Lubiewo
korporacja ha!art http://www.ha.art.pl/
lubiewo_wyd3.p65
1
2005-04-16, 16:04
Micha³ Witkowski, Lubiewo Kraków 2005 © copyright by Micha³ Witkowski Wydanie III, poprawione i uzupe³nione Printed in Poland ISBN 83-89911-04-3 Projekt ok³adki: Anna Ostoya Sk³ad i redakcja: Piotr Marecki Strona internetowa ksi¹¿ki: http://ww.ha.art.pl/lubiewo/ Strona internetowa autora: http://free.art.pl/michal.witkowski
Micha³ Witkowski
Lubiewo
Wydawca: korporacja ha!art skr. pocztowa 442, 30-960 Kraków 1 Ksiêgarnia wydawnictwa: korporacja ha!art pl. Szczepañski 3a, 31-011 Kraków tel. +48 (12) 4228198, 0606303850 mail:
[email protected] http://ww.ha.art.pl/ Dystrybucja: Espace ul. Kolejowa 15/17, 00-325 Warszawa tel. +48 (22) 6316637, +48 (22) 6320468 Zrealizowano przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury
lubiewo_wyd3.p65
2-3
Kraków 2005
2005-04-16, 16:04
Wszystkie postaci (imiona, nazwiska, pseudonimy) wystêpuj¹ce w tej ksi¹¿ce, jak równie¿ opisane sytuacje s¹ ca³kowicie fikcyjne, jakiekolwiek podobieñstwo do osób i sytuacji rzeczywistych – przypadkowe. Autor
lubiewo_wyd3.p65
4-5
2005-04-16, 16:04
1. Ksiêga ulicy
lubiewo_wyd3.p65
6-7
2005-04-16, 16:04
Czwarte piêtro, dzwoniê domofonem, s³yszê jakieœ piski, ochy i achy. Wiem, ¿e dobrze trafi³em, œmia³o wchodzê do brudnej bramy. Patrycja i Lukrecja s¹ ju¿ starymi facetami i w ich ¿yciu wszystko siê dawno skoñczy³o. Dok³adnie w dziewiêædziesi¹tym drugim roku. Patrycja: grubawy, zniszczony mê¿czyzna z wielk¹ ³ysin¹ i bardzo ruchliwymi, krzaczastymi brwiami. Lukrecja – piêædziesi¹t lat, g³adko ogolona twarz, cyniczny, tak¿e gruby. Czarne, z¿arte grzybic¹ paznokcie. Ich ¿arty, ich zblazowane fumy. Ich motta ¿yciowe. „Z matur¹ to ju¿ nie ch³op!” Ich zawody, te ¿yciowe i te dla ¿ycia: opiekunka spo³eczna, salowa, szatniarka. Byleby jakoœ ¿yæ i móc zajmowaæ siê tym, co najistotniejsze. Na razie wje¿d¿am rozklekotan¹ wind¹ na czwarte piêtro smutnego, gomu³kowskiego bloku. Pachnie szczyn¹. Na podwórku g³oœno krzycz¹ dzieciaki. Patrzê na guziki poprzypalane papierosami, rozklejone; czytam napisy
8
lubiewo_wyd3.p65
8-9
9
2005-04-16, 16:04
kibicuj¹ce dru¿ynom pi³karskim, ktoœ kogoœ wysy³a do gazu. Dzwoniê krótko, od razu otwiera mi Lukrecja, Patrycja w kuchni zaparza herbatê – obie s¹ bardzo podniecone, ¿e przyszed³ „pan dziennikarz”, zachowuj¹ siê jak prawdziwe gwiazdy. Tymczasem ¿yj¹ z renty i ledwo wi¹¿¹ koniec z koñcem. Nie maj¹ nawet dzia³ki, na której mo¿na wi¹zaæ co innego, choæby wiechcie czosnku, albo wymieniane z s¹siadk¹ przez p³ot wspomnienia. Nie, ich wspomnieñ nie da siê opowiadaæ obcym. W³aœnie dlatego opowiadaj¹ je mnie. Lukrecja by³ kiedyœ germanist¹, ale nigdzie d³ugo nie móg³ zabawiæ, ci¹gle przysparza³ k³opotów, podrywa³ uczniów i w koñcu zacz¹³ utrzymywaæ siê tylko z korepetycji. Z Bydgoszczy przyjecha³ do Wroc³awia w latach siedemdziesi¹tych. Tu pozna³ Patrycjê, w parku dla peda³ów, w brudnym