym, że wszyscy idą szukać chłopca zwanego „Bykiem” ukrytego w jakiejś rozpadlinie czy jaskini. Kto go znajdzie, zostaje, aby zebrać tajemniczy skarb, nie rozgłaszając o tym odkryciu towarzyszom zabawy; ale wkrótce drugi i trzeci odnajdują kryjówkę Byka, aż wreszcie wszyscy są w schowku prócz jednego nieszczęśliwca, który błąka się niepocieszenie po opustoszałym zboczu, samotny i zakłopotany. Tak właśnie ja się teraz czułam. Kiedy jestem zła, rozweselają mnie odwiedziny w naszej tkalni, gdzie widok kobiet spokojnie pracujących przy wysokich krosnach działa kojąco na moją duszę; jednakże tutaj też rozpleniła się atmosfera obcości. Kilka kobiet porzuciło pracę i zebrało się w grupce pod drzwiami, rozprawiając podnieconym szeptem, ale gdy tylko zobaczyły mnie, jak wyszłam zza rogu, rozbiegły się do krosien i udawały, że tkają pilnie. Czółenka ich fruwały tędy i siędy jak trzepocące się na wietrze liście osiki. — Dzień dobry, pracowite tkaczki — wyśpiewałam ironicznym tonem. — Jak sądzę, rozprawiałyście o rybie z ludzką głową, którą dzisiaj rano wyciągnięto w sieciach na barweny? Sama widziałam tego dziwolągu: miał ramiona zamiast płetw i mówił po fenicku — w każdym razie wszyscy myśleli, że to po fenicku, bo nikt z nas, nawet ja, nie mógł pojąć ani słowa. Leżał bełkocząc i gestykulując, gestykulując i bełkocząc, aż wresz-
38
cie zrobił się siny na twarzy; więc pogroziłam mu rzemieniem i krzyknęłam, że spodziewam się, iż fenicka ryba i tkaczki elymejskie będą trzymały usta na kłódkę, gdy ja się pojawię na widoku. Potwór miał tyle rozsądku, że posłuchał. Nastąpiła martwa cisza. Nasze kobiety boją się mnie, bo wierzą, że często przemawia przeze mnie jakieś bóstwo. Jest to strach być może uzasadniony, który wyzyskuję opowiadając im podobne bzdury. Poczciwe z nich niewiasty, ale byle głupstwo wprowadza wśród nich zamieszanie i praca ich cierpi zarówno na ilości, jak i na jakości; tak jest z mlecznością, gdy lis przeleci poprzez stado dojnych owiec albo pies urwie się z łańcucha i goni za nimi. — Gdzie jest Eurymeduza? — spytałam. Eurymeduza, przystojna młoda zarządczyni, wymierzała len, dbała o wygodę tkaczek, odpowiadała za stan krosien i pilnie baczyła na wzory tkaniny. Nastawiamy zawsze wszystkie krosna na jeden powtarzający się wzór — któryś z tych, na jakie jest stałe zapotrzebowanie u Italczyków i Libijczyków — żeby łatwiej było Eurymeduzie dostrzegać błędy i zachęcać guzdralskie. W owym czasie wprowadziła ona prostą kratkę, gdzie pięć purpurowych i dwie szkarłatne nici powtarzają się co sto białych. Moja matka dała Eurymeduzie przydomek „Z Apejry”, co znaczy „niewydarzona”, ale chociaż opieszale poznawała ona swoje obowiązki, w tkalni jest lubiana. Nie, nie było nic dziwnego w nieobecności Eurymeduzy — wyszła jedynie zaczerpnąć dzban wody do picia, dzień bowiem był parny. — Zmieszaj ją z odrobiną wina, Eurymeduzo — powiedziałam, gdy wróciła — i rozdaj po kwaterce tym niemowom. Sprowadź potem Gorgo, gęsiarkę, niechaj im opowie którąś ze staromodnych sykańskich powiastek, żeby odwrócić ich uwagę od fenickiej ryby z ludzką głową, która dzisiaj rano wywołała tyle strachu. Eurymeduza przyniosła bukłak z winem i zrobiła, jak kazałam. Piły wszystkie grzecznie moje zdrowie i uśmiechały się, ale w ich oczach wciąż widziałam zafrasowanie. Gdy białowłosa Gorgo przykulała, siadłam na stołku i słuchałam. Opowiedziała nam o naszym przodku Egestosie i jego przybyciu z Troi na Sycylię. Dobiwszy do brzegu nie opodal góry Etny, by zaopatrzyć swą flotyllę w świeżą wodę, wszedł w ciemną jaskinię, gdzie go porwał Polifem, Kiklop, jeden z nieśmiertelnych kowali zamieszkujących te okolice, i zaniósł do samego wnętrza gorejącej góry. Wyglądało na to, że Polifemówi oraz jego współplemieńcom trzeba było ludzkiej krwi, aby zahartować piorun, który kuli dla Zeusa. Jednakże chytry Egestos spoił ich winem pramnejskim i zdjąwszy im buty (Kiklopi znani są z delikatności stóp) powbijał w nie pełno gwoździ. Potem uciekł, a kiedy kowale wciągnęli buty i spróbowali puścić się za nim, ból zmusił ich do zaniechania pogoni. Egestos więc powrócił bezpiecznie na okręt i popłynął dalej na zachód, aż do zatoki Rejtron. Wycie Kiklopów brzmiało w jego uszach niczym muzyka.
39
Gorgo, mała, szczupła, ruchliwa jak ptaszek, opowiedziała nam tę powiastkę tak zręcznie — zniżając głos w momentach niepewności, to znów unosząc go do krzyku w momentach dramatycznych i naśladując bohaterów opowieści — że zachwycone tkaczki wołały o jeszcze. Spojrzała niepewnie, ale gdy skinęłam głową na znak zgody, zaczęła opowieść o swoim przodku Sykanosie i jego przygodach w jaskini jednookiego Konturanosa — olbrzyma tak wysokiego, że mógł wybić kijem dziurę w niebie. Z brzuchem opartym o szczyt góry Eryks i ogromnymi nogami wyciągniętymi na naszej równinie, zanurzał swoje wielkie dłonie w Morzu Egestańskim i czerpał tuńczyki całymi setkami. Pewien gościnnego przyjęcia Sykanos wstąpił do jaskini, a szło z nim dwunastu druhów, ale Konturanos rozbijał im po kolei głowy i zjadał — wyjście z jaskini było zaparte głazem, który tylko on potrafił ruszyć z miejsca. Odtaczał ten niezmiernie wielki głaz dwa razy na dzień: o brzasku, żeby wyprowadzić stado na pastwiska, i o zmierzchu, by wpuścić je z powrotem. Na trzecią noc Sykanos oślepił Konturana jego własną laską opaloną w ogniu na ostro, a następnie zbiegł przywarłszy do wełny pod brzuchem tryka, gdy nazajutrz wczesnym rankiem Konturanos wypuszczał swe stada na paszę. Konturanos miotał się wściekle i gdy Sykanos odpływał ku Hierze, cisnął w niego niecelnie dwie ogromne skały. Do dziś pokazuje się te skały wystające z morza o trzy mile na południowy zachód od Drepanon; a potężna jaskinia obecnie zajmowana przez naszych sykańskich pasterzy, do której chodzimy czasem na pikniki, nazywa się jaskinią Konturanosa. Gdy jedna z niewiast zapytała, jak taki olbrzym dał radę zamieszkać w jaskini nie większej niż nasz pałac, Gorgo wyjaśniła, że miał on magiczną moc zmniejszania się do woli po spożyciu pewnego grzyba. Potem Eurymeduza powiedziała: — Gorgo, porywasz nas! Że też Homer nie ma córek, tak jak Synów! Gdyby je miał i jeśliby one przełożyły twoje opowieści w poematy i śpiewały je pod dźwięk formingi, jaka by to była zachwycająca rozrywka! „W rzeczy samej, niestety!” — pomyślałam. Synowie Homera są tacy zazdrośni o przywileje, że pozwalają jedynie swoim plemiennikom deklamować wobec książąt. Nikt też nie śmie stanąć z nimi o lepsze. A jednak, jeśli mężczyźni śpiewają mężczyznom, dlaczego kobiety nie miałyby śpiewać kobietom? Atena, która wynalazła całą sztukę rozumowania, jest kobietą. Tak samo Muzy, co dają natchnienie wszelkiej pieśni. A i Pytia, która prorokuje niezapomnianym wierszem, jest kobietą. „O, Muzy — modliłam się cichutko — wstąpcie do serca waszej służki, Nauzykai, i nauczcie ją układać zręczne heksametry! Wierzcie albo nie, moja niezwykła modlitwa została od razu wysłuchana! Bo oto usłyszałam własne słowa:
40
Wiedz, Eurymeduzo, że będzie jeszcze w Delos Dzień, w którym niewieścią laur przystroi formingę.* Był to ważny przełom w moim życiu, może najważniejszy, chociaż nikt z obecnych nie zdał sobie sprawy, że mówiłam wierszem, a zarazem prorokowałam. Zwykli ludzie nie mają w tych sprawach rozeznania. Gdyby bogini Atena miała dziś przejść przez dziedziniec ofiarny w hełmie na głowie i z wystawioną Egidą, czy myślicie, że porwaliby się przejednywać ją? Nic podobnego. Wyobrażam sobie, jak mówiliby: „Któż to, u licha, jest ta sroga na obliczu młoda kobieta we frędzlastym fartuchu z koziej skóry? I czemu ma przypiętą do ramienia tę okrągłą tarczę z wizerunkiem paskudnej twarzy? Bezczelna, nosi hełm z piórami, jakby była mężczyzną! Musi być jedną z tych dzikich, jurnych Amazonek z Libii — jaki okręt ją przywiózł? Czy komu wiadomo? Ufajmy, że to dziwadło nie wywoła skandalu na placu targowym”. Westchnęłam z niesmakiem, obróciłam się na pięcie i wyszłam poszukać Klitoneosa. Nie było go nigdzie w domu ani w sadzie, powędrowałam więc głęboko zamyślona w stronę miasta i napotkałam go, jak sadził wielkimi krokami z Argosem i Lajlapsem przy nodze. — Poszedłem drogą na Eryks — rzekł. — Wiesz, Argos wypłoszył zająca i zmusił go do kołowania i kluczenia pośród pól. Lajlaps gnał o parę kroków z tyłu. Trafiły na grunt porosły głogiem i janowcem i tam zgubiły trop. Potem z tej samej gęstwiny śmignęła lisica i poprowadziła za sobą wspaniałą pogoń, ale wpadła do nory w kamieniołomach. Nie mieliśmy szczęścia, choć psy i tak cieszyły się z tej gonitwy — rzadko mają teraz dosyć ruchu. — Powiedz mi, Klitoneosie — odezwałam się zniżonym głosem, bo nadciągała grupka wieśniaków — czy zauważyłeś jakąś zmianę w zachowaniu ludzi, odkąd odpłynął nasz ojciec? Zatrzymał się nagle. — Tak, jeśli już o tym nadmieniasz — odrzekł. — Pewną rezerwę graniczącą niemal z niechęcią. Zupełnie naturalne, że niektórych ludzi kusi, by nie przejmować się różnymi rzeczami w czasie nieobecności króla i zaniedbywać swoje obowiązki. Wuj Mentor jest przychylny dla naszego domu, ale że jest niżej urodzony niż kilku innych członków Rady, nie może zasiadać z odpowiednią pewnością siebie na tronie państwa. Ponadto ma on trochę za miękkie serce i jego objazdy inspekcyjne nie są ani w połowie tak gruntowne jak ojca. Zdarzyło mi się wczoraj słyszeć, jak bardzo niegrzecznie odpowiadał mu Melantios, kiedy on mu podsunął, że należałoby jakoś powstrzymać kozy od ogryzania młodych topoli. Wuj Mentor odszedł z grzecznym „do widzenia”, na co Melantios odpowiedział nieledwie chrząknięciem; ale ja podszedłem i przyłożyłem zuchwalcowi drzewcem włóczni po plecach radząc, by się poprawił. *Przekład Stanisława Grochowiaka
41
— I co on na to? — Mruczał coś pod nosem, że to Agelaos, będąc najstarszym z książąt trojańskich, którzy pozostali w Drepanon, a są w odpowiednim wieku, by dowodzić wojskami Elymów, powinien był otrzymać regencję i że nasz ojciec postąpił źle, pomijając go z powodu jakiejś prywatnej sprzeczki. Przyłoiłem więc durniowi jeszcze raz. Och, gdybym to ja był o parę lat starszy... W dalszym ciągu naciskałam Klitoneosa. — Czy nie czujesz jakiegoś niebezpieczeństwa zagrażającego naszemu domowi? — Jakiego niebezpieczeństwa? — Właśnie tego chcę się dowiedzieć. W szorstkości Melantiosa widzę zły znak, jest bowiem zbyt tchórzliwy, żeby w ten sposób mówić bez mocnego poparcia. Jakkolwiek wydaje się, że nic nie zdoła obalić naszej dynastii, całe miasto pachnie rebelią. — Rebelią? A kto ją wznieca? — Książę Antinoos. On, a nie jego stary ojciec, Eupejtes, jest rzeczywistym przywódcą Fokajczyków, którzy zawsze burzyli się przeciw trojańskiemu domowi Egestosa. Ale, jak się okazuje, jego kuzyn Eurymachos jest mózgiem tego ruchu. Za nimi dwoma, chcąc nie chcąc, stoi tłum pomniejszych, a nawet kilku Trojan — na przykład taki Agelaos. Ja nie ufam żadnemu, chyba tylko synom Halitersesa. No, a co ty powiesz? — Że przesadna uprzejmość, z jaką się teraz do mnie odnoszą ci twoi zalotnicy, każe mi się domyślać jakiegoś spisku. — Mój Klitoneosie, bogini Atena często wyraźnie mnie ostrzegała, co mam zrobić lub czego nie robić. Właśnie przyszła przebrana za córkę naszego pasterza Filojtiosa i rzekła: „Pani, jutro mają być łowy na kalidońskiego dzika. Przewiduję żałobę”. — Wytłumacz mi, proszę, związek. — Bierzesz udział w jutrzejszych łowach na dzika? — Tak, właśnie zaprosił mnie Amfinomos, bardzo uczciwy jegomość. — Masz na myśli kuzyna Eurymachosa? — Tak. — Eurymachos na pewno zrobił sobie z niego parawanik. — Daruj mi moją głupotę, Nauzykao, i powiedz jeszcze jaśniej. — Podsuwam ci myśl, że podczas polowania, na które będzie zaproszony Eurymach, Antinoos i wszyscy inni wysoko urodzeni Fokajczycy, oszczep ciśnięty w dzika przeszyje ciebie, jak to się zdarzyło niejakiemu Eurytionowi podczas słynnych kalidońskich łowów. Peleus, który rzucił oszczep, zaklinał się potem, że mierzył w dzika; ale Peleus był zawsze niebezpiecznym towarzyszem. Zabił przypadkowo krążkiem swojego brata, Fokosa... jeśli istotnie był to przypadek. Klitoneos podrapał się w głowę. — Więc powinienem odrzucić zaproszenie? Powiedzieć, że mam gorączkę?
42
— Taka jest moja rada: idź śmiało do Amfinomosa i powiedz mu w obecności jego krewnych: „Przyjacielu Amfinomosie, wieszczka mnie ostrzegła, bym jutro nie polował, chyba że oddam się pod twoją ochronę. Stwierdziła, że dzień ten będzie dla mnie niefortunny. Czy przysięgniesz, że jeśli zostanę przeszyty źle skierowanym oszczepem, to pomścisz mnie na rodzie człowieka, który go cisnął?” A kiedy będziesz mówił, patrz pilnie w ich twarze. Chociaż Klitoneos był niedoświadczony i nie bardzo pewny siebie w publicznych wystąpieniach, to jednak nigdy nie wzdragał się przed trudnymi zadaniami. Wziął się tedy na odwagę i ruszył na dziedziniec Amfinomosa, jakby miał cisnąć włócznię w święte wizerunki, a jego prośba brzmiała jak wypowiedzenie wojny. Amfinomos, który nie zdradził żadnych oznak winy, napomknął spokojnie, że byłoby szaleństwem zlekceważyć radę wieszczki, skoro zaś dzień jutrzejszy miał być dlań nieszczęśliwy, niechaj za żadną cenę nie wychodzi z domu i złoży ofiary przebłagalne bóstwom podziemi. Ale Antinoos unikał wzroku mego brata, Eurymach zaś poglądał zaczepnie. — Zapobiegłaś spiskowi na moje życie — powiedział mi później Klitoneos. — Muszę odpłacić Atenie ofiarami dziękczynnymi za przestrogę, a także ułagodzić bogów podziemi. — Atena zasługuje na wdzięczność — rzekłam. — Miej się dalej na baczności. Póki ojciec nie wróci, bądź na tyle mądry, żeby nie polować w pojedynkę, i nie przyjmuj zaproszeń na obiady. Bób przeżarty przez czerwie, jak wiadomo, powoduje upadek sił. Zdarzają się też burdy, w których miotane nieznanymi dłońmi puchary i stołki latają niebacznie i zabijają niewinnych widzów. Klitoneos spytał: — Nie sądzisz przecież, że taki wypadek mógłby się zdarzyć w pałacu? Chyba można ufać służbie? — Z małymi wyjątkami. To mnie kłopocze, że skoro Halios zamieszkał z Sykulami, między tobą a tronem stoją tylko dwa żywoty, Laodamasa i naszego ojca. Czy wobec tego konspiratorzy wiedzą, iż Laodamas został bezpiecznie usunięty z drogi — ufajmy, że nie zabity, ale sprzedany fenickim handlarzom niewolników — i z nadzieją oczekują, że ojciec ulegnie wypadkowi ledwie postawiwszy nogę na naszym brzegu? — On nie powinien był odpływać. Może należało go przestrzec? — Piaszczyste Pylos jest daleko, a wiatry zmienne — przypomniałam Klitoneosowi. — Nadto ojciec zamierza rozpytywać się na dworze króla Tesprotów Fejdona. Miej cierpliwość, bracie, bądź ostrożny i zaufaj bogom. Wróciliśmy wolno do pałacu i rozeszliśmy się przy bramie, spojrzawszy na siebie z miłością, Klitoneos poszedł wziąć ciepłą kąpiel, którą przygotowała Eurykleja, ja zaś wypiłam pół kubka wina, żeby wzmocnić się przed jeszcze jedną nieszczęsną wizytą u łoża Ktimeny. Och, słuchać po raz setny tych samych zwierzeń, skarg i wyrzutów wymawianych płaskim, skowyczącym głosem!...
PRANIE Nie mogłam spać. Mimo że ubiegłej nocy przeszła nad morzem wspaniała burza, która zmusiła flotyllę rybacką do pozostania w porcie, powietrze wciąż było ciężkie od gromów. Znowu syroko, po raz trzeci czy czwarty w tym miesiącu, wzbierało wolno już od popołudnia i teraz rozmiatało wszystko w drzazgi, trzaskając drzwiami, ogołacając drzewa z zielonych jeszcze owoców i porywając dachówki. Mogliśmy się spodziewać ulewy nad ranem, choć nie dość ostrej, by wynagrodzić zniszczenia, których dokonał wiatr. Nasze syroko bywa dwojakie: gorące i zimne. Zimne wydaje się bardziej znośne, ale równie bezlitośnie niszczy kwiaty i jarzyny. Zaczęłam obliczać nasze szanse, gdyby Antinoos i Eurymach wzniecili zbrojne powstanie — czy wesprze ich Agelaos urażony pominięciem go przez ojca? Czy zdołamy utrzymać nasz kraniec półwyspu, nawet uprzedzeni o ataku i wzmocnieni wyspiarzami z Hiery i Bucynny, pasterzami z Hyperei i rozproszonymi lojalistami z Eryksu, Egesty i Drepanon? Wydawało się to niemożliwe. Skoro wróg sięgnie pałacu, nasza główna brama zaraz się zawali pod ciosami wielkiej kłody drzewa, a strzały ogniste dosięgną poddaszy, które są takie łatwopalne. Zgoda, prości ludzie są po naszej stronie, ojciec bowiem równo wymierzał sprawiedliwość, strzegł ich swobód i nieraz dowiódł, że jest dbałym monarchą. Ale prości ludzie są znani z powolności w czynie, a mając za broń jedynie maczugi, drewniane widły od siana i inne podobne rzeczy, dają się łatwo nastraszyć ludziom o szerokich puklerzach, długopiórych hełmach i śmiertelnie ostrym orężu wojennym. Czy moje służebne będą gwałcone? Te rzeczy zdarzają się w prawdziwym życiu, nie tylko w starych baśniach. Na dobrą sprawę parę miesięcy temu roztrząsałyśmy ten temat z Prokne. Ja twierdziłam, że to prawie niemożliwe, żeby mężczyzna zgwałcił gotową na wszystko kobietę wbrew jej woli, póki nie padnie bez czucia pod jego ciosami. Z pięćdziesięciu synów Ajgiptosa, którym ojciec kazał zgwałcić Danaidy, przypomniałam wtedy, tylko jeden dożył świtu, ten, co był na tyle mądry, że uszanował dziewictwo swojej panny młodej. Lecz teraz moje twierdzenie nie brzmiało dla mnie tak przekonywająco jak wówczas. Około północy coś, co uderzyło w stołek koło mego łóżka, zbudziło mnie z niemiłego snu. Wiatr ustał i słyszałam ryk fal łamiących, się na cyplu. Dobrze było się przebu-
44
dzić, bo śniło mi się właśnie, że na gęsi, które Gorgo dla mnie chowa w szałasie i karmi mieszanką, spadł orzeł; rozszarpał je na moich oczach. Wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się ku oknu, które otwierało się na ogród. Ktoś najwidoczniej próbował ściągnąć moją uwagę. Czy mógł to być jakiś pijany zalotnik? Nikt się jednak nie pokazał, tylko drzewa owocowe kąpały się w księżycowym świetle. Na podłodze znalazłam pasek koziej skóry nawinięty na kamyk i pokryty obrazkami wyrysowanymi atramentem z sepii. Kobieta podpalająca okręt i szepcząca do niej jaskółka. W jasnym słońcu wóz i rząd praczek; a także trzy naradzające się skorpiony, nad nimi topór kreteński. W nietrudnym odczytaniu brzmiało to: Prokne (jaskółka) proponowała, żebym zabrała niewiasty służebne i poszła prać odzież. Ona spotka się ze mną, Nauzykaą (podpalaczką okrętów), u źródeł Periboi — wóz wskazywał, że spotkamy się w pewnej odległości od miasta. — gdzie ona powie mi o spisku uknutym przez trzech zbrodniarzy, to jest skorpionów, w celu uzurpowania władzy królewskiej. Prokne nie umiała pisać, ale potrafiła dobrze przekazać wiadomość. Wyglądało na to, że nie byłam daleka od prawdy w ocenie sytuacji! Nagły podmuch chłodnego powietrza. Od północy podniosła się ciemna chmura, zamazała księżyc i ciężkie krople dżdżu zaczęły uderzać w zakurzone liście sadu. Wkrótce zasnęłam. O świcie umyłam twarz i zeszłam na dół, na śniadanie, które składało się z chleba jęczmiennego, oliwy, marynowanego kopru morskiego, kiełbasy wieprzowej, grzanego wina i ciasta z miodem. Moja matka siedziała z wrzecionem w dłoni pośród sennych kobiet służebnych i żwawo przędła purpurową wełnę długimi białymi palcami. — Dzień dobry, matko. Czy widziałaś wujaszka Mentora? — Widziałam, dziecko, jest teraz w drodze na specjalne zebranie Rady Drepanońskiej. Może go dogonisz, jeśli będziesz biegła. Dogoniłam go bez trudu. Powolność jego kulawego kroku nasuwała myśl, że nie cieszył się na to zebranie. — Wujaszku! — powiedziałam, — Czy mógłbyś mi dziś dać wóz i muły? Zapowiada się ładna pogoda, a całe sterty brudnej bielizny czekają na pranie. Jeżeli teraz o tym nie pomyślimy, nie będziemy mieli nic przyzwoitego do włożenia. Cały miesiąc chodziłeś w tym samym chitonie — poznaję plamy z wina na obrębku — a Klitoneos skarży się, że mu wstyd pokazywać się publicznie w brudnym odzieniu. My, Elymowie, zawsze słynęliśmy z zamiłowania do czystego płótna. — Kto dozoruje prania? — Jest to wprawdzie zajęcie Ktimeny, lecz ona spędza tak dużą część nocy we łzach, że nigdy nie jest w stanie zacząć pracy, zanim słońce przejdzie trzecią część swojej drogi po niebie. Jeżeli ja nie pojadę do źródeł, to kto? — Ależ dziewczęta dadzą sobie same radę z praniem! Wolę, żebyś była koło domu i miała na oku tkalnię i mleczarnię.
45
— Nie, wujaszku. Nie mogę powierzyć dziewczętom ubrań, z których wiele jest z najcieńszej wełny; zrobią więcej szkód jednego ranka, niżby się dało naprawić przez rok. Niektóre z naszych ślicznych starych kap na łóżka uniknęły prania przez dobrych parę lat, a są brudne od pyłu paleniska i dymu z łuczywa. Poza tym jest jeszcze całe mnóstwo szat, które mój ojciec odłożył na ślubne dary, kiedy wyjdę za mąż — jeżeli w ogóle wyjdę za mąż. Będą to dość liche prezenty, jeśli się nie poceruje podartego hau; ale czyż mogę dobrać kolory, zanim się je wypierze? Westchnął. — Dobrze. Powiedz pachołkom, żeby porządnie wyszorowali wóz — ostatnio woził nawóz — i niech zaprzęgną muły. Potrzebny ci woźnica, czy sama potrafisz kierować zwierzętami? Brak nam ludzi na polach. — Dziękuję ci, wujaszku, umiem powozić. — No, to do widzenia, i niech ci się szczęści w pracy! — Do widzenia, i oby zebranie Rady odbyło się spokojnie! Zrobił komicznie kwaśną minę. Ucałowałam go w oba policzki i pobiegłam prosić matkę, żeby mi wypożyczyła sześć kobiet służebnych, które chciałam zabrać oprócz moich własnych. — Możesz zabrać trzy, resztę musisz wziąć z tkalni; nie przypuszczam, by Eurymeduza miała coś przeciwko temu. Jestem ci wdzięczna, że podjęłaś się tej roboty, choć wątpię, czy zdajesz sobie sprawę, jakie to jest okropne. Powiedz Euryklei, niech ci przyszykuje kosz z jedzeniem i napełni winem bukłak. Masz, weź tę butelkę z pachnącą oliwą. Myślę że zechcecie wykąpać się u przystani, a potem namaścić. Podziękowałam jej i odszukałam Eurykleję. — Zapakuj nam szybko kosz, najdroższa nianiu — powiedziałam. — Chleb, mięso, ser, pikle, owoce i sałatę z ogrodu — nie, sałatę mogę wybrać sama... I koźli bukłak tego ciemnego wina rodzynkowego. Jedziemy do źródeł Periboi! Źródła nazywają się od imienia mojej sykańskiej prababki, której synem był Nauzytoos. Wypływają one za Rejtronem, a woda ich jest niezwykle miękka. Większość naszego prania odbywa się w ogromnych kamiennych korytach, w które skierowano strumień. Nacieramy najpierw bieliznę mieszaniną z popiołu drzewnego, szlamu foluszniczego i uryny, aby usunąć plamy; następnie skaczemy po nich jak przy deptaniu winnych gron w stągwi. Uporczywe plamy tłuczemy płaskimi kijankami, rozłożywszy ubranie na gładkich kamiennych płytach. Delikatniejsze wełenki pierzemy w ciepłej, lekko osolonej wodzie, by się nie zbiegły i żeby utrwalić kolory. Miejscem do suszenia jest kamienisty brzeg, który chwyta w siebie cały żar słońca. Dni prania są całkiem przyjemne, jeśli pogoda dopisze. Gdyby zaś nadchodziła burza, możemy uciec do pobliskiej jaskini nazywanej Grotą Najad; w głębi są stalaktyty oraz stalagmity wyglądające niby krosna i szereg kamiennych naczyń, które Sykańczycy napełniają czasami jadłem i napojem dla Najad.
46
— Oho! — krzyknęła Eurykleja biegnąc do składu. — Jedziesz więc do Źródeł Periboi? Tu cię boli! Coś mi się widzi, że przywieziesz dziecko z zarośli. Uznawszy to za niezbyt smaczny żart, nie odpowiedziałam. Eurykleja nawiązywała do powiastki o tym, jak bezdzietna królowa Periboja, przywiódłszy niegdyś praczki nad strumień nie opodal korynckiego brzegu, znalazła przypadkowo ośmiodniowe dziecię w skrzyni, którą wyrzuciła woda. Odeszła więc w gęstwinę, a potem powiedziała służkom, że właśnie powiła dziecko. Nazwała je, jak mówią Koryntczycy, Ojdipais, „dziecię wezbranej fali” — aczkolwiek Synowie Homera zmieniają to imię na Ojdipus, „człowiek o spuchniętych nogach”. Ów Ojdipais zdobył później Teby. Mówią o nim niektórzy, że zabił swego ojca i poślubił własną matkę — bezwstydna i nieprawdopodobna historia. Zebrałam służebne, wspięłam się na wóz — gdzie był pieczołowicie upakowany kosz, butelka oliwy, kijanki i brudy — dotknęłam muły batem i wóz zaturkotał. Służebne biegły obok ze śmiechem i śpiewaniem. Na niebie nie było ni chmurki, a w powietrzu chłód po spadłym deszczu. Rejtron jest zatoką otoczoną lądem, ćwierć mili szeroką, a długą ponad milę; za nią ciągną się łąki poznaczone kępami drzew oliwnych, dogodnymi na pikniki. Obok wypływają należące do pałacu Źródła Periboi, które uchodzą u przystani. Wyprzęgłam muły i puściłam je na paszę — dadzą się zwabić wieczorem kawałkiem chleba — a służącym kazałam nazbierać patyków i rozpalić duży ogień, by nagrzać kamienie. Przywiozłyśmy z sobą w tym celu garnek gorących węgli. Niewiele zmarnowałyśmy czasu na drugie śniadanie złożone z chleba, zimnego mięsiwa, oliwek i cebuli; skoro tylko kamienie rozpaliły się do czerwoności, rzucono je w płytkie koryto, żeby ogrzać wodę na wełenki. Przy nich i przy delikatniejszych sztukach pracowałyśmy dobre dwie godziny, jeżeli nie dłużej. Niebawem usłyszałam dźwięk swego imienia i zobaczyłam nadbiegającą ku nam Prokne. — Co za niespodzianka! — zawołała. — Nie miałam pojęcia, że wyjechałyście dziś prać. Mój ojciec ujeżdża źrebaka obok Góry Najad. Chcesz zobaczyć? Każe mu kłusować w koło na końcu powroza, ale źrebię wciąż bryka i opiera się. — Nie mogę pójść, póki nie skończą się wełenki; ale to niedługo. Pomóż nam, kochanie, dobrze? — Z największą ochotą — odrzekła Prokne i przez chwilę prałyśmy nic nie mówiąc. Potem kazałam służącym wziąć się do prześcieradeł, zwykłych chitonów i białych chlajn do wyjścia, a my z Prokne odeszłyśmy. Skoro znalazłyśmy się poza zasięgiem słyszenia, spytałam: — Kochana, czy pozwolisz mi zgadywać imiona twoich trzech skorpionów? — Będę zachwycona. W razie czego wyprę się później pod przysięgą, że je kiedykolwiek wymówiłam — wystarczy, jak skinę albo potrząsnę głową, gdy mnie zapytasz.
47
— Dobrze, więc zgaduję. Antinoos, Eurymachos i ten cymbał Ktesippos z krzywymi ustami. Prokne żywo pokiwała głową. — Czy Agelaos należy do spisku? Pomachała ręką i wysunęła dolną wargę, co oznaczało: „niezupełnie”. — Od kogo masz tę wiadomość? — Usłyszałam ją przypadkiem. Zbierając pasemka wełny z krzaków głogu i ciernistych drzew — lubię mieć jakieś usprawiedliwienie spaceru — stanęłam przypadkiem za gęstwiną, gdy nadszedł drugi i trzeci skorpion i położyli się w trawie po drugiej stronie. Nie zauważyłam ich przybycia, póki nie zaczęli mówić, a wtedy już było za późno na ucieczkę. Stałam więc cichutko wrośnięta w ziemię niczym drzewo. Słyszałam, jak Eurymach — powinnam była powiedzieć: drugi skorpion — rozwodził się, że wreszcie przyszła chwila, by zemścić się na twoim drogim ojcu. — Och, Prokne, czemu osładzasz gorzkie słowa Eurymacha. On musiał przecież obrzucać króla wyzwiskami. Prokne zaczerwieniła się. — Tak. „Skąpiec”, „sknera” i „krwiopijca” znajdowały się wśród mniej pochlebnych. Eurymach poddał też myśl, że skoro król poprosił wszystkich godnych kawalerów, aby starali się o twoją rękę, a sam odpłynął do Grecji w bezecnym pośpiechu, czyniąc regentem twojego wuja Mentora — któremu nie są winni posłuszeństwa — miast powierzyć berło elymejskie, jak przystało, Agelaosowi... Jak on to wymownie zaczął? Zapomniałam. W każdym razie Eurymach poddał myśl, że owi kawalerowie powinni wyrazić swoje niezadowolenie ze sposobu traktowania plemion przez króla. Na przykład z tego, że zmuszano je, aby złożyły kupcowi hyryjskiemu dary w dowód uznania za prywatną przysługę — jeśli bezczelne łgarstwa można uważać za przysługę — a pozbawiono nawet satysfakcji oglądania obiecanego złotego pucharu, który miał być dodany do stosu. Skarżył się także, że król nie zgodził się wydzielić ci tradycyjnego posagu z bydła, trójnogów, kotłów, zdobionych mieczy, pochew w złoto oprawnych, srebrnych kraterów i podobnych rzeczy, proponując w zamian przywileje handlowe, kapłaństwa i inne nieuchwytne dobra. — W jaki sposób mają członkowie rodów okazać swoje niezadowolenie? — Eurymach i Antinoos podsuwają, że będzie bardzo wesoło, jeśli całe towarzystwo zbierze się w pałacu i ogłosi za twych zalotników. Mają zamiar użyć sobie do woli na pałacowych stadach, trzodach i winie, biwakować na obu dziedzińcach i zmusić pana Mentora, by darzył ich gościnnością należną ich pozycji. — I co dalej? — Dalej, jak wnoszę, spodziewają się, że twój brat Klitoneos da się sprowokować do gwałtu, jest bowiem drażliwy i zacięty, i będzie zabity, ledwie sięgnie miecza.
48
Mały Telegonos umrze przypadkowo — jakaś łódka się przewróci i wtrąci go w burzliwą wodę. Potem Antinoos ożeni się z tobą i zażąda świetnego posagu, Eurymach zaś otrzyma Ktimenę wraz z Laodamasowym dziedzictwem. Twego ojca w drodze powrotnej z piaszczystego Pylos napadnie okręt zaczajony w cieśninie Motoii. Jego bogate ziemie zostaną z braku dziedzica podzielone i sprzedane temu, kto więcej zapłaci. Uplanowali wszystko na własną korzyść. — Rozumiem. A kogo zrobią przyszłym królem Elymów? — Obiecali berło Agelaosowi, pod warunkiem, że nie będzie zwalczał ich niegodziwego spisku. — Prokne, jesteś prawdziwą przyjaciółką! Nie mówiłaś tego nikomu prócz mnie? — Nie, nawet rodzonej matce. — Och, gdybym tylko mogła zdecydować się, co robić? Gdybym miała jakiegoś niezawodnego przyjaciela w odpowiednim do walki wieku! Wuj Mentor to człowiek pokoju, dziadek Fitalos jest za stary, Klitoneos za młody... A twój ojciec odpływa za pięć dni na Elbę, tak? — Choć jest lojalny wobec was, cóż mógłby uczynić, jeśliby pozostał? — A ty, Prokne? — Czy trzeba o to pytać, Nauzykao? Kocham cię jak nikogo innego na świecie! Ufaj mi do ostatniej kropli krwi. — To właśnie chciałam usłyszeć, chociaż słyszałam już wcześniej. Może teraz, jeśli Atena mi podszepnie jakiś niebywale chytry plan... — Mój ojciec macha ręką. Muszę natychmiast iść! Żegnaj, najlepsza przyjaciółko. Patrzyłam, jak biegnie poprzez koniczynę, a potem wolno zawróciłam do piorących kobiet. Było popołudnie, ale przy odrobinie wysiłku powinnyśmy skończyć za godzinę. Ojciec zawsze twierdził, że jedyny znany sposób, by służące dobrze pracowały, jeśli się nie chce używać gróźb, to pracować u ich boku i świecić im przykładem. Toteż w chwilę potem skakałam po prześcieradłach w korycie albo grzmociłam je kijanką; mimo to jednak gawędy służby przepływały koło moich uszu tak jak woda koło stóp, kiedy błagałam po cichu Atenę o niezawodny znak jej przychylności. Znak nadszedł. Nad okruszynami chleba, które wytrzęsłyśmy z kosza po śniadaniu, zebrała się gromadka kłótliwych ptaszków. I nagle spadł jastrząb, rozpędził nieproszonych gości i uniósł jednego w szponach, aby go rozszarpać w spokoju. Serce mi drgnęło, zaczęłam śpiewać hymn pochwalny bogini, który podjęły moje dziewczęta; i bardzo pięknie brzmiały nasze głosy. Przejrzałam wyprane już prześcieradła i chitony, odłożyłam parę na bok do ponownego przepłukania i pomogłam służącym rozłożyć resztę na wybrzeżu; do wieczora słońce je wysuszy. Potem klasnęłam w dłonie.
49
— Dziewczęta! — krzyknęłam. — Ponieważ, zdaje się, jesteśmy same, możemy wykąpać się nago w Rejtronie, a potem pobiegać, by wyzbyć się sztywności w grzbietach i nabrać apetytu przed obiadem. Napracowałyście się wszystkie niemało, a nie musimy wracać do domu wcześniej niż przed samym zachodem słońca. Wprawiło to wszystkie w dobry humor. Zeszłyśmy z brzegu, na którym było rozłożone nasze pranie, i bacznie rozejrzawszy się na wszystkie strony rozwiązałyśmy chusty, zrzuciły suknie i dalej pluskać się w chłodnej wodzie. — Och, jaka ty się zrobiłaś gruba, Glauke — zawołała jedna z moich dziewczyn pokazując opasły brzuch tkaczki. — Wstydź się, do wesela daleko! Czy to ci się przydarzyło podczas wstąpienia Afrodyty? — Utopię cię za to! — odparła Glauke. — Nie możesz odróżnić uczciwego tłuszczu od nieuczciwego? Mam w środku tylko bób, dobry chleb i figi. — Czekaj, daj mi dotknąć! Nie, dziecinko, nie oszukasz mnie! Masz tu więcej, niż ci przeszło ustami! Któż jest szczęśliwym ojcem? Mocowały się, piszczały, ciągnęły za włosy i śmiały jak szalone. Wkrótce Glauke wcisnęła przeciwniczkę pod wodę i przytrzymała za ramiona. — To ty myślisz, że ja zachowuję się jak twoja przyjaciółka Melanto? — zawyła. — Tak? — Puść ją, Glauke — rozkazałam. — Ten żart zaszedł już dość daleko. Wynurzyła się moja dziewczyna krztusząc się i bełkocząc, udała całkowicie pokonaną; ale niebawem, gdy Glauke się zagapiła, pchnęła ją tyłem w głębinę. Były tylko rozdokazywane i nie miały wobec siebie złej woli. Odwołałam jednak Glauke i spytałam: — Co ty powiedziałaś przed chwilą? — Nic, pani. — Glauke, to nieprawda. Wpadłaś w złość i powiedziałaś więcej, niżbyś chciała. Wiem, bo rozejrzałaś się z poczuciem winy, czy nie dosłyszałam. — Nie mam żadnej urazy do Melanto. I wtedy bogini Atena włożyła mi w usta te słowa: — A jednak to o Melanto plotkowałyście, kiedy wczoraj rankiem odwiedziłam tkalnię. — Ja nie plotkowałam, pani. — Glauke, mów prawdę, bo jak wezmę kijankę i zdzielę cię po głowie, to rodzona matka na twój widok spyta: „Kto to może być?” — Klnę się na wszystkich bogów, że nie plotkowałam! Ja tylko słuchałam. — Bardzo dobrze, no a co słyszałaś? — Doprawdy same kłamstwa. Z pewnością kłamstwa. Wiesz, jak się obmawia na placu targowym.
50
— O, wiem. Ale musisz mi powiedzieć, jak w tym wypadku obmawiano! Melanto jest córką Melantiosa, rządcy trzód, a także służką pani Ktimeny; jestem zobowiązana bronić jej dobrego imienia. Strachem wydobyłam prawdę. W pewien upalny dzień, zdaje się w czas sjesty, zobaczono, jak Melanto wymykała się ukradkiem z szopy na łodzie na drugim brzegu południowej przystani, a chociaż nikt nie wiedział, czy była tam w czyimś towarzystwie, po trzech dniach zaczęła nosić cenną złotą bransoletę. Utrzymywała, że znalazła ją na grzędzie warzywnej za swoją chatą, gdy poszła rwać sałatę, i że Melantios pozwolił jej zatrzymać ją sobie. Spytałam Glauke: — Czyja jest ta szopa? — Nie wiem na pewno. — No, a mówią, że czyja? Bajeczki z placu targowego są zawsze szczegółowe. — Daruj mi, pani... — Mam kijankę pod ręką, co powiesz? — Że twój zalotnik, pan mój Eurymach, jest właścicielem szopy. — Dobrze, Glauke. Nie wierzę tej bajdzie, jak i ty, ale zawsze najlepiej wiedzieć, co ludzie gadają. Zmusiłam się do wesołego śmiechu i krzyknęłam: — Teraz wyjdźcie, dziewczęta! Spłuczcie z siebie morską wodę w źródle i namaśćcie się. Mam tu olejek, a muszle mięczaków zdadzą się na skrobaczki. Powróciłyśmy do Źródeł, gdzie obmyłyśmy się, namaściły i natarły, uczesałyśmy włosy i nakryły do obiadu. Wino było mocne i chociaż dobrze je rozprowadziłam, dziewczęta podochociły sobie i zaraz po jedzeniu zechciały tańczyć jak rozbrykane klacze na polu koniczyny. — Nie teraz — powiedziałam. — Jak odpoczniecie. A jeśli mi obiecacie, że będziecie zachowywać się spokojnie, póki cień tego kija nie sięgnie krawędzi tamtego kamienia, to zatańczę razem z wami taniec z piłką. Pokładły się wszystkie posłusznie i drzemały. Ja czuwałam i patrząc, jak cień pełznie powoli do kamienia, porządkowałam myśli. Więc Melanto prowadziła potajemny romans z Eurymachem, tak? Musiał on trwać już kilka miesięcy, jeśli Eurymach przekupił ją, co jest oczywiste, by opowiedziała tę bajeczkę o sydońskim okręcie. Ale po co? Co zyskałby na tym kłamstwie? I czemu by jego matka miała go w tym popierać? Odgadłam już wcześniej odpowiedź. Stawić czoło niebezpiecznej a nieznośnej sytuacji — oto nie cierpiące zwłoki zadanie. Raz jeszcze pomodliłam się po cichu do bogini, wstałam pokrzepiona i zbudziłam służki. Znowu pobiegłyśmy na wybrzeże, narysowałyśmy labiryntowy wzór na gładkim białym piasku i rozpoczęłyśmy sławny trojański taniec z piłką, w którym wykonujemy
51
skomplikowane ruchy, zwijając się szeregiem i rozwijając z ślimacznicy, i rzucamy jedna drugiej piłkę przy każdej zmianie melodii. Wszystko szło doskonale, póki nie rzuciłam piłki tej okropnej Glauke, która podskoczyła za wysoko i kciukiem wybiła ją do wody. Rejtron posiada prąd, częściowo wytworzony zasilającym go strumieniem, częściowo zaś przez przypływ księżycowy; różnica głębokości pomiędzy przypływem a odpływem wynosi blisko trzy stopy. Patrzyłyśmy, jak prąd niesie piłkę na głęboką wodę, a dziewczęta krzyczały w strachu, bo żadna nie umiała pływać. Ja pływam wcale nieźle i już miałam zrzucić chiton, żeby odzyskać piłkę (zrobioną z korka obszytego białą skórą pomalowaną w czerwone kręgi), aż tu nagle wrzaski zamieniły się w ogólny pisk i służki umknęły w popłochu. Została tylko Glauke, cisnąc się do mnie z przerażeniem. Odwróciłam się i ku swojemu zdumieniu ujrzałam nagiego młodzieńca, który słaniając się szedł do nas brzegiem; jedną ręką osłaniał gałęzią oliwki wstydliwe części swego ciała, drugą wyciągnął, dłonią w górę, gestem błagalnika. Musiał ukrywać się w gęstwinie obok miejsca, gdzie obiadowałyśmy. Nastąpiła krótkotrwała cisza, którą przerwał chichot Glauke i jej drżący okrzyk: — Pani, oto idzie twoje dziecię! Chłopiec, którego zgodnie z przepowiednią Euryklei przyprowadzisz z nadmorskiej gęstwiny. Mogłabym ją udusić, głuptaka. Młody człowiek wydawał się opadać z sił, w każdym zaś razie nie potrzebowałyśmy się bardzo bać; dziesięć krzepkich kobiet uzbrojonych w kijanki to siła, której nie wolno lekceważyć w walce. Stałam więc spokojnie i pozwoliłam mu się zbliżyć, pełznącemu poprzez piach, aby mnie podjąć za kolana obyczajem błagałników. Zatrzymał się jednak w przyzwoitej odległości i wsparłszy głowę na dłoniach wpatrzył się we mnie uporczywie. „Kogóż to u licha Atena mi przysyła?” — dziwiłam się.
NAGI KRETEŃCZYK Trudno o coś poprawniejszego nad przemowę nagiego młodzieńca. — Wybacz mi, pani! — rzekł, z obca, ale melodyjnie wymawiając greckie słowa. — Mając oczy zaćmione zarówno z wyczerpania jak i od morskiej wody, nie mogę zdać się na nie, by mnie oświeciły, czyś ty bogini, czy śmiertelna. Jeśliś bogini, możesz być tylko Łowczynią Artemidą; ciało twe tak smukłe, silne, tak królewskie. Lecz jeśliś śmiertelna, jakże zazdroszczę rodzicom posiadania takiego wzoru doskonałości! Przyglądałem się tobie z zarośli, jak tańczyłaś, a każde poruszenie, każdy twój gest był niezrównany — zaćmiewałaś swoje towarzyszki, jak księżyc zaćmiewa gwiazdy. A bezgranicznie więcej niż twoi rodzice będzie godzien zazdrości mąż, który ich zdoła nakłonić hojnymi darami, by go przyjęli na zięcia! Sama myśl o takim szczęściu pogłębia niedolę mego położenia. Patrz! uboższy jestem niż jednodniowe dziecię; ono ma przynajmniej własną kolebkę oraz ciepłe powijaki, na których kochające krewne wyhaowały jego znak plemienny. Ja nie mam nawet przepaski na lędźwie, by ukryć swoją nagość; chciwe morze obrało mnie ze wszystkiego prócz męstwa i tych oto silnych dłoni. Urwał, aby zbadać, jaki skutek wywarły na mnie te słowa. Obdarzyłam go półuśmiechem, gdyż język i maniery wskazywały, że pochodził ze znakomitego rodu. Ponadto, chociaż ciało jego było potłuczone, pocięte i okryte warstwą soli, miał uda i barki atlety i kędzierzawe złote włosy lekko zabarwione czerwienią, w czym przypominał Apollona na freskach świątyni. — Morze pozostawiło ci też wymowny język — zaznaczyłam — czym wcale nie pogardzam. Spuszczając oczy mówił dalej: — Niech ci więc wyznam bez obawy wywołania twego gniewu, że gdy tak czołgam się przed tobą, przenika mnie jakoby zbożny lęk. Nigdy nie widziałem nic tak pięknego, jak twoja smukła figura i prosta postawa. Tak musi wyglądać Artemida, gdy tańczy z dziewczętami na górze Erymantu, choć przyjrzeć się jej znaczy umrzeć. Człowiekowi oszołomionemu głodem trudno wyrazić uczucia; pozwól jednakże, niech cię przyrównam do młodej palmy w Delos, co prosta i wysoka wznosi się obok ołtarza Apollona — ołtarza, który sam bóg zbudował wyłącznie z rogów dzikich kóz — tam powiew morski trąca delikatnie listki palmy, tak jak tu porusza twoje piękne długie włosy.