szalecie. Patrycja le¿a³ pijany z g³ow¹ w szczynach i myœla³, ¿e ju¿ siê nie wydobêdzie. Ale Lukrecja pomóg³ Patrycji, tej dziwce, jakoœ znalaz³a siê dla niego praca szatniarza w którymœ z robotniczych domów kultury. Odt¹d zadaniem Patrycji by³o wydawanie pi³eczek do ping-ponga, bo m³odzi dzia³acze przychodzili graæ do klubowej œwietlicy. Praca lekka, p³atna jak ka¿da inna, ca³y dzieñ Patrycja pi³a kawê w szklance musztardówce, plotkowa³a z woŸn¹ i ¿y³a nadchodz¹c¹ noc¹. Czasami pozostawa³a na dy¿urze do rana w charakterze nocnego ciecia. Wtedy wyobra¿a³a sobie, ¿e jest barokow¹ dam¹, ma wielk¹ krynolinê, wysok¹ perukê i jedzie
karet¹ do kochanka. ¯e nazywa siê jakoœ tak zupe³nie nie do wymówienia i zas³ania siê wielkim wachlarzem. Z dachu kapa³o do wiadra, za oknem wy³ wiatr, ale ona wstawa³a, robi³a sobie grza³k¹ kawê na zmianê z herbat¹, dodawa³a do tego wódki i wraca³a do swojej karety, do Wersalu, do sukni tak wielkich, ¿e pod ich kloszami mo¿na zmieœciæ kilku kochanków i buteleczkê z trucizn¹. Zapala³a wiarusa i sz³a na obchód, a gdy wraca³a, mia³a ju¿ obmyœlon¹ dalsz¹ akcjê. Trzeba tylko by³o zapchaæ uszy stoperami, bo noce nie by³y spokojne, a psy pilnuj¹ce terenu polowa³y na koty. Ranek otrzeŸwia³ j¹, jak chlapniêcie zimn¹ wod¹. Trzeba by³o podpisaæ kontrolkê, trzeba by³o wracaæ, znowu ktoœ coœ od niej chcia³ i znowu by³a leniwa i krn¹brna. Ale to dawne czasy, gdy robotnicy Hydralu i Stolbudu po pracy wci¹¿ jeszcze mieli si³y zajmowaæ siê baletem... Gdy nie istnia³y wyrazy takie jak „molestowanie”, a gazety zajmowa³y siê swoimi sprawami. Na nocnych dy¿urkach nie by³o jeszcze telewizorów, wiêc wyobraŸnia pracowa³a pe³n¹ par¹, inaczej zdech³oby siê z nudów. Teraz w domu kultury Patrycji ka¿dy pokój zajmuje inna firma, a fasada pe³na jest tablic informuj¹cych, na którym piêtrze znajduje siê lombard, kantor, klub bilardowy czy hurtownia zniczy. Tam, gdzie tañczyli niezgrabni robotnicy mieœci siê sk³ad o romantycznej nazwie „wszystko po 5 z³otych”. Nie ma komu zatrudniaæ Patrycji, ka¿dy sam pilnuje swego
10
11
lubiewo_wyd3.p65
10-11
2005-04-16, 16:04
Mówi¹ o sobie w rodzaju ¿eñskim, udaj¹ kobiety, do niedawna podr ywali facetów w parku, pod Oper¹ i na dworcu. Nie wiadomo, ile w tym by³o prawdy, ile folkloru, a ile zwyk³ych ¿artów. Jedno jest pewne – s¹ czêœci¹ wcale nie ma³ej grupy ludzi uzale¿nionych od seksu. Maj¹ wprawê w wyrywaniu! Nawet teraz, na emeryturze, z tymi brzuszkami, potrafiliby niejedno. ¯aden z nich nie wiedzia³ o istnieniu operacji plastycznych, ani o mo¿liwoœci zmiany p³ci. Wystarcza³o wymachiwanie zwyk³ymi czarnymi torbami, na które mówili „torebki”. Bo ubieraj¹ siê w to, co maj¹ – ekstrakt przeciêtnoœci rodem z Peerelu. Wystarcza inne trzymanie papierosa, brak w¹sów i te wszystkie s³owa. W s³owach tkwi ich si³a. Niczego nie maj¹, wszystko musz¹ sobie dok³amaæ, dozmyœlaæ, doœpiewaæ. Dziœ