53
— Zwiedziłeś więc Delos? — spytałam bardzo rozbawiona. — Czy też jest to komplement zapożyczony od któregoś z Synów Homera, którzy uczynili ze świętej wyspy Apollona swoją główną kwaterę? — Nigdy mnie nikt nie porównywał do młodej palmy; pewnie dlatego, że nie jestem ani wysoka, ani szczupła, a choć mam długie włosy, nie są one w żadnym razie moją największą chlubą. Ten obcy wcale nie był głupcem. Zalotnicy stali zawsze na bezpiecznym w swym mniemaniu gruncie, podziwiając moje zęby, nos i czoło, kostki nóg oraz palce; wszystko to, pochlebiam sobie, przedstawia się jako tako. — Oczywiście, byłem w Delos, za dni pomyślniejszych poświęcając łup zdobyty w boju boskim bliźniętom Latony. Gdy po raz pierwszy wzrok mój padł na świętą palmę, upuściłem srebro i złoto na ziemię i stałem zachwycony, w niemym podziwie nad jej pięknem. Zdała mi się czymś tak odległym od rzeczy śmiertelnych, obarczonym taką bezgraniczną mocą, że nie śmiałem dotknąć jej pnia, aby nie upaść bez zmysłów z samego zachwytu. Takie uczucie i teraz mnie przenika; dlatego mam śmiałość podjąć cię za kolana, chociaż przedstawiam ci się jako błagalnik twój i niewolnik. — Co cię przywiodło na Sycylię? Wzruszył ramionami. — Sami bogowie wiedzą, czemu z dzielnego okrętu, który się rozbił, ocalili tylko jednego człowieka i cisnęli go na brzeg, pod twoje stopy, bardziej umarłego niż żywego. Czyżby umyślili jakieś heroiczne dzieło, którego mam dokonać dla twojego dobra? Znowu skoczyło we mnie serce, lecz odpowiedziałam, jak tylko mogłam obojętnie i z rezerwą: — Kto wie? Nie jestem jeszcze nawet pewna, czy ci udzielić opieki. Długo ukrywasz się w tej gęstwie? — Od świtu. Dwie noce temu, mniej więcej milę od wybrzeża w okręt uderzył piorun. — Ty byłeś jego właścicielem? — Łatwo by udać, że nim byłem, ale nieszczęście chyba nie usprawiedliwia chełpliwego łgarstwa. Nie, to był obszerny, dobrze przysposobiony okręt koryncki, który podążał z Libii do swojej przystani; a jak doszło do tego, że znalazłem się na jego pokładzie, to bolesna historia. Dość będzie ci powiedzieć, pani, że burza gwałtowna, choć niedługa, przyszła nieoczekiwanie wkrótce po zapadnięciu zmroku. Sama musiałaś ją widzieć. Spałem wówczas w śródokręciu. Nagle ogłuszył mnie grom, silny zapach siarki uderzył mi w nozdrza, a zimna morska woda zmoczyła obnażone ciało. Skoczyłem za burtę i szybko, jak tylko mogłem, odpłynąłem, by wrak, co niemal zaraz zaczął tonąć, nie wessał mnie w głębinę. W blasku nie kończących się błyskawic widać było pełno głów — jak kaczek na stawie — zanurzających się raz po raz. Nagle spadł deszcz syczący i przez chwilę wiosłowałem dziko rękami, przerażony zdławionym krzykiem moich tonących towarzyszy. Pamiętam, jak wołałem do Posejdona: „Ocal mnie, ziemią
54
trzęsący, a będę ci składał ofiarę za ofiarą, najkosztowniejsze, jakie tylko są, chociażbym musiał użyć gwałtu, by cię ułagodzić!” Słowa te przerwał mi szarpiący ból w żebrach, który mnie zupełnie pozbawił tchu, i pomyślałem, że już przyszedł koniec: kraby dostaną moje ciało, a morska głębia kości. Gdy jednak tonąc sięgnąłem rozpaczliwie ponad głowę, chwyciłem coś krągłego i twardego — był to maszt okrętu, a raczej jego czterosążniowy ułamek z przytwierdzonymi doń linami, sczerniały od gromu. Niebu jedynie wiadomo, jak zdołałem wsiąść na tę cudownie mi zesłaną belkę; trzymała mnie jednak na wodzie aż do świtu, kiedy ujrzałem pustą beczkę płynącą opodal, a tuż przy niej drabinkę okrętową. Liny umożliwiły mi związanie beczki z masztem, z drabinki zaś zrobiłem pokład, na którym mogłem się położyć na wpół zanurzony w wodzie. Nie mając z czego zrobić żagla, starałem się wiosłować do odległego brzegu dłońmi i nogami. Delfiny igrały dokoła, obok przemknął kormoran — mocząc pióra nurkował za rybą; ale żaden statek nie podpłynął dość blisko, bym mógł nań zawołać, toteż nieszczęsny unosiłem się na wodzie od świtu do zachodu słońca. Skinęłam głową. — A ubiegłej nocy chwycił cię wiatr południowy. — Tak było w istocie. Posłyszałem, jak ogromne zwały wody tłuką w skalisty brzeg, a za każdym razem, gdy mój maszt wznosił się na grzbiet fali, linia kipiących wód, śmiertelnie biała w księżycowym świetle, podpełzała jakby wciąż bliżej i bliżej. Na nowo wzniosłem błagania do Posejdona. Jednak olbrzymi bałwan, największy z największych, nadpłynął w pędzie, zniósł beczkę i drabinkę i porwał je z wirem. Ciśnięty naprzód, w kipiące wody, porzuciłem maszt, aby chwycić wystający cypel skały i wydrapać się na brzeg, lecz kiedy zacisnąłem uchwyt dłoni, ściągnęła mnie odpływająca fala. Czułem się jak sepia w marcu, którą rybak bezlitośnie bierze za kark i wyrywa z jamy w skale razem z kamykami przylgniętymi do macek. Wielki płat skóry zdarłem sobie z prawej dłoni — patrz! — ale nie bacząc na ból wywalczyłem sobie drogę znów na morze, daleko od zębatych skał, wypatrując z grzbietu każdej fali, na którą się wspinałem, wyrwy w śmiertelnej linii natarcia kipieli. Wreszcie dojrzałem i popłynąłem ku niej. Woda wydała się zimniejsza, jakby to było ujście rzeki. Rozpaczliwymi ruchami dotarłem do wyrwy i znalazłem się w spokojnej, ochronnej przystani. Już ani metra nie mógłbym przepłynąć, chociaż od tego zależało drogie życie, ale tonąc wyczułem piasek pod stopami i zamroczony stanąłem chwiejnie, kaszląc i rzygając morską wodą. Dostałem się do tego brzegu i cal po calu wpełzałem nań, aż trafiłem w gęstwinę, a był tam osłonięty kącik między szlachetną a dziką oliwką, które wyrastały z tego samego pnia. Rozgarnąłem spadłe liście, położyłem się i obsypałem nimi. Niemal natychmiast zasnąłem i obudziłem się dopiero przed chwilą. Niegrzecznie jest pytać błagalnika o imię, ród i ojczyznę, póki się go nie podejmie, jak nakazują prawa gościnności.
55
— Jesteś wśród nas bezpieczny — zapewniłam go — i dostaniesz jeść i pić bez zwłoki. W uniesieniu podjął mnie za kolana, zasypując bezładnymi słowami wdzięczności, a potem błagał: — Jeślim powiedział coś od rzeczy, bogini, niech wiatr północno-wschodni rozmiecie obraźliwe słowa na zatracenie. Służebne podeszły bliżej i teraz, skoro już postanowiłam ulitować się nad obcym, jęły wydawać okrzyki współczucia i pokrzepienia. Puścił moje kolana i odwracając głowę rzekł siląc się na uśmiech: — Pani, aczkolwiek cenię waszą dobroć i dręczy mnie głód i pragnienie, nie śmiem obrazić waszej skromności. Czuję się i tak zawstydzony, świecąc publicznie nagimi pośladkami; gdybym wstał, byłoby gorzej. Może tamten stary wór, w którym przywiozłyście brudną bieliznę posłużyłby za okrycie mojej nagości? Któraś z dziewcząt podała mu wór, a on, nim wstał, owinął go sobie dyskretnie wokół bioder. — Dziewczęta — powiedziałam żywo — zaprowadźcie błagalnika do Źródła, żeby się umył, i wybierzcie dla niego chlajnę i chiton, z tych lepszych. Wszystkie już powysychały. Poszukajcie także butelki z oliwą i skrobaczki i przyprowadźcie go z powrotem, kiedy już będzie odziany przyzwoicie. Wziął sobie za punkt honoru poprosić je, aby odeszły, gdy będzie się kąpał — co dowodziło delikatności jego uczuć — a gdy ponownie się ukazał, ubrany w jeden z haowanych chitonów ojca i szkarłatną chlajnę Laodamasa, pomyślałam, że jeszcze nigdy w życiu nie widziałam kogoś o tak żołnierskiej postawie, aczkolwiek nogi miał kapinkę za krótkie w stosunku do muskularnego ciała. Jednak, oczywiście, człowiek może być piękny jak bóg, a mimo to podstępny albo niespełna rozumu. Postawiłyśmy przed nim jedzenie: pieczoną wołowinę, chleb i wino — mnóstwo go zostało — i, och, jak chciwie szarpał mięso białymi zębami, i jak w jego gardle pod brązową gładką skórą szyi gulgotało wino! Zapytałam go, gdy skończył: — Kto jesteś, mój panie (musisz być bowiem szlachetnego urodzenia), i jaki twój kraj? By uniknąć jakiej bądź niezręczności, dobrze byłoby, żebyś mi zaraz powiedział, czyś kiedy nie popadł w kolizję z moim ludem, Elymami? — Nigdy, na szczęście — odrzekł. — Tak się składa, że ty i twoje dobrze wyćwiczone służki jesteście pierwszymi z narodu Elymów, które miałem zaszczyt spotkać. Ale wiem, żeście jednym z najbardziej na zachód wysuniętych cywilizowanych ludów świata. Jestem Kreteńczykiem, nazywam się Ajton syn Kastora — prawdziwym Kreteńczykiem z zachodu i wygnańcem zabójcą. Zabiłem w samoobronie zdradliwego syna króla Tany i Rada skazała mnie na osiem lat wygnania; z tego siedem odbyłem włócząc się z kraju do kraju. Czy z kolei wolno mi zapytać ciebie o imię, dobrodziejko?
56
— Jestem Nauzykaa — odpowiedziałam — jedyna córka elymejskiego króla i królowej. Najstarszy z mych braci, Laodamas, zginął na morzu, jak się obawiamy, ojciec zaś niedawno odpłynął do piaszczystego Pylos w nadziei, że uzyska jakąś wieść o synu. W domu jest wujaszek Mentor, obecnie regent, jest mój brat dorosły Klitoneos, który ledwie wyszedł z wieku młodzieńczego, i mały braciszek Telegonos, wciąż jeszcze pod opieką kobiet. Słuchaj! Jeśli się zaopiekuję tobą, to tylko pod warunkiem, że jak długo tutaj pozostaniesz, będziesz mi całkowicie posłuszny. — Czyż trzeba to mówić? — rzekł Ajton. — Ocaliłaś mi życie, którym teraz będziesz kierowała, jak długo zechcesz. Jakie masz dla mnie rozkazy? Nie od razu mu odpowiedziałam, on zaś schylił głowę z rezygnacją — wyczuwał widocznie, że musiałam stawić czoła trudnej sytuacji. — Po pierwsze — rzekłam — nie wolno ci iść z nami, musisz postępować z tyłu, w roztropnej odległości, nie tracąc z oczu wozu, póki nie dojedziemy do umocnionego muru, który przebiega w poprzek tamtego przylądka. Miasto Drepanon leży z drugiej strony, między dwoma przystaniami, a nie opodal bram wznosi się świątynia Posejdona, naprzeciw placu targowego, przy którym z obu stron są doki i stocznie, fabryka wioseł, składy żeglarskie, dwa miejsca do skręcania lin, wiele ruchu i plotek. Tych właśnie plotek nade wszystko chcę uniknąć. Nie sądź, że wstydzę się pokazać w twoim towarzystwie, panie Ajtonie lecz moja pozycja jest już i tak niezmiernie drażliwa. Wielu młodych Elymów prosiło ojca o moją rękę, a mówiąc szczerze żywię silną niechęć wobec nich, chociaż jak dotąd nie czuję skłonności do nikogo innego. Gdybym przywiodła cię do miasta, sensacja wywołana tym zdarzeniem zakłopotałaby i ciebie, i mnie. Powroźnik krzyczałby do naprawiacza sieci: „Patrz, patrz! Kto to jest ten wysoki urodziwy nieznajomy z księżniczką Nauzykaą?” A potem mówiliby dalej: „Skąd ona go wzięła? Czy ktoś go już widział? Albo bóg zstąpił z Olimpu w odpowiedzi na jej modły (każdy wie, że ona uważa się za zbyt dobrą na żonę dla zwykłego śmiertelnika) lub, co bardziej prawdopodobne, ocaliła jakiegoś rozbitka i pożyczyła mu odzienie z tego wozu, a teraz prowadzi do matki i wuja. »To jest mój przyszły mąż — oznajmi. — Właśnie oddałam mu swoje pilnie strzeżone dziewictwo, bowiem miłuję go z całego serca.« Ładny kawał pod nieobecność ojca, co?” Nie, Ajtonie, nie czerwień się, ja też nie będę. Musisz zrozumieć, że w tych okolicach właśnie tak rozumują prostackie umysły. Nienawidzę tego. A nie myśl sobie, proszę, że pochwalam nierozważne zachowanie. Czystość młodej kobiety jest jej najwyższą wartością, ja zaś zawsze starałam się mieć nienaganną reputację; nadto, jeśli będę kiedyś na tyle szczęśliwa, że urodzę córkę, będzie ona musiała czynić to samo lub stracić moją miłość. Ajton uśmiechnął się. — Oby tak było, księżniczko — rzekł. — Wydaj mi dalsze rozkazy. Czy mam zasiąść u bram miasta skarżąc się, że zbóje zdzielili mnie maczugą w głowę i odtąd zapomniałem wszystkiego o sobie? Że muszę błąkać się w poszukiwaniu przyjaciela, który mi powie, jak się nazywam i skąd pochodzę?
57
— To nie jest zła myśl — odpowiedziałam — lecz może wnieść niepożądane komplikacje. Jakiś łajdacki kapitan cudzoziemiec mógłby powiedzieć, że jesteś zbiegłym niewolnikiem, a któż mu zaprzeczy? Nie ty, na pewno, jeśli stwierdzisz, że nie pamiętasz nawet własnego imienia. Nie, słuchaj: niedaleko miasta będziemy przechodzili przez lasek topolowy poświęcony boskiej Atenie (jestem jej kapłanka). Rośnie on w środku parku, znajdziesz w nim studnię, sznur i dębowy ceber, dalej jest grzęda cieciorki i wyki. Park należy do króla i nikt nie ośmieli się niepokoić kogoś, kto przyszedł modlić się tam. Czekaj więc przy studni, póki nie osądzisz, że doszłyśmy już do pałacu, który się mieści u końca przylądka. Wtedy idź śmiało do straży przy bramach i oznajmij, że masz poufną wiadomość dla królowej. Każde dziecko zaprowadzi cię do pałacu, nie może się z nim bowiem równać wielkością i wspaniałością żaden dom w mieście. Mój dziadek wybudował go z kamienia ciosanego, natomiast wszystkie inne domy, nawet świątynia Posejdona, są z drzewa, o tynkowanych ścianach, w stylu sykańskim. Wkrocz na dziedziniec ofiarny, jakbyś go znał od dawna, potem na biesiadny, a wszedłszy w drzwi między dwoma psami z czerwonego marmuru znajdziesz się w sali tronowej. Te szaty są dość dobre, by cię ustrzec przed zaczepką niewolników. Mój wuj, pan Mentor, będzie niewątpliwie siedział na tronie królewskim popijając wino. Skłoń mu się z szacunkiem, lecz idź prosto do matki. Jej wysoki tron z kości słoniowej, z podnóżkiem, stoi przy kolumnie tuż obok ogniska, przy nim kosz na kółkach z robótką. Będzie przędła purpurę morską albo pięknie haowała. Podejm ją za kolana i przemów tak jak do mnie. W jej współczuciu leży najlepsza nadzieja powodzenia. Zadręczyłabym się, jeślibyś miał popaść w szpony Rady miasta, niezbyt litościwego zespołu — chyba że jest ojciec i sprawuje nad nimi kontrolę — i po licytacji stać się niewolnikiem tego, który najwięcej zapłaci. — Jeszcze mi się nie zdarzyło być przedmiotem licytacji. Oby z woli Zeusa nigdy się to nie stało. Dobrodziejko, uczynię, jak mówisz, i niech patronka twoja, Atena, ma mnie w swojej opiece! Ustanowiwszy powyższe kazałam służkom poskładać schludnie bieliznę, złożyć ją na wozie wysypanym trawą i pozbierać wszystko, co do nas należy — piłkę zniosło na drugą stronę Rejtronu i Glauke wyłowiła ją przy ujściu długą gałęzią dzikiej oliwki — po czym Ajton pomógł nam złapać i zaprząc muły. Wspięłam się na wóz i trzasnęłam z bata — potoczył się po łące podskakując, póki nie trafiliśmy znowu na przybrzeżną drogę. Spojrzawszy nieśmiało na Ajtona pomyślałam: „Co za osobliwy dzień... pełen dziwów i znaków... Ateno, pani droga, dziękuję ci po tysiąc razy, żeś wysłuchała mego błagania! Czy Ajton może być człowiekiem, któregoś mi przeznaczyła na małżonka? Jestem już teraz na wpół w nim zakochana — ale może jedynie dlatego, że to mój osobisty błagalnik i że mi ufa... (W ten sposób Laodamas kochał swego psa Argosa, który łasił się i płaszczył, kiedy pan nadchodził, jak gdyby przed bogiem.) I czy przysłałaś go, aby wybawił nasz dom od klęski?”
58
Nowy dziwny wypadek: muły nagle nie wiadomo czemu zaparły się nogami i choć śmigałam po nich batem, cofnęły się przynajmniej ze dwadzieścia kroków i stanęły dygocząc. Kazałam Auge przytrzymać je, gdy ja zejdę z wozu, by zobaczyć, co je przeraziło. Nic. Droga puściuteńka, nie było na niej nawet białego kamienia czy powiewającej szmaty, która mogłaby je spłoszyć — jeśli nie wzięły za czatującego psa tej porzuconej w rowie starej brudnej sakwy z koźlej skóry. Ku zdziwieniu niewiast stałam przez chwilę spokojnie, z rękami wyciągniętymi jak w modlitwie. Następnie przyzwałam je i grzecznie, ale ostro powiedziałam: — Wierne służki, miłe towarzyszki zabaw! Muły zaparły się nogami na widok bogini Ateny, która się pojawiła świetlista u drogi, widzialna tylko dla swojej kapłanki. Przemówiła do mnie wyrocznym wierszem, którego treść jest taka: „Księżniczko Nauzykao, jeżeli która z twoich niewiast wypaple bodaj jedno słowo swej rodzinie, przyjaciołom czy znajomym o tym kreteńskim zapaśniku, którego ja zesłałam ci w potrzebie, oślepię ścierkę, a jej górną wargę pokryję gęstym czarnym włosem! A nieznajomemu, moje dziecko, powiedz z łaski swojej, że odwołałam twoje polecenia — niechaj nie idzie ani kroku dalej do budowanego miasta Drepanon, lecz niech zawróci w głąb kraju, póki jeszcze jasno, i uda się drogą, która obrzeża miasto Eryks i wije się pod górę od wschodu. Przy Kruczej Skale, pośród dębów dających pożywienie, gdzie tłuścieją wielkie trzody świń, znajdzie on pasterza twego ojca; a ja przykazałam temu uczciwemu słudze, by go ochraniał. Niech Ajton odda mu się pod opiekę i zamieszka w jego domu, póki nie poślesz mu jakiegoś polecenia, które ja ci włożę w usta. Najpierw jednakże musi on zdjąć te wspaniałe szaty, które królowa pozna od razu jako pałacową własność i wywnioskuje, że albo zostały ukradzione, albo ofiarowane w miłosnym podarku. Potem niech pomaże swoje piękne ciało krowim łajnem i niech owinie się tym starym worem, o który prosił za moim podszeptem. Nie wolno mu także wyjawić swego imienia i kraju żadnemu ze świnopasów. Właśnie jako bezimiennego nieszczęśliwego żebraka wprowadzę go do pałacu królów elymejskich.” Ajton był zdziwiony tym nagłym boskim rozkazem, lecz przyjął go nie pytając o nic. Pouczyłam go, jak iść do Kruczej Skały, radząc mu, by sobie wyciął tęgi kij do obrony przed dzikimi brytanami Eumajosa i żeby zabrał porzuconą sakwę. Włożyliśmy do niej kilka kawałków chleba, okrawki sera i suchą część nogi baraniej, tak że teraz wyglądał na prawdziwego żebraka. Nikt inny nie był świadkiem tego przeobrażenia i niebawem nędzny włóczęga z kijem w ręku szedł z trudem przez wierzbinę i machał nam ręką na pożegnanie. Niechętnie wysyłałam Ajtona na długą wspinaczkę w takim osłabieniu, ale był młody i śmiały, dobrze najedzony, a ja musiałam działać ostrożnie. Gdyby Eurymach i towarzysze dowiedzieli się, że jest wygnańcem z Krety, zacnego rodu, na domiar zaś zabójcą, który nie zawaha się przed niczym, aby pokazać, że zasługuje na opiekę, życie jego byłoby niewiele warte. „Będzie dużo lepiej — myślałam — trzymać go w odwodzie jako
59
niepodejrzanego sprzymierzeńca”. A niewiastom można było ufać. Wierzyły one, że posiadam tajemnicze moce jako ktoś, kto pertraktuje z bogami. Żadna z nich nie zechce narazić się paplaniem na ślepotę i sumiaste wąsy. Poklepywałam i cackałam się z mułami, póki znów nie ruszyły z miejsca; prowadziłam je rączo, ale nie za szybko dla moich służebnic. Kiedy minęłyśmy krajem lasek Ateny, straż u bramy wpuściła nas do miasta. Nasze przejście przez plac targowy nie wzbudziło wielkiego zainteresowania; zatrzymałam wóz przed pałacem, klasnęłam w dłonie na pachołka i wbiegłam do wewnątrz, by się dowiedzieć, co zaszło w ciągu dnia. Wujaszek Mentor, który czekał nachmurzony siedząc na ławie w sali tronowej, zaczął szlochać na mój widok. — Co się stało? — wykrzyknęłam. — Chyba nikt nie umarł ani zachorował? Czyżby Sykulowie najechali nasz kraj? Wujaszku, czemu nie siedzisz na tronie? — Złe wieści, siostrzenico! Chociaż z łaski Artemidy nie doniesiono o śmierci ani o chorobie, żadni Sykulowie ani Fenicjanie czy inni obcy nie zagrozili nam, jest bardzo źle. Wróg działa od wewnątrz. Będąc dziś na Radzie Drepanon spotkałem złe spojrzenia i okrutne słowa. Przywódcy plemion rozkazali, abym ustąpił z regencji, a to na tej podstawie, że pod nieobecność króla berło Elymów przechodzi zawsze w ręce najgodniejszego z jego rodu. Odmówiłem posłuszeństwa, póki nie zmusi mnie do tego ogólnoelymejskie zgromadzenie; bądź co bądź sam król uczynił mnie regentem. A potem, kiedy wychodziłem z Sali Rady, Antinoos zwrócił uwagę, że zgodnie z życzeniami twego ojca on i inni twoi zalotnicy złożą niebawem wizytę w pałacu; spodziewają się tam zastać przygotowane dla siebie w dziedzińcu biesiadnym pieczone mięsiwa i wina do woli i że to przyjęcie ma ciągnąć się z dnia na dzień, przez miesiąc lub dwa albo nawet więcej, póki któryś z nich nie będzie wybrany. Powiedział też, że zgodnie z elymejskim prawem wolno mi dokonać wyboru, ponieważ matka twoja i ja pochodzimy z Egackiego pnia, a jak król sam przyznał, na naszych wyspach wuj rozporządza swoją siostrzenicą. Moja droga, może należę do takich, co nie lubią się przejmować, ale są sprawy, w których nie ustąpię. Otwarcie odmówiłem wybrania dla ciebie męża bez zgody twego ojca. — Jestem ci wdzięczna, wujaszku Mentorze. Czy Antinoos mówił coś w sprawie Ktimeny? — Tak. Poprosił mnie impertynencko, bym uznał Laodamasa za umarłego i odesłał ją do ojca na Bucynnę. Znów odpowiedziałem, że tego nie zrobię. Ktimena bowiem zdecydowała się pozostać i zasiadła już przy ognisku naszego domu jako błagalnica. Wygnać ją teraz to ściągnąć na ten dom przekleństwo; poza tym, co ich obchodzi, co będzie z Ktimeną, zostanie czy odejdzie? Dziwne, że Eurymach mnie poparł i Antinoos ustąpił. Ale to ciebie wcale nie dziwi, Nauzykao? — Niemało trzeba, aby mnie zdziwić ostatnimi czasy, wujaszku. No, a co zamierzasz zrobić?
60
— Powiedz mi najpierw, zdecydowałaś się na któregoś z nich? — Nie. Najmniej nierozgarnięci z nich są najwstrętniejsi i przeciwnie, najmniej wstrętni są najbardziej nierozgarnięci. Jeżeli wolno mi będzie poślubić kogoś z miłości, mój wybór padnie z musu na obcego. — Wobec tego jestem zdecydowany trzymać berło, póki mi go siłą nie wydrą. Gdy twoi zalotnicy wkroczą do tego domu, poczęstuję ich lekkimi przekąskami, potem zaś poproszę grzecznie, żeby się wynieśli; jeśli stawią opór, złożę sprawę w ręce nieśmiertelnych. — Mam pewność, wujaszku — powiedziałam — że nieśmiertelni już i tak troszczą się o nasze losy i gdy będziemy uważali, by ich nie obrazić słowem lub uczynkiem, otoczy nas mur niewidocznych tarcz nie do skruszenia. Spojrzał na mnie przenikliwie, ale moje oczy były bez wyrazu. — Spodziewam się, że masz słuszność, dziecko, bo czuję krew i dym płonących krokwi. Ale nie uprzedzajmy najbliższych kłopotów. Jutro wsiądę na najszybszy rydwan twego ojca i odwiedzę starszyznę Egesty. Może oni będą innego zdania niż ci tutaj w Drepanon.
ŻARŁOCZNI ZALOTNICY Zaraz na drugi dzień moi zuchwali zalotnicy przysłali wiadomość, niby to od mojego wuja Mentora, naszemu głównemu pasterzowi świń Eumajosowi pod Kruczą Skałę i Filojtiosowi owczarzowi, który pasł stada w pobliżu Jaskini Konturanosa. Polecono im sprowadzić bez zwłoki osiem upasionych wieprzy i z tuzin tłustych baranów na rzeź. Nie podejrzewając żadnego oszustwa zacni słudzy przysłali, czego od nich żądano, a Melantios, wolarz, dodał z własnej ochoty parę młodych byczków. Właśnie dozorowałam grupę niewiast służebnych przy pracy na dziedzińcu ofiarnym, gdy te zwierzęta przyszły do pałacu. Zdarzyło się, że był to dzień przerabiania materacy. Raz w roku wyciągamy zbitą wełnę z płóciennych poszew i sieczemy żółtawobiały stos długimi trzcinami, aż staje się puszysty; następnie zaś napełniamy znowu poszwy rozkładając garście wełny równiutko, tak że cała powierzchnia robi się gładka, miękka i sprężysta, i zszywamy końce, zręcznie zawijając do środka obrąbki. Nie jest to przyjemna praca. Pył z wełny dostaje się do nozdrzy i człowiek kicha, a jeśli się zerwie wiatr, tak jak wówczas było, i rozwiewa wełnę figlarnie po całym dziedzińcu, cierpliwość się szybko wyczerpuje. Kazałam, by zaryglowano bramę, póki nie skończymy, ale niebawem usłyszałam gwałtowne stukanie i ochrypłe krzyki: Otwórzcie, otwórzcie w imieniu pana Mentora! Westchnęłam i pomachałam ręką do odźwiernego. Odryglował bramę i do wewnątrz wtargnął zmieszany tłum ludzi i zwierząt: Melantios z byczkami, syn Eumajosa z wieprzkami, kuzyn Filojtiosa z baranami, a za nimi bezładna gromada sług domowych — żaden z nich nie nosił pałacowego znaku — którzy śmiali się i wyśpiewywali nader nieobyczajnie, gapili się wkoło i wykrzykiwali rubaszne żarciki do moich niewiast. Wściekły powiew wiatru wpadł na dziedziniec, rozmiótł wełnę na wszystkie strony i utworzył białą zamieć przed ołtarzem. — Zamknij tę przeklętą bramę! — wrzasnęłam. Odźwierny trzymał ją otworem, bowiem jeden wieprzek przestraszył się i wyrwał na zewnątrz. — Kto odpowiada za tę hałastrę? — krzyczałam dalej. — Melantiosie! Co robisz z tymi byczkami? Czyś stracił rozum? Święto Apollona będzie dopiero za kilka dni. Zaryglować mi zaraz tę bramę, odźwierny! Mniejsza o tego kapryśnego wieprzka. Czy ci rozum odjęło? Popatrz, jaka strata dobrej wełny!
62
Melantios wymknął się, niby po to, żeby złapać wieprzka; ale syn Eumajosa wystąpił naprzód, dotknął kędziora u czoła i bardzo przyzwoicie przeprosił za wpuszczenie bezwstydnego wiatru, nad którym, jak zauważył, nawet Ojciec Zeus nie ma władzy, a tylko trzy głuche Mojry. — Po jakie licho twój czcigodny ojciec przysłał nam te wieprzki? — spytałam już łagodniej. My, Elymowie, zawsze nazywamy sykańskich świnopasów „czcigodnymi”, bo wyrokują oni z zachowania swoich świń, a choć Eumajos jest z pochodzenia Jończykiem, to stał się bardziej Sykańczykiem niż sami Sykańczycy. — Przyszedł posłaniec od mojego pana, Mentora — odrzekł — domagając się sześciu naszych najtłustszych tuczników. Ponieważ mój czcigodny ojciec jest w Egeście, chciałem dowiedzieć się, co za dobra wieść ma być święcona — czy przybyło poselstwo z sąsiedniego miasta z hojnymi darami? Czy może niespodziewanie przypłynął król z księciem Laodamasem? Ale posłaniec wytłumaczył mi, że zwierzęta są potrzebne na twoją ucztę weselną. Posłuchałem więc. Temu tutaj, kuzynowi Filojtiosa, powiedziano to samo. — Ktoś zakpił z was obu, przyjaciele. Zrobilibyście mądrzej gnając wieprzki z powrotem, jak tylko wypoczniecie. Tymczasem wyprowadźcie je przed bramę i uwiążcie za tylne nogi do palików. Tyle z tego, że straciły na wadze przez tę drogę! Dotyczy to także byczków. Wyprowadźcie je natychmiast! Zapaskudzą świeżo zamieciony dziedziniec. Następnie zwróciłam się do bezpańskich sług: — A wy, chłopaczkowie, jaki macie tu interes? Czy i z was ktoś tak idiotycznie zażartował? Nie, nie wychodzę za mąż ani dziś, ani w następnych dniach przed powrotem króla. Ja sama to mówię, a chyba powinnam wiedzieć? I uważajcie — niektórzy z was zachowują się, jakby to była świątynia Afrodyty i jakby moje czyste i obyczajne dziewczęta były prostytutkami w tej świątyni. Pamiętajcie, że wasze prostactwo przynosi ujmę panom, którym służycie, i wynoście mi się stąd wszyscy — prócz was dwóch, z oznakami pana mego, Agelaosa! Wy obaj, proszę, zostańcie tutaj, a gdy dziedziniec będzie pusty i brama zaryglowana, zbierzcie wełnę, którą rozwiało wasze brutalne wtargnięcie. Syn Eumajosa po raz drugi dotknął kędziora u czoła. — Przebacz mi, pani, ale boję się, że mój czcigodny ojciec złoi mi plecy najcięższą swą pałką, jeśli przywiodę tuczniki do domu bez wyraźnego rozkazu pana mojego, Mentora. Nie chciałabyś na pewno, pani, żeby mnie obito. — Mój wuj wyjechał, nie będzie go do jutra. Podobnie jak twój czcigodny ojciec udał się do Egesty. To powinno być wystarczającym dowodem, że zlecenia nie wyszły od niego. A jeśli wątpisz w moje słowa, to może wolisz poradzić się królowej? Chłopiec przestępował z nogi na nogę: wyglądał na niezadowolonego.
63
— Jeśli wolno, pani, chciałbym poradzić się księcia Klitoneosa. Mój czcigodny ojciec i ja czcimy twoją matkę nad wszystkie kobiety, a ciebie chyba nie mniej, ale zlecenia co do naszych wieprzy zawsze wychodzą od mężów twego szlachetnego domu... nie zamierzając ci uchybić. — Bynajmniej nie czuję się urażona — powiedziałam. — Zostaw komuś pod opiekę stado i pójdź do komnaty na wieży. Zastaniesz tam księcia Klitoneosa pociągającego pędzlem dewizę na którejś z pałacowych tarcz (chociaż trudno mi powiedzieć, czemu nie może powierzyć tej pracy biegłemu malarzowi). Znowu zwróciłam się do natrętnych sług: — Na co czekacie? Powiedziałam, żebyście się wynosili. Wysoki mężczyzna o kędzierzawej brodzie, noszący oznakę księcia Antinoosa, odrzekł śmiele: — Kazano nam przygotować tutaj ucztę dla naszych panów. — Poklepał ostry nóż ofiarny umocowany u pasa. — Ach tak, doprawdy? Za to ja wam każę wynosić się stąd, i to szybko! Przeszkadzacie nam w porannej pracy! Służący patrzyli po sobie niepewnie, a ja klasnęłam w dłonie na odźwiernego. — Odźwierny — powiedziałam — przywołaj Medona, herolda, i poproś, żeby opróżnił dziedziniec. Jeśli ci głupcy nie chcą słuchać mnie, to posłuchają jego. Niektórzy słudzy wtargnęli na stos drzewa i wywlekali już wiązki chrustu. Byłoby to tylko pogorszyło sprawę, gdybym zainterweniowała, więc nie zwracałam uwagi na to, co robią, i nadal kierowałam trzepaniem wełny, póki nie wrócił syn Eumajosa z Klitoneosem. Klitoneos miał ręce poplamione cynobrowoczerwoną farbą, a w świetle jego pierwszych słów przypadek ten uderzył mnie mile jako wróżebny. — Ostrzegam was, hultaje, którzy włamaliście się do pałacu z nożami rzeźnickimi, że gdy nadejdzie pora, moi ludzie i ja, nie wy i nie wasi panowie, urządzimy jatki! Wówczas wkroczył Medon łypiąc oczami i ziewając, właśnie bowiem przerwano mu drzemkę, jego ulubioną rozrywkę. Uniósł białą pałeczkę, która podobnie jak jego sandały z piórami wskazywała, iż jest nietykalny, i wygłosił długą płynną mowę. Rozpoczął wstępem wychwalającym lud Elymów — ich męstwo, uczciwość, wytrwałość, łagodność i dobre obyczaje, czyny ich przodków, łaskę, którą bogowie darzą nasz naród, mądrość władców, solidarność rodów, piękność naszych księżniczek, niezmierną rzadkość kłótni czy burd na placu targowym. Następnie rozwodził się nad własną pozycją jako królewskiego herolda, nad świętym obowiązkiem utrzymania pokoju nałożonym na niego i zdziwieniem, którego doznał na wieść, że pewne zwierzęta ofiarne poddają swe głowy pod nóż... „Czy on wreszcie przystąpi do rzeczy?” — zastanawiałam się, ale wkrótce pojęłam, że nie ma najmniejszego bodaj zamiaru — grał na zwłokę. Niebawem przybędą panowie tych sług i spór wejdzie w nowe i bardziej interesujące stadium.
64
Poprosiłam więc Medona, żeby przestał, i po raz ostatni przemówiłam sama do tych ludzi. — Chłopcy — powiedziałam — jeśli opuścicie teraz ten dziedziniec, wasi panowie zbiją was za nieposłuszeństwo ich rozkazom. Jeśli go nie opuścicie, to, jak mi na imię Nauzykaa, Erynie będą was goniły swoimi biczami z brązu i zaszczują na śmierć, chociażby który uciekał tysiąc mil. Jestem kapłanką ogniska królewskiego i gdy zawezwę te córki Uranosa, przybędą do mnie tłumem. — Tu wzięłam białą pałeczkę z rąk Medona i ruszyłam wolno, lecz zdecydowanie naprzód rzucając często spojrzeniem za siebie i uśmiechając się zachęcająco do niewidzialnych Erynii. Brodaty służący Antinoosa założył ręce i nie ustępował z pola, ale uderzyłam go po głowie i mocno kopnęłam w pachwinę. Wrzasnął: — Och! Och! — i pokulał zgięty wpół z bólu. Zaczął się zgodny pęd do bramy, przez którą syn Eumajosa i kuzyn Filojtiosa wyprowadzili już zwierzęta. Dwa tłuste byczki przestraszyły się i pognały za nimi rycząc, co przydało jeszcze uciechy; ale było to na chwilę przedtem, nim opróżniłam dziedziniec i własnoręcznie zaryglowałam bramę. — Drogie towarzyszki, pozbierajmy rozrzuconą wełnę — rozkazałam raźno. Tłumiąc wesołość posłuchały wszystkie prócz Melanto, która siedziała na ławce i spoglądała spode łba, jakby mnie nie rozumiała. Była wysoka, dobrze zbudowana i chodziła jak księżniczka — czego ja nie robię. Ów piękny chód rozbudził w niej ambicje, ale brakło jej rozumu, by uczynić je dobrymi. — Nieszczęśliwie skończysz, córko — przepowiedziałam jej. — Jak to mówią, co się zaczyna w szopie na łodzie, kończy się w głębokiej wodzie. — „Jak to mówią” nadało temu pozór przysłowia i udałam, że mnie zaskoczył chichot pozostałych dziewcząt. — Skąd ta wesołość? — spytałam ostro. Melanto pochyliła się, by złowić wirujące pasmo wełny, ale z jej oczu wyczytałam nienawiść i strach. Odciągnęłam Klitoneosa na bok. — Nasi wrogowie rozpoczynają wreszcie działać otwarcie, drogi bracie, ale ufam ci, że ochronisz cześć moją i domu. Musisz teraz zastąpić naszego ojca, bo coś mi się zdaje, że wuja Mentora zatrzymają w Egeście, jesteś więc jedynym mężczyzną w pałacu — nie licząc dziadka, który jest głuchy i pamięć go zawodzi. Klitoneos objął mnie czule i wróciłam do pracy przy wełnie, gdy tuż za mną rozległ się znowu gromki głos Medona: — Pani, pozwól przedstawić sobie znamienitych zalotników, których twoja piękność i często powtarzane przez króla zaproszenia ściągnęły tu ze wszystkich plemion naszej nacji. Przyszli tu w nadziei na hojną gościnność oraz w wierze, że, po dokładnym przeglądzie zalet każdego z nich, jednego wybierzesz i uwieńczysz, by dzielił z tobą łoże. Stali w zbitej grupie, uśmiechając się jak niegrzeczne dzieci, które wtargnęły do spiżarni i znalazły się twarzą w twarz ze stateczną klucznicą.
65
Melantios wprowadził ich ogrodową furtą, a było ich stu dwunastu, ani jednego mniej — pięćdziesięciu sześciu Fokajczyków, dwudziestu czterech Sykańczyków, dwudziestu z plemion mieszanych i dwunastu Trojańczyków. Powitałam ich niedostrzegalnym ruchem głowy i skinęłam na Klitoneosa. — Bracie — powiedziałam — jako ten, który pełni funkcje głowy królewskiego domu, bądź tak dobry powiadomić tych popędliwych młodzieńców zacnego rodu, że choć przybyli bez uprzedzenia, mogą zasiąść do wspólnego jadła przy pałacowym stole, a mianowicie: piwa jodłowego, chleba, sera i oliwek, które zostaną im należycie podane, jeśli będą mieli cierpliwość poczekać chwileczkę. — Słowa mojej siostry są moimi słowami — krzyknął Klitoneos nie uchylając spojrzenia. — Księżniczko — wycedził Antinoos z uśmieszkiem wyższości — czy jesteś tak młoda i nieświadoma, że nie wiesz, czego się od ciebie oczekuje? Kiedy starający się o twoją rękę przybywają tak pochlebnie wielkim towarzystwem, powinnaś zaproponować im pieczone mięso i najlepsze wino. — Nie wydano poleceń naszym pasterzom świń, wolarzom ani owczarzom; wobec tego nie ma mięsa do pieczenia, a gdyby nawet było mi wolno zlać dla was dobre wino, zmarnowałoby się tylko przy zakąsce z chleba i sera. Piwo jodłowe jest zdrowym napojem, a także oszczędnym. — Ale jeżeli mnie oczy nie mylą, zauważyłem ponad tuzin tłustych zwierząt uwiązanych do palików przed bramą. — Ach, te! One nie są przeznaczone na ofiarę. — Jesteś nieodrodną córką swego ojca! — wykrzyknął Antinoos. — Tak zawsze twierdziła królowa, a że mądre to dziecko, które zna własnego ojca, nie będę jej zniesławiała podając w wątpliwość swoje prawe pochodzenie. Muszę was zatem poprosić, abyście odeszli. Król dał mi solenną obietnicę, czego królowa była świadkiem, że w sprawie zalotników moje chęci będą rozważane tak sumiennie, jak gdybym była wyrocznią. Odpłynął on tymczasem na wschód, w sprawach rodzinnych, a nawet gdyby tu był, wasza wizyta nie usprawiedliwiłaby kosztów bankietu, byłabym bowiem zmuszona wyznać, że pobieżny przegląd waszych twarzy odstręcza mnie od was wszystkich. One nie wyrażają niczego prócz zuchwalstwa, próżności, chciwości, szyderstwa i buntowniczości. Jednak ponieważ jestem, jak powiadasz, nieodrodną córką swego ojca i Klitoneos jest synem swego ojca, żadne z nas nie może się uchylić od wymogów gościnności. Jeśli jesteście na tyle głodni, że starczy wam to, na co zasługujecie, idźcie na dziedziniec biesiadny i siądźcie do stołów w krużgankach — gdy skończę wypychać materace, zatroszczę się o was. Klitoneosie, poszukaj Euryklei i zapytaj, czy ma dostateczną ilość sera dla ponad stu korpulentnych młodzianów. I może Femios zgodzi się im zaśpiewać.
66
Odwróciłam się tyłem do całego towarzystwa i zaczęłam pracować dalej. — Ależ z niej zapalczywiec! — zawołał Ktesippos nawet nie troszcząc się o to, żeby zniżyć głos. — I pomyśleć, że jest tu nas więcej niż setka współzawodniczących między sobą o tę przyjemność, by mieć policzki podrapane jej długimi pazurkami! — Cała przyjemność po mojej stronie — rzuciłam przez ramię, kiedy przechodzili obok mnie całą gromadą do dziedzińca biesiadnego. Zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy zbyt słabi, by móc się uporać z najeźdźcami, lecz duma mi nie pozwalała okazać, że zdaję sobie z tego sprawę. Gdy Melantios podszedł do bramy wejściowej, odryglował ją i zawołał na służbę, podbiegłam i zamknęłam zasuwę. — Skoro, Melantiosie — powiedziałam — lekceważysz mój rozkaz wprowadzając tu tuczniki, pamiętaj, że kiedy król wróci, wypatroszy ciebie bez wahania, a odciąwszy ci kończyny ciśnie je psom na pożarcie. — Działam z rozkazu księcia Agelaosa — odrzekł mi natychmiast — którego Rada Drepanon obrała regentem. — Czyżby? Więc przyprowadź go do mnie, jeśli nie chcesz być zbity za kłamstwo. Melantios odszedł pośpiesznie i niebawem przywiódł Agelaosa, małego nadętego mężczyznę o ciemnej twarzy, który prócz swego urodzenia, obfitej czupryny i pewnej zręczności w kottabosie nie mógł się niczym pochwalić. Kottabos jest grą dla ucztujących: każdy po kolei chlusta winem, które zostało w kielichu, na miniaturowe srebrne kubeczki pływające w miednicy w odległości dziesięciu kroków; kto zatopi najwięcej kubeczków, jest zwycięzcą. Ojciec jednakże nikomu nie pozwala grać w kottabosa w pałacu — czy to książę, czy gość, sługa czy niewolnik — bo opryskuje się odzienie i ściany i marnuje dobre wino. Powitałam go słowami: — Cóż to, krewniaku! Przyszedłeś grać w kottabosa pod nieobecność króla? Jak długo będziesz używał piwa jodłowego i trzymał się środka dziedzińca, masz na to moje specjalne pozwolenie. Najpierw jednak powiedz temu szelmie Melantiosowi, że zwierzęta uwiązane za bramą muszą tam pozostać, póki nie wypoczną, i będą zagnane z powrotem na pastwiska, skąd je przez omyłkę sprowadzono. Agelaos poczerwieniał. — Ani mi się śni! Tamte zwierzęta są przeznaczone na ofiarę; a kiedy tłuszcz i udźce zostaną już ofiarowane bogom, obiecujemy sobie spożyć ich pieczone mięso. I zważ, że gdy ja gram w kottabosa, to tylko najlepszym winem. — Któż, jeśli wolno spytać, jest tym „my”? — Twoi zalotnicy, księżniczko. — Uważaj, Agelaosie — powiedziałam. — Pretensja o jakąś urojoną zniewagę zaćmiła ci rozum. Skoro tylko ojciec przybije do Drepanon, zaraz cię znajdzie i utnie ci głowę...
67
— Jeżeli w ogóle przybije — wtrącił Agelaos. — A jeśli nie, krewniaku, wątpię, czy twoja pozycja poprawi się pod jakimkolwiek względem. Antinoos i Eurymach już porozumieli się, żeby cię zdradzić. Co będzie, jeśli oszczep przeznaczony dla Klitoneosa na łowach na dzika wbije się ze świstem w twoje plecy, a Fokajczycy przywłaszczą sobie berło, które sam Zeus złożył w ręce naszego trojańskiego przodka Egestosa? Odwołaj swoich buntowniczych współplemieńców, póki nie jest za późno! — Ty, jak widać, dużo wiesz — zadrwił. — Boska Atena była łaskawa uczynić ze mnie swoją powiernicę — odpowiedziałam. Agelaos pomilczał niezdecydowany, a potem krzyknął: — Melantiosie! — tonem, który w jego zamierzeniu miał brzmieć po królewsku. — Każ służbie przygotować ofiarę! — Bardzo dobrze, krewniaku — powiedziałam. — Jak wybrałeś, tak wybrałeś. Ale kradzież u trojańskiego księcia jest nie mniej karygodna niż u najlichszego sykulskiego niewolnika. Służba weszła szumnie ze zwierzętami. Lejodes, kapłan Zeusa, jeden z moich zalotników, poświęcił byczki Piorunnemu i Posejdonowi, a resztę zwierząt Herze, Apollonowi, Afrodycie, Hermesowi i innym — uszczypliwie jednak ominął Atenę, jakby w pogardzie dla mojej ufności, którą w niej pokładam. Dało mi to głębokie zadowolenie, bowiem Atena jest najlepszym sprzymierzeńcem, jakiego można wymyślić, a łatwo się obraża. Zeus, chociaż jest silniejszy, może być zajęty czymś innym albo opieszały i, jak mówią, jego żarna mielą wolno. Zszyłyśmy ostatnie materace w pośpiechu i zamieszaniu, bo dziedziniec napełnił się wkrótce wirującym dymem płonących kłód i krzątaniną. Poszłam szukać Klitoneosa. — Zrobiłem, co mogłem, siostro — powiedział. — Za radą naszej matki zawiadomiłem pisarza Rady Drepanon, że ma zwołać zgromadzenie ponownie jutro rano. Jestem jeszcze za młody, by kandydować na członka, ale Haliterses mówi, że każdy książę krwi może zwołać Radę pod nieobecność króla lub upoważnionego przez niego regenta. Zaprotestuję ostro przeciw temu najazdowi na nasz pałac. Tymczasem ci łotrzy wymogli strachem od Pontonoosa, podczaszego, żeby im przyniósł wina, chociaż wyraźnie go ostrzegłem, żeby słuchał tylko moich rozkazów. Posłałem Eumajosowi zlecenie przez syna, a Filojtiosowi przez kuzyna, żeby nie przysyłali więcej zwierząt, chyba że dostaną pisemne zapotrzebowanie opatrzone odciskiem mojej pieczęci. — Niewiele więcej możemy teraz zrobić. Pytanie tylko, czy Rada odmieni swój sąd. Ale bądź co bądź musisz ogłosić sprzeciw, choćby tylko po to, żeby ojciec był zadowolony. — Pssst, Femios dobiera dźwięków. Ma to być „Powrót Odyssa”, ostatnia pieśń cyklu.
68
Femiosowe wykonanie nie było ani tak dramatyczne, ani tak zniewalające jak Demodoka. Miał on jednak głos młodszy i bardziej donośny i nie stracił jeszcze ani jednego przedniego zęba, dzięki czemu wymawiał wyraźnie; jego pewność siebie rosła z każdym wykonaniem. Jestem zdania, że będzie on kiedyś najsławniejszy z swojej braci, i po części właśnie z tej przyczyny powierzyłam mu swój poemat. Po konwencjonalnym wezwaniu do Muz przedstawił streszczenie opowieści — o tym, jak gniew, który żywiła Afrodyta ku greckim wodzom, co napadli i spalili święty gród Troję i przez zabicie jej ulubieńca, Parysa, zadali cios wszystkim oddanym kochankom na całym świecie, znalazł wyraz w szczególnie okrutnym potraktowaniu Odysa. Będąc zarówno boginią morza jak i miłości chętnie rozbijała, w kilku wypadkach, okręty swoich wrogów, a ich samych topiła, jak utopiła Ajasa; innych wiatrami przeciwnymi gnała do odległych lądów, z których powracali po latach, jak spartański Menelaos; jeszcze innych tak dręczyła niepogodą, że stracili już nadzieję na ujrzenie żon i dzieci i zostali, by zakładać miasta na brzegach obcych rzek, jak to uczynił Guneos w Libii i Elfenor w Epirze. Zwykła jej zemsta polegała jednak na tym, że zwycięski szermierz docierał do domu po to tylko, aby się przekonać, iż małżonka osadziła swojego kochanka na tronie, jak to się zdarzyło Argiwowi Agamemnonowi i Idomeneosowi z Krety, współprzywódcom greckiej wyprawy. Na Diomedesa i Odysa, którzy dokonali więcej niż ktokolwiek inny spośród Greków, by zaskarbić sobie jej nienawiść, włożyła podwójną karę — nużący powrót z rozbiciem okrętu i podobnymi niebezpieczeństwami, następnie zaś odkrycie, że żony ich zdradzały. Jednak cierpienia Odysa były daleko sroższe i bardziej przewlekłe niż Diomedesa i podczas gdy żona Diomedesa, Ajgialeja, wzięła sobie tylko jednego kochanka, Penelopa, jak się Odys przekonał, taka niby wierna łożu małżeńskiemu, żyła w hulaszczych i bezładnych miłostkach z przynajmniej pięćdziesięcioma jego poddanymi; a syn, Telemachos, został sprzedany w niewolę nie wiadomo gdzie. Femios zatrzymał się, by przepłukać sobie gardło, a Klitoneos przyklasnął. — Dobrze odśpiewane, Femiosie — zawołał — najlepszy z pieśniarzy po czcigodnym Demodoku! Spodziewam się, że rozwiniesz szeroko opowieść o tych łajdackich jegomościach, którzy rozłożyli się obozem w pałacu Odysa i kazali świnopasom i owczarzom zarzynać jego tuczniki. Czy ich niecne imiona przetrwały ku wstydowi ich potomnych? I czy to oni, chcąc odwrócić miłość mieszkańców Itaki od ich prawego księcia, uknuli spisek, aby go sprzedać na sydońskim rynku niewolników? Antinoos porwał się z miejsca z przekleństwem, ale Eurymach go powstrzymał. — Pytanie Klitoneosa jest bardzo stosowne — wyszczerzył zęby. — Posłuchajmy, jak mu Femios odpowie. Femios przełknął ślinę. Sprawiał wrażenie skrępowanego, ale rozsądek i bystrość umysłu nie opuściły go. — Mój antenat Homer niewiele nam przekazał w tym względzie — rzekł tonem usprawiedliwienia. — Ale powinniście, jak sądzę, pamiętać, że każdy z pięćdziesięciu
69
kochanków Penelopy, czołowych obywateli wysp, którymi Odys władał, był zaczarowany przez Afrodytę, która użyczyła Penelopie swojej przepaski nieodpartego uroku. Chociaż Penelopa była już wówczas tłusta, niekształtna i dobrze przekroczyła wiek, w którym kobieta może rodzić dzieci, nie mogli się pohamować. Wszyscy czekali wezwania do jej łoża, siedząc w kręgu jak psy, kiedy suka się grzeje. Obecność Telemacha krępowała ich. Ranieni jego docinkami, które żywo odczuwali, a nie chcąc stać się mordercami, błagali go, aby odpłynął. Potem, ponieważ nie chciał ani wyjechać, ani siedzieć cicho, sprzedali go handlarzowi niewolników, który podjął się wyszukać mu wyrozumiałego pana. Lepiej byłoby, gdyby Telemach nie zważał na sytuację w pałacu, która musiała być przykra dla tak śmiałego księcia, i spędzał czas na polowaniach. Teraz, jeśli wolno, będę ciągnął dalej. — Dobrze, dobrze, Femiosie! — mruknął Klitoneos. — Skoroś przeszedł na stronę wrogów naszego domu, twoja różdżka i sandały z piórami nie będą cię chroniły wiecznie. Femios opowiedział znajomą historię podróży Odysa: — O tym, jak przypłynął on do Tracji, kraju, który dostarczył królowi Priamowi odważnych sprzymierzeńców, i złupił gród Ismaros. Jego głupia załoga nie chciała pośpieszyć na okręty ze złupionym złotem, srebrem i brankami; marudzili na brzegu rżnąc owce i tuczne zwierzęta i pijąc mocne wino. Ze wzgórz zlecieli chmarą pieszo i na rydwanach inni Trakowie, by wesprzeć w niedoli sąsiadów, i przełamali greckie zastępy. Miał szczęście Odys, że udało mu się zabrać swych ludzi na pokład — brzuchy mieli pełne, ale puste dłonie. Wkrótce potem burza rozszarpała mu wszystkie żagle na strzępy i zapędziła go pod Maleję, która leżała na jego kursie; burza jednak nie zelżała, póki po dziewięciu dniach nie zobaczył brzegów Libii, gdzie zamieszkują żywiący się lotosem Nazamonowie. Tam kilku jego ludzi chciało zbiec, gdy wysłał ich w głąb lądu po wodę; okuł ich w żelazo i zaraz wypłynął z powrotem na morze. Potem Afrodyta zesłała burzę, która rozbiła całą jego flotę. Odys jedynie zdołał dopłynąć do brzegu odludnej wyspy Pantellarii lub Kossyry — w pogodny dzień można ją zobaczyć ze szczytu góry Eryks, daleko na południu — i spędził tam siedem następnych lat żywiąc się ostrygami, korzeniami złotogłowca i jajkami ptaków morskich. Dzień w dzień przesiadywał na brzegu, z brodą wspartą na kolanach, wpatrując się w pusty horyzont; żaden jednak z nielicznych przepływających okrętów nie zważał na jego zapamiętałe sygnały. Wreszcie zawitał tafijski okręt o trzydziestu wiosłach, nie w celach handlowych, bo wyspa była nie zamieszkana; nie dla naczerpania wody, bo wyspa była bezwodna, jeśli nie liczyć przypadkowych kałuż po deszczu; lecz po to, by osadzić na niej jednego z załogi, który, jak orzekli, był nienawistny bogom. Zgodzili się zatrudnić Odysa na miejsce owego żeglarza udając, że współczują jego niedolom; powieźli go minąwszy Italię do końca Adriatyku — gdzie kupowali hiperborejski bursztyn — i zdradziecko sprzedali kapłance bogini
70
Kirke, która miała pieczę nad wyrocznią Ajolosa na Ajai. Zmusiła go ona, by był jej służącym do wszystkiego i dzielił z nią łoże, co wkrótce uznał za równie niemiłe, jak samotne uwięzienie na Pantellarii — kapłanka bowiem była szpetna i nienasycona. Wreszcie przesłał potajemnie wieść do kapłana Zeusa w Dodonie, który zarządził uwolnienie go, a tesprocki okręt zabrał go stamtąd, na pół umarłego z wyczerpania. W Dodonie otrzymał radę, by ułagodził Afrodytę przez rozszerzenie jej imperium, wziął więc na ramię wiosło i powlókł się w głąb kraju, aż przyszedł do wsi, której mieszkańcy nie słysząc nigdy o słonej wodzie, wzięli wiosło za łopatę do przesiewania zboża. Opowiedział miejscowym pasterzom o narodzinach Afrodyty z piany morskiej, publicznie złożył jej ofiary, błagał o przebaczenie i otrzymał pomyślną wróżbę z widoku parzących się wróbli. Stamtąd pośpieszył do domu, do Itaki, gdzie wywarł zemstę na kochankach Penelopy, zabijając w sprzeczce małżeńskiej wszystkich pięćdziesięciu z łuku, który należał niegdyś do Apollona. Odesłał ją w hańbie do swojego teścia, króla Ikariosa. Kiedyś wieszczbiarz Tejrezjasz przepowiedział, że śmierć przyjdzie na Odysa z morza, i tak się też stało. Wrócił bez ostrzeżenia Telemach, który zbiegł z niewoli i zjeździł odległe kraje w poszukiwaniu ojca. Dobiwszy do brzegu przy świetle księżyca wziął Odysa za kochanka Penelopy. Tam to, na kamienistym brzegu, przeszył go włócznią o zatrutym ostrzu. Femiosowa relacja z rzezi gachów była krótka i nieszczegółowa. Ja wolałabym usłyszeć, jak Odys zdołał zastrzelić jednego po drugim pięćdziesięciu ludzi zbrojnych w miecze. Napięcie łuku i wypuszczenie wymierzonej strzały zajmuje trochę czasu. Choćby i zabił czterech albo pięciu swoich wrogów, to co tymczasem robili ich towarzysze? Jeśli byli dzielni, mogliby go otoczyć i pokonać dzięki przewadze liczebnej, nawet nie uzbrojeni; jeśli tchórze, co najmniej trzydziestu lub czterdziestu mogłoby z powodzeniem uciec. Nie wystarcza powiedzieć, że Odys był najpodstępniejszym z ludzi i najlepszym łucznikiem; taka sława wymaga dokładnego uzasadnienia. Tego wieczora rozmawialiśmy z Klitoneosem o łuku Odysa, a nasze wnioski poddały mi myśl, którą gorączkowo zapragnęłam wprowadzić w czyn. My też mieliśmy słynny łuk w pałacu. Celowo dotąd o nim nie wspominałam, ale rzecz ma się tak, że kiedy Fokajczycy budowali Egestę, jak to opisano na początku opowieści, z italskiej Krimisy przybyła grupa ich krewnych. Mieli oni ten sam łuk, który Herakles umierając na górze Ojte przekazał ich przodkowi Filoktetowi i z którego Parys został śmiertelnie raniony, tuż przed upadkiem Troi. Filoktet bowiem wygnany z własnego grodu Meliboi w Tesalii, przypuszczam, że przez kochanka żony — wszystkie te powiastki przebiegają według tego samego wzoru, ale dlaczego Filoktet z miejsca go nie zastrzelił? — popłynął do południowej Italii i założył Petelię i Krimisę. Krimisyjczycy przywieźli łuk do Egesty i podarowali go mojemu przodkowi królowi Hyperei jako oznakę hołdu. Wisiał od owego czasu w naszym składzie.
ZEBRANIE RADY Biesiada zakończyła się z nastaniem nocy i moi zalotnicy odeszli na chwiejnych nogach, obżarci, opici i zachlapani niecelnymi chluśnięciami w kottabosie. Na dziedzińcu ofiarnym szarpnęłam Antinoosa za rękaw. Zrozumiał to jako przymilanie się, ale zaraz wyprowadziłam go z błędu mówiąc: — Panie mój, Antinoosie, zwracam się do ciebie jako herszta tych spitych szlachetnych młodzieńców oraz sprawcy bezczelnego spisku przeciwko domowi królewskiemu. Skoro, jak słyszę, masz zamiar przychodzić tu co dnia, żeby obżerać się na naszym dworze, muszę spróbować wyjaśnić ci dwie rzeczy, chociaż w obecnym stanie trudno ci będzie zrozumieć bodaj najprostsze greckie zdanie. Pierwsze to, że starannie liczymy tuczne zwierzęta, które zjadacie, i galony wina, które wypijacie, i że prawo elymejskie wymaga, by zwrócić skradzioną rzecz w ilości poczwórnej — powtarzam: nie raz, ale cztery razy. Drugie, że kazano służbie pałacowej odmawiać wam najmniejszych usług, a zatem oczekuje się, że wasi służący sprzątną po was plugastwa. Zleć im, to proszę, zanim pomogą ci dotrzeć do łóżka. Czknął. Plunęłam mu w twarz, ale taka furia jarzyła się w moich oczach, że nie śmiał mnie uderzyć. Próbując czknąć jeszcze raz, wyrzygał z kwaterkę wina i kilka kawałków nie strawionego mięsa. — A co z tym będzie? — spytałam ze wstrętem wskazując splugawiony próg. — Możesz to sobie zatrzymać — odbiło mu się. — Odpisz z rachunku. Wróciłam do sali tronowej, gdzie ze zwykłą niewzruszalnością siedziała przy krosnach matka. — Nauzykao droga — powiedziała — chciałabym, żebyś poszła na górę pocieszyć Ktimenę. Była przy oknie i słuchała Femiosowej pieśni, a kiedy on opisał, jak Odys siedział wsparłszy brodę na kolanach i wpatrywał się w niezmącony horyzont, załamała się i zaczęła targać włosy i drapać policzki. Jest teraz przekonana, że podobny los spotkał Laodamasa. Mówi, żeby wysłać okręt, który by odwiedził wszystkie bezludne wyspy od Troi po Tartessos w nadziei odszukania go. — Powiedz mi, mamo, czy myślisz, że wujaszkowi Mentorowi mogło przytrafić się coś poważnego?
72
— Skądże znowu! Widocznie zatrzymano go na drodze do Egesty, by uniemożliwić mu wywołanie kłótni pomiędzy rodami tych dwu miast. Jest teraz zapewne jeńcem w rękach Eurymacha — nie zakuty w kajdany, nie narażony na zniewagi, a tylko zatrzymany — z obawy, żeby się nie zdenerwował i nie pobudził lojalistów do zbrojnego oporu. Twój wujaszek jest człowiekiem cierpliwym, ale każdy wie, że gdy się przekona o niemożliwości zasięgnięcia rady u starszych Egesty, jego gniew wybuchnie równie siarczyście i dwa razy tak morderczo, jak u twojego niecierpliwego ojczulka. Tak, córko, zdaję ja sobie sprawę z grozy sytuacji, jednakże nasi wrogowie zwlekają z postawieniem sprawy na ostrzu noża. Zamierzają najpierw nas złupić i upokorzyć. Przy sposobności, chociaż nie widzę żadnego powodu, byś ty, jako pretekst ich obecności tutaj, miała traktować ich inaczej jak złodziei i intruzów, poradziłam Klitoneosowi, żeby nie wyciągał miecza na żadnego z nich ani nie obrażał ich bezpośrednio. Wiem, trudno jest chłopcu z charakterem nie chwytać za rękojeść, ale skoro sięgnie miecza, koniec z nim: będą utrzymywali, że zabili go w samoobronie. Bądź cierpliwa, bogowie nas osłaniają. A teraz idź, proszę do Ktimeny. Zrobiłam dla swojej nieszczęsnej bratowej, co mogłam, powiedziałam jej, że gdy Laodamas wróci, będzie zawiedziony widząc ją taką chudą, bladą, z rozoranymi policzkami i podkrążonymi oczyma. — Będzie to wyglądało jak przyznanie, że nie miałaś racji owej nocy — podsunęłam chytrze. — Gdy tymczasem, jeśli zastanie cię pulchną, wesołą i z suchymi oczami, będzie ciebie za to poważał i wystrzegał się dalszych prowokacji. Nie sądzę, by jego przygody z dala od domu były takie znowu przyjemne. Zachwycona tym objęła mnie kurczowo. — Więc zmieniłaś zdanie i zgadzasz się, że to on nie miał racji? — zapytała. — Odmawiam opowiedzenia się po czyjejkolwiek stronie w sprzeczce między mężem a żoną, tym bardziej gdy chodzi o moją najbliższą rodzinę — odrzekłam. — Lecz jest jasne, że on ciebie nie rozumiał, nawet po tylu miesiącach małżeństwa. To jej wystarczyło, a ja wstrzymałam się od powiedzenia, że sama rozumiem ją aż nadto. Wiedziałam, że jest leniwa, małoduszna i histeryczka; a właśnie mówiłam Klitoneosowi, że cały z niej pożytek na tym świecie leżałby w rodzeniu dzieci — gdyby była zdolna zajść w ciążę, na co nie wyglądało — a potem przekazywaniu ich mojej matce, by wychowała je należycie. Pragnęłam gorąco, żeby wróciła na Bucynnę, choćby na krótko; dość mieliśmy kłopotów na głowie i bez jej wiecznego skomlenia. Klitoneos powiedział mi, że radni Drepanon zgodzili się zebrać — dobra oznaka w pewnym względzie, choć nie mógł się chyba spodziewać, że mu dadzą zadośćuczynienie. Miejscem zgromadzenia miała być jak zwykle świątynia Posejdona, obszerna pobielana budowla z rzeźbionymi kolumnami. Ławy w Sali Rady były z polerowanego kamienia, a freski na ścianach odmalowywały główne sceny z naszej historii narodowej
73
— od urodzenia Egestosa do założenia Drepanon. W zadymionym wnętrzu świątyni stoi posąg Posejdona z drzewa figowego: twarz ma malowaną na cynobrowoczerwono, tułów najpierw polakierowany a potem skropiony pyłem lapis-lazuli, dłonie pozłacane. Dzierży on topór o podwójnym ostrzu, a na głowie ma siwą perukę z długim włosem. Na zewnątrz świątyni znajduje się Podwórzec Sprawiedliwości, gdzie ojciec mój spędza większą część dnia, rozstrzygając sporne sprawy, po czym przeważnie późno wraca do domu na obiad, zły i zmęczony. Zebrało się już około czterdziestu radnych różnego wieku, kiedy wszedł Klitoneos w łachmanach błagalnika, ukazując gałązkę oliwną i siadł na pierwszej od drzwi ławie. Przewodził Ajgyptios Fokajczyk, starzec z górą osiemdziesięcioletni. Był on jako dziecko świadkiem budowy świątyni, a my uważaliśmy go za dobrego przyjaciela naszego domu, choć jeden z jego trzech wnuków znajdował się wśród mych zalotników. Przywitał Klitoneosa słabym uśmiechem. — Otóż, mój chłopcze — rzekł — pierwszy to wypadek w naszej kronice, że taki młody książę zwołuje Radę; czyn ten jest jednak najzupełniej zgodny z przepisami, toteż oddaję cześć twemu obywatelskiemu duchowi. Może przynosisz nam dobrą wieść o swoim przedsiębiorczym bracie, Laodamasie? Czy też nasz dostojny król przerwał podróż i skierował dziób okrętu w nasze strony, niby orzeł, który wraca do swojego gniazda ze śmiałego lotu ku źrenicy słońca? Nie? Niewiele masz radości w twarzy i odziany jesteś jak błagalnik. No cóż, pewnie zamierzasz podnieść jakąś inną sprawę tyczącą się ogółu. Cokolwiek to jest, mój kochany książę, oby bogowie spełnili życzenie twego serca! Klitoneos wstał i postąpił ku środkowi sali. Pejsenor, herold miasta, który wywodzi swoje pochodzenie od Hermesa, podał mu białą pałeczkę na znak, że może przedstawić swą prośbę bez obawy, iż mu przerwą, za czym Klitoneos skłonił się starszym z szacunkiem i począł mówić donośnym, przenikliwym głosem. — Czcigodny panie Ajgyptiosie, wypróbowany sprzymierzeńcze królewskiego domu — rzekł — nie będę marnował twego czasu swą zapewne lichą wymową. Sprawa moja będzie sprawą tyczącą się ogółu jedynie w tym wypadku, jeśli ty wyrazisz zgodę, aby ją za taką uznać; o to się do ciebie zwracam, stąd moje łachmany i ta gałązka oliwna. Spadły na nas dwa strapienia, a przynajmniej co do pierwszego ze współczuciem okazałeś, że je znasz. Ojciec mój, król, popłynął do piaszczystego Pylos w nadziei ustalenia miejsca pobytu mojego brata, Laodamasa, który rok temu przepadł tajemniczo. Jakby nie dosyć było nam tej troski, banda próżniaczych młodych ludzi wykorzystała nieobecność króla, aby naprzykrzać się mej siostrze nieproszonymi grzecznościami oraz znieważać pana Mentora, regenta. Przybyli wczoraj wielkim, rozpychającym się tłumem i nie chcąc uznać odmowy ani przyjąć prostego jadła gościnnie im podanego, jako nieoczekiwanym gościom, porżnęli nasze byczki, wieprze i barany, wzięli sobie na-
74
szego wina, spędzili hulaszcze popołudnie na naszym dziedzińcu ofiarnym i odeszli po omacku, kiedy noc zapadła, nie uprzątnąwszy nawet rozlanego wina i wymiotów. Teraz także zniknął mój wuj Mentor jadąc do Egesty, gdzie zamierzał zasięgnąć rady u ojców miasta co do pewnego problemu prawnego wynikłego z decyzji, do jakiej doszła przed dwoma dniami ta tutaj czcigodna Rada. Mój pogląd jest taki, że został on zatrzymany przez członka lub członków tej właśnie Rady. — Drogi chłopcze, czy możesz dowieść któregoś z tych szalonych twierdzeń? — spytał Ajgyptios. — Czy poważnie podsuwasz myśl, że Mentor został uprowadzony i uwięziony przez któregoś z nas? Słyszałem coś zgoła innego o uczcie, która się odbyła zeszłej nocy. Moi czcigodni koledzy, Antinoos i Eurymachos — dla obu winieneś żywić najwyższy szacunek, skoro sam król przyjął ich jako zalotników twojej siostry i udzielił im niezwykłych przywilejów — wytłumaczyli mi wszystkie okoliczności. Zapewniają oni, że twój królewski ojciec wylewał łzy żalu, kiedy się z nimi żegnał, całując ich raz po raz i błagając, by używali sobie do woli u jego stołu. „Zgodnie z pradawnym egackim zwyczajem — rzekł — powierzam swemu drogiemu szwagrowi, Mentorowi, wydanie za mąż księżniczki Nauzykai. Nie będę też krępował swobody jego wyboru okazywaniem któremukolwiek z zalotników, nawet wam dwom, szlachetnie urodzeni, większych niż innym względów. Niechaj więc godni kawalerowie Drepanon, Eryksu, Egesty, Halikii i wszystkich mniejszych osiedli królestwa zejdą się w pałacu na zaloty; niech jedzą tam i piją, co jest najlepszego, jeden z nich będzie wybrany, co, ufam, nastąpi prędko. Cokolwiek Mentor zdecyduje, ja z góry pochwalam.” — Panie mój, Ajgyptiosie — zaprotestował Klitoneos — jeśli istotnie mój ojciec zwrócił się w te słowa do osób, które wymieniłeś, z całą pewnością zupełnie inaczej mówił do mej szanownej matki, mojej dziewiczej siostry, szlachetnego wuja Mentora i mojej niegodnej osoby. Doradził nam, byśmy oszczędzali w czas jego nieobecności, podejmowali gości nie więcej, niż nakazuje przyzwoitość, i odkładali wszelkie ważne decyzje. — Ach, lecz tam, gdzie człowiek pozostawia sprzeczne polecenia, ważne wobec prawa jest ostatnie. A mamy tu dwu świadków gotowych przysiąc, że zmienił on zdanie, nim okręt podniósł kotwicę. Klitoneos czuł się jak młody dzik w pułapce, gdy wokół ujadają psy, a myśliwi z połyskującymi oszczepami zacieśniają krąg. Nie stracił jednak ani dworności, ani odwagi. — Pozwól więc, że ci powiem, panie mój, Ajgyptiosie — rzekł Klitoneos — że owi ludzie nie uszanowali sędziwej siwizny twych włosów i oszukali cię bezwstydnie. Mój wuj Mentor, którego zniknięcia nie próbujesz wytłumaczyć, moja szanowna matka, siostra, bratowa i ja byliśmy wszyscy przy odjeździe króla. Nikt z nas nie widział, jak odprowadza na bok Antinoosa i Eurymacha, by ich całować i szeptać do ucha. Nie widział ich także nikt inny, obaj bowiem szlachetni panowie trzymali się wyraźnie z dala od
75
płaczącego tłumu na wale nabrzeżnym. Och, gdyby mój ojciec był znów między nami! To dla naszego domu zniewaga nie do zniesienia, a i was, moi panowie, winna oburzać jako sromotna. Czyż nie ma w was bojaźni przed boską zemstą, kiedy sprawa ta zwróci na siebie uwagę mieszkańców Olimpu? Zaklinam was w imię Zeusa wszechmocnego i jego ciotki, bogini Temidy, co zbiera i rozwiązuje rady po całym cywilizowanym świecie: wkroczcie w tę sprawę i przyjmijcie do wiadomości, jaka jest prawda! Gdyby to Rada była odpowiedzialna za spustoszenia, tak jak była odpowiedzialna za odebranie regencji memu wujowi Mentorowi, czułbym się swobodniejszy. Sprawa wymagałaby publicznego załatwienia; nie omieszkalibyście w końcu wynagrodzić mi strat, bobyśmy się odwołali do zgromadzenia Elymów i wyliczyli każdą stratę i szkodę. Tak jak jest teraz, ulegamy prywatnym rabusiom, co zjawiają się w sile nie do odparcia i choć tak się zdarza, że ich hersztowie są członkami tej oto Rady, nie należą do żadnej organizacji, którą możemy zaskarżyć. Wybacz zrozumiałą gorycz! Wybuchnął łzami, a biała pałeczka spadła z klekotem na podłogę. Większość Rady była najoczywiściej poruszona i podniósł się pomruk współczucia, lecz nikt nie odważył się zabrać głosu, aż wreszcie wystąpił Antinoos i podniósł pałeczkę. — Przyjm moje powinszowania, Klitoneosie! — rzekł. — Jesteś urodzonym krasomówcą i szkoda, że występujesz w złej sprawie opartej na zwykłej złości. Twój udany żal zmylił kilku mych czułego serca kolegów. Czy należy nas winić, jeśli twoja siostra uparcie nie chce wyjawić, którego z nas, zalotników, woli? Nie może się skarżyć, że zaofiarowano jej zbyt mały wybór. Sam pan Mentor, znudzony całą tą sprawą a niezdolny wpoić w nią poczucie obowiązku, odpłynął na swoją wyspę, Hierę, klnąc się, że nie wróci, póki ona nie poweźmie oczekiwanej od niej decyzji. Powiedz mi prawdę, Klitoneosie: czy księżniczka Nauzykaa nie obiecała twojej szanownej matce, że obierze męża, skoro tylko skończy purpurową szatę ślubną? A czy to nie fakt, że na każde trzy ozdoby, które wyhaowała, jak tylko można najwolniej, dwie pruła, a obecnie w ogóle przestała pracować? Klitoneos podskoczył wykrzykując: — Od kogo uzyskałeś tę domową wiadomość, panie mój, Antinoosie? Czy od Eurymacha? A Eurymach od ciemnookiej Melanto w szopie na łodzie? Zerwały się okrzyki: — Och! Och! — i wszystkie spojrzenia utkwiły w Eurymachu, który czuł się w obowiązku zabrać głos. — Nie mam pojęcia, kto może być tą ciemnooką Melanto — powiedział łagodnym tonem — chyba że jest ona, jak wskazuje jej imię, córka, waszego pasterza trzód, Melantiosa. On to, istotnie, był źródłem wiadomości, którą, jak już zgadłeś, przekazałem swemu koledze. Nie było jednak wcale mowy o szopie na łodzie. Czy jego córka łata może żagle?
76
Po tym Ajgyptios przywołał Klitoneosa do porządku ostrzegając go, że pokąd Antinoos trzyma pałeczkę, ma prawo mówić bez przeszkód. Klitoneos przeprosił, a Antinoos zaczął mówić dalej: — Panie mój, okaż, błagam, pobłażliwość temu młodzieńcowi, który jest jeszcze nieświadom procedury, a nie lepiej panuje nad sobą, niż pamięta fakty. Pozwól mi powtórzyć, że my, zalotnicy, złożyliśmy wizytę w pałacu na wyraźne zaproszenie króla i zamierzamy bywać tam co dnia, póki księżniczka Nauzykaa nie da długo wyczekiwanej odpowiedzi — choć z konieczności musi ona rozczarować stu jedenastu ze stu dwunastu kawalerów. Lepiej więc niech nie wypróbowuje nadal naszej cierpliwości i niechaj nie będzie taka bardzo zadufana w swoje znakomite talenty, które zlała na nią bogini Atena — takie jak piękność, inteligencja, biegłość w rękodzielnictwie i niezwykły spryt w postępowaniu według własnej woli mimo sprzeciwu ze strony jej krewnych. Żadna legendarna kapłanka nie zaćmiewa jej w tym względzie: ani Tyro, panna młoda Posejdona, ani Alkmena, oblubienica Zeusa. Niemniej jednak ta uderzająco sprytna dziewczyna przesoliła — jak długo będzie nas zwodzić swoim „lada dzień”, tak długo my będziemy korzystać z gościnności, którą obiecał nam jej ojciec, kiedy na pożegnanie całował mnie i Eurymacha; to zaś oznacza duży i niepotrzebny wydatek. Klitoneos skinął, by mu podano pałeczkę, i odzyskawszy już w pełni władzę nad swoimi uczuciami przemówił wolno i ze spokojem: — Nie tylko moja siostra nie chce zgodzić się na wymuszone małżeństwo; nie zgadza się na nie także moja matka, królowa, której winienem posłuszeństwo w takich jak ta sprawach i która ma prawo wiedzieć lepiej o zamiarach króla niż ktokolwiek inny w Drepanon; nie zgadza się też mój wuj Mentor, regent, którego stanowisko mylnie przedstawił Antinoos; nie zgadzam się ja. Wszyscy uważamy ten spisek za haniebny i nie damy się. Błagam was, moi panowie, zakonotujcie sobie nasz pogląd, aby mój ojciec mógł się z nim zapoznać za swoim powrotem: mianowicie, że postępek fałszywych zalotników mojej siostry — w części niegodziwców, w części żarłoków, w części głupców, a w części jedynie bezmyślnych jak wnuk pana mego Ajgyptiosa — jest czystym rabunkiem, za który prawo elymejskie domaga się poczwórnego zwrotu. Antinoos i jego kamrat Eurymachos — którzy przed trzema dniami sprzysięgli się pod cisem, co usłyszała siedząca na gałęzi jedna z sów Ateny — są we własnym mniemaniu sprytniejsi niż moja siostra Nauzykaa. Oni to jednak, a nie ona, przesolili! Ich błazeństwa (chociaż wydają się dziś śmieszne) będą w danym wypadku więcej ich kosztowały, niż ktokolwiek z tej Rady podejrzewa. Panie Antinoosie, panie Eurymachu, a i ty, panie Ktesipposie, jeżeli macie chociaż odrobinę wstydu w sercach albo poważanie wobec bogów, strońcie od pałacu, ucztujcie sobie gdzie indziej, grajcie w kottabosa swoim własnym słodkim ciemnym winem i rzygajcie tym, co się w opuchłych brzuchach nie chce zmieścić, na jakąś inną podłogę!
77
Lecz jeśli nie ma w was ani wstydu, ani poważania dla bogów, to jedzcie i pijcie do syta, jak sobie chcecie, ja zaś będę błagał Zeusa, którego czczę, żeby przybliżył dzień porachunku — dzień, w którym wszyscy wrogowie naszego odwiecznego rodu będą wygubieni do szczętu. Panowie, jak wyłożycie tę przepowiednię? Wczoraj, kiedy księżniczka Nauzykaa dozorowała praczki u Źródeł Periboi, spadł orzeł na wyląg bezczelnych wróbli, co ucztowały na pałacowym chlebie. Wszyscy obecni widzieli ten znak i dziwili się. Stary Haliterses wstał i ujął pałeczkę. — Ludu Drepanon, jeśli ten znak istotnie był widziany (a łatwo będzie sprawdzić tę relację), bez wątpienia może istnieć jedno tylko jego odczytanie. Wróble są zalotnikami, którzy się bawią na koszt króla. Należy ich powściągnąć — znaki te bowiem są ostrzeżeniami raczej niż przepowiedniami i ludzie doświadczeni mogą w odpowiednim czasie odwrócić klęskę — zanim spadnie orzeł i uczyni wśród nich spustoszenie. Nigdy nie należy lekceważyć znaków. Pewnego wieczora w ubiegłym roku ujrzałem dziwny widok: młode koźlę runęło ze skały w morze i rozpaczliwie szamotało się w potężnie rozhuśtanych falach, żeby dotrzeć do brzegu. Uważa się powszechnie, że kozy zbyt pewnie trzymają się na nogach, by w ogóle móc upaść, ale może nieprzerwane deszcze obluzowały część skały, która się osunęła — i smuciło się moje serce, że nie mogłem ocalić biednego stworzenia, bo jestem wiekowy, a morze było nieprzyjazne. Zadumałem się przeto i pytałem sam siebie: „Jaki to młodzian znajduje się w niebezpieczeństwie utraty życia?” O świcie znikł książę Laodamas! Odpowiedział Eurymachos: — Panie mój, Halitersesie, jak wszyscy augurowie dostrzegasz z pół setki znaków dziennie, a te, które możesz wpleść w przepowiednie na całe miesiące czy lata później, wysuwasz na dowód swej przedwiedzy, o pozostałych zapominasz bez kłopotu. Ptaki zawsze błaznują próżniaczo w powietrzu albo na drzewach i wiele z nich jest drapieżnych. Jeślibym musiał za każdym razem, gdy skowronek zatrzepocze skrzydełkami albo orzeł zje wróbla, zastanawiać się przez miesiąc, jakie to wróży strapienia, życie stałoby się niemożliwe. A do tego jeszcze zachowanie łasic, zajęcy, lisów czy kóz — nie ma kresu wróżbiarskim studiom nad zwierzętami. Ot, masz, spójrz tam, na te dwa psy, które się niewłaściwie zachowują za kolumną! Leć do domu, staruszku, to ostrzeżenie dla ciebie; upewnij się, czy twoi wnukowie nie nabawiają się jakiegoś kłopotu! Pozwól jednak, że najpierw cię ostrzegę, żebyś lepiej nie podjudzał tego samowolnego koziołka, księcia Klitoneosa, do gwałtu, w nadziei na sowity dar od królewskiej rodziny. Jeżeli on się pokusi o użycie swych wykłuwających się rożków na nas, gości króla, zastosujemy siłę, ty zaś otrzymasz nakaz zapłacenia grzywny, co serce druzgoce, za podżeganie do morderstwa... Tymczasem, im więcej będziesz nam prawił nauk, tym mniej będziemy ciebie poważali; to tak, jakbyś karcił północno-wschodni wiatr. Antinoos i ja mamy zamiar cieszyć się królewską gościnnością i nic nas nie może powstrzymać: ani chłopięce pogróżki tego księcia, ani twoje nudne przepowiednie!
78
Klitoneos po raz ostatni wziął białą pałeczkę. — Panowie — rzekł. — Wyraziwszy swój błagalny protest wobec bogów i wobec ludu Drepanon, czekam na rozważny wyrok, do którego, skoro jeszcze nie należę do waszego grona, nie potrzeba wam mojego głosu. Jeśli odmówicie swego wystąpienia w tej sprawie, odwołam się do zgromadzenia Elymów. Pozwólcie jednak, że najpierw raz jeszcze punkt za punktem wyłuszczę sprawę... Ledwie rozpocząwszy objaśnienie zauważył poruszenie i szmer na ławach. Wszedł wuj Mentor, pokłonił się Radzie i zajął swoje zwykłe miejsce. Jego obecność dodała siły i otuchy Klitoneosowi, przemawiał zatem z większą swadą. Kiedy skończył, Mentor skinął, aby mu podano białą pałeczkę, i przemówił w te słowa: — Moi panowie, niektórzy z was są może zaskoczeni, że mnie tu oglądają. Wczoraj jechałem królewskim rydwanem do Egesty, kiedy zatrzymał mnie jakiś posłaniec mówiąc, że jestem pilnie potrzebny na mojej wyspie, Hierze, gdzie na bydło spadła choroba powodująca konwulsje, i że łódź o sześciu wiosłach czeka nie opodal u brzegu, aby natychmiast mnie tam zawieźć. Nie podejrzewając żadnego oszustwa przerwałem podróż i wgramoliłem się do łodzi. Ale kiedy wysiadłszy na Hierze pobiegłem do domu mojego szwagra i spytałem z niepokojem, ile krów padło, odrzekł uśmiechając się, że wszystkie zwierzęta są zdrowe. Jednakże uprzedzono go — nie mogłem odkryć, kto to zrobił — żeby się spodziewał mojego przybycia: miałem jakoby uciec z Drepanon ostrzeżony, że grozi mi śmierć, jeśli pozostanę w mieście! Wróciwszy tą samą drogą na brzeg stwierdziłem, że łódź, której załoga nosiła oznaki domu pana Eurymacha, zniknęła. Żaden też z miejscowych rybaków nie chciał, nawet za wysoką cenę, przewieźć mnie z powrotem do Drepanon, z powodu krążących pogróżek, że zginę, jeśli opuszczę Hierę. Spędziłem noc u szwagra, ale gdy nastał świt, postanowiłem wrócić, gdzie mój obowiązek. Mam własną łódkę na Hierze, więc ją spuściłem po okrąglakach na wodę, osadziłem maszt, wciągnąłem żagiel i przeprawiłem się w niecałe dwie godziny. Moi panowie, zwróćcie, proszę, baczną uwagę. Choć nie jestem już regentem w waszych oczach, wciąż nim pozostaję w oczach wszystkich uczciwych Elymów, którzy szanują króla i są mu posłuszni, a jeśli postanowię odwiedzić Egestę, źle będzie z człowiekiem, który spróbuje zatrzymać mnie siłą, kiedy podstęp zawiódł. Poproszę mieszkańców Egesty, by was spytali w moim imieniu, dlaczego nie zakwestionowaliście wybrania mnie na regenta w ów ranek wyjazdu króla, gdy zostało to publicznie obwieszczone, i czemu poparliście spisek w celu odosobnienia mnie na Hierze. Co się tyczy sprawy zalotników poruszonej przez mojego siostrzeńca, Klitoneosa, jestem za nim całą duszą. Nie oznacza to, że chcę walczyć z tak zwanymi „zalotnikami” mojej siostrzenicy. Poproszę ich tylko jeszcze raz, by poszli precz, i ostrzegę, że lekceważenie mnie może znaczyć śmierć, gdy król powróci, żart bowiem zaszedł za daleko. To są młodzi weseli kawalerowie i tylko nieliczni z nich zdają sobie sprawę z powagi swych uczynków. To
79
jednak nie tyczy się was, starsi, ojców rodzin, którzy patrzycie przez palce na ten brutalny najazd na pałac króla, na kradzież jego mienia, na znieważanie jego rodziny. Czy podczas przemowy Klitoneosa wyrwał się z czyichś ust bodaj jeden wyraz współczucia? Czy którykolwiek z was ośmielił się potępić czyn zalotników za to, czym jest w istocie — rabunkiem w biały dzień, zdradą i buntem? — No, no, panie Mentorze — powiedział Ajgyptios. — To są mocne słowa. Niewątpliwie jesteś rozżalony, ponieważ godność, którą piastowałeś kilka dni, okazała się nadana nielegalnie, ale nie gmatwaj wynikłych z tego skutków. Trudno by ta Rada przyjmowała do wiadomości figiel, który wypłatała ci jakaś nieznana osoba — przypuszczam, że u jego podłoża leży myśl, iż skoro pochodzisz z Hiery, Hiera jest w obecnej chwili najlepszym dla ciebie polem do działania. Nadto zalotnicy, wśród nich — przyznaję — jeden z moich wnuków (a pragnąłbym, by okazał się zwycięskim kandydatem), mają całkowicie po swej stronie prawo. Zostało ustalone przez dwóch radnych, wobec których wykazujesz nagle nieubłaganą nienawiść, że w ranek swego odjazdu król zaprosił... Ponieważ zalotników było wielu i ściągnęli niemal ze wszystkich rodzin w Drepanon, zebranie przyjęło oczekiwany bieg. Starsi radni nie chcieli robić sobie wrogów ze swoich krewnych i rozstrzygnęli, że jeśli aż stu dwunastu młodych ludzi wzięło udział w uczcie, musieli mieć dobre do tego podstawy. Lejokritos, inny mój zalotnik, zakończył dyskusję: — Dość już tego! Ależ burzę wzniecono z powodu jednej kolacji! Król mógłby wydawać podobne uczty codziennie przez rok i niewielkie spustoszenie dałoby się zauważyć w jego niezmierzonych trzodach i stadach; a jednak, będąc najskąpszym człowiekiem na świecie, prosi córkę, żeby częstowała ludzi chlebem, serem i piwem jodłowym, a jednocześnie wymaga niezmierzonego wiana od szczęśliwego zalotnika. Zamknij to zebranie, panie Ajgyptiosie, i niechaj każdy zajmie się swoimi sprawami! Jeżeli Klitoneos upiera się, że obecność jego ojca jest niezbędna przy zawarciu małżeństwa, dość wziąć okręt i przywieźć go z piaszczystego Pylos. Panowie moi, Mentor i Haliterses, mogą uzgodnić tę sprawę między sobą, choć bardzo wątpię, czy Klitoneos mimo swych przechwałek będzie miał odwagę opuścić Drepanon. Chodź, Antinoosie, chodźcie, Eurymachu i Ktesipposie, czas iść na dzisiejszą ucztę w pałacu. Uprzedzono królewskich pasterzy, że mają przysłać zwierzęta. Klitoneos zszedł chmurnie na brzeg morza, obmył dłonie w pianie i błagał Atenę o przewodnictwo. Atena jak i przedtem szybko pomogła. Kiedy odwrócił się, zobaczył nadchodzącego Mentora, którego wysłała, aby go odszukał: — Mój siostrzeńcze — wykrzyknął Mentor — przyszedłem powiedzieć ci, że jestem dumny, ponieważ, jak się zawsze spodziewałem, nie jesteś ani tchórzem, ani głupcem i odziedziczyłeś zarówno tęgą głowę po ojcu, jak i matczyną miłość sprawiedliwo-
80
ści oraz przyzwoitości. Zapomnij więc o zalotnikach, o ich chciwości i nieuczciwości; to są głupcy prowadzeni przez łotrów i bogowie ich zniszczą. Postępuj tak, jakbyś się godził na Lejokritosową radę: idź do pałacu, zgromadź prowiant niby na podróż do Grecji — wino, jęczmień, ser i tak dalej — a ja zrobię, co będę mógł, żeby zaciągnąć dla ciebie załogę spośród prostych ludzi, którzy pozostali wierni twojemu ojcu i mnie. Dalsze pozostawanie w Drepanon, nawet w pałacu, byłoby niebezpieczne, ponieważ zelżyłeś nieprzyjaciół. Klitoneos spytał: — Czemu „niby na podróż do Grecji”? Myślisz, że nie powinienem jechać do piaszczystego Pylos? — Właśnie. — Dokąd więc? Nie chcesz mi chyba podszepnąć, żebym opuścił rodzinę? — Nie. Chcę, żebyś poszukał natychmiastowej zbrojnej pomocy. A pozostaje tylko jeden kierunek, w którym można mieć nadzieję, że się ją znajdzie, bowiem, jak słyszę, zalotnicy posłali swoich ludzi do Egesty i Eryksu i wlali w dusze obywateli tych miast jad przeciwko nam; w Eryksie już orzeczono, że moja regencja jest sprzeczna z konstytucją. Musisz zwrócić się do swego brata Haliosa, który został obrany wodzem wojennym Sykulów z Minoi, i odwołać się do niego o obronę. Nawet pretensja o dawny srogi czyn twojego ojca nie powstrzyma Haliosa od przybieżenia z pomocą ukochanej matce i siostrze Nauzykai. On nosił Nauzykaę na plecach, gdy była małą dziewczynką, i płakał gorzkimi łzami opuszczając ją. — A ty, wujaszku? Czy lekceważysz ich groźby? Wszak nie mniej otwarcie ich zelżyłeś niż ja. Mentor wzruszył ramionami. — Myślę, że znam swoją powinność wobec króla — rzekł twardo.
KLITONEOS ODPŁYWA Klitoneos wrócił z ciężkim sercem do pałacu, gdzie zastał zalotników uradowanych koleją wydarzeń, wielu z nich bowiem obawiało się, że Rada zdecydowanie zainterweniuje. Próżniaczyli się pod arkadami zewnętrznego dziedzińca, rzucając małymi krążkami albo grając w kości, gdy tymczasem ich służący łupili ze skóry koźlęta i przypiekali tłuste wieprzki przy wielkim ołtarzu. Antinoos podszedł do Klitoneosa z wesołym uśmiechem i uścisnął mu rękę. — Drogi książę — zawołał promieniejący — jakże się cieszę, że przyszedłeś do nas! Wrzałeś i podskakiwałeś jak rynka z duszonką tam, w świątyni Posejdona, lecz teraz, gdy Rada odrzuciła protest jako rzecz błahą, musisz być rozsądny i zrozumieć, że jesteśmy tutaj nie w złej sprawie. Otóż to: publiczne przemawianie wyczerpuje, jeżeli człowiek nie ćwiczy się w nim całe życie, i czujesz się, powiedziałbym, trochę głodny. Zaraz podadzą obiad, a ja dopilnuję, żeby wydzielono ci najwyborniejsze kąski. Przy sposobności: nie jestem zdziwiony słysząc, że odpływasz na poszukiwanie króla. Choć przyzna on niezawodnie, że słuszność jest po naszej stronie, wrażenie nowości w podróży oderwie cię od rozmyślania, a jeśli masz trudności w wynalezieniu odpowiedniego okrętu, przyjdź, proszę, do mnie — pewnie będę mógł ci go dostarczyć. Klitoneos wyrwał rękę z dłoni Antinoosa. — Jeżeli myślisz — powiedział z uporem — że mam choćby najmniejszy zamiar jeść i pić w waszym towarzystwie, co oznaczałoby tolerowanie bezwstydnych złodziejstw w domu mojego ojca, to bardzo się mylisz. Rada wcale nie wypowiedziała ostatniego słowa i ty dobrze o tym wiesz. Nadto możesz być pewien, że jak dopłynę do piaszczystego Pylos, nie wyjdzie ci na dobre to, co powiem królowi; jeślibym natomiast miał trudności w zdobyciu okrętu, ty byłbyś ostatni, do kogo bym się zwrócił o pomoc lub poradę. — Jeśli chcesz się kłócić — rzekł Antinoos — miło mi będzie zaspokoić twe pragnienie. Odtrącając moją rękę nie poprawiłeś swoich szans na długie życie. Inni zalotnicy zaczęli drwić z Klitoneosa. Ktesippos krzyknął: — Gada odważnie o jeździe do Pylos, ale mnie się coś wydaje, że zamyśla inną podróż. Pewnie jego celem jest Korynt, gdzie królowa Medea zostawiła swoją słynną szaę z lekami: zamierza przywieźć pęcherz śmiertelnej trucizny i wycisnąć zawartość do krateru, kiedy będziemy zbyt pijani, by to zauważyć.