wszystko mo¿na zmieniæ za pieni¹dze: p³eæ, kolor oczu, w³osów... Nie ma miejsca na imaginacjê. Dlatego wol¹ byæ biedne i „bawiæ siê”: – Ale¿ przestañ, moja droga! – teraz Patrycja „przegina siê” i podaje herbatê w wyszczerbionej szklance. Tak, w starej, obskurnej szklance, ale jednak na tacce i z serwetk¹. Formy, formy s¹ najwa¿niejsze. I s³owa. – Ale¿ przestañ! Ju¿ nie te lata, dupka ju¿ zwiêd³a, gdzie te niegdysiejsze œniegi? Bo¿e, wariatka, kobieta szalona, zostaw mnie! Dobrze mówi³ stary Villon: bierz tylko ch³opców! To i bra³yœmy. „Przeginanie siê” to udawanie kobiet – jakimi je sobie wyobra¿aj¹ – wymachiwanie rêkami, piszczenie, mówienie „ale¿ przestañ” i „Bo¿e, Bo¿enka”. Albo podchodzenie do miœka, k³adzenie mu rêki pod brodê i mówienie: – G³ówkê, szczeniaczku, wy¿ej trzymaj, jak do mnie rozmawiasz. – Wcale nie chc¹ byæ kobietami, chc¹ byæ przegiêtymi facetami. Tak im dobrze, to by³ ich sposób na ca³e ¿ycie. Zabawa w babê. Bycie prawdziw¹ kobiet¹ to ju¿ nie to – zabawa ekscytuje, a spe³nienie, jak to spe³nienie... Ale w ich jêzyku spe³nienia nie istniej¹. Znaj¹ tylko wyrazy takie jak „g³ód”, „niespe³nienie”, „zimny wieczór”, „wiatr” i „chodŸ”. Sta³e przebywanie w wy¿szych rejonach dna, miêdzy dworcem, najnêdzniejsz¹ prac¹, a parkiem, w którym by³ szalet. Mo¿na nawet powiedzieæ, ¿e by³ to jakiœ zafajdany œrodek œwiata.
12
13
nosa, a ochronê budowli zapewnia specjalna firma. Œwiat jest z³y, bo w miejsce konkursów recytatorskich, rytmiki dla dziewcz¹t, baletu i zajêæ z gimnastyki korekcyjnej pojawiaj¹ siê brudne, na po³y mafijne speluny, w których handluje siê u¿ywanymi telefonami komórkowymi o niemodnych kszta³tach, a jakby tego by³o ma³o, w kioskach nigdzie nie mo¿na dostaæ stoperów – pomyœla³a Patrycja i bez ¿alu przesz³a na zas³u¿on¹ rentê. Do domu Trzeciej RP nigdy nie wpuœci³a.
*********
lubiewo_wyd3.p65
12-13
2005-04-16, 16:04
Okazuje siê, ¿e dno ktoœ specjalnie dla nich wymoœci³ trocinami i szmatami. Wcale wygodnie. Cz³owiek zawsze mia³ dosyæ na t¹ zupê ze s³oika, na kartofle, socjalizm im sprzyja³, g³odni ani bezdomni nie byli, kobiecie niewiele potrzeba. Teraz w tym ich parku buduj¹ wielk¹ Galeriê Sklepów, rozkopuj¹ im ca³¹ przesz³oœæ, wiêc Patrycja zamierza apelowaæ. Ale to tylko takie ¿arty. Coraz bardziej gorzkie i smutne, bo: – Có¿, có¿ ja, dziadówka, poradzê? Z kijem na Wielki Kapita³? Torebk¹ po g³owie? I co im powiem, ¿e to jest miejsce pami¹tkowe? IdŸ ju¿ lepiej, Lukrecja, idŸ po popielniczkê, bo pan nie ma gdzie strzepaæ (hi! hi!) strzepaæ... popioooooo³u! Patrycja nagle odkrywa, ¿e nazwa³a siebie „dziadówk¹” i bardzo siê cieszy z tego nowego ¿artu. W którym gdzieœ na dnie jest kropelka poni¿enia. Patrycja w³aœnie zamierza j¹ wypiæ, wylizaæ jak kroplê ajerkoniaku z dna kieliszka. Dziœ wieczorem. – Ja sobie idê elegancko do parku, papierosy najpierw w kiosku kupujê i tak od lat, jest dobrze, nie szkodzi mi na zdrowie. A spotykam znajomego z dawnych lat, co siê wybija w ¿yciu, robi interesy. No nic. On patrzy na mnie, jak na ostatni¹ kurwê, jakbym pod dworzec na Gwarn¹ chodzi³a. Zreszt¹ – przecie¿ chodzê. Kurw¹ ci jestem nie lada... I tak s³ucham, co on mi tam gada, ale jakoœ tak mnie to s³odko nie dotyczy, bo jakieœ raty,