82
Lejokritos przyklasnął: — Słusznie, na Hermesa! Ale jaka by to była szkoda, gdyby Klitoneos już nigdy nie wrócił, tak jak Laodamas! Musielibyśmy wtedy wysłać najmłodszego berbecia na poszukiwania i tylko kobiety rządziłyby pałacem. Gdyby zaś berbeć wypadł za burtę, bylibyśmy zmuszeni pokrajać cały majątek i rzucać kości o udziały. Ja mam na oku sad, bo służy dwom celom: jako zapas owoców i teren sportowy. Na Heraklesa, książę, te twoje źrebice to doskonałe skoczki. Czy sam je ujeżdżasz? Żarty Lejokritosa umocniły moje obawy, że zalotnicy będą próbowali zabić ojca w drodze powrotnej i wygubić wszystkich mężczyzn naszego rodu. Nie odpowiadając Klitoneos wszedł do domu i odwołał Eurykleję na bok. — Nianiu — powiedział — trzeba mi dwunastu dzbanów wina, nie najlepszego, ale dobrego, i dwunastu mocnych skórzanych worów tłuczonego jęczmienia — po dwanaście miar w każdym. Za radą wuja Mentora jadę wezwać ojca z piaszczystego Pylos. I zrozum: póki nie wypłynę z przystani, nie wolno puścić o tym pary z ust, nikomu, nawet matce. Eurykleja wybuchnęła płaczem. — Dziecko moje najdroższe, ty także? — beczała. — Zostawiasz nas całkiem bezbronne? Któż powstrzyma tych bezwstydnych młodych panów od wymordowania nas w łóżkach i splądrowania pałacu? — Będzie was tu strzegł wujaszek Mentor. On jest radnym i bratem królowej, a któż ośmieli się was skrzywdzić, kiedy on zarządza domostwem? Włości pewnie ucierpią, ale może ich pilnować dziadek, a pracownicy są lojalni. Tak samo główni pasterze z wyjątkiem Melantiosa. — Ach, ten hultaj Melantios! — krzyknęła. — Dziś rano musiałam go wziąć za kark i wyrzucić kopniakiem ze składu. A jego córunia Melanto to dopiero nierządnica! Najgorsze, że za jej przykładem poszło kilku innych dziewczyn. Wczoraj piły pod arkadami — trzymały mężczyzn za ręce, dawały się całować i kopały nogami pod stołem. Podglądałam je przez okno. Po pewnym czasie wymknęły się przez boczną furtkę do ogrodu i dalej gzić się z zalotnikami w bujnej trawie. Ładne zachowanie, słowo daję, jak na szlachetnych młodzieńców, którzy niby to starają się o rękę twojej siostry: łajdaczą się z jej służącymi! A kto będzie chował bękarty, których napłodzą? Powiedziałam o tym królowej, a ona na to: „Biedaczki, krótkotrwałą wybrały sobie przyjemność. Afrodyta jest potężną boginią i któż może się jej oprzeć? Te dziewczęta nie są już dziećmi, wiedzą, że źle robią. Teraz już późno. Zniszczone dziewictwo nie da się naprawić”. Oj, moje dziecko, robisz bardzo niemądrze, że nie mówisz matce, dokąd jedziesz. — Obiecałem wujowi nie mówić nikomu, nawet jej. Weszłam w tym momencie, bo dotąd słuchałam pod drzwiami.
83
— Klitoneosie — powiedziałam — postępujmy wobec siebie uczciwie. Skoro żadne z nas nie może samo podołać tym kłopotom, jedno musi przypuścić do tajemnicy drugie. Miła Euryklejo, zostaw nas samych. Nie chciałabym, żebyś słuchała sekretów, które prędzej by ci serce rozsadziły, niżbyś je potrafiła zataić. Eurykleja wyszła pociągając nosem, a ja nacisnęłam na Klitoneosa: — Bracie, czy naprawdę odjeżdżasz do piaszczystego Pylos, jak wieść głosi? Jeżeli tak, czynisz bardzo głupio. Lecz jeśli płyniesz gdziekolwiek indziej, musisz mi powiedzieć — gdy ręka rękę myję, obie są czyste. — A powiesz mi za to jakąś poufną wiadomość? Skrzywiłam się. — Nie jesteśmy kupcami, którzy się targują — powiedziałam. — Jesteśmy bratem i siostrą, którzy zetknęli się z groźną przewagą. Jeśli nie zaufamy sobie całkowicie, będziemy zgubieni. Odpowiedz mi, co zaszłoby w Mykenach, gdyby Orestes i jego siostra Elektra każde na własną rękę sposobili się do zakatrupienia uzurpatora Ajgistosa? Jeśli uważasz mnie za tchórzliwą czy głupią albo myślisz, że nie potrafię dochować sekretu, powiedz tak od razu, a będę wiedziała, na jakim stoję gruncie. Klitoneos zaczął się usprawiedliwiać. — Oczywiście wierzę w twoją dyskrecję — zawołał — rzecz jasna miałem zamiar powierzyć ci swoje sekrety. W tej chwili chodziło mi o to, żeby Eurykleja nie mogła przypuścić, że wolę zwierzyć się tobie niż matce, której nie śmiem powiedzieć, że odwołuję się do Haliosa. Jeden Halios nam pozostał, bo ani wuj Mentor, ani ja nie możemy wymyślić nikogo innego. — Ja sama zastanawiałam się, czy nie zwrócić się do Haliosa — rzekłam — ale tylko jako ostatniej deski ratunku. Spraszanie tu obcych żołnierzy, a zwłaszcza Sykulów, wydaje się niebezpiecznym precedensem. Nawet jeśli wszystko się powiedzie, stworzy to wrażenie, że nasza dynastia rządzi Elymami na zasadzie siły, nie miłości; umocniłoby to Fokajczyków w ich buntowniczym spisku. Ponadto, chociaż tęsknię za tym, by znowu móc uściskać Haliosa, i choć z miłości jest on winien naszej matce posłuszeństwo, to na pewno nie zapomniał przekleństwa rzuconego za nim, gdy odchodził. Co pogarsza jeszcze sytuację: nie on był winien barbarzyńskiego zamordowania rybaka. Ktesippos zabił tego biedaczynę, jak przypadkowo odkryłam przed paroma miesiącami. — Naprawdę? Czemuś nic nie mówiła? — Próbowałam, ale jak tylko wymieniłam imię Haliosa, ojciec wpadł w taką wściekłość, że nie mogłam wyrzec ani słowa. Powiedziałam sobie: „Po co wcierać sól w na wpół zaleczone rany? Halios to już nie bezdomny włóczęga, poślubił córkę minojskiego króla i będzie przypuszczalnie spadkobiercą tronu. Jest niewątpliwie szczęśliwy i musi już do tej pory myśleć i działać jak Sykul, a nie jeden z Elymów”. Brakło mi także niezbitego dowodu, że Ktesippos zamordował rybaka. Miałam tylko wyznanie umierają-
84
cej kobiety, którą, jak się zdaje, Ktesippas przekupił, by świadczyła przeciw Haliosowi. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, matce, a ona zgadza się, że nic nie można robić, żeby naprawić niesprawiedliwość. — Sądzisz więc, że nie powinienem jechać? — Ile czasu ci zajmie podróż do Minoi? — Jeżeli wiatr się nie zmieni, dwa dni o wiosłach i żaglach. Musimy zrobić jakieś osiemdziesiąt do dziewięćdziesięciu mil. Powrót zajmie o wiele więcej czasu, skoro mamy borykać się z przeciwnym wiatrem. — Ponieważ jest nieprawdopodobne, żeby Halios mógł zaopatrzyć cię w eskadrę okrętów w tak krótkim terminie, wracaj lepiej lądem. Twoje pojawienie się musi być niespodzianką. Halios odstawi cię niezawodnie do granicy, gdybyś zaś wracał morzem, załoga mogłaby złożyć przeciwko tobie oskarżenie w Radzie o pertraktacje z wrogiem. Będę oczekiwała cię w domu za siedem dni, ufając w dalszą łaskawość Ateny. Idź drogą wiodącą środkiem kraju, spotkamy się na Eumajosowej świńskiej farmie. Jeżeli nie będzie mnie nigdzie w okolicy, płacz — wiedz wówczas, że na pewno albo nie żyję, albo mnie uprowadzono. — Co chcesz, żebym ci przywiózł z Minoi? — Groźbę najazdu Sykulów, jeśli zalotnicy nie opuszczą bezzwłocznie pałacu i w pełni nie wynagrodzą nam strat. — Ale jeżeli Halios odmówi takiej groźby? — Nie odmówi. — A jeśli uda nam się pożyczyć okręt, co nie jest wcale pewne, jakie rozkazy mam dać załodze, gdy dopłyniemy do Minoi? — To pozostawiam tobie, ale muszą trzymać się z dala od Drepanon co najmniej jeszcze dwa do trzech dni po twoim powrocie. Klitoneos, chociaż jest uparty, daje się urobić. Nie mając własnych pomysłów a tylko pałając oburzeniem, przekonał się, że mój plan zgadza się z planem Mentora, i był gotów robić, co mu podsunęłam. Bezpośrednie zadania: gdzie pożyczyć okręt i skąd zdobyć załogę, komu można powierzyć Argosa i Lajlapsa na czas jego nieobecności — pochłaniały go tak bez reszty, że zapomniał zapytać mnie, dlaczego mam tyle wiary w powodzenie albo jak zamierzam spędzić czas między jego powrotem a powrotem okrętu. Ale postanowiłam działać uczciwie — Klitoneos pozna Ajtona Kreteńczyka dostatecznie prędko. Aż do tego czasu wydawało mi się bezcelowe obciążanie jego głowy zamysłami, które nawet w mojej nie rysowały się wyraźnie. Klitoneos miał nieoczekiwane szczęście. Zdarzyło się, że pewien szlachetny młodzieniec, członek naszego plemienia, imieniem Noemon, mógł udostępnić mu okręt. Ten długonogi blady chłopiec zakochał się we mnie, a przyszło mu na myśl, że pożyczając Klitoneosowi okręt, który leżał wciągnięty na brzeg w opuszczonej części południo-
85
wej przystani, oraz kryjąc całą sprawę przed Antinoosem i Eurymachem będzie mógł wyrazić swoją lojalność wobec naszego domu i wobec mnie i być z nami na dobrej stopie, gdy skończą się te kłopoty. Na swoje nieszczęście zlekceważył jednak moje ostrzeżenie, by omijał pałac; chociaż powiedział poufnie wujowi Mentorowi, że jest gotów zapłacić za wszystko, co zjadł i wypił, a przyszedł tam tylko w nadziei choćby przelotnego ujrzenia mnie w oknie. Czułam pewien żal a zarazem wdzięczność wobec Noemona, który miał ogromne, wyłupiaste, zajęcze oczy, ale nie mógł on już nigdy zostać moim mężem. Poprzysięgłam uroczyście na boginię podziemi, Hekate, przed którą sam Zeus czuje grozę, że nie poślubię żadnego mężczyzny, co wszedł w nasz dom nie proszony i nadużył naszej gościnności. No, więc dobrze: mieliśmy potrzebny okręt. Eurykleja zaopatrzyła go w prowiant; wujaszek Mentor zaciągnął załogę; a tak pieczołowicie dochowano tajemnicy, że po kilku godzinach, kiedy zalotnicy hulali pod arkadami, Klitoneos wymknął się z pałacu przez furtkę ogrodową, pośpieszył do przystani, wszedł nie nagabywany przez nikogo na pokład i niebawem dziarsko pomykał o wiosłach i żaglu na południowy wschód. Nasi wrogowie dostrzegli jego nieobecność, kiedy już było za późno, a przyprawiła ich ona o nie lada zmartwienie. Antinoos i Eurymach pysznili się, że nikt nie ośmieliłby się pożyczyć Klitoneosowi nawet czterowiosłowej łodzi albo że przynajmniej potrafią zatrzymać okręt w porcie strasząc załogę. Bynajmniej nie pragnęli, żeby doszło do króla, jak się rzeczy mają w domu: cóż, gdyby zwerbował zbrojną pomoc w piaszczystym Pylos i przypłynął z karzącymi oddziałami? Zamierzali go zabić, gdy nie podejrzewając niczego postawi nogę na nabrzeżu. Teraz muszą zmienić plany. Nie mogli jednak otwarcie obwiniać Noemona nie zdradzając się przy tym, a dla większości zalotników to beztroskie grabienie nas z bydła i wina było wciąż jedynie żartem — na koszt nadmiernie oszczędnego króla, który wydał zaproszenie i zapomniał go odwołać przed wyjazdem. Tak to Noemon pozostał nieświadom, że zadał dotkliwy cios naszym wrogom. Postanowili oni wystawić posterunki wzdłuż całego brzegu, żeby dały znać sygnałami dymnymi o zbliżaniu się królewskiego okrętu — można go było rozpoznać po dziobie w kształcie konia morskiego i po żaglu w purpurowe pasy. Pośpieszą wówczas na okrętach, by się zaczaić na niego opodal Motji. Nazajutrz moja matka przywitała mnie z ironią i zwolniwszy służebne spytała: — Kto namówił Klitoneosa na tę wyprawę? Ty czy Mentor? A może oboje? Ponieważ nigdy nie udało mi się zwieść mojej matki, powiedziałam: — Wuj Mentor to ułożył i kazał Klitoneosowi przyrzec, że nikomu nie powie. Nawet tobie ani mnie. — Nawet, jak przypuszczam, Euryklei? — Eurykleja musiała go zaopatrzyć w jęczmień i wino.
86
Westchnęła. — Ale, oczywiście, nie jedzie do piaszczystego Pylos? — Dlaczego mówisz „oczywiście”? — Czy ośmieliłby się stanąć przed ojcem nie przynosząc ode mnie wieści? Prócz tego moje dochodzenia wykazują, że sternik, którego Mentor najął, jest biegły tylko w żegludze przybrzeżnej; Klitoneos nie ryzykowałby płynięcia przez Zatokę Jońską ze sternikiem, który jej przedtem nie przepłynął co najmniej tuzin razy. Zaś jego obawa przed zwierzeniem się mnie znaczy, że nie chce sprawić mi kłopotu prośbą, bym zezwoliła na pewne czyny, których ojciec by zakazał. W rzeczy samej pojechał do Minoi — mam rację? Skinęłam głową. — No — westchnęła — jedynie lojalność wobec twego ojca nie pozwala mi pochwalić jego męstwa. Wujowi Mentorowi nie powiedziała nic. Chadzał on teraz ze strażą przyboczną złożoną z dwóch zbrojnych w rzeźnickie noże sykulskich niewolników, którzy bardzo przywiązali się do niego. Zalotnicy pilnowali się, żeby go nie znieważać, gdy Sykulowie mogli słyszeć, ale po paru dniach Agelaos podbechtany przez Eurymacha ważył się wejść do sali tronowej, sięgnąć po królewskie berło i usiąść na tronie. Moja matka podskoczyła zza swych krosien i krzyknęła ostro: — Zejdź mi natychmiast z tronu, chłopcze! To nie jest zwykłe krzesło. Niech no ja cię jeszcze raz przyłapię!... Podbiegła do niego, dała mu po uszach i ściągnęła na ziemię za nogi. Nie widząc nigdy przedtem mojej łagodnej, królewskiej, pięknej matki w gniewie, Agelaos był tak zaskoczony, że kiedy się znalazł na marmurowej podłodze, z potłuczonym grzbietem, dźwignął się na nogi i wyszedł błędnym krokiem. Wstyd mu nie pozwolił opowiedzieć tej przygody przyjaciołom, ale od tej pory tron wydawał mu się nie mniej straszny niż ogniste krzesło oplecione wężami, na którym Tezeusz (inny zuchwały uzurpator) znosi wieczne męki nałożone nań przez Persefonę, królową Piekieł. Był to dla zalotników dzień łowów na dzika. Doniesiono, że w górskiej gęstwinie o jakieś dwie mile od Drepanon jest wielkokływy odyniec, i zalotnicy wyruszyli wcześnie, by go wytropić. Nie będę opowiadała szczegółów polowania, wspomnę tylko tyle, że biedny Lajlaps — Antinoos bowiem wypożyczył sobie na tę okazję Argosa i Lajlapsa — chwyciwszy dzielnie odyńca za ryj, padł z rozprutym brzuchem... niechby to się było przydarzyło Antinoosowi! Ponieważ zaś, niezdary, w zbyt wielkim pośpiechu obstawili gęstwinę, dzik zemknął i poczynił znaczne szkody w zbożach i winnicach — na szczęście nie na pałacowej ziemi! — aż dopiero nasz owczarz Filojtios spotkawszy go przypadkiem w wąskiej alejce zdobył sobie chwałę bystrym rzutem oszczepu. Służba zalotników przygotowywała tymczasem zwykły ogromny posiłek na dziedzińcu ofiarnym. Wywnioskowałam z podsłuchanych strzępów rozmowy, że ponieważ
87
Eumajos ostatnio nie chciał już dawać wieprzków, kazano brać je od niego siłą; że tego ranka doszło do bójki z, Filojtiosem, który otwarcie odmówił dalszej dostawy owiec i kóz, i że jego kuzyn został ciężko ranny w głowę. Nie słyszałam żadnych wieści o żebraku mieszkającym na Eumajosowej farmie, ale byłam pewna, że Ajton przestrzegał mych wskazówek i rozsądnie trzymał się na uboczu. Był on bowiem urodzonym zapaśnikiem, szermierzem, który mógłby rozpędzić tę hałastrę sług zwykłą wiązką chrustu, jeśliby miał po temu ochotę. Jego pewne oko i muskularne ramiona... Ostrożnie wybadawszy samą siebie rozstrzygnęłam, że musiałam się niekiepsko i szczerze zakochać, bo inaczej czemu bym pokładała taką ufność w siłę Ajtona i jego męstwo? Czułam się troszeczkę dziwnie: nie niepewna siebie, tylko zmieszana. Odkąd życie i honor Ajtona zaczęły dla mnie ważyć tyle, co moje własne, miałam (że się tak cudacznie wyrażę) zarówno wewnętrzną jak i zewnętrzną duszę. Dobrze więc było pamiętać, że potraktowałam go twardo, co muszę i dalej czynić, to później, gdyby Atena dała nam zwycięstwo nad wrogami, a ja zgodziłabym się zostać jego żoną, nigdy by mną nie pomiatał, choćbym nie wiem jak otwarcie go kochała. Wkrótce znowu się spotkamy, jeśli wszystko pójdzie dobrze, i wtedy będę mogła się przekonać, czy pierwsza korzystna ocena jego zalet nie była pomyłką... Rozmyślanie moje przerwały wrzaski z dziedzińca ofiarnego — to wpadli myśliwi. Schroniłam się na wieży, żeby ich uniknąć. Eurymach stąpnął w błotnistą kałużę, w której wytarzał się odyniec, a teraz wtargnął brutalnie z brudnymi nogami do mieszkania kobiet służebnych żądając, aby go umyto. Moja matka znajdowała się w sadzie i wydawała polecenia ogrodnikowi, wuj Mentor wyszedł na ulicę i oglądał zaprzęg mułów wystawionych na sprzedaż; nie było więc w domu nikogo z rodziny oprócz Ktimeny. Ja bym przegoniła Eurymacha, ale ona, widocznie wdzięczna, że wstawiał się za nią, kazała Euryklei przynieść gorącej wody i obsłużyć go. Eurykleja zna swoje miejsce i nie sprzeciwiła się rozkazowi, jednakże posłuchała go z jawnym niesmakiem. Nalała cebrzyk zimnej wody do dużej miedzianej miednicy i posłała dziewczynę do kuchni po gorącą. Kiedy wszystko było przygotowane, Eurymach usadowił się na stołku i wsadził obie stopy do miednicy. — Jesteś bardzo milcząca, stara damo — szydził. — Mało mam do powiedzenia, szlachetny młodzieńcze. — A także nadąsana. — Ganisz mnie? — Eurykleja wzięła szczotkę, chwyciła go za nogę i zaczęła szorować brud. — Ojoj! — wrzasnął. — Przestań! Czy chcesz mnie żywcem obedrzeć ze skóry? Co to za szczotka? — Twarda szczotka do czyszczenia wieprzy. Czy spodziewałeś się, że wezmę gąbkę mojej pani?
88
Nagle krzyknęła, puściła nogę, ucapiła brzeg jego chitonu i palcem oskarżająco wskazała schludną cerę. Pięta Eurymacha uderzyła w brzeg miednicy, która się przewróciła i zalała pokój brudną wodą. Złapał ją za gardło. — Jeśli się ośmielisz!... — wymamrotał krwiożerczo. Ktimena, która stała przy oknie, nie zrozumiała, co się stało. — A to co takiego, Euryklejo! — zawołała. — Czyś ty zwariowała? To tak się przyjmuje człowieka szlachetnego rodu? Najpierw szorujesz mu stopy niemal obdzierając ze skóry, a potem puszczasz jego nogę i przewracasz miednicę? Uważaj, bo każę cię wychłostać, chociaż masz siwe włosy! — A jak nie będziesz trzymać swojej bezzębnej gęby na kłódkę — krzyknął Eurymach — możesz dostać coś gorszego niż chłostę, możesz zadyndać na sznurze pod krokwią! — Panie mój, będę na przyszłość bardzo ostrożna — wyjąkała Eurykleja udając straszliwie przerażoną. — Będę milczała jak kamień albo bryła żelaza. — Możesz liczyć na jej zupełne oddanie, panie Eurymachu — zawtórowała Ktimena. — Przynieś no mi zaraz więcej ciepłej wody, Euryklejo, i miękką tkaninę! Rzecz w tym, że Eurykleja rozpoznała cerę jako swoje własne dzieło, a chiton jako jeden z trzech, które wziął Laodamas przed swoim zniknięciem. Ale skąd znalazł się u Eurymacha? Morderstwo? Skoro wymuszona obietnica nie jest obietnicą, Eurykleja bezzwłocznie mi o tym doniosła i spytała, czy moja matka i Ktimena powinny się także dowiedzieć. — Ktimenie nie wolno powierzać sekretu — rzekłam. — A będzie może najlepiej, jeśli zaczekamy na powrót Klitoneosa, zanim powiemy cokolwiek matce. Musimy złagodzić ten cios. — Sądzisz więc, że Laodamas?... Przytaknęłam zgnębiona. — Niech no Eurymach poprosi jeszcze raz o umycie! — zawołała. — Wezmę sieć i topór i zarąbię go, jak Klitajmestra Agamemnona. Serce mi w piersi warczy jak suka ze szczeniętami, gdy zbliża się ktoś obcy. — Nie, kochana Euryklejo, krwawa zemsta należy do Klitoneosa i do mnie. Jeśli będziemy zwlekali, duch mojego brata będzie nas bezlitośnie dręczył; w istocie, to na pewno on wniósł do pałacu wszystkie ostatnie nieszczęścia. Poprosimy cię, gdy będą nam potrzebne twe usługi.
STARA BIAŁA MACIORA W lecie, jak przypomniałam wujaszkowi Mentorowi, najlepszą porą, żeby się wymknąć z pałacu niepostrzeżenie, jest godzina po północy, kiedy wszyscy oprócz odźwiernego śpią, i godzina po obiedzie, gdy wszyscy, z odźwiernym włącznie, zażywają sjesty. Wybraliśmy czas sjesty. Powiedziałam matce, dokąd się udajemy i po co. Ucałowała mnie czule, ale powiedziała tylko: — Trzeba będzie wmówić w Ktimenę, że leżysz z niebezpieczną gorączką. — Żebyż to Halios nam pomógł! — wymamrotał wujaszek, kiedy przechodziliśmy koło stajni trzymając się pod osłoną oliwek. Mieliśmy oboje mocne buty i odzienie używane przy cięższych robotach: ciemnawą baję nie ozdobioną żadnym obszyciem, które świeci lub połyskuje. On wziął z sobą miecz i torbę z prowiantem, ja miałam sztylet ukryty pod suknią. Zdołaliśmy dotrzeć do naszej prywatnej przystani nie zauważeni. Łódka była przygotowana i powiosłowaliśmy w niej przez południową zatokę do odleglejszego brzegu, omijając w ten sposób bramy miejskie. Potem udaliśmy się w głąb kraju i dzięki łasce Ateny nie napotkaliśmy ani żywej duszy w drodze przez bagna. Niebawem po naszej lewej ręce zostało miasto Eryks i znaleźliśmy się na łagodnie wznoszącym się trakcie do Hyperei a dalej do świątyni Afrodyty. Słońce doskwierało upalnie, lecz była to wędrówka, z której nie mogliśmy zawrócić, chociaż pot spływał mi z czoła i ciekł strumyczkami po zakurzonych policzkach. — Wujaszku — powiedziałam w końcu — kiedy byliśmy z Klitoneosem mali i szliśmy na piknik, podtrzymywałeś nas w drodze powiastkami. Moja ulubiona była o tym królu, który nie chciał umrzeć. Opowiedz mi ją jeszcze raz. — W tym skwarze i pod górę? Zdyszany jak pies po gonitwie? — Wezmę od ciebie torbę, jeżeli się zgodzisz. Chcę sobie przypomnieć czasy, gdy nic w świecie mnie nie kłopotało. — No, już dobrze. Nie, kochanie, poradzę sobie również z torbą. Wkrótce znajdziemy się wśród sosen słodko pachnących i może wtedy... Tak, król zwał się Ulisses. Mówią, że Ulisses był wnukiem Autolikosa i przodkiem Fokajczyków. — Jak Odys.
90
— Jak Odys — przyznał wuj — i dlatego niektórzy mieszają Odysa z Ulissesem. To jest opowieść, jaką słyszałem od mistagogów z Egesty na wytłumaczenie baletu tańczonego tam u szczytu nasilenia lata. Autolikos z Fokidy był mistrzem nad mistrze w złodziejstwach. Hermes dał mu moc przemieniania każdego zwierzęcia, które skradł, z rogatego w nierogate lub z czarnego w białe i na odwrót. Chociaż więc Syzyf, król Koryntu, jego sąsiad, zauważył, że stada stale mu się zmniejszają, zaś Autolikosowe powiększają, przez całe miesiące nie mógł zaskarżyć go o przestępstwo; wziął tedy pewnego dnia i wyrył pod kopytami wszystkich swoich bydląt znak w, czy też, jak niektórzy mówią, skrót napisu: „Skradzione przez Autolikosa”. Tej samej nocy Autolikos jak zwykle ukradł kilka zwierząt, a rankiem odbicia kopyt na drodze dały Syzyfowi dostateczny dowód, aby wezwać świadków kradzieży. Zaszedł do stajen Autolikosa, zidentyfikował skradzione zwierzęta za pomocą oznaczonych kopyt i zostawiwszy swoich popleczników, by się kłócili ze złodziejem, popędził na drugą stronę domu, wszedł przez portal i, gdy na zewnątrz gorzał zaciekły spór, uwiódł Autolikosową córkę, Antikleję, żonę Argiwczyka Laertesa. Urodziła mu ona Ulissesa, a sposób jego poczęcia jest źródłem chytrości, którą zwykle przejawiał, i przydomku „Hypsipylon”, co oznacza „z wysokiego portalu”. Otóż kiedyś Zeus zakochał się w Ajginie, córce boga rzek, Asoposa, i przyjąwszy postać achajskiego księcia uprowadził ją tajemnie. Asopos w żalu udał się na poszukiwanie Ajginy, a najpierw odwiedziwszy Korynt zapytał Syzyfa, czy nie wie, gdzie ona przebywa. „Wiem — odrzekł Syzyf — lecz musisz zapłacić za tę informację zaopatrzeniem mojej warowni w wieczne źródło”. Zgodził się Asopos na to i sprawił, że za świątynią Afrodyty zaczęło bulgotać źródło Pejrene. „Znajdziesz swą córkę w objęciach Zeusa, w lesie, o pięć mil na zachód — rzekł Syzyf — a powiem ci przy sposobności, że zapomniał zabrać ze sobą swojej wszechpotężnej broni.” Asopos ruszył w pościg, zdybał Zeusa na gorącym uczynku i zmusił go do sromotnej ucieczki. Zeus jednak, gdy tylko znikł mu z oczu, przemienił się w głaz i stał nieruchomo, póki Asopos nie przebiegł dalej. Wkradł się wówczas z powrotem na Olimp i zza osłony jego wałów obsypał Asoposa piorunami. Biedaczysko dotychczas jeszcze kuleje od zadanych ran, a z łożyska jego rzeki często można wydobyć kawałki węgla. Następnie Zeus kazał swemu bratu Hadesowi, by zabrał Syzyfa do Piekła i tam ukarał go na wieki za zdradę boskich tajemnic. Jednak nieposkromiony Syzyf samemu Hadesowi nałożył kajdanki — namówił Hadesa, żeby wyjaśnił mu sposób ich użycia, a wtedy zatrzasnął je szybko. W ten sposób Hades był więźniem w domu Syzyfa spory kawał czasu — śmieszna sytuacja, bo nikt na świecie nie mógł umrzeć, nawet gdy mu ścięto głowę albo rozszarpano na kawałki. Wreszcie Ares, bóg wojny, zagrożony w swoich interesach, przybył pośpiesznie, uwolnił Hadesa i oddał mu w łapy Syzyfa. Syzyf miał jednak jeszcze jedną sztuczkę w zanadrzu. Przed zejściem w Podziemia zabronił swojej żonie, Merope, pogrzebać ciało i przybywszy do Hadesowego pałacu
91
udał się prosto do Persefony ze skargami, że jako osoba nie pogrzebana nie ma prawa przebywać w jej dominium — powinien był zostać po tamtej stronie Styksu. „Pozwól mi wrócić do wyższego świata — prosił — by załatwić sprawę pogrzebu i pomścić okazane mi lekceważenie. Moja obecność tutaj jest wbrew prawu. Za trzy dni będę na twoje usługi”. Persefona dała się oszukać i uległa prośbie, lecz skoro Syzyf znalazł się znów na słońcu, wyparł się swej obietnicy. W końcu poproszono Hermesa, żeby zawlókł go w Podziemia. — Ulisses dowiódł, że jest nieodrodnym synem Syzyfa — bo nie chciał umrzeć mimo stałej wrogości wszystkich bogów i ludzi, których jego ojciec oszukał. Apollo pod postacią dzika natarł na niego, kiedy polował na górze Parnas, i rozpruł mu udo tak jak Adonisowi. Ale choć Ulisses nosił bliznę aż do śmierci i w rzeczy samej zdobył dzięki niej swe imię — „Ulisses” bowiem znaczy „zranione udo” — wyleczył się ziołem moly darowanym mu przez pradziadka Hermesa, który jeden jedyny go ochraniał. Za radą Hermesa zwerbował bandę wygnańców i awanturników, wziął okręt i uciekł z Grecji w nadziei założenia kolonii w strefie, nad którą Olimpijczycy nie mają mocy. Zwiedzili wiele wysp: najpierw Ogigię, w której królowa Kalipso zwabiła Ulissesa do ogromnej jaskini i zaofiarowała mu jabłko nieśmiertelności w zamian za to, że się z nią prześpi, co też uczynił. Nie dał się jednak oszukać i zjadłszy jabłko zjadł też trochę moly, przeciwdziałając w ten sposób śmiertelnemu czarowi. Stamtąd popłynęli do Wyspy Kimeryjczyków na krańcu Północy, gdzie noc i dzień spotykają się w półmroku, a masywne lodowce, jak je nazywają, unoszą się na morzu otoczonym mgłą druzgocąc okręty. Rzucili kotwice w przystani u Dalekich Bram, gdzie Charybda, córka króla ludożercy, zaprosiła go do swego łoża; i byłaby wyssała jego krew i zjadła go na surowo owego wieczora, lecz miał w oddechu zapach moly, więc zaniechała. — Stamtąd pożeglowali do Wyspy Płaczu, której królowa, Kirke, dobrze go przyjęła, a potem uderzyła różdżką, aby zamienić w prosię; ale jej czary nie miały mocy przeciw moly. A stamtąd do Wyspy Syren, gdzie kobiety-ptaki słodko śpiewają pośród kości umarłych; on jednak zakleił sobie i towarzyszom uszy woskiem. I na wyspę Ajolosa, gdzie wiatrami są ludzkie dusze; królowa, która go przyjęła, próbowała ukraść mu duszę i uwięzić w skórzanym worze, ale znów moly go zachowało. I do Wyspy Psów, gdzie śliczna Skylla przyjąwszy go za kochanka zmieniła się nagle w sześć białych skowyczących psów z czerwonymi uszami. Psy gnały za nim z pianą na pyskach, lecz moly sprawiło, że straciły trop. W końcu to samo ziele zachowało go od Białej Bogini Ino, która usiadła na krawędzi pokładu jego okrętu przebrana za uroczą wodnicę, a potem zarzuciła nań przepaskę i pociągnęła do pieczary w głębinę morza; mając moly w ustach Ulisses nie utonął. Siedem razy w swej podróży uniknął śmierci i za każdym razem składał Ojcu Zeusowi ofiarę przebłagalną z kozy. Dotarł do Ogigii na dalekim zachodzie, gdzie Nimfa Lampetia pasie święte bydło Słońca. Ukradł je, jak to poprzednio
92
uczynił Herakles, i odpłynął bezpiecznie, chociaż Nimfa Lampetia przywiązała go we śnie za włosy do wezgłowia łóżka i wezwała swego brata Eurytiona, by mu uciął głowę. Lecz włosy rozwiązały się z węzłów, moly bowiem było wszechmocne. Wówczas bogowie, w podziwie dla Ulissesa, który ofiarował wszystkim im razem ukradzione bydło, zaprosili go, by zamieszkał na Olimpie, bo było przeznaczone, że nigdy nie umrze. Słuchając jeszcze raz tej opowieści byłam zaskoczona, jak moja dziecięca wyobraźnia przeobraziła ją, mieszając wypadki i wiążąc je ze znanymi widokami. Dalekie Bramy, na przykład, były przystanią i warownią Kefalojdion, w górę brzegu od Egesty, dokąd dawno temu ojciec zabrał mnie w czasie jednego ze swych królewskich objazdów. Pałac Kirke to był nasz własny, ale jakoś umieszczony w środku Eumajosowej zagrody dla świń, a święte bydło słońca było cętkowaną trzodą, bardzo cenioną przez ojca, którą piracka załoga próbowała niegdyś uprowadzić znad Rejtronu. Wyspą Ajolosa była Osteodes leżąca samotnie na północnym zachodzie a widoczna przy dobrej pogodzie ze szczytu góry Eryks; ponieważ jest bezwodna, nadaje się jedynie na polowanie na foki i łowienie homarów. A wyspą Kalipso była Pantellaria, którą można dostrzec w wyjątkowo jasne dni, daleko od południa, w pół drogi do Libii. — Co to jest moly? — zapytałam. — Rodzaj czosnku z żółtym kwiatem. — A ja sobie zawsze wyobrażałam, że jest śnieżnobiałe i pachnie jak kwietniowy cyklamen! Czemu to takie sławne w magii? — Zapewne dlatego, że ma złotawą barwę, nie tak jak inne rośliny, i rośnie szybciej, kiedy ubywa księżyca, opierając się czarom rozmaitych podstępnych boginek, z którymi spotkał się Ulisses. Sardela, również nie ulegająca działaniu księżyca, ma podobną zaletę, jej wątroba jest więc doskonała przeciw złemu oku i czarownicom. — Czy jesteś pewien, że opowiadałeś mi tę powiastkę dokładnie tak samo jak teraz? — Z całą pewnością. I gdybym miał ją opowiadać dziesięć lat, ciągle bym nie zmieniał ani słowa. To jest raczej mit niż babskie bajanie, jak o Konturanosie. — Nie rozumiem. — Otóż mitografowie wyjaśniają, że jeden z korynckich królów nie chciał się zgodzić na śmierć, kiedy skończyło się jego panowanie. W dawnych czasach wyznaczano króla na początku roku, a pod koniec kastrowano go kłem dzika i czyniono zeń ofiarę Herze, bogini księżyca. Jednak koryncki Ulisses stawił opór tradycji i panował bez przerwy osiem lat. On to ustanowił doroczne Przekazanie Tronu, tak jak u nas, kiedy twój ojciec leży przez jeden dzień niby umarły i składa Zeusowi w ofierze kozę a bóstwom Podziemi wieprze. Odwiedziny siedmiu wysp są alegoryczne, oznaczają jego siedem ucieczek od śmierci. U schyłku ósmego roku Ulisses powinien był zejść do świata podziemnego jak jego ojciec, Syzyf, ale z boskiego zrządzenia pozwolono mu dożyć natural-
93
nej śmierci. Mówiło się więc, że bogowie dali mu nieśmiertelność. Co dziewięć lat jednakże, by upamiętnić dawny zwyczaj, ofiarowywał Zeusowi cętkowanego wołu zamiast kozy, co również czyni twój ojciec. Wolałabym, niewdzięczna, żeby nie psuł opowieści wyjaśnieniami. — Nie cierpię alegorii i symbolów. Ale, ale, wujaszku, co będzie, jeżeli król nie pojawi się na Przekazanie Tronu? — Jego miejsce zajmie regent, choć jest to uważane za zły znak. Możemy się więc spodziewać, że twój ojciec wróci najdalej za trzydzieści dni, chyba że... — Chyba że co? — Och, Nauzykao, czasami myślę, że nikt z nas nie przeżyje tej próby! Szliśmy z trudem pod górę, często przystając, bo podejście miało chyba nie mniej niż trzy tysiące stóp. Ja rzadko zażywam wspinaczki, a wuj Mentor miał okaleczoną nogę — skutek wypadku na rydwanie. Nie napotkaliśmy jednak nikogo, a widok stąd był wspaniały: wyspy leżały przed nami rozpostarte niby te, które odwiedził Ulisses — Hiera, jadąca przed chwilą na grzbiecie Ajgussy, odczepiła się nareszcie od niej i wyraźnie rysowała się na horyzoncie od zachodu. Napiliśmy się z przydrożnego źródła i zjedliśmy trochę, i niebawem zobaczyliśmy Hypereję znalazłszy się po zachodniej stronie szczytu, który, choć jest otoczony murem i zalicza się do grodów, zamieszkuje obecnie niewiele rodzin. Paręset stóp niżej leży Krucza Skała, Źródło Aretuzy i Eumąjosowa zagroda dla świń, do której się idzie niezmiernie wyboistą ścieżką. Och, jakim strasznym szczekaniem powitały nas cztery dzikie psy Eumajosa! Wuj zawołał na niego, żeby je odgonił; potem, gdy ruszyły ku nam dziko, cisnął laskę na ziemię i zmusił mnie, żebym usiadła obok niego na skale. — Bądź nieruchoma jak posąg — powiedział — bo cię rozszarpią na strzępy. Na szczęście Eumajos poznał głos wujaszka. Wycinał właśnie dwa podłużne płaty wyprawionej świńskiej skóry i wiercił dziury po rogach, by zrobić sobie sandały; cisnął jednak skórę i puścił się pędem przez wrota za psami, złorzecząc i miotając w nie kamieniami. Chociaż łasząc, się przybiegły mu do nogi, byłam bardzo przerażona! Bo, rozumiecie, Eumajosa co dzień odwiedzali posłańcy od zalotników, z tym że nie bronił on psom traktować ich niczym sykulskich bandytów, zaś każda z czterech bestii była wielka jak cielak i uzębiona niczym wilk. Usprawiedliwił się niezgrabnie i gdy kazał psom nas obwąchać, żeby wiedziały, że jesteśmy przyjaciółmi, przyjęły od nas jedzenie, które mieliśmy w torbie, i zaczęły merdać ogonami. Zagroda była przestronna. Jeden z jej kamiennych murów biegł wzdłuż pionowej przepaści; inne miały z wierzchu palisadę z gałęzi dzikiej gruszy i były osłonięte zewnętrznym płotem z dębowych sztachet ściśle z sobą powiązanych. Wewnątrz tego podwórza Eumajos wybudował tuzin obszernych chlewów, gdzie w nocy spały maciory
94
z prosiętami, a wieprze zapędzał do przestrzeni między dębowym płotem a kamiennym murem. Kiedy zaprosił nas do swojej chaty, serce zaczęło mi nagle łomotać w nadziei zobaczenia Ajtona i z obawy, że już go tu nie ma. Chata była ciemna, cuchnąca, bez okien, a zawierała tylko stół na kozłach, stołek i dwie duże skrzynie na podłodze, przysypane słomą i służące za łóżka. Żona Eumajosa zmarła po urodzeniu jedynego syna — tego chłopca, który przypędzał do nas wieprzki. Nie znać było w tym domu kobiecej ręki. Przyszło mi na myśl, że grecki obóz pod Troją musiał być w nie lada brudzie dziesiątego roku, o ile kobiety, branki zdobyte w podjazdach, nie wzięły się do porządków — uprzątając odpadki, które zwabiają pchły, sadząc kwiaty i krzewy pachnące wokół chat, czyszcząc metalowe rzeczy, zamiatając podłogi, wprawiając ramy okienne i obciągając je pomazanym oliwą welinem, aby wpuszczały światło, a zatrzymywały wiatr. Ci pasterze świń ubierali się tylko w skóry, w zimna używając owczych kubraków i takichże kołder; jedli jak wieprze, spali jak wieprze i raczej chrząkali niż mówili; posiadali jednak prostą, przenikliwą mądrość i byli o wiele bardziej ludzcy niż szlachetnie urodzeni panowie z Drepanon. Eumajos czynił mi honory jako córce króla, aż tu ktoś stanął za mną w mroku i z trzaskiem upuścił na ziemię ładunek chrustu. Skoczyłam chyba o stopę w powietrze, ale odwróciwszy się poznałam Eumajosowego syna, który zebrał teraz naręcz słomy z jednego z łóżek, wymościł nią rzucone wiązki chrustu, nakrył wszystko starą, wyleniałą kozią skórą i poprosił, bym usiadła. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, choć pchły już i tak żywcem mnie zżerały, a księżniczce nie wypadało się drapać. — No, no — rzekł Eumajos trąc zrogowaciałe dłonie. — Może posililibyście się z nami wieprzowiną, chlebem i winem? — Obiad jest niezły w obiadowej porze — roześmiał się wuj. — Ale, na Kerdo, o włos uszliście moim psom! Szybko by załatwiły się z tobą, panie, i naszą małą księżniczką, gdybyście potracili głowy: wtedy na mnie spadłaby odpowiedzialność. Jakbym to ja nie miał i tak dosyć zmartwień: król wyruszył na poszukiwanie księcia Laodamasa, a książę Klitoneos na poszukiwanie króla, a ci przeklęci szlachetni panowie zamierzają zrobić zasadzkę i zabić ich obu w powrotnej drodze... — Skąd ty o tym wiesz? — spytał ostro mój wuj. — Powiedziała mi o tym stara biała maciora kilka dni temu — odrzekł Eumajos. — A potem łotrzy żądają w twoim imieniu najlepszych wieprzy i grożą, że mi poderżną gardło, jeżeli odmówię. Wystarczy tego, by osiwieć. Uknuli także twoją śmierć, mój panie! — Skąd o tym wiesz? — spytał mój wuj ponownie. — Dowiedziałem się od starej białej maciory. Pozwól, że ci teraz powiem coś naprawdę godnego uwagi. Onegdaj przyszedł tu żebrak, psy nie szczekały — wiedząc, jak przypuszczam, że jest przyjacielem, choć psy to głupie stworzenia; a stara biała maciora
95
wstała na jego widok z legowiska w błocie i podsunęła mu kark, żeby ją podrapał. „Pani — powiedziałem do niej po sykańsku, co ona uważa za należne sobie — kimże jest ten żebrak, którego tak serdecznie kochasz?” Ona zaś odparła na swój sposób: „Zabójca, dziki człowiek, mój wybrany szermierz!” — Czy ten żebrak jest tu jeszcze? — Pasie wieprze pod dębami — rzekł Eumajos — a co lepsze, wymyślił sobie formingę z żółwiej skorupy i kiszek zdechłego gronostaja i gra im pięknie, i śpiewa w obcym języku. Nie chce powiedzieć, jak mu na imię i jak się zwie jego kraj, ponieważ zaś mam podejrzenie, że jest jakimś bóstwem — Hermesem, a może Apollonem — nie śmiem go naciskać, aby to wyjawił. — Co stara biała maciora mówi o nim teraz? — spytał wuj, gdy Eumajos ruszył po koźli bukłak z winem, krater z bluszczu i bukowe czarki. — To samo, co na początku, panie. — Czy zaprosisz go, by wziął z nami udział w tej znakomitej uczcie? — Posłałem już swojego syna z tym zleceniem, panie. Rzadko bywałam taka podniecona. Wróżby z ptaków, z wnętrzności byków, wykładane przez kapłanów ze szlachetnych rodów i o długim doświadczeniu — wszystko to jest bardzo dobre, ale ja mam krew sykańską, a Sykańczycy mówią: „Stara biała maciora wie, w którą stronę wiatr będzie wiał, a nigdy się nie myli”. Usłyszeliśmy odległe brząkanie formingi i słodką, tęskną melodię z wieloma niespodziewanymi ozdobnikami. Choć znałam tyleż języka kreteńskiego, co moje służebne Greczynki z Sycylii, rozpoznałam, że to pieśń miłosna, i zagryzłam wargę, by stłumić wzruszenie. „Nauzykao — rzekłam do siebie — bądź ostrożna! Nie zdradzaj się. Pokój jest ciemny i odchyliwszy się do tyłu możesz schować twarz w cieniu, lecz panuj przynajmniej nad głosem.” Ajton wszedł i okazał tyle zdrowego rozsądku, że tylko dwornie skłonił głowę w moją stronę, nim pozdrowił wuja. Nosił teraz brudny, podarty, osmolony chiton pożyczony od Eumajosa i kubrak z nie wyprawionej skóry jeleniej. — Mówi mi syn Eumajosa, panie — rzekł Ajton — że mam zaszczyt zwracać się do regenta Drepanon, sławnego Mentora z Hiery. Te proste suknie, które noszę, niechaj cię nie zwodzą co do mej pozycji: jestem w swym kraju osobą znaczną, a choć w obecnej chwili bogowie mnie karzą za to, że wiodłem zbyt szczęśliwy żywot, ufam, iż niedługo zdejmą ze mnie przekleństwo i powrócą na krzesło z kości słoniowej, z którego zostałem strącony. Wuj podał Ajtonowi prawą dłoń i przedstawił go mnie. Skłonił się głęboko, a ja ledwo-ledwo i w tym momencie Eumajos przeprosił i wyszedł, by wziąć się na nowo do sandałów. Nie chciał drażnić wuja słuchaniem rozmowy lepszych od siebie. Ajton uznał za stosowne powiedzieć prawdę o sobie.
96
— Nazywam się Ajton, syn Kastora — rzekł. — Jestem Kreteńczykiem z Tarry. Moja matka była nałożnicą kupioną za wysoką cenę od piratów — mieszkanką Hiery i ze szlachetnego rodu. Nazywa się Erynna, a mój ojciec kochał ją więcej niż swą prawnie poślubioną małżonkę... Wuj Mentor wstał i uroczyście uściskał Ajtona. — Czy to możliwe? — zawołał. — Żyje ona jeszcze, moja kuzyneczka Erynna, którą sydońscy piraci ukradli, kiedy bawiła się piłką na wybrzeżu? Tak, żyła i cieszyła się dobrym zdrowiem, gdy Ajton ostatni raz o niej słyszał, przed kilkoma miesiącami. Wszystko się pięknie składało, prócz tego, że już nie mogłam uważać Ajtona, który mnie zawdzięczał życie i nadzieję bezpieczeństwa, za swoją osobistą własność. Był on teraz uznanym krewnym i bałam się, że wuj odbierze mi podopiecznego. — Opowiedz nam więcej, kuzynie Ajtonie — poprosiłam trochę pewniej. — Ojciec mój poważał mnie na równi ze swymi prawowitymi synami, jednakże gdy umarł, podzielili oni włości i rzucali losy o udziały, zaś dla mnie i matki wyznaczyli parę poletek i zrujnowaną chałupę. Ja jednak zdobyłem sobie zręcznością w pięściarstwie, zapaśnictwie i łucznictwie bogatą żonę i wkrótce mogłem spozierać z góry na swoich przyrodnich braci, jako uboższych i mniej znacznych. Gdy żona przy przedwczesnym porodzie umarła zaczarowana przez szwagierkę, ruszyłem w smutku na morze i zacząłem najeżdżać wybrzeża Fenicji, by pomścić krzywdy mojej matki. Z trzech podróży wyszedłem bezpiecznie z potężnym zbiorem skarbów i chociaż handel niewolnikami był mi wstrętny, nie wahałem się przed porywaniem bogatych kobiet (które traktowałem dwornie) i zatrzymywaniem ich dla okupu. Pewnego dnia syn króla Tarry zaprosił mnie, bym wziął udział w szeroko zakrojonym napadzie na Askalon. Na nieszczęście zostaliśmy wyparci z miasta przez przeważające siły i przywieźliśmy do domu tuzin rannych towarzyszy, zostawiwszy jeszcze taką samą liczbę w więzach. Kiedy król Tarry spróbował uczynić mnie odpowiedzialnym za tę klęskę, śmiało przemówiłem i oskarżyłem jego syna, że obraził Askalończyków gwałceniem ich żon i córek, a także Heraklesa: grabieżą jego skarbca. Zarzuciłem mu również, że nie wystawił straży na okrętach, nie zabronił surowo picia wina na służbie — te wszystkie środki ostrożności ja zastosowałem. „Okręty znajdujące się pod moją komendą — powiedziałem — nie straciły ani jednego człowieka z załogi i przywieźliśmy do domu wiele sztab spiżu, sard i malachit”. Wszyscy kapitanowie mnie poparli, a syn króla zaskarbił sobie królewską niełaskę. Owej nocy napadł mnie w ciemnej alejce. Wydarłem mu miecz i wbiłem w brzuch. Ponieważ nikt nie był świadkiem tego wydarzenia, oskarżono mnie o napaść. Rada zaś nie chciała urazić króla, chociaż była przychylnie do mnie nastawiona. Zostałem więc na osiem lat wygnany. Jeden rok spędziłem w achajskim osiedlu u ujścia rzeki, która oddziela Królestwo Żydów od Egiptu, i udawałem, że pochodzę z Cypru. Później pojmano mnie do nie-
97
woli w granicznej wojnie z Egiptem i zostałem najemnym oficerem w armii faraona. W sześć lat później zgodziłem się dowodzić fenickim okrętem kupieckim, który podążał do Libii. Skoro tylko okręt ruszył, właściciel zasłyszawszy, że jestem tym samym Ajtonem, który niegdyś najechał Askalon i zrabował jego sztaby spiżu, rozebrał mnie z pięknych szat, dał mi zamiast nich łachmany i wcisnął wiosło w dłonie. Dowiedziałem się, że zamierzył sprzedać mnie w niewolę. Przepłynęliśmy wzdłuż południowych wybrzeży Krety, daleko za rufą zostawiliśmy Tarrę — jakże mnie serce bolało na widok zarysu ukochanych wzgórz! — ale w cieśninach pomiędzy Sycylią i Afryką trafiliśmy na rozkołysane morze i burzliwą pogodę. Grot pękł, a kiedy szamotaliśmy się, by zawrócić okręt dziobem do wiatru, targnęła nim potężna fala i zaczęliśmy nabierać wody szybciej niż mogliśmy ją wyczerpywać. Straciłem już wszelką nadzieję na uratowanie życia, gdy raptem nadpłynął szybki koryncki okręt i stanął o pięćdziesiąt metrów po stronie nawietrznej, nie śmiąc przybliżyć się do nas z obawy przed zderzeniem. „Toniemy, toniemy!” — wrzeszczeli Fenicjanie we własnym języku. „Czy jest tam jaki grecki żeglarz? — krzyknął koryncki kapitan. — Jeżeli jest, to niechaj skoczy w morze i chwyci się tej liny!” Umocował koniec długiej liny przy podstawie masztu i cisnął ją z wiatrem. Skoczyłem przez burtę, śmiało podpłynąłem, chwyciłem się liny ratowniczej i wyciągnięto mnie na pokład. Wówczas Koryntczyk zawrócił opuszczając Fenicjan, by się potopili. Oczekiwałam, że Ajton opowie resztę wydarzeń tak, jak ja je słyszałam — że w okręt uderzył piorun, a jego wyniosła woda na brzeg przy Rejtronie. Wiedział on jednak, że nie chciałabym, by wuj zaczął zadawać kłopotliwe pytania, wymyślił więc powiastkę o tym, jak koryncki kapitan również postanowił sprzedać go w niewolę; jak w połowie wybrzeża w kierunku Motji dobili do brzegu, żeby nabrać wody, zostawiwszy go mocno skrępowanego pod ławkami. — Udało mi się rozwiązać silnymi zębami — rzekł Ajton — popłynąłem na brzeg i ruszyłem ku wzgórzom. Bogowie skierowali moje stopy wyboistą drogą, aż doszedłem do chaty tego szlachetnego świniopasa. Panie mój, Mentorze, byłem niegdyś bogaty, a chociaż teraz zubożałem, może potrafisz domyślić się plonów przejrzawszy ścierniska. Uniknąłem czarnej śmierci w morzu i niewoli, która gorsza jest niż śmierć, i oto jestem, dobry kuzyn, na twoje rozkazy. Jeśli odważne serce, mocne ramię do miecza i celne oko mogą przydać się na coś tobie i mojej kuzynce, księżniczce Nauzykai, w waszych obecnych nieszczęściach, wiedz, na kim możesz polegać. Eumajos opowiedział mi o okrutnych łotrach, którzy knują zburzenie królewskiego domu. Wuj powziął nagłą decyzję. — Ajtonie — rzekł — twoje zalety są zaletami naszego plemiona: twoje męstwo jest naszym męstwem, duma naszą dumą. Za pozwoleniem twoim i mojej siostrzenicy mam zamiar powiadomić zalotników, że mój szwagier, król, przysłał cię z piaszczystego
98
Pylos, abyś został małżonkiem Nauzykai; że ona się na to zgadza; że ja się zgadzam; i że oni nie mają już wymówki, aby koczować na naszych dziedzińcach. Oświadczenie to, rozumiesz, będzie tylko z konieczności. Choć byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby król cię przyjął na zięcia, nie mogę ręczyć za nic w tym rodzaju. Nadto obiecał on mej siostrzenicy, że jej nie będzie zmuszał do wybrania męża, wobec którego czułaby niechęć, a kto wie, czy ona podziela moje wielkie wyobrażenie o tobie? Dodam więc, że posłałeś po wiano na Kretę i że ślub tymczasem nie może być dopełniony. Umożliwi nam to, jeśli tylko pójdzie dobrze, odsunięcie na czas jakiś tych wszystkich kłopotów. Teraz muszę już iść, zostawiając Nauzykaę pod twoją opieką, póki mój siostrzeniec Klitoneos nie zjawi się tu na umówione spotkanie, co może nastąpić dziś w nocy. Popłynął on do Minoi w nadziei, że uzyska zbrojną pomoc od swego brata Haliosa. — Przyjmuję to zadanie z ochotą. Jakie są dla mnie zlecenia? — Jeśli zalotnicy zrobią, jak poproszę, przyślę tu haowane szaty i piękne czerwone obuwie, byś zrobił dobre wrażenie, gdy się pojawisz. Jeżeli nie, trwaj tutaj w ukryciu, póki zamiast szat nie przyślę broni i zbroi. Kiedy zaś będziesz mu towarzyszyła, Nauzykao, wepnij lepiej we włosy moly, a nie róże, i natrzyj mu tym zielem ręce, aby go Hermes strzegł. Ale bez względu na to, jaką przyślę wieść, dajcie mi jak najprędzej znać, co Klitoneos przyniósł od Haliosa. Wypiszcie to nożem na kawałku kory i dajcie synowi Eumajosa, by ukrył w swej sakwie pod chlebem i serem. Ufajmy bogom! — Czekaj, odpocznij. Zapominasz o obiedzie. — Nie mogę czekać. Jest jeszcze jedzenie w torbie, zjem sobie w drodze, a nie czuję już w nogach zmęczenia — poniosą mnie z góry niby obute w skrzydlate sandały Hermesa. Pocałował mnie czule, uścisnął dłoń Ajtona i poszedł powiedzieć Eumajosowi, że ze względów bezpieczeństwa pozostanę w jego chacie i nikt oprócz domowników nie śmie wiedzieć o mojej tu obecności. Patrzyłam za nim, póki nie zniknął, i westchnęłam lekko. Kiedy wróciłam do chaty, Eumajos płakał, lecz nie chciał powiedzieć czemu.
STRZAŁY OD HALIOSA Tego wieczora, po zapędzeniu macior i prosiąt, chrząkających posępnie i kwiczących, do rozlicznych chlewów a wieprzy do zagrody, Eumajos, jego syn, Ajton i ja siedzieliśmy razem pijąc wino w chacie na godzinę przed kolacją, gdy tymczasem zwierzęta stopniowo przestały hałasować i umościły się na noc. Kolacja była wyśmienita, bo na moją cześć Eumajos wybrał pod nóż najlepszego wieprzka, który kwiczał, że aż za serce rwało. Przywleczono zwierzę do ogniska, gdzie płonął już wielki stos suchego drzewa. Eumajos wystrzygł i rzucił w ogień kępkę szczeci, modląc się przy tym do nieśmiertelnych o szybkie połączenie naszej rodziny i szczęśliwe zakończenie — jak to rzekł oględnie — „kłótni o zamążpójście księżniczki”. Wywinął potem wiązką drzewa i wyrżnął nią w podstawę czaszki wieprza powalając go bez czucia, za czym jego syn poderżnąwszy gardło zwierzęciu osmalił je, obdarł ze skóry i biegle oprawił. Na podściółce tłuszczu położono po plasterku mięsa z każdej ćwierci, posypano mąką jęczmienną i rzucono w płomienie na ofiarę bogini Kerdo. Gdy mięso zostało pocięte na małe kwadratowe kawałki na pniu do rąbania — pionowo ustawionej sosnowej kłodzie — usiedliśmy wszyscy w kucki wokół ognia z drewnianymi szpikulcami w dłoniach i piekliśmy soczyste kęski. Eumajos opowiedział wówczas Ajtonowi dzieje swego życia, które znałam dotąd tylko we fragmentach. — Będąc z pewnością nie gorzej urodzonym niż ty, panie — zaczął — wywołałem zazdrość bogów jeszcze za młodu. Ktezjos, mój ojciec, rządził w dwóch jońskich miasteczkach, Syrako i Ortygii, z których drugie jest pobudowane nad wielką przystanią na wschodzie Sycylii, pierwsze zaś na lądzie stałym, nie opodal. Jest to kraj bardzo zdrowy, bogaty w stada i trzody, jęczmień i winne grona. Nie miałem jeszcze sześciu lat, kiedy feniccy kupcy przywieźli do Ortygii ładunek ślicznych rzeczy z Egiptu, a moja niańka, fenicka niewolnica, zakochała się w żeglarzu. Uwiódłszy to piękne stworzenie żeglarz postanowił wziąć ją z sobą do Sydonu i poślubić, jeśli będzie mogła wnieść mu dostateczny posag. Toteż pewnego wieczoru, kiedy on i moja matka targowali się o naszyjnik ze złota i bursztynu, który ją zachwycił, a wszystkie służebne przysłuchiwały się im z uciechą, moja bezlitosna niańka porwała mnie za rękę i wymknęła się z pałacu. Na dziedzińcu biesiadnym przeszła obok stołów zastawionych napoczętym mięsiwem, gdyż odbywała się tam uczta. Ojciec i biesiadnicy byli w Sali Rady, chwyciła więc
100
trzy cenne puchary, ukryła je w zanadrzu i pognała mnie do przystani obiecując, że mi pokaże fenicki okręt, jeśli będę cicho. Biegłem radośnie przy jej boku, ale jak tylko weszliśmy na pokład, a moją uwagę odwrócono śliczną zabaweczką — konikiem wysadzanym klejnotami, co miał głowę i ogon ruchome — okręt podniósł kotwicę i zobaczyłem, że jestem jeńcem. Nawet zakneblowali mi usta, żebym nie krzyczał, a niańka, która dotychczas zawsze mnie traktowała z przesadną miłością, chlasnęła mnie po twarzy i powiedziała: „Teraz ty, zepsuty, kapryśny bębnie, poznasz gorycz służalczości, jak ja ją poznałam”. Choć byłem zwykłym dzieckiem, dość byłem mądry, żeby odpowiedzieć: „Nianiu, ja cię nigdy nie skrzywdziłem, niech mnie bogowie pomszczą!” Zbiła mnie za to tak bezlitośnie, że kapitan ujął się za mną i wziął pod własną opiekę. Byliśmy ledwie siedem dni na morzu, kiedy ta niegodziwa kobieta straciła równowagę przy przechyle okrętu na wietrze i padając skręciła kark. Zostałem wówczas sam, a sydoński kapitan sprzedał mnie rodyjskiemu kupcowi, który następnego roku przywiózł mnie z powrotem do Ortygii pewny wielkiej nagrody, byłem bowiem jedynym dzieckiem swego ojca. Tymczasem jednak ojciec umarł, tron przeszedł na mego kuzyna, a ten bezbożny łajdak przysiągł, że ja nie jestem zaginionym księciem, i odmówił matce bez ogródek pozwolenia na wejście na okręt. Wówczas Rodyjczyk sprzedał mnie za bardzo skromną cenę królowi Drepanon, dziadkowi księżniczki Nauzykai, który traktował mnie łaskawie i wychowywał w pałacu razem z własnymi dziećmi. Będąc niewolnikiem nie mogłem wynosić się ponad swój stan — choć kochałem serdecznie najstarszą księżniczkę a ona mnie — i gdy dorosłem, aby móc zarobić na utrzymanie, zamiast próżniaczyć się w pięknej chlajnie i chitonie, z parą psów u nogi, z wymuskanymi i pachnącymi włosami, musiałem włożyć robocze ubranie, zapomnieć o delikatnym wychowaniu i uczyć się zawodu świniarza, jako terminator u Sykańczyka, królewskiego świnopasa. Dobre życie na swój sposób, nie ma co, i mogłem zawsze liczyć na przyjaźń starego króla i królowej. Poślubiwszy córkę głównego świnopasa — teraz, już dawno w grobie — odziedziczyłem po nim stanowisko. Wspominam jednak czasem, że urodziłem się księciem, i marzę o wielkich czynach dokonanych z mieczem i tarczą w ręku. Zanim się tu osiedliłem, wykonywałem wojenne ćwiczenia w towarzystwie znakomitego ojca Nauzykai i może jeszcze teraz posiadam biegłość i siłę, żeby zabłysnąć w bitwie. Jednak zeszłego roku znikła ostatecznie ta resztka nadziei, którą miałem, że odzyskam ojcowe dziedzictwo. Koryntyjczycy wykorzystując spory dynastyczne zagrabili Syrako i Ortygię i założyli na tym miejscu nowe pyszne miasto, Syrakuzy, którego strzeże trzydzieści wojennych galer. — Starcze — rzekł Ajton — cios, jaki zadałeś temu wieprzkowi, równie szybko posłałby do Hadesu męża ubranego w hełm. Gdy zdjęto upieczone mięso ze szpikulców, Eumajos wyjął siedem bukowych mis i wszystkie kopiasto napełnił. Pierwszą dla mnie, drugą dla Ajtona, trzecią dla siebie, czwartą dla syna, a piątą dla Mezauliosa, sykulskiego niewolnika, którego kupił od wę-
101
glarza bardzo tanio, bo wydawało się, że jest umierający, lecz wkrótce wyzdrowiał na górskich ziołach i dobrym jedzeniu. Szósty i siódmy talerz zachowano dla górskich nimf i pasterskiego Hermesa, którzy wspólnie odbywają orgie w gajach Hyperei w każde wiosenne zrównanie dnia z nocą. Mezaulios rozdzielił porcje chleba jęczmiennego i gdyby nie pchły, nie mogłabym pragnąć lepszego posiłku. One jednak zjadały mnie żywcem, a perspektywa spędzenia całej nocy w chacie przerażała mnie. Widziałam, że Ajton cierpiał tak samo jak ja, co mnie trochę pocieszało. W końcu Mezaulios zebrał ze stołu, a Eumajos obwieścił, że nadszedł czas pójścia na spoczynek. Choć była zimna, wietrzna pogoda i deszcz kropił przez dymnik sycząc na rozżarzonych węglach, zawyrokował, że byłoby niewłaściwe, gdyby ktokolwiek z mężczyzn pozostawał w moim towarzystwie, nawet przy założonej zasłonie. Ofiarował mi swoje łóżko i najlepszą sukienną chlajnę zamiast koca, pokazał, jak zaryglować drzwi przed nieproszonymi gośćmi, uroczyście życzył mi dobrego snu i wyprowadził swoich towarzyszy, zostawiając mnie sam na sam z ogniem i pchłami. Poszli do schronu pod nawis skalny przy bramie, gdzie narzucali kupę słomy na podściółkę z gałęzi. Każdy na zmianę stróżował, bo mogli kręcić się w pobliżu sykańscy bandyci; chociaż i tak psy Eumajosa podniosłyby alarm. Zazdrościłam Ajtonowi! Bliskość ognia przyciąga pchły, a jeśli nie zabrał jakiej z chaty, musiało mu być wygodnie spać. Eumajos i jego ludzie już nie czuli ukąszeń pcheł, bo ich krew była przyzwyczajona do jadu albo mieli za twardą skórę, żeby insekty mogły ją przebić. Nie mogłam zmrużyć oka, tylko siedziałam na stołku przy ogniu drapiąc się i zdejmując to czarne utrapienie z białego ciała. Dziwne, moją głowę zalała powódź pięknych, gładko biegnących heksametrów — opowieść o tym, jak Odyseusz przybył na Ajaję i spotkał się z Ateną, która ofiarowała mu moly; rzecz jasna, upodobniłam je do cyklamenu, a nie czosnku. „Łatwo jest być poetą — myślałam. — Mogłabym skomponować całą pieśń w przeciągu jednej nocy.” Zatrzymałam się jednak po sześćdziesięciu wersetach i utrwaliłam je sobie w pamięci; gdybym pokusiła się o więcej, zapomniałabym pewnie wszystkich. Był to początek mojego wielkiego poematu epicznego, choć jeszcze nie przybrał on kształtu w moim umyśle. Eumajos, któremu później powiedziałam o swoim przeżyciu, widział w nim zasługę bogini Kerdo, która nie tylko strzeże pasterzy, lecz darzy natchnieniem poezję i wyroczne wypowiedzi; ja jednak dziękowałam pchłom, że mi nie dawały spać. Z pierwszym brzaskiem odryglowałam zasuwę, wyszłam na chłodne podwórze i wspięłam się na mur, żeby wypatrywać Klitoneosa, który niebawem powinien nadejść krętą zachodnią drogą od Halikii. Czekałam zaledwie chwilę, gdy zaskoczył mnie dźwięk mego imienia — tuż przy mnie stał Klitoneos. Psy, znając go dobrze, nie obwieściły jego nadejścia zwykłym krew mrożącym harmiderem. Eumajos już wołał do Mezauliosa o wino, chleb i misę zimnego mięsiwa. Weszliśmy do chaty, roznieciliśmy
102
ogień i zjedliśmy śniadanie, ale ponieważ Klitoneos ani słowem nie napomknął o swojej podróży, prócz tego, że schronił się przed burzą w przydrożnej świątyni, ja o nic nie pytałam, choć aż płonęłam z ciekawości. Eumajos wyszedł i zajął się wieprzami. — Dobre wieści? — spytałam zamykając drzwi. — Dobre — odrzekł Klitoneos z niewielkim entuzjazmem. — Widziałem Haliosa; obiecuje pomoc. Powiem ci, co się zdarzyło. Zaraz za Przylądkiem Lilybajon wiatr zaczął nam dąć prosto od rufy i następnego dnia po południu znaleźliśmy się w Minoi. Naturalnie sykulska straż portowa zachowała się podejrzliwie — musiał to być pierwszy od pięciu lat elymejski okręt, który tam dobił — lecz słysząc, że mam pilne zlecenie do Haliosa, zmienili postawę. Halios wybudował był królowi pałac w greckim stylu, podobny do naszego, tylko że mniejszy, i kiedy przyszedłem, piękne młode niewolnice wykąpały mnie, natarły oliwą i przyniosły czystą bieliznę. Potem do polerowanego stołu przystawiono krzesło i te same dziewczęta przyniosły najróżniejsze potrawy z ryb i dziczyzny, wołową polędwicę, sosy i słodycze, i wino w złotym kielichu. Przy okazji rogi jałówki, którąśmy jedli, pozłocono na cześć sykulskiej bogini księżyca Kardo, która jest bardzo podobna do Eumajosowej Kerdo. W końcu pokazał się Halios i usiadł naprzeciwko udając, że mnie nie poznaje, i nazbyt grzeczny, by powiedzieć chociaż słowo, nim skończę jeść; tylko pilnie mi się przypatrywał. Wygląda dobrze i kwitnąco, a Minojczycy, jak się zdaje, żywią wobec niego większą cześć, niż jakikolwiek Grek może sobie zaskarbić we własnym kraju. Posiłek skończył się, dziewczyna przyniosła srebrny dzban ciepłej wody, obmyła mi zatłuszczone dłonie i wytarła je lnianym ręcznikiem. Wówczas Halios zapytał ostrożnie: „Kim jesteś, panie? Ten płaszcz wskazuje, żeś królewskiego rodu, a także twoja zbroja. Domyślam się, że masz do mnie jakieś zlecenie, lecz jeszcze nie znam imienia tego, kto cię przysłał.” „Kochany Haliosie, nie poznajesz mnie? — krzyknąłem. Ja jestem twój brat Klitoneos, przychodzę tu od twojej matki i siostry Nauzykai”. Twarz jego przybrała wyraz tkliwości i zaciągnął purpurowy faros na oczy, żeby ukryć łzy. Potem wypytywał się o wasze zdrowie. Muszę ci powiedzieć przy okazji, że Halios tak się zsykulizował, iż nikt nie wziąłby go za Elyma, gdyby nie wielkość postaci. Miał nadzwyczajne szczęście, gdy tylko tam przybył. Królowi, rozumiesz, Rada kazała wybrać zięcia i spadkobiercę tronu podczas dorocznych igrzysk ku czci założyciela Minoi. Z dwóch jednak kandydatów, którzy wysunęli się na czoło, jeden miał wybite podczas zapasów oko, drugi zaś odcięte w walce na miecze ucho. Przy tym wyrocznia Kardo obwieściła, że nie jeden, a wszyscy mężowie muszą rządzić w Minoi i że następca tronu obrany przez boginię nadciąga spiesznie od zachodu, z gniewem w sercu, który musi być za wszelką cenę uśmierzony. Kapłanka miała na myśli Haliosa i według niego opierała się raczej na swej boskiej wiedzy niż na dobrze uporządkowanym systemie rozumowania. — Gdyby twoja wieść była taka dobra, jak twierdzisz — mruknęłam zostawiłbyś mniej ważną część opowiadania na sam koniec. Co Halios powiedział lub obiecał?
103
— Kiedy powiedziałem mu o twoich lojalnych próbach obrony jego sprawy i o tym, że ojciec nie chciał cię wysłuchać, odrzekł z głębokim westchnieniem: „Ojciec uwierzył, że jestem nie tylko zdolny do barbarzyńskiej zbrodni, ale także i do krzywoprzysięstwa, przysiągłem bowiem na Zeusa i Temidę, żem niewinny. A przeklinając, wypędził mnie z domu. Póki więc nie przyjdzie tu osobiście, nie zdejmie ze mnie przekleństwa i nie wynagrodzi mi szkody — jakież mam wobec niego obowiązki? Dla was żywię głębokie uczucie, a za matkę i siostrę oddałbym życie z ochotą”. Wyrzekłszy to wezwał swego namiestnika i kazał mu przynieść sto dwanaście strzał o nowych grotach ze spiżu, w wojennych kołczanach, po osiem w każdym. Wręczył mi je uroczyście i rzekł: „Ostrzeż zalotników poprzez sykulskie strzały, po jednej na każde serce, że jeśli natychmiast nie opuszczą pałacu i nie zwrócą swych kradzieży poczwórnie, żaden z nich nie ujdzie z życiem. Popłynę przeciwko nim osobiście”. Przysłał ci też podarek: tu oto grzebień z kości słoniowej, z Karii — spójrz na te czerwone sfinksy na nim. A to rzeźbione lustro dla naszej matki. Ja dostałem haowane koce, srebrny krater i włócznię na dzika; zostawiłem to na okręcie. Halios podwiózł mnie swoim rydwanem aż do granic Halikii. — Jak silną flotę zamierza przywieźć nam na pomoc? — Kiedy zadałem mu to pytanie, wyznał szczerze, że jego pogróżki są czcze: żadne sykulskie okręty nie stawią czoła naszym drepanońskim trzydziestowiosłowym, chyba że w dwukrotnej przewadze na ich korzyść. Nie może też zwerbować floty bez odwołania się do swych przybrzeżnych sprzymierzeńców i obiecania im udziału w łupach Drepanon, kiedy je splądrują — czego bynajmniej nie pragnę. — Innymi słowy sytuacja się nie zmieniła. — Tak wygląda; chyba że zalotnicy zlękną się jego gróźb, co jest możliwe. — Klitoneosie, podczas twej nieobecności zaszło coś bardzo doniosłego. Może ci się wyda aż tak doniosłe, że nie powiesz zalotnikom o tych strzałach. Jutro w porze obiadu wuj obwieści, że jestem już wydana za kuzyna ze strony matki, który przybył tu nieoczekiwanie z piaszczystego Pylos. Patrzył na mnie bez wyrazu, ale niedowierzanie zmieniło się w pilne zainteresowanie, zainteresowanie zaś w podniecenie, kiedy usłyszał o Ajtonie i o mnie — nie opowiedziałam mu jednak o naszym pierwszym spotkaniu nad Rejtronem, choćby dlatego, że Ajton zdał cokolwiek inaczej sprawozdanie ze swoich przygód wujowi, a nie chciałam podkopywać wiary w jego prawdomówność. — Być może podzielę wysokie zdanie o tym Kreteńczyku — powiedział w końcu Klitoneos. — Ale co będzie, jeżeli on się sprzymierzy z Antinoosem i Eurymachem? Co będzie, jeśli opłaci swój powrót do kraju zrzeczeniem się roszczeń do twojej ręki? — On jest pod dębami — odparłam. — Pójdź i sam osądź, czy to obłudnik. Stara biała maciora ma o nim nie byle jakie mniemanie. Klitoneos wrócił po pewnym czasie, żeby mi powiedzieć, jak szczerze pragnie, żeby nasze małżeństwo nie okazało się jedynie wykrętem: nigdy nie spotkał człowieka, którego by bardziej polubił od pierwszego wejrzenia.
104
To mnie zakłopotało. Czym prędzej powiedziałam: — Tak, on jest bardzo ujmujący, lecz czy mogłeś oczekiwać, żeby był inny w takich okolicznościach? Żebrak w łachmanach, bez przyjaciół, uciekinier z okrętu niewolników, sam w obcym kraju, a oto dwóch bogatych mężów szlachetnego urodzenia wita go jako kuzyna! Czy to możliwe, by odkrył swe defekty, jakie by one nie były: złe uosobienie, lenistwo, okrucieństwo czy zazdrość? Jak mam w takich okolicznościach orzec, czy może być moim mężem? No, no, Klitoneosie, pomyśl realnie! Nie jest chciwy ani zdradziecki, to ci przyznaję, i jeślibym tak myślała, na pewno nie pozwoliłabym wujowi Mentorowi wykorzystać go w ten sposób. Zgadzam się też, że może uchodzić za przystojnego i dobrze zbudowanego. Ale wyłączając niektórych członków naszej rodziny — z naszym ojcem na czele — czy znasz kogoś przystojnego, kto nie jest ani głupi, ani próżny? Stój no, braciszku! Ten plan został powzięty jedynie dla zyskania na czasie, nie po to, żeby znaleźć mi męża, który byłby godzien twego poważania. Ajton to sam rozumie. Nie ma co, stara maciora wyrażała się o nim bardzo pochlebnie. — W zamian za to Ajton wyrażał się o tobie bardzo pochlebnie. — Wprawia się do swojej roli. A sądzę, że i ja muszę udać, że niejako odwzajemniam mu czułość. — Czujesz więc niechęć wobec niego? — Na wszystkich bogów, nie daj mu powodów do takich podejrzeń! Choć może, gdybyś nawet wyrwał się z tym, on by ci nie uwierzył. Mężczyzna taki jak Ajton spodziewa się, że nawet jeżeli śmierdzi chlewem i słoma mu sterczy w rozczochranych włosach. — każda kobieta w nim się zakocha. — Chciałabym go zobaczyć odpowiednio ubranego i z bronią. Musi wyglądać wspaniale. — Miejmy nadzieję, że wkrótce będzie miał sposobność stanąć w całej okazałości na nasze usługi. — Uważasz, że można zaufać Eumajosowi i jego synowi? — Do ostatka. Gdy wuj nam doniesie, jaką zalotnicy dali mu odpowiedź, wtajemniczę mniej więcej Eumajosa. On naturalnie jest zaintrygowany naszym spotkaniem tutaj i całym tym ruchem. — Jakie są nasze szanse, że zalotnicy przyjmą Ajtona jako twojego przyszłego męża? — Nie wątpię, że niektórzy pójdą do domu, ale większość pozostanie — Eurymach, Antinoos, Ktesippos i ich stronnicy za bardzo się w to zaangażowali, żeby ustąpić. A najbliższy problem, najdroższy Klitoneosie, nie jest łatwy: musisz zabić Eurymacha nie wdając się w walkę z przytłaczającą przemocą. — Dlaczego właśnie Eurymacha? Czemu nie tego łotra Ktesipposa, którego kłamstwa wygnały Haliosa z kraju?
105
— Bo Eurymach zamordował Laodamasa! Kiedy opowiedziałam o zacerowanym chitonie, z trudem udało mi się zatrzymać Klitoneosa, żeby nie pobiegł natychmiast wywrzeć zemstę. Zabrałam go więc na spokojną przechadzkę do dębów i Źródła Aretuzy nalegając, by ukrył gniew, bo jeszcze Ajton mógłby pomyśleć, że powiedziałam o nim coś nieprzychylnego. Klitoneos był na tyle dobry, że zadowolił mój kaprys, i niebawem tańczyliśmy przy dźwiękach liry, bo Ajton nauczył się naszych narodowych melodii od swojej matki, jednak nie znał kroków tańca. Następnie obaj z Klitoneosem rzucali oszczepami do celu, a potem złapaliśmy trzy żuki z czarnymi grzbietami i kazaliśmy im się ścigać. Żółtawe bielinki i czerwone admirały bujały nad nami, jaszczurki zażywały słonecznej kąpieli na nagrzanych skałach, a dzień był taki piękny, że daleko, daleko na południu widniała wyraźnie wyspa boginki Kalipso. Spędziliśmy bardzo szczęśliwy ranek, a psy na straży wokół dębiny nastawiając uszy, czy nie nadchodzi jaki intruz, dawały nam poczucie bezpieczeństwa. Dopłynęło do nas dalekie nawoływanie: — Polecenie pana mego, Mentora! Sześć tłustych wieprzy potrzebne natychmiast! Eumajos odkrzyknął: — Chodźcie i weźcie! — Boimy się twoich przeklętych psów! Pobiegłam zainterweniować. — Eumajosie — powiedziałam — lepiej nie pozwalaj tym ludziom podchodzić bliżej. Uwierz raz jeden, że wuj istotnie zamówił te wieprzki. Twój syn spędzi je na dół i zaniesie mu tę wiadomość. Masz, musi ją schować w swojej sakwie. Wręczyłam mu kawałek kory, na której wydrapałam: „Pomoc obiecana”. Zniechęciłabym wuja, gdybym napisała więcej. Eumajos więc, krzyknąwszy: — Zaczekajcie, przyślę wam wieprze — poszedł wybrać sześć najmarniejszych z trzody. Zaczęłam wyrzynać swoje nocne wiersze na miękkiej korze wierzbowych polan, które Ajton dla mnie rąbał, po cztery wersety na każdym, poprawiając w toku pisania — a mogę powiedzieć, że wywołało to nie lada sensację wśród przyglądających się pastuchów, którzy mnie brali za czarownicę. Zaledwie skończyłam i już, już miałam uciąć sobie drzemkę pod drzewem, kiedy niespodziewanie wrócił syn Eumajosa, pozdrowił mnie drżącymi ustami i oddał z powrotem wiadomość, którą miał doręczyć. Obejrzałam pasek kory, ale nie znalazłam na nim nic. — Jaką ci dał odpowiedź pan Mentor? — spytałam. Potrząsał głową i beczał ocierając łzy brudnym kułakiem. Eumajos zaczął go wypytywać szybko po sykańsku. Potem powiedział mi ze smutkiem: — Księżniczko Nauzykao, płakałem minionej nocy, gdy mnie wyrocznia ostrzegła, że już nie ujrzę twego szlachetnego wuja żywym. Wrogowie jego zaczaili się w za-
106
sadzce u stóp góry, gdzie słodko pachną sosny. Oszczep rzucony zza skały przebił szerokie barki, a Hermes uniósł jego duszę ledwie dotykając zbocza góry pierzastymi sandałami. Antinoos jest zabójcą, chociaż jego zwolennicy przysięgają, że jadł jeszcze w domu śniadanie, gdy Melantios znalazł ciało. Kiedy z Ajtonem i Klitoneosem spoglądaliśmy na siebie niemo, każde z nas uczyniło to samo postanowienie krwawej zemsty.
UCZTA POGRZEBOWA Komu mogliśmy zaufać? I na czyją zbrojną pomoc liczyć, skoro zawiodły pokojowe środki? Ajton, Klitoneos, Eumajos, syn Eumajosa — ale ten ostatni umiał tylko biegle wywijać maczugą — i Filojtios, który zaprawiony do broni za młodu powinien wciąż być przydatnym żołnierzem. Pięciu przeciwko stu dwunastu zalotnikom i ze dwudziestu ich służby. Nie wydawało się to dużo. — Niewielką mielibyśmy szansę, zgadzam się — rzekł Ajton chłodno — gdybyśmy walczyli w regularnej bitwie. Ale całkiem inna sprawa z masakrą. Moglibyśmy pozabijać i kilkuset, chociaż powtarzający się wysiłek fizyczny przy ucinaniu głów lub wyciąganiu włóczni z przebitego ciała daje się po pewnym czasie we znaki. Tak, na przykład, tego popołudnia (niedługo przed pojmaniem mnie w niewolę), kiedy zabiłem ponad czterdziestu Egipcjan, goniliśmy rozproszoną kolumnę uciekinierów po peluzjańskim trakcie i musiałem tylko przykładać ostrze miecza do ich karków. Jednakże ręka mnie rozbolała, nim skończyłem. I może trudno będzie odnieść tak znaczne zwycięstwo, jeśli nie przyłapiemy wroga niespodziewanie w zamkniętej przestrzeni, z której nie ma ucieczki. Drodzy krewni, ponieważ nikt inny z nas pięciorga nie posiada tego rodzaju doświadczenia, błagam was, zróbcie mnie swoim przywódcą i pozwólcie ułożyć tę kampanię w dokładnych szczegółach. Trzeba mi będzie usług was wszystkich — zwłaszcza twoich, księżniczko Nauzykao — ale musicie pozwolić mi wydawać rozkazy, których będziecie bezwzględnie słuchali; inaczej nie mogę obiecać całkowitego powodzenia. Wahałam się chwilę, kiedy usłyszałam, jak Ajton — wdzięczny mi niewolnik, niemy pionek, ochocze narzędzie — z ufnością proponował swoją osobę na mego pana, mojego wybawiciela, surowego dyktatora. Zmiana wydała mi się zbyt gwałtowna, by mogła wyjść nam na zdrowie, ale, oczywiście, był on teraz uznanym krewnym Mentora, zobowiązanym do żądania krwi za krew równie bezwzględnie jak Klitoneos. A chociaż sama potrafię zorganizować większość imprez, od pikników nad brzegiem morza do wielkich uroczystości na cześć bogini Ateny, której jestem kapłanką, wojowanie nie jest moim rzemiosłem — o czym Hektor musiał przypomnieć żonie w wigilię swej śmierci. Nie widziałam żadnej innej drogi, trzeba było zgodzić się; a Klitoneos przystał na to z entuzjazmem. Wówczas wezwaliśmy Eumajosa i przypuściliśmy go do tajemnicy. Ja mu ją wyjawiłam.
108
— Eumajosie — rzekłam — bliski jest czas, gdy będziesz zadawał twarde ciosy, jakimi się chlubisz. Musisz być jednak ostrożny jak czajka i posłuszny jak twój własny pies. Książę Klitoneos i ja zamierzamy podjąć walkę dla pomszczenia całego bezprawia wobec nas, począwszy od zabójstwa naszego brata Laodamasa — a skończywszy na zamordowaniu naszego ukochanego wujaszka. Królewskie siły poprowadzi obecny tu pan Ajton, mój krewny ze strony matki, którego przysłałam tu do ciebie w przebraniu w tym właśnie celu... Klitoneos, wciąż nieświadom, że byłam opiekunką Ajtona od chwili jego przybycia, wytrzeszczył na mnie oczy. Ciągnęłam dalej: — ... i po to, by mu się nic złego nie stało, póki nie będzie nam potrzebna jego silna prawica. My z Klitoneosem ufamy panu Ajtonowi, że uczyni, co potrzeba, lepiej niż ktokolwiek inny na Sycylii, i przedstawiamy ci go jako twego przywódcę. Bądź cicho i nic nie mów, kiedy on będzie opracowywał plan akcji, którą wszyscy razem doprowadzimy do skutku. Teraz wymagam od ciebie przysięgi w imię Kerdo, że będziesz mężny, wierny i nieznużony w boju. W niczyich oczach dotąd nie widziałam takiej uroczystej radości. Eumajos mocnym głosem wyrzekł przysięgę i złożył bogini w ofierze młodego warchlaka, spalając każdy kawałeczek mięsa, by zdobyć jej przychylność. Przypatrywaliśmy się temu z ponurą aprobatą. Potem Klitoneos opowiedział Ajtonowi o swych odwiedzinach w Minoi i pokazał mu kołczany. Ajton wyciągnął strzałę, zważył ją na czubkach palców, zbadał układ piór i jakość zadziornego grotu. — Sykul, który opierzył i uzbroił te strzały, znał swój fach — wyrzekł. Potem spytał Klitoneosa: — Czy ciągle jeszcze masz zamiar zagrozić wrogom w imieniu Haliosa? — Tak obiecałem. — Dotrzymasz obietnicy, co nam wyjdzie bardzo na korzyść. Bo jeśli pokażesz te strzały jedynie na znak groźby, zalotnicy zlekceważą je znając słabość Haliosa na morzu i wcale nie będą się zastanawiali, że wraz z łukiem i cięciwą mogą one zadać natychmiastową śmierć. Roześmiałam się radośnie. — Ajtonie — powiedziałam — twój plan tak pasuje do mojego jak dwie połówki rozciętej gruszki. Słuchając onegdaj „Powrotu Odyssa” dziwiłam się, jak pozbył się tak wielu zalotników jednym łukiem. Ale omówiłam tę sprawę z Klitoneosem (prawda, bracie?) i bogini Atena udzieliła mi wizji rzezi. Kiedy powiedziałam o łuku Filokteta i wyjaśniłam, na jaki chciałam go przeznaczyć użytek, odrzekł mi po prostu: — Wydaje się, że bogowie są równie czynni w tej sprawie jak i my. Musimy przyjąć z wdzięcznością każdą pomoc, której nam użyczają, zwłaszcza Atena. Ona zawsze
109
ma przewagę nad bogiem wojny Aresem, bowiem Ares ufa brutalnej sile, a gardzi fortelami... Czemu nie miałabyś pójść do Drepanon przed nami, księżniczko, i powiedzieć matce, że Klitoneos powrócił? Syn Eumajosa może cię eskortować. A potem poślij po Filojtiosa i wyjawiwszy mu, jeśli uważasz za stosowne, co wyjawiłaś Eumajosowi, oddaj go pod moje rozkazy. Pogrzeb odbędzie się niewątpliwie jeszcze dzisiaj, bo duch zamordowanego człowieka domaga się, by spalono bez zwłoki jego ciało, tak jak duch Patroklosa w Iliadzie. Toteż gdy zobaczę daleki słup dymu wznoszący się ze stosu — głęboko zasmucony, że nie jestem obecny przy obrządkach pożegnalnych — będę wiedział, iż nazajutrz mogę zejść z góry, zbadać sytuację, ułożyć plany i porozumieć się z tobą potajemnie. Na trzeci dzień, gdy ty i ja porobimy wszelkie możliwe przygotowania, niechaj Klitoneos z towarzyszącym mu Eumajosem zaniosą te piękne strzały w wyznaczone miejsce; wówczas można rozpocząć rzeź. — Nie tak prędko, krewniaku — powiedziałam. — Klitoneos musi najpierw pokazać strzały i ostrzec zalotników. Musi zażądać od tych, którym jeszcze pozostało trochę wstydu i bojaźni nieśmiertelnych bogów, by poprowadzili Eurymacha i Ktesipposa w więzach przed Radę jako oskarżonych o morderstwo. Jeżeli posłuchają, powinien obiecać w imieniu króla, że daruje ich szaleństwa. Jeżeli odmówią i w ten sposób jawnie opowiedzą się po stronie zbrodniarzy, to już będzie inna sprawa. Wówczas można puścić między nich strzały śmierci. Potraktowaniem młodych głupców uczciwie i łagodnie przypodobamy się bogom... — I stracimy przewagę zaskoczenia — przerwał mi Klitoneos. — Wszyscy oni bez wyjątku zawinili. Ajton podzielał mój pogląd. — Nie, nie, krewniaku! — zawołał. — Są różne stopnie winy i jeśli możemy namówić porządniejszych spośród naszych wrogów, aby stanęli po naszej stronie przeciwko mordercom i buntownikom, to tym lepiej. Co się zaś tyczy przewagi zaskoczenia, ani księżniczka Nauzykaa, ani ja nie mamy zamiaru jej zaprzepaścić. Pokaż im strzały, a będą myśleli tylko o groźbie sykulskiej inwazji, nie o ataku z naszej strony, którego siły z pewnością nie docenią. Tymczasem chciałbym sobie zrobić plan pałacu, układając go z kamyków na murawie, póki nie poznam wszystkich drzwi i okien jak swoich własnych. Opisz mi swych wrogów wszystkich po kolei, żebym mógł poznać każdego nawet po ciemku. Spisz mi wszystkie zasoby pałacu. Tak to się wygrywa bitwy, nim się je jeszcze zacznie. Pójdę przebrany za kulawego żebraka, by zalotnicy pogardzali mną jako istotą nie mniej próżniaczą i leniwą niż oni sami. Wkrótce przekonaliśmy Klitoneosa, że się mylił, i w godzinę później syn Eumajosa odprowadził mnie do Drepanon tą samą drogą, którą przyszłam. Łódka ciągle jeszcze była na brzegu. Syn Eumajosa przewiózł mnie do odosobnionej przystani i z łaski Ateny nikt nie zauważył naszego przybycia.
110
Monotonne zawodzenie, chwilami wznoszące się do krzyku, dochodziło od strony pałacu. Weszłam przez drzwiczki od ogrodu i kiedy w przejściu spotkałam Ktimenę, udałam, że właśnie wstałam z łóżka. — Czuję się teraz dość dobrze — powiedziałam — zażyłam środek nasenny i gorączka minęła. Ktimena zaczęła szlochać i spytała: — Czy nie słyszałaś zawodzenia! — Słyszałam. Ono mnie zbudziło — odrzekłam. — Kto umarł? Tuszę, że nie żaden z naszych przyjaciół czy krewnych? — Twój wujaszek Mentor — wykrzyknęła głuchym głosem — zabity przypadkowo rzuconym oszczepem w połowie drogi na Eryks. Jego ciało leży złożone na marach przed główną bramą. Obmyłyśmy je już i namaściły. — Daruj mi — powiedziałam wyrywając garść włosów z głowy i rozdrapując policzki, jak wypadało — muszę odnaleźć królową i złożyć jej swoje ubolewania. Moja matka, choć bledsza niż zazwyczaj, była spokojna jak zawsze. Skinęła, żebym podeszła bliżej, i obdarzyła mnie jednym ze swych nieczęstych pocałunków, który przyprawił mnie o szloch. Moje łzy są jeszcze rzadsze niż te pocałunki. — Jak twoja gorączka, kochanie? — spytała. — Spodziewam się, że dobrze zrobiłam zostawiając cię od południa do południa samą? — Tego mi właśnie było potrzeba, mamo — odparłam. — A jak widzisz, chociaż nogi mi się trochę trzęsą, już dobrze się czuję. Ponieważ dziewczęta słuchały, nie mogłam napomknąć o powrocie Klitoneosa, ale gdy zapewniłam ją, że wkrótce zemsta dosięgnie nieznanego mordercę mego wuja, wiedziała, że wieści muszą być dobre. — Zasłabłam głupio podczas opłakiwania brata — powiedziała — i przyszłam tu, żeby powrócić do siebie. Wyjdę znowu za chwilę. Lepiej pójdź i odbądź swoją kolej w zawodzeniu, jeśli dość dobrze się czujesz, bo ludzie będą gadali. Ktimena użyła już sobie do woli. Zrobiłam, jak mówiła. Ciało ubrano w haowaną szatę i wieniec z niebieskiego barwinku. Dokoła mar stały ozdobne dzbany z winem i oliwą, które miały być złożone w grobowcu, dostrzegłam też placek z miodem dla ułagodzenia trzygłowego Cerbera. Obszerny stos drzewa był od dawna ułożony u końca cypla i gdy już zawodziłam blisko godzinę, ruszył pochód mijając tkalnię. Główni żałobnicy — mężczyźni — poszli przodem, za nimi poszłyśmy my, kobiety, śpiewając pieśń pogrzebową w takt fletni. Ośmiu krzepkich niewolników niosło mary mego wuja. Postawili je na płaskim wierzchołku stosu. Obok mar położono zwierzęta ofiarne — koguta, czarne jagnię i ulubionego psa — także broń, zbroję i inkrustowaną szachownicę, bo wuj był mistrzem Drepanon w warcabach. Mój stary, głuchy dziadek Fitalos wymówił słabym, beczącym głosem
111
słowa pożegnania. Powiedział o wspaniałomyślności i męstwie swego syna, i o strasznej nagłości śmierci; nie żądał zemsty na anonimowych mordercach, nie pojął jeszcze bowiem, co zaszło. Wówczas Haliterses przyłożył do stosu pochodnię, którą uprzednio zmoczono w oliwie, ja zaś rzuciłam w ogień kłębek wyrwanych włosów i płakałam bez wstydu. Musieliśmy odstąpić o trzydzieści kroków przed gorącem, tak silny wiatr od morza rozbuzował płomienie. Skoro tylko ciało się spaliło, oblaliśmy miednicami wody gorejący żar, wygrabiliśmy z popiołów kości, obmyliśmy je w winie i oliwie i włożyli do dużej urny ze spiżu. Przekazaliśmy urnę dziadkowi, który przyjął dar jak oślepiony; miała być zawieziona na Hierę i tam pogrzebana. Potem wróciliśmy smutni do pałacu, ciągle śpiewając, żeby się oczyścić. Żaden z zalotników nie był na tyle zuchwały, by wziąć udział w uczcie pogrzebowej nie proszony, a zaprosiliśmy jedynie starszych członków Rady. Kiedy przybyli, przejednaliśmy bóstwa Podziemi ofiarami ogniska domowego, a ze wszystkich stron padały wyrazy smutku nad bezlitosnym losem, który przeciął tak szlachetny żywot. — Nad wyraz szkoda — powiedział Ajgyptios — że jak dotąd nie dało się wytropić właściciela oszczepu. Powinniśmy może ustanowić publiczne dochodzenie. — Póki łotr nie zostanie ujęty — zamruczał Haliterses — duch zmarłego dotknie nieszczęściem całe Drepanon od przystani do przystani. Panowie, radzę wam działać szybko. — To była na pewno robota jakiegoś sykańskiego bandyty albo mściwego niewolnika — mówił dalej Ajgyptios. — Żaden z Elymów nie mógłby popełnić umyślnie tak haniebnego morderstwa, a jeśli to był przypadek, nie wahałby się tego wyznać. — Panie mój, Ajgyptiosie — rzekł Haliterses. — Zazdroszczę ci niewinności serca. Widzę jednakże oczyma duszy całe rzeki krwi płynące, by ułagodzić tego ducha. Oby żaden z twoich krewnych nie był przy tym, kiedy zaczną latać strzały! — Skrzeczysz jak żaba na wiosnę — odrzekł Ajgyptios. — Każ, proszę, podczaszemu, niechaj napełni nam kielichy. On na wpół śpi. Zaczęli omawiać igrzyska pogrzebowe, które miały się odbyć nazajutrz. Agelaos, obecnie niewątpliwy regent, zaproponował zorganizowanie ich w pobliżu Lasku Ateny — bieg, skok wzwyż, podnoszenie ciężarów, pięściarstwo i zapaśnictwo. Spodziewano się, że mój dziadek ofiaruje cenne nagrody. Sam na sam z matką w jej sypialni opowiedziałam o wyprawie Klitoneosa i Haliosowych pogróżkach. Ona mi jednak przerwała: — Córko, nie chcę o tym słyszeć. Przed laty ojciec wydał wyrok na mego ukochanego syna. Przysięgłam, że nigdy już nie wymówię jego imienia, a jestem kobietą, która dotrzymuje słowa. Jeśli, jak powiadasz., głównodowodzący Minojczyków zechciał przysłać podarek królowej Elymów, to ona mu zań dziękuje i na tym cała sprawa musi się zakończyć.
112
Po chwili dodała: — Córko, a jeśli groźba zostanie zlekceważona, czy on może ją spełnić z powodzeniem? Czy nie mądrzej byś postąpiła pozwalając zalotnikom jeszcze przez jakiś czas jeść naszą wieprzowinę i wołowinę, niż niecywilizowanym Sykulom spalić i ograbić nasz pałac? Ponieważ ta możliwość nie mogła ujść twojej uwadze, z tego wynika, że zaangażowałaś się w jakiś inny z możliwych planów. W kim pokładasz ufność? Musi to być człowiek dzielny i doświadczony — mąż z mężów. Ty jesteś tylko kobietą, Nauzykao, a Klitoneos zaledwie chłopcem, Zaś mój biedny stary ojciec jest już jedną nogą w grobie — w rzeczy samej, tkam dla niego potajemnie całun, bo nie spodziewam się, że przeżyje zimę. Gdyby kto inny miał nas obronić, już dawno dałby się poznać. Mimo to siedzisz tutaj tłumiąc podniecenie, zupełnie jakby nagle pojawił się mój kochany Laodamas; to jednak, niestety, nie może się nigdy stać. Eurykleja na próżno usiłowała zataić tę sprawę przede mną: wiem już teraz, że go zamordowano. Wiem także, że płoniesz chęcią pomszczenia jego i drogiego Mentora. I wiem coś jeszcze, bo chociaż siedzę tu przędąc i tkając, wciąż w pełni władam swoimi pięcioma zmysłami: że po raz pierwszy zakochałaś się, mimo przysięgi, że nie weźmiesz żadnego z zalotników, którzy najechali nasz dom. Toteż, ponieważ jesteś dziewczyną, co nie pozwala sobie ulegać pokusie szaleństwa albo siedzieć jednocześnie na dwóch stołkach, taki z tego wyciągam wniosek, że człowiek, którego kochasz, człowiek, który podjął się wprowadzić w życie ten twój drugi plan, nie jest mi znany. Może wkrótce będziesz tak dobra przedstawić mi tego dzielnego nieznajomego? Nie ma co robić tajemnicy przed moją matką; mały paluszek o wszystkim jej powie. — Dobrze, mamo — powiedziałam — oczekuj go jutro. Jak wiesz, nie mogłabym poślubić człowieka, którego ty byś nie pochwalała. Spojrzała na mnie badawczo. — Ale czy on może ofiarować wiano, które by zadowoliło ojca? Popatrzyłam jej w oczy. — Tak, mamo, choć jest żebrakiem, da nam to wiano: ocali nasz dom. Krótki moment niepewności: czy nie zakochałam się w jakimś sykańskim przywódcy bandytów albo w kimś równie nieodpowiednim? Zaraz jednak odzyskała wiarę we mnie i szybko odpowiedziała: — To może wystarczyć, z zastrzeżeniem, że on jest szlachetnie urodzony. — Jako twój bliski krewny, mamo, powinien być odpowiedni. Wybacz mi teraz, proszę, ale gdy mój żebrak przybędzie, pamiętaj, że twój brat, Mentor, byłby go już przedstawił tobie i zalotnikom jako poślubionego mi męża, gdyby nie przeszkodziła czarna śmierć. Matka wzruszyła ramionami.
113
— Skoro dokładnie ustaliliście te rzeczy — powiedziała — pozostawię je w waszych rękach bez dalszych pytań. Jeżeli będzie wam potrzebna moja pomoc, przyjdziecie do mnie. Obiecuję zrobić dla was wszystko, co będę mogła bez narażania się na niełaskę twojego ojca. Chodź, to cię pocałuję. Jesteś dobrym dzieckiem i dziękuję bogom, że oprócz synów, przyczyny wielu utrapień i smutku, urodziłam także córkę, z której postępowania czerpię prawie wyłącznie radość. Kiedy przedtem matka powiedziała bodaj jedno słowo na moją pochwałę? Była równie roztropna jak wspaniałomyślna: zwiększyła pokładane we mnie nadzieje i uwolniła od niepokoju, który wciąż mnie gnębił — od obawy, że czułaby się urażona stwierdziwszy, iż podejmuję ryzykowne zamierzenia nie radząc się jej. By dowieść swego zaufania, nie zapytała mnie nawet o imię tajemniczego nieznajomego, któremu powierzałam obronę naszego domu, ani o stopień łączącego ją z nim pokrewieństwa. Musiała jednak głowić się nad tym problemem całymi godzinami. Powiedziałam jeszcze: — Mamo, Eumajos i jego syn przysięgli walczyć za nas do ostatniej kropli krwi. Czy możesz odebrać od Filojtiosa taką samą przysięgę? On już musi się domyślać, co się święci, a takie żądanie lepiej będzie wyglądało, gdy wyjdzie od ciebie niż od Klitoneosa albo ode mnie, skoro już nie ma wśród nas kochanego wujaszka. — Mogę przepowiedzieć, co on na to odrzecze: „Pozwólcie mi tylko zabić Melantiosa, by uratować honor sług pałacu, a złożę przysięgę z radością”. I tak właśnie Filojtios powiedział. Nazajutrz odbyły się igrzyska. Dla uszanowania zmarłego poszłyśmy się im przyjrzeć z Ktimeną. Ktimena była w dziwnym nastroju. Powiedziała mi zupełnie wesoło: — Nauzykao kochana, doszłam do wniosku, że jeśli król nie przywiezie żadnych wieści o moim mężu, najlepiej będzie uznać go za umarłego. Co ty na to? Uczcimy go wspaniałymi pożegnalnymi obrządkami i wzniesiemy mu grobowiec, a potem będę mogła z czystym sumieniem otrzeć łzy. Rok żałoby wystarczy, a ubiegłej nocy usiadła na poręczy mego łóżka Syrena o ptasiej głowie i powiedziała mi: „Ktimeno, nie ma już Laodamasa. Jesteś jeszcze młoda. Oddaj, co mu się należy, i wyjdź ponownie za mąż”. Niechaj król zwróci mi cały posag, a ja zgodzę się wówczas odjechać do ojca na Bucynnę. — A skąd ta nagła odmiana, Ktimeno? Czy nasze nowe strapienie nie ma z tym nic wspólnego? — spytałam. Poczerwieniała i wybuchnęła: Szczerze mówiąc, to tak! Widzę, jak nieżyczliwość bogów powoduje, że wasze domostwo z wolna się rozpada. Halios zostaje wygnany. Mój umiłowany mąż Laodamas znika bez śladu. Król odpływa do piaszczystego Pylos, a po mieście krążą pogłoski, że nie jest mu pisany powrót. Za nim jedzie Klitoneos, młodzian samowolny, który nie waha się obrażać czołowych Elymów na publicznej nara-
114
dzie. Twego wuja składają z regencji i schodzi do Hadesu dosiężony dłonią jakiegoś boga. Przekleństwo wisi nad pałacem, a i ty odmawiając wybrania sobie męża nie poprawiłaś naszego losu. Zachowanie Ktimeny było takie obelżywe, że wywołało we mnie jedynie zdziwienie. Zawyrokowałam, że widocznie musiało zajść coś nowego. Ponieważ jednak Ktimena zawsze była na tyle głupia, że jeśli jej pozwolić mówić, zaraz wyda swoją tajemnicę, odpowiedziałam ostrożnie: — Tak, Ktimeno, może i masz rację. Ja także już nie wierzę w powrót naszego drogiego Laodamasa. A bardzo to żałosne, kiedy taka młoda i piękna kobieta jak ty, która już raz doświadczyła rozkoszy małżeństwa, musi być wierna podwójnemu łożu ochłodzonemu teraz zimnym dotknięciem śmierci. Ze mną jest inaczej — nie będąc nigdy żoną pozostanę zupełnie zadowolona ze swojego wąskiego łóżka, póki nie spotkam szlachetnego człowieka, którego mogę pokochać i poważać tak, jak ty kochałaś i poważałaś Laodamasa. Ale patrz, sędziowie przygotowują trasę wyścigów. Wszystkie wyścigi wyglądają jednakowo. Dziewięciu sędziów ustawia się w dużym kole, a biegacze, jedynie w przepaskach na lędźwiach, muszą biec po zewnętrznej stronie koła, bo w innym razie grozi im dyskwalifikacja. Zazwyczaj, po kilku falstartach, pędzą do mety, jakby im indyjski tygrys deptał po piętach, któryś wygrywa, następuje wiele protestów i kłótni, wreszcie przyznaje się nagrodę. To były jednak niezwykłe wyścigi. Nieliczni zawodnicy byli wszyscy moimi zalotnikami, a leniwy żywot, który wiedli, uczynił ich niezdolnymi do szybkiego biegu. Całe ich zachowanie było zniewagą wobec zmarłego i hańbą dla miasta. Około tuzina ich, nawet nie zadawszy sobie fatygi, żeby zrzucić płaszcze, puściło się wolnym kłusem wzdłuż trasy, płatając dziecinne figle — poszturchiwali się, podstawiali nogi, wrzeszczeli, brali się za ręce i cięli hołubce. Przy ósmym sędzi przykucnęli w kole, by pokpiwając i chichocząc ciągnąć losy z hełmu. Potem zwycięzca poszedł spacerowym krokiem do mety i zażądał nagrody, pięknego kotła ze spiżu. Następny był skok w dal. Mój zapalony zalotnik, Noemon, wyspecjalizował się w tej dyscyplinie i mógł pokonać swego najbliższego przeciwnika o dobre trzy kroki; ale Antinoos sędziował i za każdym razem, kiedy Noemon odbijał się od ziemi, krzyczał: — Spalony! Postawiłeś nogę za linią wybicia! — Nagroda dostała się wobec tego Ktesipposowi. Potem było podnoszenie ciężarów, do czego wzięto się poważniej, bo w tej dyscyplinie sportu obfite jedzenie raczej pomagało, niż zniechęcało. Wśród przyglądających się dojrzałam Ajtona w żebraczych łachmanach. Uniósł jeden z ciężarów i postawił go na powrót potrząsając głową — co nie znaczyło jednak: „Och, jacy silni muszą być zalotnicy, co dźwigają kamienie tych rozmiarów!”, ale: „Na Krecie nasze ciężary są trzy razy większe”. Warto było przyjrzeć się jego twarzy, kiedy śledził zapasy — jeszcze
115
jeden skandal. Eurymach wyzwał do walki młodzieńca, który zwał się Demoptolemos, i udawał, że jest w nim zakochany, gardząc zaś przyzwoitą walką dał z siebie bezwstydnie sprośne widowisko — starając się pocałować Demoptolemosa, ugryźć go miłośnie w ucho i usiąść na nim okrakiem. Odwróciłam się tyłem z niesmakiem i odeszłam na bok, Ktimena jednak zaśmiewała się do łez. Zawody pięściarskie były jedynym wydarzeniem godnym oglądania, bo Ktesippos stracił panowanie nad sobą i zaczął grzmocić swego przeciwnika Polibosa, spokojnego młodzieńca sykańskiego. — Stój! — krzyknął nagle Polibos. — To jest sport, nie bójka! — Kiedy zaś Ktesippos nie przestał walczyć brutalnie, Polibos ostro podciągnął kolano i rąbnął go w pachwinę, co zakończyło to spotkanie, lecz wywołało bójkę pomiędzy Fokajczykami a Sykańczykami, którzy porobili zakłady o wynik. Wreszcie sędziowie oczyścili równy teren i obwieścili taniec pogrzebowy ku czci Mentora. Nadszedł chwiejnym krokiem stary Demodok z formingą i grupa chłopców, co ledwie wyszli z wieku dziecięcego, przedstawiła nam zawiły taniec, który wyraża nadzieję na zmartwychpowstanie człowieka. Cudowna dokładność ich kroków i wdzięk ich postaci uratowały moją zranioną dumę obywatelską. Przyznaję, że my, Elymowie, chociaż najlepsi w żeglarstwie, nie jesteśmy atletami, a gdyby Laodamas i Halios mogli wykonać nasz słynny taniec z piłką, w którym nie ma im równych, lekkość ich skoków i zwrotów zachwyciłaby Ajtona. Co się tyczy Ktimeny, wyraźnie ktoś jej zaproponował małżeństwo; jasne też, kto musiał być tym mężczyzną — Eurymachos. Skoro Klitoneos i mój ojciec zostaliby usunięci, a Antinoos poślubiłby mnie i zabrał trzecią część majętności, Eurymach byłby w bardzo dogodnej pozycji jako mąż wdowy po Laodamasie, żeby zażądać trzeciej części dla siebie. Pozostała część przeszłaby na Agelaosa jako regenta zastępującego mojego najmłodszego braciszka Telegonosa, następcę tronu — dopóki nie postanowiono by go utopić. Nie dziwota, że Ktimena tak głośno się śmiała z Eurymachowych zapasów! Poddałam swoją teorię próbie. — Czy nie uważasz, że Eurymachos jest najzabawniejszy? — spytałam. — Przy okazji, zdaje się, że zmieniłaś zdanie. W zeszłym roku oskarżałaś go o wzięcie prowizji od libijskiego kupca, który okpił cię na dużą sumę pieniędzy. — Och, ale Eurymach udowodnił mi, że nie miał nic wspólnego z libijskim krachem, i obiecał pomóc odzyskać cały mój posag. Teraz myślę o nim zupełnie inaczej. — Jaki on jest przystojny — powiedziałam — a jaki sprytny! — Ale nie zamyślasz czasem wziąć go sobie za męża? — spytała w nagłym popłochu. Oj, Ktimeno, Ktimeno! Takie kobiety jak Ktimena są przyczyną nieszczęść świata.
AJTON ŻEBRZE Tego ranka, pędząc pół tuzina wieprzy na ofiarę, Eumajos i Ajton zatrzymali się przy słynnym skrzyżowaniu dróg u podnóża góry, gdzie w kamiennym basenie rozpryskuje się wodospad. Basen ten, ze swoimi trzema ołtarzami i starymi olchami, które go otaczają, był przez naszego przodka Egestosa poświęcony nimfom. Podróżnicy nie omieszkują nigdy zostawić tu jakiegoś podarku, choćby to miały być tylko kwiaty lub dzikie owoce. Eumajos przejednał nimfy spalając na ogniu z chrustu parę świńskich ryjów. Nieprzystojne klątwy Melantiosa, który nadciągnął z równą ilością tłustych kóz, przerwały mu modlitwy. — Phi — zawołał Melantios — ale smród! Cóż to, czy zawsze, ilekroć pędzę kozy tą drogą, ma mi się trafiać nieszczęście spotkania ciebie i twoich paskudnych, chrząkających i zapchlonych towarzyszy właśnie na tym skrzyżowaniu dróg? — Jest na to jedno lekarstwo — odparł Eumajos nie odwracając się nawet — wcześniej wstawaj. Twoja zagroda leży niedaleko stąd, a wyruszywszy o tej samej porze co ja, byłbyś się ze mną rozminął o dwie godziny albo więcej. — Któż jest to smrodliwe kulejące dwunogie zwierzę? — spytał wojowniczo Melantios. — Żebrak, którego spotkałem na górze. Pokazuję mu drogę do miasta. — Cymbał wiedzie cymbała, a za brudem idzie brud. Takie jest boskie prawo. Ale chyba nie wprowadzisz tego próżniaczego obżartucha do pałacu, co? — Czemu nie? Tylu się tam zebrało jeszcze bardziej rozpróżniaczonych obżartuchów, że jeden więcej nie stanowi różnicy. I mają wszyscy własne spiżarnie, dobrze zaopatrzone w ser i tuńczyki, co nie tłumaczy faktu, że co dzień muszą jadać na obiad pieczone mięso na koszt naszego pana; tymczasem mój biedny towarzysz jest głodny, kulawy i bezdomny. — Ośmielasz się porównywać tego stwora z kwiatem naszej elymejskiej szlachty?! Jeśli chce roboty, to niech przyjdzie do mnie, u mnie zawsze brak rąk do pracy, a mógłby zarobić od czasu do czasu misę serwatki tnąc trawę dla koźląt, zamiatając przegrody i spełniając różne inne posługi. Ale taki cymbał boi się pracy niemal gorzej niż śmierci: włóczy się po wybrzeżu, ociera plugawe barki o wszystkie odrzwia i trzeba mu pła-
117
cić strawą za to, żeby sobie poszedł. Znam ja takich: jak zapuka do drzwi, a w domu nie ma nikogo, bierze sobie ubrania i obuwie albo jeszcze lepsze rzeczy. Ja cię ostrzegam — jeżeli przyprowadzisz go do pałacu, zaczną fruwać podnóżki, a będzie szczęśliwy, jak ucieknie z paroma połamanymi żebrami. Mówiąc to Melantios zamierzył się na Ajtona kopniakiem i ugodził go w biodro. Ajton miał na tyle przytomności umysłu, że mu nie oddał, stękał tylko, opatrywał siniec i gderał pod nosem jak prawdziwy żebrak, a Eumajos zwracając się do nimf wykrzyknął: — Córki Zeusowe, jeśli mój pan, król, palił kiedyś udźce obficie otoczone w tłuszczu na waszych ołtarzach, dajcie mu szybki powrót i uwolnijcie mnie od tyranii obcych i obelg równych mi sług! Melantios odparł: — Zanim on wróci, będzie można zobaczyć wiele ulepszeń w Drepanon. Jego włości będą podzielone między godniejszych niż on, jego tron zajęty, rodzina zgładzona. Co do ciebie, zgryźliwy świnopasie, zażądam, by mi cię dali na niewolnika, w zapłatę za wierną służbę moim nowym panom, a po wyszorowaniu i uczesaniu twych zmierzwionych włosów ubiorę ciebie w czystą białą przepaskę na biodra i sprzedam sydońskim handlarzom niewolników za tyle, ile mi dadzą. Zawsze się znajdzie głupiec, żeby kupił głupca, i im większy głupiec — tym większego głupca kupi. Tymczasem dbaj o swoją skórę, choćby przez wzgląd na mnie. Eumajos nie raczył mu odpowiedzieć. Stara biała maciora już go pocieszyła wieścią, że wkrótce Melantios umrze straszną śmiercią. Melantios popędził pośpiesznie kozy do pałacu, zaś Eumajos i Ajton ruszyli wolniejszym krokiem. Przypatrywali się igrzyskom, jak to już opisałam, a później włączyli się w powracający tłum, co umożliwiło Ajtonowi przejście z wieprzami przez bramy miasta bez zwracania na siebie uwagi. Kiedy zbliżyli się do pałacu, Eumajos spytał: — Chcesz pójść pierwszy, czy mam ich przygotować na twoje przybycie? — Nie mogę narażać się na to, że mnie wyrzucą — odrzekł Ajton — ponieważ zaś Melantios widział mnie w twoim towarzystwie, bądź lepiej moim poręczycielem, chociaż boję się, że napytasz sobie kłopotu. — Najpierw pozbądźmy się wieprzy — powiedział Eumajos — a potem czyńmy, co nam bogini podpowie. Przechodząc obok kupy gnoju Ajton rzekł: — Jaki piękny pies! Musi być z niego świetny myśliwy. Ale dlaczego pozwala mu się leżeć i drapać się na gnojowisku? — Biedny Argos! Nikt go nie ćwiczy, odkąd książę Klitoneos odjechał. Nie ma stworzenia bardziej osamotnionego niż bezpański pies, chyba tylko dziecko, które nie posiada ojca.
118
W tej właśnie chwili Argos nastawił ucho, szczeknął radośnie i pomknął. Odwrócili się i zobaczyli spieszącego ku nim, choć pies mu zagradzał drogę swymi skokami i czułościami, Klitoneosa z włócznią w dłoni. Mijając ich mruknął do Eumajosa: — Mam wieści o królu. Zaczekaj tu, póki nie przyślę po ciebie. Wejście Klitoneosa na dziedziniec biesiadny z Argosem przy nodze wznieciło sensację, ale on utorował sobie drogę łokciami poprzez tłum zalotników i zatrzymał się tylko po to, żeby pozdrowić Halitersesa, który zgodził się mieć pieczę nad sprawami pałacu podczas jego nieobecności. — Cóż to, chłopcze — zawołał Haliterses — już wróciłeś? Czy spotkałeś swego królewskiego ojca? — Nie dojechaliśmy do piaszczystego Pylos — odrzekł Klitoneos. — Jutro opowiem ci wszystko, bo dziś jestem znużony i zasmucony śmiercią mego kochanego wuja. Wybacz mi, szlachetny Halitersesie! Wszedł do domu i pocałował matkę, która zaprowadziła go do swojej sypialni. — No i co? — zapytała. — Król jest już niedaleko. Miał naprawę okrętu w Syrakuzach i powinien wrócić w ciągu czterech dni. Wiadomość ta doszła do mnie z Minoi zaraz po odejściu Nauzykai. Antinoos jednak ustawił czujki wzdłuż, całego wybrzeża aż do sykulskiej granicy, a okręt o trzydziestu wiosłach czeka, by nań napaść w cieśninach Motii, nie mamy więc czasu do stracenia. Wieczorem, jak dziedziniec się opróżni, przyślę do ciebie Ajtona... I, och, mamo, serce mi pęka z żalu za twym zamordowanym bratem, a przysięgłem na Kerdo, że go pomszczę. Spytała łagodnie: — Pochwalasz ty tego... jak on się nazywa, Ajton? Nie sądzisz, że on jest zbyt dziki na to, żeby być mężem Nauzykai? — To nie jest chyba sytuacja, która wymaga łagodności. — Obawiam się, że masz rację. Zmykaj teraz i poproś, żeby Eurykleja przygotowała ci gorącą kąpiel i poszukała czystej bielizny. Wykąpał się, posłał dziewczynę po Eumajosa i znów usiadł na swoim miejscu obok Halitersesa. Podszedł Noemon, by zapytać, gdzie stoi okręt. — Wyciągnięty na brzeg Motii — odrzekł Klitoneos — łatają mu dziurę. Będzie tu jutro albo pojutrze. Jestem ci głęboko wdzięczny, żeś mi go pożyczył. Potem Haliterses wygłosił proroctwo, jednakże wśród rozgwaru usłyszał je tylko Klitoneos. — Mam dziwną wizję łani, która cieli się w jaskini nieobecnego lwa. Widzę, jak lew wraca z bezowocnej wyprawy nieświadom, co ujrzą jego głodne oczy po powrocie... — Byłoby dobrze dla twojego lwa, gdyby myśliwi nie zastawili na niego sideł w pobliżu jaskini — powiedział Klitoneos smutnie.
119
— Ten lew rozerwie wszystkie sidła. — Oby to Atena przemawiała przez twe usta, panie mój, Halitersesie! Potem wszedł Eumajos i Klitoneos skinął na niego, żeby usiadł przy nim, jednocześnie służący wniósł misę z mięsem i koszyk chleba. Tuż za Eumajosem przykulał Ajton, lecz nie ważąc się iść dalej niż do jesionowego progu, który łączy oba dziedzińce, usiadł oparłszy się plecami o kolumnę. Klitoneos wziął cały bochen chleba i plaster wołowiny i podał Eumajosowi. — Daj to swojemu nieszczęśliwemu towarzyszowi — rzekł — I skłoń go, żeby obszedł całe towarzystwo i użebrał więcej. — Będąc żebrakiem tylko przez nieszczęście, a nie z zawodu, będzie się może wstydził. — Powiedz mu, że żebrakowi nie przystoi wstyd. Ajton przyjął dar i począł jeść niby wygłodniały, a tymczasem Femios śpiewał o królu Menelaosie ze Sparty. O tym, jak udał się on po poradę do Proteusza, prorokującego starca, który włada piaszczystą wyspą Faros, i o tym, jak położył się spać pośród fok owinięty w foczą skórę. Przysłuchiwałam się temu z okna wieży, kiedy Ktesippos, już pijany, przerwał pieśń krzycząc do mnie ochrypłym głosem: — Hej, pani, powiedz nam, czy nie chciałabyś też położyć się spać wśród fok? — Należy wyjaśnić, że Fokajczycy zwą siebie „Fokami”. Femios odłożył na bok formingę i wszystkie oczy zwróciły się na mnie, kiedy wolno i wyraźnie odpowiedziałam: — Nie mam na to ochoty, panie mój, Ktesipposie. W porównaniu z nimi cały chlew sykańskich wieprzy pachnie słodko i postępuje świątobliwie. A choć tkanina nasycona silnymi wonnościami mogłaby zabić fetor fok, nie ochroniłaby mnie ona ani przed ich wszeteczeństwem, ani przed ich gwałtownością. Owego dnia naszą umówioną taktyką było podżeganie niesnasek w szeregach wrogów, a ten mój docinek osiągnął dobry rezultat. Sykańczycy śmiali się do rozpuku z Fokajczyków. Kiedy Femios mógł wreszcie dokończyć swoją pieśń — bowiem Synowie Homera brali sobie za punkt honoru nigdy nie śpiewać w zgiełku i rozgwarze — Ajton zaczął obchodzić wkoło dziedziniec, żebrząc u zalotników o kęsy jedzenia. Niektórzy czynili daremne domysły co do jego pochodzenia, aż wtrącił się Melantios: — Moi panowie, pewnie świnopas, który przyprowadził tutaj tego psowacza wesela, może wam coś o nim powiedzieć. Antinoos zapytał Eumajosa: — Po coś to zrobił? Czy chcesz nam zatruć całą uciechę? Czy tylko usłużnie próbujesz nam pomóc wyjeść do czysta królewską spiżarnię? Nie trzeba nam pomocy, dziękujemy. A w ogóle kto on jest? — Panie mój, możesz być wysoko urodzony — odrzekł Eumajos śmiało — ale musieli cię źle wychować, bo wiedziałbyś w przeciwnym razie, że to nie zaleta, gdy się do-
120
pomaga bogatym i szczęśliwym, którzy i tak znajdują przyjęcie, gdziekolwiek się udadzą. Ich gospodarze oczekują w zamian jakiegoś daru albo usług. Ale przed żebrakiem nie zaryglowane są jedynie drzwi ludzi o królewskim sercu. Przyprowadziłem tego kupca, który ocalał z rozbitego statku, ufając, że książę Klitoneos użali się nad nim. A jakie ty masz prawo krytykować wielkoduszność księcia albo domagać się wyjawienia imion jego gości? Wtrącił się Klitoneos: — Uspokój się, czcigodny świnopasie, nie zwracaj uwagi na jego cierpkie żarty! A jeśli ty, Antinoosie, odkroisz temu żebrakowi kawałek chleba i mięsa, poproszę ojca, by ci to odliczył z twojego rachunku. — Ani mi się śni. — Takiej odpowiedzi oczekiwałem — rzekł Klitoneos. — Wszyscy Fokajczycy są tacy sami: choćby nawet byli obżarci i opici do niemożliwości, a żebrak poprosiłby ich o resztki z talerza, woleliby umrzeć z przejedzenia wciskając jeszcze kawał mięsa w gardło, niż uratować biedaka od głodu. — Uważaj, Klitoneosie — warknął Antinoos — bo jeślibym mu dał tyle, ile chcę, począwszy od tego — tu wyłowił podnóżek spod stołu i pomachał nim groźnie — nie ruszyłby się co najmniej trzy miesiące. Jednak trojańscy i sykańscy zalotnicy napełnili wkrótce Ajtonową sakwę i mógłby już powrócić bezpiecznie na swoje miejsce, gdyby Atena nie podszepnęła mu, by raz jeszcze wypróbował Antinoosa. — Daj — prosił — niemożliwe, żebyś ty jeden był człowiekiem niskim w tym wielkim zgromadzeniu. Twoje szaty i postawa mówią, żeś tu jednym z najbogatszych, i oczekiwałem od ciebie dwa razy tyle, co od twych sąsiadów. Panie mój, jestem Cypryjczykiem wysokiego urodzenia. Siedem lat temu miałem mnóstwo niewolników i korzystałem ze wszystkich rozkoszy, jakich można zapragnąć. W owych czasach żebracy schodzili się gromadnie do mych bram, a nigdy żaden nie został wyrzucony. Podobało się jednak Zeusowi wysłać mnie na wyprawę na południowe wody i nim miesiąc upłynął, zostałem jeńcem w egipskim Kanopos, skąd po latach, po wielu okrutnych cierpieniach, ruszyłem do kraju; ale Gromowładny, by mnie jeszcze bardziej upokorzyć, sprawił, że wiatr mnie zmiótł z kursu, okręt mi się rozbił na waszym wybrzeżu, a ja, okaleczały, musiałem pójść od progu do progu na żebry. Antinoos krzyknął gniewnie: — Czy Zeus naprawdę przysłał tutaj tę zarazę, żeby nas stąd wykurzyć? Precz, psie, ja ci dam Egipt i Cypr! Ajton odstąpił powoli. — Wybacz mi, panie, jeśli ze świetności twoich szat wyciągnąłem złe wnioski co do twej hojności. Zawodowy żebrak, zwykły czytać z twarzy, nie mógłby chyba zrobić tej omyłki. Poznałby on, że nigdy nie dałeś ani szczypty soli ponad potrzebę żadnemu ze swoich niewolników. Ja jestem początkujący w tym nędznym fachu.
121
Antinoos, ukłuty do żywego, porwał podnóżek i cisnął nim w Ajtona. Ugodził w ramię, lecz on otrząsnął się tylko, jakby zganiając muchę, i zajął swoje miejsce na progu. Stamtąd przemówił: — Posłuchajcie mnie, przesławni Elymowie! Człowiek oczekuje, że dostanie kilka ciosów, kiedy broni swego mienia lub najeżdża wrogie miasto. To jest zwyczajna rzecz! Lecz nigdy jeszcze nie poniżono mnie tak jak dzisiaj. Człowiekowi szlachetnego rodu, który niegdyś cieszył się dobrobytem, dość już jest nienawistne żebranie o chleb, nawet bez dodatkowych obelg i napaści. Jeśli jest jakiś bóg na Olimpie, co raczy pomścić żebraka, jego teraz przyzywam! — Siedź i jedz cicho, ty łotrze! — wrzasnął Antinoos — jeżeli nie chcesz, by cię wywleczono za nogi z pałacu i żywcem odarto ze skóry! Pomruk sprzeciwu powitał tę nieprzystojną groźbę i młody Trojańczyk imieniem Amfinomos, ten, który zapraszał Klitoneosa na łowy na dzika, przeszedł przez dziedziniec i powiedział Antinoosowi prosto w oczy: — Panie mój, źle uczyniłeś rzucając tym podnóżkiem w gościa. A gdyby się miało okazać, że to bóg przebrany? Mówią, że bogowie wędrują po ziemi, żeby zobaczyć, czy ludzie porządnie się zachowują — sam Zeus odwiedził niegdyś Arkadię, by sprawdzić pewne pogłoski o ludożerstwie, które do niego doszły; przekonał się, że nie są przesadzone, i spuścił potop za karę. — Inny potop zaleje ten dziedziniec, moi panowie — wykrzyknął Haliterses — potop krwi, jeśli nie zmienicie swego postępowania! Kiedy zaś moja matka usłyszała, że reputacja domu została podważona tą nieuzasadnioną napaścią na żebraka, zawołała z odrazą: — Ach, gdyby moje modły zostały wysłuchane, niewielu z nich dożyłoby tej godziny jutra! Potem wysłała sprytne zlecenie do Eumajosa, które niewolnik przekazał mu publicznie. — Czcigodny świnopasie, wielce obyty w świecie żebrak, z którym się zaprzyjaźniłeś, został okrutnie potraktowany przez jednego z naszych gości. Może słyszał on coś o moim synu Laodamasie. Niech wejdzie do sali tronowej, to go wypytam. — Była to zarówno wymówka do porozmawiania na osobności z Ajtonem (odgadła, że żebrakiem tym musi być właśnie on) jak i chęć złudzenia Eurymacha, że Eurykleja nie puściła pary z ust o morderstwie. Eumajos przekazał zlecenie Ajtonowi. — Królowa na pewno da ci ciepły chiton i chlajnę — dodał — nawet jeżeli nie masz dla niej dobrych wieści. U niej w pałacu zawsze są mile widziani ludzie dobrego rodu, w jakim by nie byli nieszczęściu. — A wiesz — rzekł Ajton podchwytując ton — że istotnie słyszałem pogłoskę, jakoby gdzieś na środkowej Krecie widziano Laodamasa. Królowa osądzi, czy to prawda,
122
czy nie, bo ja sam nigdy nie spotkałem młodego księcia. Błagam cię, poproś, by pohamowała swoją niecierpliwość. Odwiedziny u niej przyniosą mi zaszczyt, ale po bankiecie. Tymczasem bowiem czuję się bezpieczniej na tym progu. Jeśli odważę się przejść przez ten dziedziniec, kto wie czy ci szlachetni panowie nie zaatakują mnie mieczami, nie stołkami? Tutaj nie jestem ani na dziedzińcu, ani poza nim. — Jak sobie życzysz — rzekł Eumajos. — Moja pani na pewno wybaczy ci tę zwłokę. — Potem zwrócił się do Klitoneosa. — Książę, muszę wracać do świń. Dobrze uważaj na siebie. Czy jeszcze masz mi coś do rozkazania? Odpowiadając Klitoneos podniósł głos: — Tak, czcigodny świnopasie. Wczesnym rankiem masz przypędzić najtłuściejsze wieprze, jakie ci jeszcze pozostały w stadzie, jutro bowiem siostra moja, Nauzykaa, uwieńczy człowieka, którego zamierza poślubić. Będzie to dzień nad dniami. Och, i przejdź obok domu Filojtiosa. Każ mu przyprowadzić osiem tłustych baranów. Niechaj bogowie ci towarzyszą! To ogłoszenie, które uzgodniłam z Klitoneosem, wywołało niezmierne poruszenie w towarzystwie, lecz on siedział nieczuły i na gwar pytań do niego kierowanych odpowiedział jedynie: — Któż wie, którego z was wszystkich moja siostra wybierze? Spędzi ona noc na zasięganiu porad u bogini, której służy. Choć do zmroku została niespełna godzina, a zalotnicy zwykli wychodzić z nastaniem ciemności, nikt nie myślał o zakończeniu uczty. W Drepanon osiadł na stałe pewien żebrak imieniem Arnajos, Koryntyjczyk z pochodzenia. Podawał się za człowieka do wszystkiego i wałęsał się po placu targowym szukając najłatwiejszych sposobów napchania brzucha. Pilnował, żeby świnie nie zabłąkały się do świątyni, strzegł psów i koni, nosił listy miłosne, udawał, że pomaga przy wyładunku, kiedy łodzie rybackie wpływały do przystani, najgłośniej klaskał, gdy ktoś odznaczył się czymś publicznie — choćby to było tylko celne splunięcie albo puszczenie wiatru (darujcie mi!) z silnym hukiem. Przezwano go Irosem, co jest męską formą od Iris, „tęcza”, a znaczy posłaniec bogów, i stał się miejskim pośmiewiskiem. Antinoos posłał teraz dla żartu swego służącego, żeby powiedział temu Irosowi, iż inny żebrak zebrał nie byle torbę jadła w pałacu i zalotnicy bardzo go poważają. Przyszedł ociężale (był wielkim mężczyzną, choć otyłym i nalanym) z zamiarem przegnania Ajtona. — Złaź z tego progu, próżniaczy hultaju — wrzasnął. — Wszystkim tu dokuczyła twoja obecność. Nie możesz się domyślić, dlaczego pan mój, Antinoos, odmówił ci jadła? To dlatego, że popiera mnie, którego zna i któremu wierzy, nie ciebie. Ajton odpowiedział: — Nie obraziłem ciebie, obcy człowieku, ani nie zazdroszczę jałmużny, jaką ktokolwiek zechce ci rzucić, jeśli jesteś nieszczęśliwcem jako ja. Starczy miejsca na tym progu dla nas dwóch. I siedź lepiej cicho, bo dostaniesz.
123
Iros wrzasnął falsetem: — Ja dostanę? Ciekaw jestem, kto mi co zrobi. Przyjrzyj się mojej pięści i strzeż się jej, jak chcesz mieć te białe zęby w gębie! Co, przyjmujesz wyzwanie? Zakasz łachmany i chodź przed bramę, pobijemy się. — Jestem gotów cię zabić, jeśli tak mało kochasz życie — rzekł Ajton znużony. Antinoos był zachwycony widowiskiem, które zaaranżował. — Chodźcie, przyjaciele, biją się, biją się! To przechodzi wszystko! Bogowie urządzili nam osobliwe interludium dla zabawy. Cypryjczyk i Iros wezwali się wzajem do walki na pięści. Gwarantuję, że ta bójka będzie więcej warta oglądania niż ranne zawody. Utwórzcie koło, szybko! Jego fokajscy poplecznicy podskoczyli i otoczyli żebraków. Antinoos powiedział: — Teraz co do nagrody. Ja proponuję jeden z tych kozich żołądków przysmażających się na ogniu i wyłączne prawo żebrania na tym dziedzińcu. Wszyscy pochwalili tę myśl, lecz Ajton krzyknął: — Moi panowie, choć człowiek pokoju, gotów jestem na wiele dla zdobycia żołądka. Dobrze, przyjmuję. Tylko pan mój, Antinoos, musi przysiąc, że walka będzie uczciwa. Nie chcę, by któryś z jego popleczników podstawił mi nogę lub kopnął, gdy będę się rozprawiał z tym worem słoniny. — Przysięgam ci na Zeusa — uśmiechnął się Antinoos — że jeśli któryś z moich towarzyszy przeszkodzi w zabawie Irosa, stłukę go na kwaśne jabłko. Wtrącił się Klitoneos: — Tak samo licz na mnie, obcy człowieku. Ja jestem tutaj gospodarzem i co ja mówię, obowiązuje. Związując łachmany Ajton stanął w postawie pięściarza przed Irosem, który tak się przeraził, że słudzy musieli go siłą wciągnąć w krąg. Ajton rozważał, czy lepiej zabić go jednym ciosem, czy tylko powalić na ziemię bez czucia. Zdecydował się na to drugie (z uwagi na kłopot i wydatek, jaki pociąga za sobą zabójstwo bez względu na godność ofiary). Zrobił pół obrotu w prawo, wyrżnął Irosa w kąt szczęki i zwalił jak zarzynanego wołu. Ten wypluł zęby i krew i zaczął bić piętami o ziemię w agonii. Ajton przeciągnął go przez próg i oparł o najbliższy mur drugiego dziedzińca. — Teraz siedź tu i odganiaj psy i świnie — rzekł. — I dość udawania króla żebraków, bo stłukę ci gębę także z drugiej strony. Kiedy wśród ironicznych okrzyków pokulał, by wziąć z rąk Antinoosa kozi żołądek, Amfinomos pogratulował mu szczerze i wypił jego zdrowie ze złotej czary. — Za twoje powodzenie, obcy człowieku — zawołał — i zmianę zawodu. Dał czarę Ajtonowi, który popatrzył na niego z żalem i rzekł cicho: — A ja tobie, mój panie, życzę zmiany towarzystwa. Masz szczerą twarz i życzliwe serce. Krótko pożyjesz, jeśli moje życzenie się nie spełni.
124
— Jesteś prorokiem? — Jestem człowiekiem doświadczonym, co prawie na jedno wychodzi, a słyszałem pogłoskę na igrzyskach, że król jest już w drodze do domu. — Lecz jutro księżniczka Nauzykaa obwieści swój wybór. — Jutro może być za późno. Co się stanie, jeśli król przybędzie dziś w nocy? Ajton wychylił złotą czarę i ulał nieco wina na obiatę duchowi wuja Mentora. Amfinomos odszedł, trzęsąc w zasępieniu głową, i Ajton wierzył, że okaże się na tyle rozsądny, by się dostosować do jego wskazówek. Nagle dał się słyszeć szmer i całe towarzystwo porwało się na nogi. W głównych drzwiach ukazała się moja matka i stanęła z ręką wzniesioną do góry, prosząc o ciszę. Każdy albo ją kocha, albo się boi mojej matki. Większość się jej boi. Mówi ona mało i działa rzadko, ale gdy działa i mówi, najmądrzej jest uważać. — Moi panowie — odezwała się. — Jestem znana z cierpliwości i pobłażliwości. Dotąd myślałam o was jak o nieodpowiedzialnych chłopcach, tolerując wasze dzikie zachowanie, ufna, że zapewne naprawicie szkody, które powodujecie. Nie mogę jednak zezwolić na złe uczynki. Na przykład, nie mogę pozwolić, byście bili żebraka, który przychodzi do pałacu w poszukiwaniu jadła. Klitoneosie, czemu nie wyrzuciłeś męża, który cisnął stołkiem? — Nie miałem na to dość siły i mocy, matko — usprawiedliwiał się Klitoneos. — Nikt by mnie tutaj nie wspomógł. — Bogowie by to uczynili, dziecko — odrzekła. — Z pewnością, wiesz o tym. I jeszcze jedno, moi panowie. Córka moja postanowiła wskazać jutro człowieka, którego zamierza poślubić, a jeśli sądzicie, że od was się niczego nie oczekuje, to bardzo się mylicie. Jako matka Nauzykai muszę dopatrzyć, by się z nią szlachetnie obchodzono. Zwyczaj każe, by zalotnicy przyprowadzali z sobą własne wieprze, owce i bydło do domu swego przyszłego teścia, a nie wymagali dzień po dniu darmowych posiłków. Powinni również składać cenne dary; poślijcie więc natychmiast służących po wasze dary; a kto przyszedł bez służącego, niech sam idzie i przyniesie. Pokażę później dary i spis tych, którzy je dali, mojej córce. Stan nadmiernego podniecenia, w jakim się znajdujecie, i zniewagi, które ją spotkały, gdy pojawiła się przed chwilą w oknie wieży, odjęły jej ochotę, by się wam teraz pokazać. Sarkając po cichu posłuchali wszyscy i w pół godziny potem moja matka zebrała najpiękniejszą, jaką sobie można wyobrazić, kolekcję ślubnych darów. Antinoos przyniósł długą haowaną szatę ze szkarłatnej tkaniny z dwunastu złotymi broszami, a na każdej był wyobrażony inny ptak lub zwierzę; Eurymachowym darem był naszyjnik z bursztynu i złota, którego pożądała Ktimena; były także kolczyki z pereł, grzebienie z kości słoniowej, złote diademy, srebrne bransolety wysadzane agatem i osobliwy pas z łuskami jak u węża ofiarowany przez Amfinomosa. Matka podziękowała im poważnie i weszła do domu, po czym zalotnicy zaczęli grać w kottabosa.
125
Noc ich zastała przy tej grze. Klitoneos kazał ustawić naczynia na trójnogach, które służące wniosły na środek dziedzińca i roznieciły im nich ogień z drzazg suchej sosny, strojąc żarty i śmiejąc się. — To nie jest miejsce dla młodych kobiet — rzekł Ajton, przykulawszy ku nim. — Wróćcie do swej pani na górę. Jedną z dziewczyn była Melanto. — Ty mnie będziesz uczył, wstrętny żebraku? — wrzasnęła. — Wino musiało uderzyć ci do głowy. Wynoś się stąd zaraz i zrób miejsce dla lepszych od siebie. — Czy mam donieść o tym królowej, gdy pójdę do niej? — spytał Ajton. Melanto przestraszyła się i umknęła z dziewczynami, co zezłościło Eurymacha, bo zamierzał pójść z nią do ogrodu. — Hej człowieku — powiedział. — Przypuśćmy, że nająłbym cię do pracy przy kopaniu rowów i sadzeniu młodych drzewek. Co ty na to? Wyglądasz na dosyć silnego do pracy na polu. A może żebraniem łatwiej zarobić na życie? — Panie mój, Eurymachu — odparł Ajton. — Byłbym rad wyzwać cię kiedyś do zawodów przy żniwach lub orce; wiem dobrze, kto by się pierwszy zmęczył. Albo, skoro o tym mowa, walczyć z tobą ramię przy ramieniu przeciw oddziałowi fenickiej gwardii, a potem policzyć trupy; wiem dobrze, kto zabiłby więcej. Chwalisz się i znęcasz nad słabszymi, panie mój, Eurymachu, uważasz siebie za wielkiego tylko z tej przyczyny, że twoje męstwo nigdy nie było poddane próbie. Eurymachos wrzasnął: — A ty, zdaje się, sądzisz, że jak powaliłeś samochwała Irosa, możesz do mnie mówić jak do niewolnika. A masz! Rzucił podnóżkiem Ajtonowi w głowę. Ajton odsunął się i pocisk ugodził w Pontonoosa, podczaszego, w chwili gdy napełniał czarę Amfinomosa. Pontonoos upadł jęcząc i wypuścił dzban z ręki, a Sykańczycy i Trojanie głośno lżyli Eurymacha, że im psuje zabawę. Ajton dobrze się spisał, ośmieszając obu przywódców spisku i niszcząc jednomyślność pozostałych zalotników. Klitoneos zastukał końcem włóczni o podłogę i wykrzyknął: — Dość tego, moi panowie! To zgromadzenie nie panuje już nad sobą. Proponuję, żebyście poszli do domów i aby sen wywietrzył wam z głów opary wina. Jutro jest dzień nad dniami, musimy być wypoczęci. — Bardzo rozsądna myśl — zgodził się Amfinomos. — Proponuję wznieść kielichy na rozstanie. Wypijmy na przyjaźń i strząśnijmy obiatę dla ducha wspaniałego, lecz nieszczęśliwego wuja księcia Klitoneosa. Po czym zalotnicy odeszli, zataczając się w ciemnej ulicy.
BEZ KWIATÓW I FLETNI Klitoneos i Ajton zostali na ciemniejącym dziedzińcu sami. — Chodź, kuzynie — powiedział Ajton — musimy zdjąć ze ścian tę broń. Nie możemy zapobiec, by zalotnicy przynieśli miecze, lecz mieczów używa się tylko w starciu, a mam nadzieję, że unikniemy walki wręcz. Jeśli oni chwycą za oszczepy, włócznie i tarcze, stracimy całą przewagę zaskoczenia. — A co z hełmami? — Trzeba je też usunąć. Gdyby zostały same hełmy, wzbudziłoby to podejrzenia. — Podejrzenia i tak powstaną, chyba że obwieszczę, iż zabrano broń na rozkaz mojej matki „jako środek ostrożności przed rozlewem krwi, jeśliby wybór Nauzykai miał wywołać zrozumiałą zazdrość”. — Ta bajeczka może i wystarczy, ale będzie jeszcze lepiej, jeśli parę niewiast zacznie jutro wczesnym rankiem bielić ściany, niby w przygotowaniu do wesela. Zbroje zawsze się zdejmuje ze ścian, kiedy zaczyna się bielenie. — Zaraz wydam polecenia Euryklei. Kiedy na dziedziniec weszła Eurykleja, Klitoneos powiedział: — Nianiu, chcę, by pobielono te krużganki przed weselem, musimy zatem zdjąć broń. Należy się jej gruntowne czyszczenie, a w każdym razie najlepiej, żeby nie było jej pod ręką: zalotnicy mojej siostry mogliby się znów pokłócić tak jak dziś wieczór i użyć jej przeciwko sobie. — A niechby tam, wstrętne potwory! Ale nie zaczynaj przestawiać rzeczy o tej porze nocy. Przyślę ci dziewczęta do pomocy. — Dziewczęta? Nie, nie można im powierzyć cennej broni. Kiedy dałem Melanto swój hełm do oczyszczenia, wypuściła go z ręki i porysował się. Poza tym nie cierpię, jak służące kręcą się w pobliżu, gdy robię to, co powinny one zrobić, chcę więc, żeby drzwi od pomieszczeń dla służby były zaryglowane, jak będę nosił broń do składu. — Ciemno jest w przejściu. — Ten żebrak poświeci mi łuczywem. Powinien odsłużyć jedzenie, które mu dałem. Daj mi klucz do składu. — Pamiętaj, zwróć mi go, moje dziecko.
127
Kiedy zaryglowała drzwi dziewcząt, Ajton i Klitoneos zdjęli ze ścian całą kolekcję oszczepów, włóczni, tarcz i hełmów i znieśli je przez korytarz do składu, co było żmudną pracą, bo trzymaliśmy dosyć broni w pogotowiu, aby w razie najazdu piratów móc uzbroić wszystkich domowników. Eurykleja czekała, póki nie skończyli, a Klitoneos poszedł zamknąć Argosa na noc. Wówczas odryglowawszy drzwi zawołała dziewczęta na dziedziniec i kazała uprzątnąć pozostałości po uczcie, zamieść podłogę i zetrzeć stoły. Moja matka nigdy nie pozwalała, żeby bałagan zostawał aż do rana, choćby goście wyszli nie wiem jak późno. Przyszła sama doglądać sprzątania i kazała ustawić sobie krzesło w zwykłym miejscu, tam, gdzie przedtem smażyły się żołądki. Z jej rozkazu Eurykleja sprawdziła ilość czar i odkryła, że brak dwóch najlepszych kielichów ze złota — tych, które stały przed Ktesipposem i Lejokritosem. Matka uśmiechnęła się słabo. — Lejokritos i Ktesippos, zdaje się, zdecydowali, że żaden prawdopodobnie nie zostanie wybrany na mojego zięcia. Zachowają te kielichy w zakład za zwrot swoich ślubnych darów. Co za ostrożni ludzie! Melanto zauważyła Ajtona zajętego wygarnianiem popiołu z paleniska i podsycaniem żaru. Schwyciwszy płonącą pochodnię zaczęła mu wykrzykiwać pogróżki: — Ty jeszcze tutaj, żeby nas dręczyć i znieważać? Zmiataj stąd, łajdaku, bo zaraz znajdziesz się na ulicy z przypalonym zadkiem! Moja matka odwróciła się i powiedziała gniewnie: — W tej chwili rzuć pochodnię, ty flądro, bo sama będziesz miała osmalony zadek. — A potem spytała Ajtona: — Czy to ty jesteś tym człowiekiem, który przynosi mi wieść o moim zagubionym synu? — Jedynie pogłoski, królowo — odrzekł Ajton pokornie — i tylko dla twego ucha. Te dziewczęta mogłyby je zanieść w upiększonej formie do twojej synowej, a ja nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby jej nadzieje miały wzrosnąć niepotrzebnie. Niechaj nikt mnie nie bierze za człowieka, który zmyśla historyjki w nadziei zysku. Nawet gdybym umierał z głodu... — Chodź no, Euryklejo — przerwała mu matka — przynieś ławkę i przykryj ją owczą skórą dla mego rozważnego gościa. Potem zawołaj księżniczkę Nauzykaę, a także księcia Klitoneosa. Chciałabym, by usłyszeli te pogłoski i zawyrokowali, czy jest w nich jakaś prawda. Ale nikogo innego. — Niebawem powiedziała: — Zdaje się, że dziewczęta już skończyły. Dobranoc, uciekajcie do łóżek! Dobranoc, Euryklejo! Wkrótce czworo nas siedziało razem przy ognisku. Rzadko czułam się tak skrępowana. Czekaliśmy, aż matka przemówi; po chwili spytała Ajtona: — Nie masz więc żadnych wieści o moim synu Laodamasie? — Żadnych, królowo, oprócz tego, co zebrałem od twego syna i córki. Błagam, wybacz mi mój podstęp, by mówić z tobą poufnie, i pozwól wyrazić ubolewanie, jako twemu krewnemu.
128
— Kto ty jesteś? — Ojciec mój był szlachetnie urodzonym Kreteńczykiem z Tarry, matka — twoją kuzynką, Erynną, którą porwali piraci. Obejrzała go od stóp do głów i w końcu podała mu rękę. — Masz rodzinną dolną wargę — powiedziała. — Moja córka, Nauzykaa, ma taką samą. Może dlatego ciebie kocha: widząc w twojej własną twarz, podziwia ją, co jest naturalne. Skoro zaś ten rys znamionuje spokojną wytrwałość, miejmy nadzieję, że nie jesteś przeciwny poślubieniu jej. Ajton zaczerwienił się jak rozpłatany owoc granatu. Ja, sądzę, pobladłam. Nagłość tych słów była okropna. Gdyby to był ktokolwiek inny w świecie, a nie moja matka, rzuciłabym się na nią z zębami i pazurami. Przełknąwszy parę razy ślinę Ajton odpowiedział: — Królowo, krewna, prorokini. Jeśli nie stroisz sobie ze mnie żartów, jakże mam ci dziękować? Istotnie, podobne mamy wargi, sercem nie ustępujemy sobie; nierówne są jedynie nasze majątki. Odkąd po raz pierwszy wzrok mój padł na piękną Nauzykaę, myślałem niemal tylko o tym, jak zapełnić różnicę między jej bogactwem i moimi łachmanami. — Ajtonie — powiedziała matka miękko — możesz liczyć na moją nieustającą przychylność i poparcie. Żądam od ciebie tylko, byś pomścił Laodamasa i Mentora. — Są oni moimi krewnymi — odrzekł — a ja walczę w krwawych sporach aż do ostatka, gdyż tak mnie wychowano na Krecie. Opowiedział nam o Krecie — najwspanialszej wyspie na całym morzu, gęsto zaludnionej. Jest na niej dziewięćdziesiąt miast i pięć oddzielnych plemion, każde mówiące innym dialektem; Achajowie, Pelasgowie, Kydonowie z Fenicji, Dorowie dzielący się na trzy szczepy, z których jeden czci Demeter, drugi Apollona, a trzeci Heraklesa, i prawdziwi Kreteńczycy z Tarry. Drepanon, powiedział Ajton, przypomina mu nieodparcie Tarrę ze względu na swe zachodnie położenie, chlubę zyskaną na morzu, wysokie mury i żyzne wybrzeże. To do Tarry, pysznił się, przyszedł Apollo z Artemidą, żeby się oczyścić po zabiciu węża Pytona, który zagrażał ich matce Latonie; na cześć tych bóstw Tarryjczycy od wieków uprawiali łucznictwo, w którym są uznanymi mistrzami. — A ty? — spytała matka. — Stałem się sługą Apollona, kiedy wyrosłem z wieku dziecięcego — rzekł. — Mistagodzy oczyścili mnie owocami tarniny i wykonali pewne rytuały, a potem włożyli mi w dłonie rogowy łuk. Najpierw mnie nauczono strzelać pomiędzy zakrzywionymi ostrzami dwunastu toporów ustawionych w rzędzie, a potem przeszywać gardło pełznącego węża. Jedno i drugie wydaje się niemożliwe, a jednak wtajemniczony dokonywa tego w imię Apollona. Zauważywszy zdziwienie Klitoneosa Ajton wytłumaczył:
129
— Nie wtajemniczony łucznik polega na swym rozumie. Uwzględnia on siłę łuku, ciężar strzały, wiatr, psoty wyrządzane przez światło, które oszukuje oko, gdy mierzy ono odległość, szybkość i kierunek posuwania się celu; tymczasem biegły łucznik nie posługuje się przy tym rozumem, jest bowiem natchniony przez nieśmiertelnego Apollona. — Ciągle jeszcze nie rozumiem. — Czy nie rzuciłeś nigdy, ze strachu, kamieniem we wściekłego psa, który pędził za tobą, i nie trafiłeś go w samą mordę? Jeżeli tak, to jakiś bóg tobą pokierował... Kiedyś, w pobliżu Gazy, dwudziestu Filistynów spróbowało obiec nasz oddział, by nas oskrzydlić. Mój pośpiech sprawił, że chybiłem ich wodza, ale wezwawszy Apollona zastrzeliłem pozostałych dziewiętnastu, jednego po drugim; a biegnący, w zbroję odziany człowiek nie jest łatwym celem. Gdy wpatrywaliśmy się w niego niedowierzająco, nie wydał się tym zmieszany. — Choć mówi się, że wszyscy Kreteńczycy to łgarze — powiedział — kto się kiedykolwiek ośmielił zaprzeczać naszym pretensjom do mistrzostwa w łucznictwie? Nastąpiła długa cisza, którą w końcu przerwała matka mówiąc: — Czas iść spać, dzieci. Nie chcę słuchać, co wy sobie we troje uknuliście; tylko niechaj to będzie ku czci tego domu i zadowoleniu naszych ukochanych duchów. Ajtonie, przyślę ci składane łóżko, koce, prześcieradła i puchową poduszkę. — Dziękuję ci, królowo, ale ja przyzwyczaiłem się do spania bez wygód, a każda taka dbałość o mnie spowodowałaby komentarze. — Zgódź się przynajmniej, by ci umyto nogi. — Gdyby Eurykleja zechciała to uczynić... — Eurykleja zrobi, co jej się każe. Dobranoc. Chodź, Nauzykao! Weszłyśmy do domu, a Eurykleja poświeciła świecą Klitoneosowi, gdy się kładł do łóżka, złożyła jego chiton i wróciła, żeby umyć nogi Ajtonowi. Rozmawiali o mnie niespełna godzinę i Ajton podbił jej serce. Wpadła do mojej sypialni w wielkim podnieceniu: — Kochanie, Ajton wcale nie jest żebrakiem. On jest przebranym Kreteńczykiem szlachetnego rodu, i to bardzo dzielnym. Z intymnych pytań, które mi zadawał, wygląda, że ten zacny człowiek szalenie cię kocha. Ach, żebyż on był jednym z twoich uznanych zalotników! Obawiam się, że król nigdy by się nie zgodził na ten związek, gdyby nawet twoje uczucia... — Urwała i uśmiechała się do mnie z przyjazną dociekliwością. Już i tak było niedobrze, kiedy Klitoneos i wuj Mentor postanowili skojarzyć mnie z Ajtonem; jeszcze gorzej, gdy moja matka zdała sobie sprawę, że ja jego kocham, i publicznie to wypowiedziała; ale jak Eurykleja zaczęła na tę samą nutę, dławiąc się z wściekłości wypaliłam: — Ufam, że dawałaś temu kreteńskiemu poszukiwaczowi przygód wymijające odpowiedzi, nianiu? Wygląda na to, że zapominasz o swoim stanowisku. Wolno niewolnikom roztrząsać między sobą sprawy ich właścicieli — kto im może zabronić? — ale zdradzanie zaufania wobec obcych to czysta niegodziwość!
130
— Kochanie, czy w ten sposób mówi się do staruszki, która niańczyła ciebie na kolanach, ocierała łzy, kiedy stłukłaś sobie nosek, i uczyła, jak wić wianki ze stokrotek? Nie powiedziałam Kreteńczykowi niczego, co chciałabyś przed nim zataić. Ponadto, kiedy myłam mu stopy, poznałam od razu, że jest z rodziny twojej matki. Oni wszyscy mają wysokie podbicie i taki długi drugi palec. Pomyśl tylko, okazuje się, że on jest synem biednej Erynny! Często ci opowiadałam, jak ją ukradziono. Lata całe nie mogłam przyjść do siebie z żalu i wstrząsu. Ajton jest twoim kuzynem, dziecko. Spójrz tylko na jego dolną wargę. — A niech kruki pożrą jego dolną wargę! — krzyknęłam. Potem widząc, że zraniłam jej uczucia, objęłam ją i zaczęłam szlochać. — Och, nianiu, jestem taka nieszczęśliwa. Czy mogę kiedykolwiek wyjść za niego za mąż? By zaspokoić zalotników i ocalić nasz dom od zagłady, obiecałam wskazać, który będzie moim mężem. Nalegają, by wesele odbyło się jutro wieczorem. Jeżeli za boskim wstawiennictwem ojciec przedtem nie powróci, jak zaspokoję pragnienie mego serca? Eurykleja klepała mnie po plecach i gładziła włosy. — Czemu nie obwieścisz, że zgodziłaś się poślubić właśnie jego? — Nie mów głupstw. Oni by nigdy na to nie przystali. — No więc, kochanie, musisz zrobić w Drepanon, co Medea zrobiła w Drepane. Zmarszczyłam czoło. — Demodok śpiewał nam o „Złotym Runie” przed dwoma laty — podpowiedziała Eurykleja. — Na pewno przypominasz sobie? — Och, nianiu najdroższa, bogini mówi przez twe zwiędłe usta. Przecież tak będzie najlepiej! Opowieść brzmiała mniej więcej tak: Medea, zbiegłszy z Kolchidy w towarzystwie Jazona, schroniła się w Drepane, gdzie królował Alkinoos. Kiedy kolchidzki admirał wysłany w pościg zażądał wydania jej i Złotego Runa, które Jazon ukradł, Alkinoos odłożył odpowiedź do następnego dnia. Na to królowa Arete, litując się nad Medeą, uprosiła go, by zważył, jaka okrutna śmierć czeka uciekinierkę, gdy ją zawiozą do domu. Alkinoos odparł, że nic nie obiecuje, ale zobaczy, co się da zrobić. Arete jednakże namówiła go, by jej wyjaśnił konsekwencje prawne ucieczki Medei, które można tak streścić: „Jeśli Medea jest jeszcze dziewicą, musi powrócić do Kolchidy; jeżeli nie, ma prawo pozostać z Jazonem”. Arete pośpiesznie urządziła kochankom ślub w Jaskini Makris i kiedy nazajutrz Alkinoos wydał swój sąd, byli już mężem i żoną. Kolchowie odpłynęli więc obrażeni, a Jazon i Medea udali się do Koryntu, gdzie zostali królem i królową. Szept i cichy odgłos bosych stóp na korytarzu. Eurykleja wstała rozzłoszczona. — Co to? — zapytałam. — Melanto i jej towarzyszki-nierządnice idą, jak sądzę, na spotkanie z kochankami. Kiedy ty poszłaś spać, słyszałam odgłos ukradkiem odryglowywanych drzwi frontowych. Umkną do ogrodu przez dziedziniec biesiadny, boczną furtką, którą nie tylko zarygluję, ale jeszcze zamknę na klucz.
131
— Co chcesz zrobić? — Złapię je! I poproszę królową, żeby mi pozwoliła wychłostać je jutro bykowcem. — Nie, zostaw to mnie, Euryklejo. Mogłyby na ciebie napaść. Wykradłam się z sypialni i idąc za nimi w bezpiecznej odległości po schodach, doszłam do dziedzińca biesiadnego w chwili, gdy ostatnia ze służących zniknęła w ogrodzie. Wówczas zamknęłam i zaryglowałam drzwi. Nagle zajaśniało światło. To Ajton cisnął w ogień trochę suchych wiórów i parę smolnych szczap sosnowych. — Stój i nie ruszaj się — mruknął — jeśli chcesz mieć całą głowę. — Skoczył ku mnie machając ciężkim polanem. Roześmiałam się. Ajton także się śmiał i wziął obie moje dłonie w swoje. — Jakże jesteś piękna przy blasku ogniska — rzekł. — Tak, światło ogniska jest litościwsze niż słońce — przyznałam. — Lecz po co mi przypominasz moją bladą cerę i nieregularne rysy? — Silne cienie, które rzuca ogień — wytłumaczył wcale nie zbity z tropu — podkreślają śliczne ukształtowanie twego nosa i kości policzkowych... — Które tak silnie przypominają twoje własne — powiedziałam uwalniając dłonie. — Żeby zmienić temat, kto wyszedł tymi drzwiami? — spytał. — Grupa głupich kobiet z Melanto na czele, tą, która była niegrzeczna wobec ciebie. Ich kochankowie czekają pod drzewami. Nie rozumiem, czego one dla siebie oczekują za takie zachowanie. Może kochankowie obiecali, że uznają je za swoje nałożnice i dadzą im coś w zapisie, gdy nasze włości zostaną sprzedane? Albo że umieszczą je jako uświęcone prostytutki w świątyni Afrodyty, jeśli okażą się ochoczymi uczennicami w sztuce miłości? Jest to zaszczytny i podniecający zawód dla początkujących, bez wątpienia; lecz w miarę upływania miesięcy zatęsknią prawdopodobnie do krosien, kądzieli i szczotki do szorowania. — Nie mogłem zasnąć, obracałem się na swym posłaniu z wołowych skór, jak kozi żołądek przypiekany na ogniu. — Niepokoi cię jutrzejszy dzień? Myślałam, że jesteś doświadczonym żołnierzem? — Myślisz o jutrzejszej bitwie? Nie, nie! Skoro plan uderzenia został ustalony, nie poświęciłem tej sprawie ani jednej myśli, choć bogowie tylko wiedzą, co zrobimy, gdy osiągniemy zwycięstwo — bo wygląda na to, że będziemy musieli albo zbiec z kraju, albo wyzwać do walki całą elymejską armię. Ale co się przejmować? Księżniczko, to ty mi nie dawałaś zasnąć. Mogłaś sądzić, że to, co mówiłem nad Rejtronem, gdy wychwalałem twoją piękność, było jedynie retoryką, choć istotnie było wówczas w mojej mowie coś sztucznego, bowiem krasomówstwo zawsze ma charakter mało intymny. A jednak była to miłość od pierwszego wejrzenia; tylko obecność twych panien służebnych i strach, że się zniecierpliwisz, wstrzymały mnie od wypowiedzenia tego tak porywczo, jak mówię teraz. Najdroższa, ty jesteś światłem moich oczu, krwią w moich żyłach, oddechem moich piersi.
132
Objął mnie silnymi ramionami, ale odepchnęłam go dając do zrozumienia, że nie żartuję. — Ja nie nazywam się Melanto — powiedziałam dysząc ciężko. — Nazywam się Nauzykaa. — Jestem na twoje rozkazy. — Pójdź więc tymi schodami do pokoju na wieży, gdzie śpi Klitoneos. Przyprowadź go tutaj. — Po co? — Przyprowadź go tu! Wkrótce wszedł Klitoneos chwiejąc się, po dziecinnemu przecierając oczy, wyraźnie niezadowolony, że go obudzono po tak ciężkim dniu. Chłopcy w jego wieku mogą spać, ile się da. — Bracie — powiedziałam — dziś w nocy zawieramy ślub z Ajtonem. Czy oddasz mnie jemu? Klitoneos wyglądał na zgorszonego. — W takim pośpiechu, siostro? — W takim pośpiechu. Nie, on mnie jeszcze nie uwiódł, jeśli to masz na myśli. — Ale co z zaręczynami, co z wianem? — Niechaj on ci da swoją sakwę z ciepłym jeszcze żołądkiem kozim. To jest wszystko, co posiada; zalotnik nie może dać więcej niż wszystko, co ma. — A strój ślubny? — Niech włoży najlepsze szaty zmarłego. Są w sam raz na niego, a duch będzie się czuł pochlebiony. No, bracie, dość sprzeciwów. Jedynym możliwym do przyjęcia powodem, aby nie wybrać żadnego z zalotników, jest to, że jestem już zaślubiona; zbraknie im wymówki do przebywania u nas. — Co, jak myślisz, powie na to ojciec? — Jeżeli Ajton sprawi, że zwyciężymy, ojciec go przyjmie z radością. Jeśli zawiedzie — nikomu z nas nie będzie można czynić wyrzutów za odbycie ceremonii ślubnych, bo wszyscy będziemy martwi: ty i Ajton zginiecie z rąk zalotników, a ja ze swych własnych. — A nasza matka? Czy jesteś pewna jej zgody? Chociaż niczego bardziej nie pragnę nad to, by ujrzeć ciebie jako żonę Ajtona, nie śmiem się jej sprzeciwiać. — Nie może odmówić swojej zgody, kiedy Ajton w zamian za natychmiastowy ślub ofiarowuje uratowanie królestwa. Tymczasem matka stała cichutko z Eurykleją w drzwiach i słyszała większą część rozmowy. — Klitoneosie — rozkazała — obudź ludzi na dziedzińcu ofiarnym. Każ im przynieść ofiary przebłagalne Herze, Artemidzie i Mojrom. Nie trzeba im mówić, po co są potrzebne zwierzęta. Pochodnie z drzewa cierniowego — mamy ich kilka na wieży.
133
Kwiaty i fletnie? Nie, szacunek dla zmarłego wzbrania ich, jeśli nie minęły trzy dni od śmierci. Pigwa w cukrze; jest tego jeszcze całe pudełko w spiżarni. Chciałabym zaczerpnąć wody oczyszczającej ze Źródła Nimf. Zresztą głupstwo, możemy ułagodzić je kiedy indziej; nasze własne źródło wystarczy. — A Ktimena? — spytał Klitoneos. Wiecznie ta Ktimena. Tak, jej nie można powierzać sekretu. Ale czy nie zbudzi jej ruch, kwik świń zarzynanych na ofiarę Mojrom i chór głosów śpiewających Hymenajos, choćbyśmy nie wiem jak cicho to robili? W końcu postanowiliśmy wezwać ją na świadka zrękowin i wbiegłszy na górę zapukałam do drzwi jej sypialni. Nie odpowiedziała. Weszłam i zawołałam: — Ktimeno! Ktimeno! — Wciąż brak odpowiedzi. Ostrożnie przysunęłam się do łóżka i wyciągnęłam rękę, by dotknąć jej ramienia. Posłanie było jeszcze ciepłe, a łóżko puste; kiedy zaś wróciłam na dół, jedyne choć sromotne wyjaśnienie, do jakiegośmy doszli, było, że wyszła ze służebnymi do ogrodu w tej samej co i one sprawie. Nie mieliśmy jednak czasu na próżne rozmyślania. Przyrzekliśmy sobie wierność u stóp tronu ojca, w obecności mojej matki, Klitoneosa i Euryklei, Ajton zaś uroczyście wręczył Klitoneosowi, jako wiano, starą wytartą sakwę zawierającą kozi żołądek. Służebne i służący stali dokoła nas z wybałuszonymi oczyma. Przysięgli milczeć i nie złamaliby przysięgi, choćby mieli umrzeć. Zostaliśmy z Ajtonem ceremonialnie umyci przez naszą świtę, każde z osobna, w krynicznej wodzie ze źródła spod bramy; potem nas ubrano w weselne stroje i uwieńczono liśćmi. Co mi tam, że mojej szacie ślubnej brakło z tyłu hau! Klitoneos szybko pozarzynał zwierzęta — kwik świń przechodnie mogli sobie tłumaczyć jako odgłosy ofiar przebłagalnych składanych Mentorowi — a ja wrzuciłam jeszcze jeden kosmyk włosów w ogień na pożegnanie z Ateną, której dziewiczą kapłanką już nie mogłam być, choć do dziś ją wielbię. Potem podzieliłam się z Ajtonem plasterkiem pigwy w cukrze, który się zjada w imię Afrodyty, zapaliliśmy od trójnogów z ogniem pochodnie z drzewa cierniowego i rozdawaliśmy słodycze, gdy tymczasem nasza świta śpiewała Hymenajos — ale łagodnie, cichutko, żeby wrzawa nie doszła do ogrodu. Piliśmy też wino z miodem. W końcu służebne zaprowadziły mnie przy świetle pochodni na dziedziniec biesiadny, wycałowały i odeszły na palcach. Przyszedł Ajton ze świecą w ręku i znalazł mnie drżącą obok trójnogu z ogniem. Rozwiązał mi przepaskę i unosząc w górę położył nagą na skórze białego wołu przykrytej owczymi, które były jego posłaniem. Żadne z nas nie wymówiło ani słowa, a nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jak przemożnie gwałtowna jest bogini Afrodyta. Doprowadza ona do szaleństwa swych czcicieli, mieszając ból z przyjemnością, miłość i nienawiść, radość i wściekłość w całopalnej ofierze namiętności, wyzbywa całego wstydu, całej pamięci rzeczy minionych, wszel-
134
kiej troski o przyszłość. Jednak walczyłam przeciw bogini; wspomniawszy biedną, głupią Ktimenę postanowiłam zachować swoją kobiecą dumę. Nie wolno mi pozwolić, by Ajton dowiedział się, że kocham go więcej niż cały świat, więcej niż siebie samą, więcej niż cokolwiek istniejącego, oprócz bogini Ateny, którą przyzywałam w milczeniu, by dała mi siłę. O szarym świcie zostawiłam Ajtona i poszłam do domu zbudzić Eurykleję, która pośpieszyła uprzątnąć ślubny strój Ajtona, zwęglone resztki pochodni cierniowych i inne ślady uroczystości. Kiedy to zrobiła, kazała służącym bielić krużganki, jak było uzgodnione, a ja spałam na swoim wąskim łóżku aż do białego dnia, śniąc o Złotym Runie. Ajton zaś pozostał w naszym łożu małżeńskim i śnił o mnie.
DZIEŃ ZEMSTY Był to ciężki ranek. Kiedy świst pędzli do bielenia zrobionych z oślej trawy i cichy śmiech kobiet zbudziły Ajtona, poszedł na dziedziniec ofiarny i modlił się cicho do kreteńskiego Zeusa: „Panie, jest to dzień nad dniami, po nocy nad nocami. Udziel mi dwóch łask: szczęśliwych słów od pierwszej spotkanej osoby i szczęśliwego znaku z nieba!” Czy uwierzylibyście? Zaledwie skończył mówić, a tu odległy grzmot potoczył się po błękitnym i bezchmurnym niebie; zaś na ten dźwięk jedna z naszych sykulskich niewolnic spojrzała znad ciężkich żaren, w których mełła pszenicę zmieszaną z jęczmieniem, i wypowiedziała te szczęśliwe dla Ajtona słowa. Powinnam wyjaśnić, że mając słabe płuca kobieta ta była ostatnią z sześciu, którym zadano tę robotę jeszcze przed świtem. Inne wśliznęły się już z powrotem na swoje słomiane sienniki, żeby się zdrzemnąć. Wszystkie nasze dziewczęta muszą od czasu do czasu odbyć swoją kolej przy żarnach: to dobre ćwiczenie. Jak powiada mój ojciec: „Niewolnik, który nie pozbywa się w codziennym pocie złych humorów swego ciała, jest ponury i z pewnością zachoruje”. Ale, jak powiadają kapłani Apollona: „Wszystko w miarę”, a nadzwyczajne spożycie chleba, odkąd moi zalotnicy zaczęli nas dręczyć, spowodowało, że praca przy żarnach stała się dziesięć razy dłuższa i bardziej nużąca niż dotychczas. Te szczęśliwe słowa były następujące: „Ojcze Zeusie, komuż tak zgodę wyrażasz piorunem? I to z jasnego nieba! Czy jakiś strapiony mąż szlachetny wzniósł do ciebie modły i zastał cię w dobrym humorze? Jeśli tak, to proszę, wysłuchaj biednej niewolnicy i spełń również jej życzenie! Litościwy Zeusie, niech dzień dzisiejszy ujrzy kres bezczelnych ucztowań! Te żarna ścierają mi życie i druzgocą plecy. Niechaj żarłoczni zalotnicy nigdy już nie jedzą mąki, co się z nich sypie!” Ajtonowi serce skoczyło w piersi i głośno pomodlił się do Apollona: — Łuczniku Apollonie, którego jestem sługą, sprzyjaj mi w dniu święta twojej zemsty! — Była to bowiem rocznica zwycięstwa boga nad Pytonem, a wybraliśmy ją, by stała się także dniem naszej zemsty. Tymczasem Klitoneos wziął włócznię ze stojaka i poszedł z Argosem przy nodze na publiczne składanie ofiar Apollonowi. Eurykleja pilnowała, by dziewczęta bieliły pra-
136
cowicie, a gdy skończyły jedną ścianę, kazała im naczerpać wody, założyć na ławy purpurowe narzuty, poustawiać na stołach kielichy, czary dwuuszne i misy i usłać podłogę świeżo ściętym jałowcem. Niezadługo Eumajos przypędził trzy wspaniałe wieprze, a spotkawszy Filojtiosa, który przywiódł jałówkę i parę tłustych kóz przewiezionych z Hiery, pozdrowił go: — Zacny przyjacielu, królowa pragnie cię zobaczyć. Kiedy Filojtios wrócił, zastał Melantiosa znów obrażającego Ajtona. — Ty jeszcze tu, zawalidrogo? — pieklił się. — Mało jadła zebrałeś wczoraj, że jeszcze dziś chcesz żebrać? Gdzieś je wpakował? Nie mów mi, że zjadłeś przez jedną noc cały kozi żołądek i te inne resztki! Uważaj no, bratku! Jak mi spłatasz jakiegoś figla, to się pobijemy. A sądzę, że potrafię troszkę mocniej bić niż Iros. Ale wtrącił się Filojtios. — Ten człowiek jest pod opieką królowej — powiedział — bo uradował ją wieścią o księciu Laodamasie. Jeśli okaże się ona prawdziwa, skończą się wkrótce kłopoty. Król i książę Laodamas wygonią tych przeklętych łotrów na zbity łeb, a ty, zdrajco, dostaniesz, na co zasłużyłeś! Potem podszedł do Ajtona, uścisnął mu dłoń i powiedział: — Nazywam się Filojtios, jestem na twoje usługi. Melantios usunął się z dziedzińca. Filojtios nie należał do ludzi, z którymi chciałby się kłócić. Mniej więcej po godzinie wszedł do pałacu Klitoneos, a za nim zalotnicy, którzy zrzucili chlajny na ławy i nie tracąc czasu jęli składać ofiary ze zwierząt dostarczonych przez Eumajosa i Filojtiosa. Ponieważ byli głodni, kazali swym służącym upiec wątróbki, nerki, móżdżki i tym podobne rzeczy na olbrzymim ruszcie i zażądali wina i dużej ilości chleba. Bulgotały też na ogniu dwa ogromne kotły zawierające świńskie nóżki, krowie kopyta, ozór i flaki, do których dodano jęczmień, bób oraz jarzyny. Reszta mięsa piekła się na rożnach z drzewa granatu i pięciozębnych widelcach. Eumajos, Filojtios i Melantios podawali do stołów, bo inni służący jeszcze pracowali w stajniach i w ogrodzie; nie była to pora obiadu. Klitoneos zawołał do Ajtona: — Żebraku, chodź, usiądź ze mną przy tym stole! — Stół był ustawiony na progu, tuż za frontowymi drzwiami, gdzie trzymały straż dwa psy z czerwonego kamienia. Klitoneos napełnił pozłacany kielich dla Ajtona i głośno powiedział: — Cypryjczyku, możesz polegać na mnie, że będę cię osłaniał od zniewag i ataków, chociaż ci nieproszeni goście często zapominają, iż są w pałacu, a nie w wiejskiej karczmie, i tak się też zachowują. Słyszycie, panowie? — Skinął na Eumajosa, a ten podał Ajtonowi (wcześniej niż komu innemu) misę z parującym mięsem. Podniósł się pogardliwy szmer przerwany przez Antinoosa, który już przyszedł zupełnie pijany.
137
— No — rzekł — musimy jeszcze jakiś czas znosić przechwałki księcia Klitoneosa, bo nie sądzę, żeby Mojry odmierzyły mu bardzo długie życie. Ktesippos buchnął śmiechem, a potem krzyknął: — Towarzysze, nasz żebrak dostał już tyle jedzenia, że mogłoby ono nasycić całą kuźnię kowali, a skoro książę Klitoneos okazał grzeczność wobec tak wybitnego obcokrajowca, nie chciałbym i ja pozostać w tyle. Oto jest mój udział, jeśli zaś jest zbyt twardy do strawienia nawet dla jego strusiego żołądka, niech go przekaże Gorgo, gęsiarce, lub jakiejś innej pokornej a zasługującej na to osobie. Melantios przyniósł mu michę rosołu, a on, wyjąwszy jedno z krowich kopyt — ponieważ było gorące, wziął je przez jedną z naszych najlepszych purpurowych narzut — cisnął nim w Ajtona. Z uśmiechem bezradosnym, jak na posążkach rogatych mężczyzn z brązu, które sprowadza się z Sardynu, Ajton skłonił głowę i pocisk uderzył w ścianę. Porywając włócznię Klitoneos wybuchnął: — Szczęście, że kopyto nie trafiło w mego gościa, Ktesipposie! Gdyby nie uchylił na czas głowy, byłbym cię przekłuł jak prosiaka. Moja cierpliwość też ma swój kres. Nie wątpię, że postanowiliście mnie zabić, lecz strzeżcie się, pierwej zabiorę z sobą paru z was do Hadesu. Panie mój, Agelaosie, jako najszlachetniej urodzony po mnie z obecnych tu Trojan, musisz mi pomóc utrzymać porządek. Czyż Rada, wybierając cię na regenta w zastępstwie króla, upoważniła cię, byś spokojnie patrzył na publiczne obrażanie jego syna? Agelaos odrzekł uśmiechając się: — Ktesippos jest wesoło nastrojony. Nie zwracaj uwagi na jego figle, które odzwierciedlają żywotną a szczodrą naturę. Musisz pamiętać, krewniaku, że odeszliśmy od miejskich obchodów ku czci Apollona — zaraz po wstępnych modłach i ofiarach — na twoje osobiste zaproszenie. Obiecałeś, że dzisiaj księżniczka Nauzykaa wyraźnie wskaże męża, którego zamierza poślubić, do czego ją nakłaniano co najmniej parę lat. Skoro uczyni to, skończy się ciągłe ucztowanie i nie będą musiały się powtarzać niemiłe sceny, nad którymi równie głęboko jak i ty boleję, lecz sądzę, że ty jesteś za nie odpowiedzialny. Tylko jeden z zalotników, Sykańczyk Teoklimenos, dostrzegł brak broni pod arkadami; nie zwiodło go też pobielenie jednej ściany. Rzucił bystry pytający wzrok na Klitoneosa, który ostrzegawczo uniósł lekko włócznię i wskazał boczne drzwi. Teoklimenos wstał drżący ze stołka. — Oczy mi ciemność zakryła — rzekł. — Widzę dziedziniec pełen duchów i słyszę w powietrzu głos żałoby. Wybaczcie mi, towarzysze, że zostawię was i pójdę błagać Apollona na placu targowym. Biegiem przemknął przez dziedziniec. Patrzyli na to wszyscy. Antinoos czknął:
138
— Słowo daję, to najzręczniejsza wymówka, jaką kiedykolwiek słyszałem! By pokryć zamieszanie, gdy go przycisnęło w brzuchu i narobił sobie wstydu... — Jazgot śmiechu zagłuszył resztę tego obrzydliwego gadania. Chodziłam przez chwilę tam i z powrotem po swojej sypialni. Dolios, ogrodnik, potknął się na nieżywym ciele Ktimeny ukrytym w wysokiej trawie w rogu sadu przy grzędzie melonów. Przykazałam mu, żeby nic nikomu nie mówił i zostawił ją tam, gdzie leży — tłumacząc, że nie moglibyśmy wziąć udziału w obrządkach pogrzebowych, póki nie obwieszczę swojego wyboru. Mogę też od razu powiedzieć, że nigdy nie odkryliśmy, kto zabił Ktimenę i dlaczego. Gardło miała przecięte od ucha do ucha, a potem ktoś najwidoczniej przyciągnął ją do tego miejsca ukrycia. Mój osobisty pogląd jest taki, że podejrzewając Melanto o romans z Eurymachem, przyłączyła się do grupy dziewcząt, które w ciemności nie zdawały sobie sprawy, kim była. Potem poszła za Melanto i albo poderżnęła sobie gardło, gdy podejrzenia okazały się niebezpodstawne, albo może zrobił to Eurymach (który nigdy nie wahał się przed morderstwem). Nieważne. Przekleństwo bursztynowego naszyjnika złączyło Klimenę z mym bratem Laodamasem w bezmiłosnym Hadesie. Wiadomość ta przepełniła mnie spokojnym gniewem. Weszłam do pustej sali tronowej i nie zauważona usiadłam na krześle tuż za frontowymi drzwiami, skąd mogłam wszystko słyszeć. Kiedy na odgłos pijackiego śmiechu — kazałam Pontonoosowi napełniać kielichy i czary aż po brzegi — stało się wreszcie jasne, że nadeszła pora czynu, wymknęłam się znowu i przywołałam Eurykleję. — Euryklejo — powiedziałam — daj mi, proszę, klucz od składu! Poszła ze mną i pamiętam, że kiedy odczepiwszy rzemień umocowany do klamki otworzyła zamek i pchnęła drzwi, zawiasy wydały głośny, mściwy ryk, jak ryk świętego byka, który widzi, że ktoś ośmiela się wkroczyć do okólnika. Widziałam w tym dobry znak. W dniach krytycznych wypatruje się wszystkich możliwych znaków woli bogów; należy jednak uważać, aby nie dać się zwieść dwuznaczności, w którą lubią oni spowijać swoje zamysły. Wzięłam czternaście wypchanych sykulskich kołczanów, które tu ukrył Klitoneos, odnalazłam skrzynkę spiżowych i żelaznych krążków używanych do gry, a potem sięgnęłam drżącymi dłońmi tam, gdzie wisiało długie, rzeźbione, świecące złote puzdro ozdobione rytymi obrazkami z dawnych czasów. Na szczęście moja kochana przyjaciółka Prokne zamieszkała w pałacu, ponieważ ojciec jej popłynął na Elbę. Ona i Eurykleja zdołały dźwignąć dużą ciężką skrzynkę z krążkami, ja zaś niosłam złote puzdro i naręcz kołczanów. — Chodźcie — powiedziałam i weszłyśmy gęsiego do cichej sali tronowej, a stamtąd na zatłoczony dziedziniec biesiadny, powoli i nie rozglądając się na boki. Zatrzymałam się przy głównej kolumnie, która podpiera arkady, i ku swemu zdumieniu byłam zupełnie opanowana.
139
Zalotnicy zdziwieni i zadowoleni, że jestem ubrana w ślubną szatę i wieniec świeżych kwiatów — był to bowiem trzeci dzień po pogrzebie — zaczęli bić w stoły rękojeściami noży i podnieśli głośny okrzyk radości. Wyraziłam uznanie lekkim skinieniem głowy, nim jeszcze położyłam swój ładunek i przemówiłam: — Panowie moi, książę Klitoneos postanowił nie wybierać dla mnie męża, który mógłby się okazać niemiły królowi i przezornie pozostawił decyzję mnie. Ponieważ może ona wywołać zawiść, odwołałam się do bogini Ateny. Bogini ukazała mi się wczoraj we śnie i powiedziała, co następuje: „Dziecko, wybierz mężczyznę, który ma najpewniejszą rękę i najbystrzejsze oko spośród wszystkich, co zasiadają przy stołach bliższego dziedzińca; ponieważ zaś jutro jest święto Apollona Łucznika, pamiętaj o łuku Filokteta!” Co mogłoby być prostsze? Homer opisuje, jak Izander i Hippolochos współubiegali się o królestwo Likii w zawodach łuczniczych; a tu, chociaż nagroda jest mniejsza, zaciekle wadzi się o moją miłość ponad stu szlachetnie urodzonych, namiętnych konkurentów. Smagnęłam ich tymi słowami jak biczem. — Byłoby to nie tylko nudne — ciągnęłam dalej — dla tak wielu konkurentów współzawodniczyć w strzelaniu tym samym łukiem, ale także, obawiam się, spowodowałoby kłótnie o pierwszeństwo. Przeto, by ograniczyć liczbę biorących udział, wyznaczyłam prościutką próbę zręczności. Mój brat Klitoneos ustawi na dziedzińcu dwanaście palików w rzędzie jeden za drugim i każdy z zalotników może rzucić tylko jeden krążek. Ci trzej, którzy trafią najdalsze paliki, będą mogli wziąć udział w zawodach łuczniczych polegających na przeszyciu strzałą głowic toporów. Łuk, którego im pożyczę, ma swoją historię; to łuk Filokteta, najsławniejsza pamiątka po bohaterach w całej Sycylii. Należał do samego Heraklesa, który przekazał go Filoktetowi, gdy wstąpił na stos całopalny na górze Eta. Tym to orężem Filoktet strzelił Parysowi najpierw w dłoń, a potem w prawe oko, kończąc w ten sposób wojnę trojańską. Moje przemówienie wywołało sporo zamieszania, oczekiwano bowiem, że wybiorę któregoś z zalotników, których pochwalał mój ojciec. Jeżeliby całe towarzystwo przyjęło mój sposób rozstrzygnięcia sprawy, posiadający boskie zatwierdzenie, oni też będą musieli pogodzić się z wynikiem i zmienić swoje plany. A ci młodzi ludzie, których dary nie były specjalnie piękne, sądząc, iż oto nadarza się okazja polepszenia swej pozycji, dzikim wrzaskiem wyrazili zgodę. Klitoneos wziął zaraz motykę i wykopał długą bruzdę na udeptanej ziemi dziedzińca; umocował następnie kołki co trzy kroki, mocno ubijając wokół nich ziemię butem. Potem wyrysował linię, spoza której zawodnicy mieli rzucać krążki. — Możecie zaczynać, moi panowie — rzekł krocząc na swoje miejsce. Chociaż Antinoos był pijany, wymyślił sprytny sprzeciw. Przypomniawszy nam, że Apollo zabił niegdyś przypadkowo krążkiem Hiakyntosa, poddał myśl, że urządzenie publicznej gry w krążki w dniu święta Apollona byłoby umizganiem się do śmierci.
140
— Jednego z nas musiałby spotkać los Hiakyntosa. Nie mogę się jednak zgodzić, że zawody łucznicze będą nudne; co się zaś tyczy pierwszeństwa, możemy stawać po kolei, zaczynając od tego dzbana z winem i posuwając się z biegiem słońca, jak się podaje wino. Zdaje się, że jest dosyć strzał. Celem niechaj będzie krążek wiszący na drzwiach... tych, które prowadzą na dziedziniec ofiarny. — Znaczyło to, że on i wszyscy jego przyjaciele strzelaliby pierwsi, sądząc zaś po wczorajszych igrzyskach, zawody przerodziłyby się w farsę. Klitoneos jednakże, pomimo moich usilnych protestów; pozwolił mu przeprowadzić ten plan. Wziął z moich rąk pozłacane puzdro, odpiął klamerki i ze czcią wyjął łuk. Tak się zdarzyło, że nigdy go dotąd nie widziałam — straszna broń, wysoka na męża, a zrobiona niechybnie z pary największych rogów kreteńskiej dzikiej kozy, spojonych kowanym brązem. Ajton już go wcześniej obejrzał, kiedy był w składzie, i zaopatrzył w linkę ze skręconego lnu, cztery razy mocniejszą niż zwykła cięciwa, z pętlami na obu końcach i o dokładnie odmierzonej długości. Rogi żywej kozy posiadają pewną giętkość, z biegiem lat jednak troszeczkę tężeją, a po upływie kilku stuleci robią się twarde jak rogi jelenie. Pierwszy wystąpił Lejodes. Ponieważ był młodszym kapłanem Zeusa, przewodniczył we wszystkich ostatnich ofiarach, co zapewniło mu miejsce tuż obok olbrzymiego dzbana, z którego rozlewano wino. Wziął on łuk i strzałę, a tymczasem Eumajos poszedł przybić krążek. Wówczas Klitoneos krzyknął: — Hej tam, Filojtiosie, zarygluj drzwi od zewnątrz: mógłby ktoś wejść nieoczekiwanie i zostać zraniony. — Filojtios obszedł dookoła przejście i zrobił, co mu kazano. Stojąc na progu Lejodes zajął się łukiem, który usiłował naciągnąć obiema rękami i kolanami, ale tylko sam zgiął się wpół. — Przyjaciele — jęknął — nie dam rady tej twardej jak diament broni i stawiam dziesięć przeciwko jednemu w winie albo mięsiwie, że nikt inny nie zdoła nią zawładnąć. Wysiłek do tego potrzebny rozerwie najsilniejsze serce. Księżniczka Nauzykaa spłatała nam jeszcze jednego figla. Oparł łuk o drzwi, postawił obok strzałę i usiadł ze smutkiem. Antinoos zaczął mu wymawiać: — Co za bzdura! Jeśli Filoktet mógł go naciągnąć, to chyba jego potomkowie potrafią zrobić to samo? Nigdy nie uznawałem przesądów, że dawniej ludzie byli silniejsi albo mężniejsi niż my. Łuk troszkę zesztywniał i tyle; trzeba go przygrzać i nasmarować. Po prostu urodziłeś się w noc bezksiężycową — wiń za to matkę — i jesteś dlatego słabeusz, bez siły w przegubach i barkach, a ćwiczysz się tylko w grze w kości i kottabosie... Dobra, przyjmuję twój zakład: dwa byczki i dwa dzbany wina przeciw dwudziestu, że podołam zadaniu! Melantiosie, postaw patelnię słoniny na ogień, niech się zagrzeje; kiedy nasmarujemy łuk raz koło razu, zobaczysz wkrótce, jak odzyska swą sprężystość. Czas zamraża — tłuszcz roztapia.
141
Melantios posłuchał, po czym kilku z Antinoosowej grupy próbowało po kolei napiąć łuk, lecz bez najmniejszego skutku. Powinnam nadmienić, że Elymowie nie mają talentu do łucznictwa; większość mych zalotników nigdy nie trzymała w rękach wojennego łuku. Tymczasem na umówiony znak Eumajos i Filojtios wyszli bocznymi drzwiami nie zwracając niczyjej uwagi: Eumajos pobiegł do głównej bramy, gdzie czekał nań jego syn z grupą lojalnych pachołków i ogrodników. — Gdy usłyszycie odgłos walki — rozkazał — zaatakujcie służbę zalotników i wypędźcie ich z dziedzińca ofiarnego. Naróbcie szczęku i łoskotu, jakbyście byli całym wojskiem, i krzyczcie groźby w imieniu króla. Filojtios pobiegł powiedzieć Euryklei: — Zamknij służące w pomieszczeniach i nie wypuszczaj. Potem Eumajos wrócił przez te same drzwi, a Filojtios zamocował je z zewnątrz na zasuwę i kawałek liny z Byblos i dopiero wtedy powrócił na dziedziniec przez salę tronową. Teraz Eurymach wyrwał łuk z rąk Noemona. Chociaż go jednak obracał powoli w żarze ogniska i obficie natłuścił, nie więcej zdziałał niż inni. — A niech go Hades pochłonie! — krzyknął. — Lejodes miał słuszność. On złamie każde serce i każdy grzbiet! Antinoos roześmiał się. — Po rozważeniu tej kwestii — wycedził — doszedłem do wniosku, że naciągnięcie łuku w święto Apollona jest jeszcze większym błędem niż rzucanie krążków. Herakles używał tego łuku w wielu niezwykłych czynach podczas swych prac: obaj jednak z Apollonem, jako konkurujący łucznicy, wiecznie się kłócili. Mało tego, ich wrogość przeszła kiedyś w otwartą bijatykę, kiedy Herakles wyciągnął trójnóg spod kapłanki Apollona, Herofili, i uniósł go z sobą, aby założyć własną wyrocznię. Ojciec Zeus musiał ich rozdzielać piorunem. Sądzę, że sam Apollo usztywnił ten łuk — może ze złości, żeśmy opuścili publiczne obchody jego święta. Odłóżmy więc tę próbę do jutra i przebłagajmy boga ofiarami z tłustych kóz, które nam przypędził Filojtios. Jutro nie będzie dniem tak osobliwego święta, i oby najlepszy zwyciężył! Przyklaśnięto Antinoosowi za ten świątobliwy i dowcipny pomysł. Przypuszczam, że zamierzał zabrać ze sobą łuk, który teraz leżał na owczej skórze przy ogniu w pewnej odległości od drzwi, i zastąpić go nazajutrz równie wielkim, ale dogodniejszym. — Apollonie, Apollonie, sprzyjaj nam! — zawołał. Wszystkie czarki i puchary spiesznie zostały napełnione i każdy zalotnik, zanim wysączył kielich aż do fusów, spełnił bogu obiatę. W tym momencie Ajton pochylił się i podejmując Klitoneosa za kolana rzekł: — Łaski, mój książę! Gdy wrócę do domu na Cypr (oby to rychło nastąpiło!), przyjaciele moi i krewni spytają: „Co zobaczyłeś? Czego dokonałeś?” A wyliczywszy swe
142
przygody w Egipcie, Palestynie i Libii pragnąłbym dodać: „Potem udałem się w podróż do Drepanon, gdzie przechowują słynny łuk Filokteta Fokajczyka, który zakończył wojnę trojańską. Syn króla wyjął to cudo z rzeźbionego, złoconego puzdra rytego w sceny prac Heraklesa i pozwolił mi wziąć go do rąk.” Pozwól mi, błagam, ziścić tę nadzieję, choć niewątpliwie napiąć go nie zdołam, skoro nie ma we mnie fokajskiej krwi, którą się szczyci wielu twych dzielnych przyjaciół. Było to hasłem do udanej zwady pomiędzy mną a Klitoneosem. Kiedy udzielił tej łaski Ajtonowi, ja miałam natrzeć na niego mówiąc: „Co, pozwalasz żebrakowi profanować tę świętą relikwię brudnymi palcami? Szukasz kłótni? Połóż no mi zaraz łuk do puzdra i zamknij go w składzie”. Klitoneos miał wrzasnąć: „Mam pełne prawo dać łuk, komu tylko zechcę, i nie wtrącaj się, proszę. Idź teraz do swoich pokojów, zajmij się własną robotą i pilnuj służebnych. Twoje zadanie na dziś już skończone i ja tu jestem panem. Eumajosie, przynieś mi łuk!” Musieliśmy odegrać swoje role dość przekonywająco, bo podniósł się głośny śmiech, który przeszedł w ryk, kiedy Eumajos z wahaniem podniósł łuk i przeniósł go przez dziedziniec do Klitoneosa. Klitoneos z wyrazem udanej pogardy podał go Ajtonowi. Tupnęłam nogą i wybiegłam trzasnąwszy za sobą niby w gniewie drzwiami. — Ktoś będzie miał dziś wieczorem podrapaną twarz — szydził Ktesippos — na dowód, kto jest panią w pałacu. Ajton miłośnie trzymał łuk w dłoniach, ważył go i obracał, jakby podziwiając jego stary wyrób. Modlił się skrycie do Apollona i Heraklesa, błagając, by zawiesili swój spór i razem kierowali jego strzały. Zalotnicy poszturchiwali się łokciami i podśmiewali się: — Patrzcie go! Znawca łuków... Zbiera je niechybnie, stary włóczykij. A może sam by je chciał wyrabiać? Ajton odezwał się łagodnie: — Panowie, co za cudowny łuk, nawet nie naciągnięty! Ale o ileż cudowniejszy, gdy naciągnięty! — Ujął lnianą linkę i nagłym władczym ruchem uchwycił róg, przegiął go wolno i bez wysiłku, aż pętla weszła w nacięcie. Mógłby być muzykiem, który mocuje nowe jelito w swej formindze, tak łatwo mu to przyszło. Potem usiadł ponownie, spróbował kciukiem cięciwy wprawiając ją niby w jaskółczy świergot, sięgnął po strzałę i jakby od niechcenia wypuścił ją, ze świstem szyjącą powietrze, w krążek przybity do drzwi. Ugodziła w sam środek celu, a grot jej przeszył grubą dębową deskę. Następnie, zwracając się do Klitoneosa ze swobodnym uśmiechem, rzekł: — Książę, upieram się przy obietnicy twojej siostry. Napiąłem łuk, trafiłem w środek tarczy, jestem więc mężem Nauzykai. Czy uznajesz moje roszczenia? — Uznaję je publicznie. — To dobrze. Teraz mam inny cel do ugodzenia. Pewien obecny tu mąż zabił zdradziecko mego współplemieńca. Przyszedłem tu, by go pomścić, krew za krew. Antinoosie, przygotuj się na spotkanie czarnej śmierci.
143
Antinoos właśnie wznosił do ust dwuuszną czarę, gdy strzała przeszyła mu równiutko grdykę i wyszła karkiem. Runął bijąc kurczowo rękami i nogami, wywrócił stół i rozsypał po podłodze chleb i mięso. Krew trysnęła nosem i ustami na całe dobre jadło. Okrzyk trwogi odbił się echem po krużgankach, lecz Ajton założył już drugą strzałę i siedział gotów zastrzelić każdego, kto przeciw niemu wystąpi. Eurymach spojrzał dziko po ścianach krużganka i spostrzegł nagle, że nie ma na nich broni i tarcz. Szybko powziął decyzję i wyskamlał: — Przyjaciele, ten Cypryjczyk jest mistrzem w łucznictwie. Zabije co najmniej pięciu lub sześciu, nim go obezwładnimy. A miał prawo zabić Antinoosa w odwet za krew; nie można zaprzeczyć. Ponadto, jeśli księżniczka zgodzi się poślubić tego obcego, nie stójmy jej na przeszkodzie, ale rozejdźmy się do domów, bowiem sama bogini Atena zrządziła tę próbę zręczności. Dały się słyszeć pomieszane okrzyki zgody i sprzeciwu. Potem przemówił Klitoneos: — Panowie, posłuchajcie mnie, proszę. Antinoos umarł, ponieważ zabił mego wuja Mentora, którego król wyznaczył na regenta podczas swej nieobecności. Jest jeszcze dwóch morderców między wami. Pierwszy to Eurymach, który zasztyletował mego brata Laodamasa (co dało początek wszystkim tym kłopotom) i utopił jego ciało w morzu — tak bowiem duch Laodamasa skarżył się królowej. Następnie Ktesippos, gdyż on to, a nie mój niesłusznie wygnany brat Halios, bestialsko zamordował rybaka. Choćby obaj ci zbrodniarze wyrzekli się całego swego dziedzictwa, jeszcze by to nie wystarczyło jako odpłata za zło, które wyrządzili naszemu domowi. Panowie moi, zwiążcie ich zaraz, zawleczcie przed Radę, a przez to uwolnicie się od zarzutu zbrodni, który spada na wszystkich, co się tu znaleźli. No, Agelaosie, Lejodesie, Amfinomosie — do was się zwracam, bo jesteście najlojalniejsi wobec mego ojca — co wy na to? Gdy nie odpowiadali, Eurymachos znów krzyknął: — A więc dobrze, przyjaciele! On odmawia przyjęcia naszej propozycji, a oskarża o bunt, co (jeśliby zostało udowodnione) stanowi główne wykroczenie. Zabijmy go więc i skończmy już z tym! Za miecze! Stoły niechaj nam posłużą jako tarcze! Skoczył na Ajtona z mieczem w dłoni, ale strzała ugodziła go w brodawkę piersi i zwalił się przewracając stół i parę krzeseł. — A teraz Ktesippos — zawył Klitoneos. — Jego śmiercią możemy położyć kres zabijaniu. Było już za późno. Amfinomos, jako Eurymachowy brat stryjeczny, nie mógł się oprzeć pragnieniu zemsty. Trzymając się blisko ściany skoczył ku Ajtonowi, który wypatrując Ktesipposa odsłonił plecy. Dostrzegł go jednak Klitoneos i cisnął włócznią.
144
Amfinomos padł, ale Klitoneos zostawszy bez broni nie śmiał wybiec naprzód, by odzyskać włócznię, w obawie, że go zasieką mieczami. Zwinął dłoń w trąbkę i szepnął do ucha Ajtonowi: — Odpieraj ich, póki nie przyniosę włóczni, tarcz i hełmów. — Pomknął przez drzwi frontowe ciągnąc za sobą Eumajosa. Za nimi pobiegł Filojtios, przedarł się między stołami, gdzie kłócili się zamroczeni zalotnicy, jedni nawołując do zgodnej napaści na Ajtona, drudzy zalecając poddanie się. Ajton przekrzyczał wrzawę: — Jeszcze ktoś do Hadesu? Jeszcze ktoś na Styks? Wychodźcie, wychodźcie, panowie. Oto okazja dla głupców, by dać się zgładzić na zawsze. Niech jednak ci, którzy kochają życie, trzymają się o dwadzieścia kroków od łuku. I strońcie od tych bocznych drzwi! Zaczął się ogólny odwrót i z pewnością doszłoby do poddania, gdyby syn Eumajosa pobudzony tym zgiełkiem do akcji nie zaatakował służby zalotników na dziedzińcu ofiarnym i nie wrzasnął: — Dobra wieść! Widać okręt króla. Zaraz dobije do brzegu i zemści się. Noemon rozszalały z zazdrości, że Ajton napiął łuk i został uznany za mojego męża, skupił swych towarzyszy. — Jesteśmy zgubieni! — wykrzyknął. — Król nie będzie dochodził, kto jest winien, a kto nie, i wszystkich nas powiesi jako buntowników. Szybko, musimy pokonać tego łucznika, nawet jeśliby niektórzy z nas mieli paść od jego strzał. Potem zagrozimy, że spalimy pałac, jeżeli król odmówi nam swojego przebaczenia. Chwyćcie za stoły i jak powiem: „Raz, dwa, trzy”, atakujcie! Noemon doliczył zaledwie do dwóch, gdy strzała wpadła mu w otwarte usta i uciszyła na wieki. Wtedy wbiegł Klitoneos i Eumajos z włóczniami i tarczami i zajęli stanowiska po obu stronach Ajtona; Filojtios zaś, w pełnym uzbrojeniu, pospieszył bronić dostępu do bocznych drzwi. Klitoneos zrobił szlachetny wysiłek, żeby uniknąć rzezi. — Ostatnia dla was sposobność, moi panowie! — krzyczał. — Jeżeli ją przepuścicie, mamy tu czternaście kołczanów strzał opierzonych przekleństwami mojego brata Haliosa, by was wystrzelać jak psy. Podejdźcie tu do mnie pojedynczo, z rękami do góry, i dajcie się związać. Przyrzekamy wolność wszystkim oprócz Ktesipposa. — Nigdy! — krzyknął Ktesippos. Ale Lejodes uniósł swe delikatne dłonie i powiedział: — Przyjaciele, walka jest nierówna i póki Ktesippos żyje, przechowujemy wśród siebie mordercę. Zachęcam was do poddania; gdy bowiem umrzemy, skończy się miłość, zaszczyty i radości tego świata. Agelaos po cichu naradził się z Melantiosem, który zgodził się na ochotnika pójść i przynieść broń, tak rozpaczliwie potrzebną. Wszedł na wieżę, wyskoczył oknem
145
z pierwszego piętra i pobiegł do kuchennego wejścia. Wpadłszy w nie przedostał się szeregiem korytarzy do składu, z którego jego córka i jej głupie towarzyszki pomogły mu przyciągnąć całe naręcza włóczni, oszczepów i tarcz. Pośpieszył z bronią do wieży, gdzie Agelaos wciągnął ją przez okno, by rozdać swoim współplemieńcom. Wkrótce z okrzykiem: — Nie poddajemy się! — dwunastu uzbrojonych Trojan uformowało się w linię, tarcza przy tarczy. Klitoneos uderzył się w piersi. — Zostawiłem klucz od składu w zamku — krzyknął. — Melantios musiał obejść dookoła. Szybko, Eumajosie, nie daj mu wziąć więcej! Ty też biegnij, Filojtiosie! My z Ajtonem będziemy bronili drzwi, póki nie wrócicie. Filojtios z Eumajosem wybiegli i przyłapali Melantiosa, gdy po raz drugi wszedł do składu. Skoczyli, obalili go na ziemię, skrępowali mu ręce i nogi i, przerzuciwszy drugi koniec liny przez belkę u pułapu, podciągnęli go w górę. Potem zamocowali linę do kolumny, zamknęli drzwi, schowali klucz w zanadrze i wrócili na dziedziniec, a Melantios kołysał się bezwładnie na linie. Ajton zaczął się niepokoić. Liczył na to, że gdy zada tak dotkliwe straty nieprzyjaciołom — będą musieli się poddać. Lecz oto Agelaos krzyknął: — Cypryjczyku, odłóż na bok łuk. Przysięgam, że jeśli się poddasz, darujemy ci życie i odeślemy na Cypr z darami złotymi. Jeżeli będziesz nadal walczył, zginiesz. Zaszła dziwna rzecz. Pod arkady przyfrunęła jaskółka, zatoczyła krąg nad Ajtonem i usiadła świegocząc na obramowaniu drzwi ponad nim. Ajton, któremu przypadkowo dana była moc rozumienia ptasiego języka, rozpoznał ducha Mentora obiecującego mu zwycięstwo w imię Ateny. Wrogowie ruszyli naprzód przez dziedziniec i Ajton szybko postrzelił trzech z nich w nogi — wrzasnęli z bólu i puścili broń na ziemię. Niemniej jednak tłum Fokajczyków z mieczami, chroniących się za murem trojańskich tarcz, ruszył naprzód, a grad włóczni spadł na broniących drzwi. Wszystkie chybiły celu, gdy tymczasem strzały Ajtona i przeciwny grad dokładnie wycelowanych włóczni dosięgły trzech wrogów włącznie z Demoptolemosem. Nie przełamano jednak natarcia; pozostali parli naprzód. Filojtios miał szczęście zabić Ktesipposa pchnięciem włóczni w brzuch. — To za krowie kopyto! — wrzasnął. W rozpaczliwej walce Ajton nagą pięścią roztrzaskał Agelaosowi czaszkę, Klitoneos przebił Lejokritosa. Zachwiały się szeregi wroga. Ajton wzniósł kreteński okrzyk tryumfu i nieprzyjaciel zaczął uciekać. Lejodes, który zachowywał się przyzwoiciej niż większość moich zalotników, próbował się poddać podjąwszy Ajtona za kolana. — Za późno — powiedział Ajton ucinając mu głowę mieczem, który upuścił Agelaos. Gdyby nie było przy mnie Prokne, nie zniosłabym chyba tej niepewności; w potrzebie żadna dziewczyna nie może się równać z Prokne. Cały ten czas wyciągałyśmy
146
szyje przez okno mojego pokoju. Dach arkad nie pozwalał nam widzieć Ajtona i Klitoneosa i nawet nie mogłyśmy mieć pewności, czy oni jeszcze żyją, czy nie są ranni. Kiedy jednak nasi szermierze poszli w natarcie przez dziedziniec i ukazali się naszym oczom, dziękowałyśmy obie z Prokne Atenie za całkowite zwycięstwo. Przyglądałyśmy się im, jak bezlitośnie dobijają zalotników ich własnymi mieczami. — Bez miłosierdzia! — krzyknął Ajton. Nagle serce mi zamarło, bowiem wśród dwudziestu czy trzydziestu nieszczęsnych, zamroczonych, bezradnych ludzi rozróżniłam Femiosa — pieśniarza z formingą przewieszoną przez ramię — oszalały ze strachu łomotał w boczne drzwi. Widocznie chciał uciec i schronić się przy Wielkim Ołtarzu. Nie znajdując jednak wyjścia ciskał szaleńczo wzrokiem dookoła; wtem ujrzał mnie. — Ocal mnie, księżniczko — wrzasnął. — Zabójstwo Syna Homera w dniu święta Apollona obciążyłoby ten dom klęską aż po siódme pokolenie. Miał słuszność. Krzyknęłam do Klitoneosa i Ajtona, by oszczędzili Femiosa; Klitoneos skinął głową potakująco. Ajton nawet nie spojrzał w moją stronę. Zgramoliłam się z okna, ześliznęłam po dachu krużganka i zleciałam na dziedziniec. Potknęłam się na trupie Noemona i upadłam. Poderwałam się, skoczyłam przed Femiosa i szeroko rozłożyłam ręce. Ajton przypadł do nas w susach pijany żądzą krwi. — Strzeż się, Ajtonie! — Tym razem mój wrzask wyrwał go z transu. Cisnął miecz i tarczę, padł mi do stóp w uwielbieniu, jakbym była boginką; tymczasem pozostali trzej nadal metodycznie łowili uciekinierów i dorzynali rannych.
CÓRKA HOMERA Szczęśliwym trafem nie tylko ocaliliśmy życie Femiosa, ale także uniknęliśmy hańby zabicia Medona, herolda, co by nam zaskarbiło nigdy nie gasnącą nienawiść jego patrona, boga Hermesa. Medon owinął się w skórę wołu, która służyła mnie i Ajtonowi za ślubne łoże, i leżał pod ruiną inkrustowanej ławy. Klitoneos poznał sandały z piórami i wyswobodził Medona, który był jego wychowawcą i zawsze traktował go życzliwie. Odeskortowano więc jego i Femiosa na dziedziniec ofiarny, gdzie siedzieli przycupnąwszy ze strachu przy Wielkim Ołtarzu, gdy tymczasem my przeszukiwaliśmy arkady i wieżę, by znaleźć ukrytych zbiegów, ale nikogo nie było. Ostatnim pozostałym przy życiu był Elpenor, który poszedł przespać się na wieży, żeby otrzeźwieć. Słysząc krzyki naszych ludzi na schodach zerwał się w popłochu, runął przez mur na wybrukowaną ulicę i zabił się. Okazało się więc, że wytłukliśmy wszystkich zalotników, z wyjątkiem rozważnego Teoklimenosa; sprawdziliśmy to później policzywszy trupy. Pontonoos też został zabity, bo trzymał stronę wrogów. Nasi ludzie byli zbryzgani krwią od hełmów po sandały, aż trudno było uwierzyć, że nie odnieśli żadnych ran — jeśli nie liczyć stłuczonego napięstka Klitoneosa i zadrapanego ramienia Eumajosa. Zabici leżeli kupami, jak ryby wysypane z sieci na piasek, nawet już nie zipiące pod bezlitosnymi promieniami słońca. — No cóż, byli ostrzeżeni — powiedziałam wysuwając swą egacką dolną wargę w grymasie. — Byli ostrzegani raz po raz. — Cóż więcej można było rzec? A jednak moja matka użyła tych samych słów zaledwie wczoraj, gdy Telegonos i dwaj jego towarzysze zabaw za bardzo rozdrażnili Argosa i Argos capnął ich zębami za łydki. Roześmiałam się w głos z wieloznaczności słów. Klitoneos też zaczął się śmiać, Ajton nam zawtórował i chichotaliśmy, jak chichoczą histeryczne dziewczęta, powtarzając z żartobliwą powagą: „No cóż, byli ostrzegani — raz po raz”. Popatrzyłam na dziedziniec — strzaskane stołki, ławy i stoły, rozrzucone jadło, poplamione purpurowe narzuty, leżące trupy. — Musimy poprosić Eurykleję, żeby przysłała dziewczęta — powiedziałam. — Trzeba tu posprzątać. — Na co znowu zaczęliśmy ryczeć, sapać i zanosić się od śmiechu.
148
— Może powinniśmy się przyznać, że połamaliśmy parę sprzętów — dodał Klitoneos z trudem chwytając powietrze. To wydawało się wówczas najlepszym dowcipem ze wszystkich, choć teraz brzmi nie bardzo śmiesznie. Wreszcie zebrałam się do kupy i poszłam szukać matki. Wyjątkowo nie pracowała; po jej policzkach toczyły się łzy. — Biedni, głupi chłopcy — powiedziała. — Nie umieli się zatrzymać w porę. A prawie połowa ich była lojalna wobec naszego domu, i tu cała szkoda. Kłopot w tym, że nie byli dobrze wychowani, ale w tych czasach mało kto jest dobrze wychowany. Należy za to winić ich matki. — Co mamy zrobić z Melanto i innymi służebnymi, które przynosiły broń, mamo? — Dowiedz się od Euryklei, które to są, a gdy oczyszczą arkady i wyszorują sprzęty, niechaj Klitoneos gdzieś je wyprowadzi i posieka na kawałki. Nie widzę powodu, dlaczego miałyby pozostać przy życiu. — Na pewno moglibyśmy je sprzedać na fenickim rynku niewolników... — Tak właśnie powiedziałby twój kochany ojciec... kryjąc miękkie serce pod kupieckim pragnieniem zysku. Nie, dziecko, zalotnicy zginęli, by zaspokoić duchy twego brata i wuja. Służące muszą umrzeć, aby zaspokoić ducha Ktimeny. Sprawujemy tu królewską sprawiedliwość. Eumajos i Filojtios poszli do składu, żeby spuścić na dół Melantiosa i zasiekać go nożami, obrzynając mu najpierw nos, potem uszy, dłonie i stopy, aż go oporządzili niby jabłonkę w styczniu. Tymczasem Ajton, Klitoneos i ogrodnicy pod przewodnictwem Eumajosowego syna wynosili trupy. Ponieważ zabici byli naszymi krajanami, nie łupiliśmy ich, tylko oparli równym rzędem o portyk głównej bramy. Nielicznych, którzy, jak się okazało, jeszcze dyszeli, Eumajosowy syn tłukł pałką po głowach. Gdy weszła Eurykleja, żeby zobaczyć rzeź, podniosła przejmujący okrzyk tryumfu. Ajton uciszył ją: — Radowanie się nad umarłymi nie przynosi szczęścia, staruszko, bez względu na to, jak haniebne było ich zachowanie. Na tym dziedzińcu aż tłumno od duchów. Gdy oczyścimy go z krwi, przynieś nieco siarki i spalimy ją na ogniu, aby wykadzić stąd duchy. Dziewczęta, które zawiniły, przymaszerowały za Eurykleją strwożone, bo wyczytały swój los w oczach Klitoneosa. Kazał im pomagać przy wynoszeniu nieżywych, a potem myć gąbkami stoły, stołki i ławy, zetrzeć podłogę pod arkadami, włożyć purpurowe narzuty do basenu z wodą, żeby namokły. Zalaną krwią ziemię dziedzińców zeskrobano łopatami i ogrodnicy wynieśli całe jej kosze. Trzeba było następnie oczyścić dziedziniec ofiarny — tam syn Eumajosa i jego pomocnicy uderzeniami maczug pozabijali służbę zalotników, bojąc się, że uciekną i podniosą alarm. Nic tak nie użyźnia jak krew — nigdy nie marnujemy zmywek z ołtarza ofiarnego — a drzewa granatu i pigwy, które owego dnia wypiły całe wiadra ciemnoczerwonego płynu, wyraziły swe uznanie po trzech miesiącach obfitym plonem owoców.
149
Klitoneos nie mógł podjąć się zarżnięcia służebnych. Ponieważ był jak dotąd niewinny, zachował naturalną cześć wobec ciała kobiecego, a nasze dziewczęta były bardzo ładne. Prócz tego z kilkoma z nich był na żartobliwej stopie. — Zabij je za mnie, Ajtonie! — błagał. — Królowa tobie kazała to zrobić. — Nie śmiem nie posłuchać matki, ale także nie mogę przelać krwi kobiet. — No, to powieś je i powiedz, że uważałeś śmierć od miecza za nazbyt dla nich zaszczytną. — Wolę przytoczyć na usprawiedliwienie swój stłuczony przegub ręki, który uniemożliwia mi obracanie mieczem. Klitoneos skrępował dziewczęta, wyprowadził je na zewnętrzny dziedziniec, zawiązał pętlę na końcu okrętowej liny i zmuszał wszystkie po kolei, żeby wkładały w nią głowy. Drugi koniec liny, natarty słoniną, przerzucił przez szczyt dachu sklepionej komnaty ojca. Na znak Klitoneosa Eumajos, Filojtios i ich towarzysze mocno napinali linę ryjąc piętami piasek, aż ofiara wolno unosiła się nad ziemię. Gdy twarz jej czerniała, spuszczano ją i następną poddawano temu samemu losowi. Brakło mi ciekawości i okrucieństwa, by się przypatrywać tej scenie, ale widziałam Klitoneosa, jak wychodził z ogrodu, gdzie właśnie zwymiotował cały obiad. Wciąż jeszcze miał pobladłą twarz i mdliło go. — Kopały nogami — wyszeptał — ale niedługo. — Źle się czujesz? — Nie, gdy przechodziłem przez dziedziniec biesiadny, dostałem mdłości od oparów siarki. Dałam mu napić się wzmacniającego wina przyprawionego miętą, trochę suchego chleba do pożucia i po porządnym umyciu się i zmianie chitonu poczuł się lepiej. Niebawem pokazał się Ajton wyświeżony po kąpieli, ubrany w ślubny strój, niby nieśmiertelny bóg. Był na powrót naturalny i wziął mnie z czułością pod ramię. — Poradźmy się królowej — poddał myśl — przed dalszym prowadzeniem wojny. Ona będzie wiedziała, co teraz robić. Widząc nas matka uśmiechnęła się radośnie: — No, dzieci — powiedziała — teraz, kiedy już duchy rodziny napiły się dość krwi, możemy dokończyć wesela. Widzę, że oboje jesteście odpowiednio ubrani, a nie możemy się narażać na złość Afrodyty ani drwić z opinii publicznej zaniedbując muzykę i tańce. Sprowadźcie więc Femiosa i każcie nastroić formingę, a wszyscy niech będą w świątecznym odzieniu. Klitoneos zaprotestował: — Nie, nie, mamo. Wieść o masakrze na pewno już dotarła do miasta i zaraz będziemy musieli stoczyć jeszcze jedną bitwę.
150
Ale Eumajos wystawił straż przy drodze i za sadem, aby nie wpuścić ani nie wypuścić nikogo z pałacu; nawet Teoklimenos został zatrzymany. Wykonaliśmy nasz weselny taniec, mężczyźni razem z kobietami, na dziedzińcu ofiarnym — bardzo kontenci, że jest on znowu nasz. Eurymeduza i Prokne grały na fletniach, a Femios brząkał na formindze, jak tylko mógł najgłośniej, aż dźwięki Hymenajos dotarły na plac targowy i do doków. — Aha! — zauważył łatacz żagli do naprawiacza sieci — założymy się, że w końcu poślubiła Antinoosa? Mówią, że on przyniósł najlepszy dar, a księżniczka Nauzykaa myśli tylko o bogactwach, tak jak jej ojciec. Gdy taniec się skończył i pokrzepiliśmy się winem i ciastem, Klitoneos jeszcze usilniej zaprotestował: — Krewni i przyjaciele, jeśli tu zostaniemy, będziemy musieli stawić czoła oblężeniu. Nie zwodźmy samych siebie, walczyliśmy dziś zaskoczeniem i bogowie nas wspierali. Ale nie można polegać na ich ciągłej przychylności, nie da się też obronić pałacu w tuzin osób przeciw całej gwardii miejskiej. Prędko podpalą strzałami ognistymi główny budynek i wykurzą nas. Póki jest jeszcze czas, uciekajmy na Eumajosową farmę, gdzie możemy ich odpierać, póki król nie przybędzie nam z pomocą. — Ja się stąd nie ruszę — powiedziała moja matka ostro — zabraniam komukolwiek mnie opuścić. Postępowaliśmy, jak przystoi, od chwili wyjazdu króla i nie potrzebujemy usprawiedliwiać się przed naszymi wrogami za to, co zaszło. Medonie, leć do miasta i zwołaj Radę, powiedz, że książę Klitoneos ma pilną wiadomość do przekazania i idzie w ślad za tobą. Klitoneosie, udaj się z Ajtonem do świątyni Posejdona i pozwól Medonowi, niech przemówi za ciebie. Ma on obwieścić krótko, że ponieważ Rada nie podjęła akcji, musiałeś sam wyrzucić z pałacu zalotników swojej siostry i że bardzo wielu z nich doznało ciężkich obrażeń, a niektórzy są zabici, włącznie z nowym regentem, którego Rada wyznaczyła. Niechaj też doda, że twój kuzyn Ajton Kreteńczyk, obecnie twój szwagier, zjawił się niespodziewanie i udzielił ci zbrojnej pomocy. Pomyślą, że Ajton przybył z rozkazu twego ojca, na czele kreteńskich najemników. Jeżeli są tacy tchórzliwi, jak przypuszczam, potraktują cię z nieposzlakowaną grzecznością. Wówczas Medon może ich poprosić, by dopomnieli się o swoich zabitych, nie wspominając jednak, że nikt nie pozostał przy życiu. Posłuchano jej. Przemówienie Medona zatrwożyło i zdumiało wszystkich radnych oprócz Halitersesa, który spytał: — Panowie, czy nie ostrzegałem was? — Ajton i Klitoneos wrócili nie nagabywani do pałacu. Jednakże zaledwie wyszli, Eupejtes, ojciec Antinoosa, głosował za tym, żeby gwardia miejska natychmiast się uzbroiła i stanęła w szyku; on sam ich powiedzie przeciwko kreteńskim najeźdźcom. Przymaszerowała drogą gwardia w sile blisko trzystu ludzi, kiedy jednak doszła do głównej bramy i zobaczyła rozmiary rzezi, podniósł się powszechny jęk i gwardia za-
151
trzymała się w popłochu. Nasze niewielkie siły stały z rozkazu Ajtona na dziedzińcu ofiarnym, tarcza przy tarczy, nie ruszając się i nie odzywając, niczym jeden oddział jakiejś wielkiej armii. Kiedy Eupejtes poznał Antinoosowego trupa po bogatym ubiorze, wściekłość wykrzywiła mu twarz. Potrząsnął mieczem i poprzysiągł wieczystą zemstę naszemu domowi. Przyglądałam się temu z płaskiego dachu wieży, stojąc obok matki i dziadka Fitalosa, który, żeby nie pozostać w tyle, wcisnął hełm na łysą głowę i wziął włócznię ze stojaka. Chociaż miał ponad siedemdziesiąt lat i dręczył go reumatyzm, był niegdyś nie byle wojakiem. — Wielka Ateno, prowadź mój grot — pomodlił się i cisnął włócznię trzęsącym się ramieniem. Wieża jest wysoka na trzy piętra i włócznia nabrała takiego rozpędu, zanim trafiła Eupejtesa w hełm z brązu, że przeszła mu przez głowę i zabiła na miejscu. Szkoda, że matka nie zauważyła tego chwalebnego czynu swego starego ojca. Stała wpatrując się w morze, a oczy świeciły jej jak gwiazdy. — Patrz, dziecko! — zawołała i chwyciła mnie za przegub ręki. — Nieba są łaskawe, jesteśmy ocaleni. Patrzcie, Elymowie! Tam, o dwie mile albo nawet bliżej! Nie poznajecie żagla w pasy? To król powraca, żeby zaprowadzić porządek i pochwalić nasze poczynania. Tak, to był okręt mego ojca; za nim płynął elymejski o trzydziestu wiosłach i drugi o pięćdziesięciu. Gwardia za radą Medona postanowiła nie zaczynać bitwy z naszymi niby to niezmierzonymi siłami, ale zabrała zabitych i zaniosła ich w milczeniu do miasta, wykorzystując włócznie jako nosze. Okręt mojego ojca już niemal że przewinął się przez cieśninę Motii, kiedy został napadnięty z zasadzki przez Antinoosowy o pięćdziesięciu wiosłach; zawrzała walka, aż tu nadpłynął z wiatrem okręt o trzydziestu wiosłach i wpadł na nieprzyjaciela od tyłu. Był to okręt Noemona, zatrzymany przez Haliosa w Minoi, a Halios znajdował się osobiście na jego pokładzie z wyborowymi sykulskimi żołnierzami. Nie mogę sobie przypomnieć szczegółów tej bitwy. Ojciec mój otrzymał cios, który go powalił bez czucia w morze. Halios skoczył mu na ratunek. — Niechaj bogowie nieśmiertelni ci błogosławią, obcy człowieku, kimkolwiek jesteś — wymamrotał ojciec, skoro tylko odzyskał przytomność, chwytając dłoń wodza sykulskiego, który pochylił się nad nim zatroskany. Tak to nieświadomie cofnął niesprawiedliwe przekleństwo, które rzucił na swego najstarszego syna. Wkrótce potem dobili do Motii i ramię przy ramieniu złożyli ofiary Atenie Jednoczącej. Kiedy wzdłuż nabrzeża nadciągały statki, przybiegł tłum prostych ludzi, by powitać mego ojca radosnymi okrzykami, ale nikt ze szlachetnie urodzonych nie pokazał twarzy, co go zdziwiło. Nagle podniósł się potężny lament zza bram miasta, gdzie znoszono zabitych na wspólny stos całopalny. Ojciec przyszedł do pałacu głęboko zaniepokojony, nie mając pojęcia, czego oczekiwać. Dostrzegliśmy jednak z wieży, jak nadchodzi, i posłaliśmy mu na spotkanie Klitoneosa i Ajtona, aby go uspokoili.
152
— Ojcze — powiedział Klitoneos — nie splamiliśmy honoru domu. — Dobrze, chłopcze! A to kto? — spytał oglądając podejrzliwie Ajtona. — Mąż Nauzykai, pan Ajton z Tarry. Pokraśniał z gniewu. — Patrzcie no, a któż mu ją oddał bez mego pozwolenia? — Ja — gdyż taka była konieczność. Królowa i regent gorąco to poparli. — Ha! A dar ślubny? — Kozi żołądek, ojcze. I kilka galonów krwi. Podniósł dłoń, żeby go uderzyć, ale spojrzawszy na Haliosa zaniechał i rzekł opanowanym głosem: — Nie mogę rozwikłać tej zagadki, mój synu. Gdzie jest Mentor? — Nie żyje. — Nie żyje, powiadasz? — Nie żyje, pochowany, krwawo pomszczony przez twojego zięcia. Podeszła moja matka, przycisnęła Haliosa do piersi i poprowadziła obu, ojca i Haliosa, na przechadzkę wyjaśniając po drodze rzeczowo wszystko, co zaszło. Ponieważ to ona opowiedziała, uwierzyli, choć wydawało się nie do wiary, by jeden mężczyzna, chłopiec i dwóch siwowłosych służących zabili ponad stu młodych Elymów zbrojnych w miecze. Powinszowania mego ojca dla mnie były krótkie i wspaniałomyślne: — Córko, dobrze zrobiłaś zwlekając z wyborem, skoro znalazłaś tak w mym mniemaniu odpowiedniego męża. Nigdy przedtem ojciec nie przyznał się, że nie miał racji, ja zaś wykorzystałam tę okazję i spytałam: — Mamo, czy powiedziałaś Haliosowi, że zaszczyt zabicia łotra, który fałszywie oskarżył go o morderstwo, przypadł staremu Filojtiosowi? Ojciec pocałował mnie. — Dziecko — westchnął — gdybyś wiedziała, jak okrutnie ukarałem samego siebie przez wygnanie twojego brata w imię, jak sądziłem, sprawiedliwości, nie robiłabyś mi wyrzutów. Tej nocy przy kolacji powiedział: — Synu mój, i ty Ajtonie, nawarzyliście piwa tą rzezią mych buntowniczych poddanych. Jeżeli ktoś zabije współobywatela, zostaje skazany na wieloletnią banicję i rzadko odważa się powrócić. Ale wy dwaj wytłukliście razem stu jedenastu współobywateli. Albo banicja jest zbyt lekką karą za te zbrodnię i przeto zasługujecie na śmierć jak złoczyńcy, albo należą się wam wieńce oliwne za zaprowadzenie pokoju w rozpadającym się królestwie i umocnienie wiary w sprawiedliwość bogów. Odłożę tę sprawę do jutra, jeśli pozwolicie, i rankiem wydam wyrok, jak Alkinoos z Drepane, uczynił to w pieśni. Ajton zwrócił się do matki:
153
— Królowo Arete — rzekł uśmiechając się — jeszcze raz spraw, by był dla nas łagodny! Dostali wieniec oliwny, a nie pętlę wisielca. A za podszeptem Haliosa ojciec zawarł z królem Minoi przymierze obronne, które wielce umocniło jego rządy. By zaś nie wywoływać narzekań, odesłał dary ślubne rodzinom zabitych zalotników. Nie wymagał też poczwórnego wynagrodzenia, które mu się należało za porznięte zwierzęta i wypite wino, żądał tylko zwyczajnej zapłaty, zwierzę za zwierzę, kwarta za kwartę, oraz zwrotu zabranych czar i skarbów, które Eurymach ukradł z Laodamasowego tłumoka. Znaleźliśmy trupa Laodamasa, gdy przeszukaliśmy niewodem przystań, i jak to duch jego powiedział matce, spomiędzy łopatek wystawała mu rękojeść miecza. Był owinięty w brakujące żagle, owiązany brakującą liną i obciążony kamieniami. Gdy nasze dni potoczyły się zwykłą koleją, odwołałam Femiosa na bok. — Femiosie — spytałam — jaką zapłatę gotów jesteś ofiarować za życie, które mi zawdzięczasz? — Zastanawiałem się, kiedy wypadnie odrzec na to pytanie — rzekł. — Moja odpowiedź jest taka: godzę się na każdą cenę, jaką mi wyznaczysz, choć boję się, że będzie wysoka. — Za to znakomite życie musi być ona wyjątkowo wysoka. Zresztą twoje ocalenie mogłam przypłacić życiem. No, więc słuchaj. Ponieważ jesteś Synem Homera, a jedynie wasz cech ma przywilej występowania na dworach Grecji, żądam, abyś chwalił, śpiewał i puścił w obieg mój poemat epicki, nad którym właśnie pracuję, a ukończę, jeśli Atena będzie mnie nadal darzyła natchnieniem, za dwa lub trzy lata. Zaczyna się on pierwszymi wierszami „Powrotu Odyssa”, aż do jego odwiedzin u Lotofagów. Potem opowieść będzie inna. Prawdopodobnie obejmie ona przygody Ulissesa (którego bierze się czasami za Odysa) i skończy się rzezią zalotników Penelopy. Teraz sobie całkiem nieźle wyobrażam, jak Odys sam jeden tego dokonał. Iliada, którą się zachwycam, jest pomyślana przez mężczyznę dla mężczyzn, Odyseja będzie pomyślana przez kobietę dla kobiet. Zrozum, że jestem najmłodszym dzieckiem Homera, jego Córką, i słuchaj uważnie. Gdy skończę poemat i spiszę go na owczej skórze atramentem kałamarnicy, będziesz musiał nauczyć się go na pamięć i (jeśli konieczne) poprawić język tam, gdzie kuleje lub jest ciężki. Kiedyś odeślę cię z powrotem do Delos i powieziesz mój epos na wszystkie dwory Azji. Kiedy książęta i księżniczki — a zwłaszcza księżniczki — będą go wychwalali i obsypywali cię darami pytając: „Femiosie, złotousty pieśniarzu, gdzieżeś się nauczył tej chwalebnej opowieści?” — musisz odrzec: „Pieśni mego antenata są wielce cenione przez Elymów, którzy mieszkają na dalekiej zachodniej rubieży cywilizowanego świata. To właśnie na elymejskim dworze nauczyłem się Odysei. Będę uważała, żeby nie umieścić w utworze niczego, co mogłoby zdradzić nazwę krainy, gdzie powstał, choć unieśmiertelnię w nim swe imię, a także Ajtona i twoje.
154
— A jeśli odmówię, księżniczko? — To możesz oczekiwać gorszego losu niż Melantios. Bądź rozsądny: przysięgnij na Atenę i Apollona. Przysiągł — może dlatego, że uważał mnie za niezdolną do wykończenia ogromnej pracy, którą zamierzyłam. Tak jakbym to ja odstąpiła kiedykolwiek od swoich przedsięwzięć! Muszę przyznać, że Femios zachował się bardzo stosownie, kiedy po paru latach dałam mu rękopis ponad dwunastu tysięcy wierszy — napisanych nie na owczej skórze, ale na zwojach egipskiego papirusu, które Ajton zdobył w chwalebnym złupieniu Kanopos. Bądź co bądź Femios jest zawodowym aojdem, ja zaś jedynie intruzem w tej dziedzinie i do tego kobietą. Mieliśmy kilka poważnych sporów, kiedy układałam ten poemat. Ustępowałam jednak czasami Femiosowi, gdy się zżymał, że ten czy ów wiersz jest wadliwy. Ale nie zawsze. Nie cierpiał on, gdy zapożyczałam pewne ustępy z Iliady dla jego zdaniem niewłaściwych kontekstów, a szalał stwierdziwszy, że wiersze Homera o grzaniu wody na umycie ciała zabitego Patroklosa zostały teraz zastosowane w opisie gorącej kąpieli przygotowanej dla Odysa i że włożyłam w usta Telemacha, gdy zakazuje matce wtrącać się w męskie sprawy, pożegnalną mowę Hektora do Andromachy. Femios powiedział, że jestem bez serca obchodząc się niefrasobliwie z tak tragicznym urywkiem jak pierwszy czy tak wzruszającym jak drugi. — Jestem bez serca, co? — odpaliłam z ogniem w oczach. — No to zachowuj się trochę bardziej, jak na sługę przystoi, bo cię sprzedam rolnikowi z wyżyn. Wolisz żywić się papką owsianą, zbieranym mlekiem i chodzić w łachmanach? Schował swoje różki, które nie są bardzo srogie, i łzy spłynęły mu po pulchnych policzkach, Była to śmieszna groźba, oczywiście, i gdybym ja uczyniła takiemu Demodokowi, roześmiałby mi się w oczy. Jestem pełna uznania dla Femiosa, gdyż pomógł mi wygładzić miejsca, przy których bogini Atena była nieszczególnie pomocna. Nasz najbardziej zagorzały spór dotyczył przewagi kobiet w moim poemacie, wszechobecności Ateny i pierwszeństwa danego sławnym kobietom, kiedy Odys spotyka duchy zmarłych. Wymieniłam tylko Tyro, Antiope, Alkmene, Jokastę, Chloris, Ledę, Ifimedeję, Fajdrę, Prokris, Ariadnę, Majrę, Klimenę i naturalnie Eryfilę, a następnie pozwoliłam, by Odys opisał je Alkinoosowi. — Droga księżniczko — rzekł Femios — jeśli rzeczywiście sądzisz, że możesz podać ten poemat za dzieło mężczyzny, to się mylisz. Mężczyzna uczyniłby chlubą tego miejsca duchy Agamemnona, Achillesa, Ajasa, starych kompanów Odyssa lub innych, dawniejszych herosów jak Minosa, Oriona, Tytiosa, Salmoneusa, Tantalosa, Syzyfa i Heraklesa; wspomniałby i tylko nawiasem, gdyby to w ogóle uczynił, o ich matkach i żonach i sprawiłby, żeby przynajmniej jeden bóg pomógł w którejś partii Odysowi.
155
Uznałam siłę tego argumentu, co wyjaśnia, dlaczego w obecnej wersji Odys spotyka najpierw kompana, który spadł z dachu domu Kirke — nazwałam go Elpenorem — i lekko żartuje z tego, że Elpenor szybciej zaszedł do Lasku Persefony lądem niż on przez morze. Pozwalam też Alkinoosowi zapytać o Agamemnona, Achillesa i pozostałych, Odyssowi zaś zaspokoić jego ciekawość. Ze względu na Femiosa pozwoliłam Hermesowi dostarczyć moly w ustępach przerobionych z opowiadania wuja Mentora o Ulissesie. W pierwotnej wersji powierzyłam wszystko tylko Atenie. Zmieniając „Powrót Odyssa”, aby moi zalotnicy mogli posłużyć za kochanków Penelopy, musiałam ustrzec się przed skandalem. Co by było, gdyby ktoś rozpoznał tę opowieść i pomyślał, że ja, nienaganna Nauzykaa, odgrywałam rolę niewybrednej nierządnicy pod nieobecność ojca? Toteż według mego poematu Penelopa musiała pozostać wierna Odysowi przez tych dwadzieścia lat. Ponieważ zaś zmiana ta oznaczała, że Afrodyta nie wywarła swej tradycyjnej zemsty, byłam zmuszona zrobić z Posejdona, a nie z niej, tego wroga, który opóźniał drogę powrotną Odysa po upadku Troi. Musiałam więc opuścić opowieść o wygnaniu Penelopy i o wiośle, które wzięto za łopatę do przesiewania zboża, i o śmierci Odysa od Telemachowej włóczni o zatrutym ostrzu. Kiedy powiedziałam Femiosowi o tych postanowieniach, zwrócił uwagę, troszkę nieładnie, że skoro Posejdon walczył po stronie Greków przeciw Trojanom, a Odys nigdy nie omieszkał oddać mu czci, należy usprawiedliwić tę wrogość jakąś anegdotą. — Bardzo dobrze — odrzekłam. — Odys oślepił Kiklopa, który, będąc synem Posejdona, ubłagał go o zemstę. — Droga księżniczko, wszystkich Kiklopów w kuźniach Etny urodziła Uranosowi, dziadkowi Posejdona, Matka Ziemia. — Mój był wyjątkowym Kiklopem — odpaliłam. — Wywodził się od Posejdona i hodował owce w sykańskiej jaskini, jak Konturanos. Nazwę go Polifemem, to jest „sławnym”, by słuchacze myśleli, że jest ważniejszą postacią, niż był w istocie. — Takie oszustwa gmatwają tkaninę poezji. — Ale jeżeli przedstawię Penelopę jako świetlany przykład do naśladowania dla żon, gdy ich mężowie są nieobecni, w dalekich podróżach — oszustwo będzie usprawiedliwione. Przyznaję, zrobiłam parę głupich omyłek, które chciałabym móc poprawić: na przykład, układając opowieść o ucieczce Odysa od Polifema, umieściłam ster zarówno u dziobu okrętu, jak i u rufy. To dlatego, że w błąd wprowadzona żeglarskim określeniem „dziób na wodę”, sądziłam, że jest ster dziobowy, którego nigdy nie zauważyłam. Odkryłam też, że nie można ciąć wysuszonego budulca z rosnącego drzewa, jak to czyni Odys na Ogigii, że jastrząb nie pożera swych ofiar na skrzydle nawet w baśniach i że trzeba więcej niż trzech ludzi, by powiesić równocześnie tuzin kobiet na tym samym sznurze. Niestety, wiersza raz wysłanego na wędrówkę nie da się przychwycić ani odwo-
156
łać, nie mogę też winić Femiosa, że mi nie wskazał tych błędów. Wszystkie one występują w miejscach, które on z innych powodów krytykował, a ja groziłam mu chlebem i wodą, jeśliby w nich zmienił bodaj słowo. Popadłam także w tarapaty, gdyż nazwałam zrazu Eurykleję „Eurynome”, potem zaś zapomniałam o tym i używałam jej prawdziwego imienia, w końcu musiałam udawać, że było ich dwie. Zapomniałam też w opisie rzezi, że kochankowie Penelopy mogli uzbroić się w tuzin długich toporów, które Odys przestrzelił, zastosować je jako maczugi i roznieść go wraz z jego ludźmi na strzępki. Lecz Homer również czasami się mylił, a pochlebiam sobie, że moja opowieść na tyle jest ciekawa, by zamknąć uszy słuchaczom Femiosa na swe usterki, nawet gdyby był przeziębiony czy uczta źle przyrządzona czy też zabrakło ciemnego wina.
SPIS TREŚCI PROLOG
2
BURSZTYNOWY NASZYJNIK
9
PAŁAC
13
„WYJAZD ODYSSA”
21
CÓRKA SWOJEGO OJCA
34
PRANIE
44
NAGI KRETEŃCZYK
53
ŻARŁOCZNI ZALOTNICY
62
ZEBRANIE RADY
72
KLITONEOS ODPŁYWA
82
STARA BIAŁA MACIORA
90
STRZAŁY OD HALIOSA
100
UCZTA POGRZEBOWA
108
AJTON ŻEBRZE
117
BEZ KWIATÓW I FLETNI
127
DZIEŃ ZEMSTY
136
CÓRKA HOMERA
148