proszê ja ciebie. Raty ma, a pracê traci. Myœlê sobie, jeszcze mi tylko raty do szczêœcia potrzebne! Taka mnie refleksja filozoficzna natchnê³a i £ucja K¹pielowa, której siê zwierzy³am, to potwierdzi³a. ¯e my sobie tu ¿yjemy w tych wy¿szych rejonach dna, jak w raju. Nic nam ju¿ nie grozi – Lukrecja przeci¹ga siê leniwie – i ma siê ten sens w ¿yciu! – oblizuje siê lubie¿nie. Siedzê przy chwiej¹cym siê stoliku w ich starym mieszkaniu, w kuchni. Nic siê tu nie zmieni³o od czasów komuny, wszêdzie z³ote tajwañskie zegary z targu, barometry z targu, po³yskuj¹ce figurki z targu, wszystko od Rosjan. Nawet ich jêzyk pe³en jest rusycyzmów: – U niego ma³o w spodniach... Bieda a¿ piszczy, nad blach¹ suszy siê pranie na sznurku. Mêskie majtki, ale czarne, najtañsze, cerowane skarpetki, ale czarne; czarne – bo po pierwsze – fikuœne, po drugie – w tym domu panuje ¿a³oba. Od ponad dziesiêciu lat. Lukrecja przybiera pozê starej hrabiny, której wojenne zawieruchy zabra³y ca³y maj¹tek, zak³ada nó¿kê na nó¿kê (pomiêdzy skarpetk¹ a br¹zow¹ nogawk¹ w kant wystaje blada ³ydka poznaczona tatua¿em ¿ylaków), zapala papierosa, chwilê trzyma dym, wreszcie wypuszcza jak dama, daleko przed siebie, w tkliwym zamyœleniu. Puszczaj¹ ulubion¹ Annê German. Krêci siê gramofonowa p³yta:
14
15
lubiewo_wyd3.p65
14-15
W kawiarence na rogu ka¿dej nocy jest koncert Zatrzymajcie siê w progu Eurydyki tañcz¹ce
2005-04-16, 16:04
Zanim œwit pierwszy promieñ rzuci smug¹ na œciany Niech was tul¹ w ramionach Orfeusze pijani...
Podaj¹ przes³odzon¹, letni¹ herbatê. Mieszkanie urz¹dzone jest jak poczekalnia w przychodni – widaæ, jak ma³o potrzeba ludziom do ¿ycia, gdy „¿yj¹” innymi sprawami, gdy ich mieszkanie to tylko poczekalnia, gdzie trzeba spêdzaæ czas pomiêdzy nocnymi ³owami. Zaniedbane, jak to u (seksualnych) narkomanów. Œciany do po³owy wymalowane ¿ó³t¹ olejn¹, od po³owy w górê – brudne, na parapecie bia³e, plastikowe doniczki z banalnymi trawkami i drzewkami szczêœcia, które ostatnio przysch³y. Czekam, a¿ obie (obaj?) wreszcie usi¹d¹ do papierosów, do herbaty. A¿ siê przestan¹ krêciæ. Ale gdy jeden ju¿ siedzi, drugi odnajduje potrzebê psikniêcia sobie de zodorantem pod pachami i podczesania siê przy pêkniêtym lusterku. Na dodatek na kuchni coœ siê gotuje, a Lukrecja zabiera siê za podlewanie kwiatków butelk¹ po mleku. Sk¹d one jeszcze j¹ wytrzasnê³y? No i ca³y czas siê poprawiaj¹, podczesuj¹. W koñcu goœcie nieczêsto siê zdarzaj¹ w tym domu ¿a³oby. – Czy moglibyœcie najpierw powiedzieæ mi trochê o pedalskim ¿yciu ówczesnego Wroc³awia? – stawiam dyktafon na stole, ale od razu przerywa mi ich g³oœny, piskliwy œmiech. – I kto siê o to pyta, Patrycja, ratuj mnie! Zabierzcie ode mnie tego kurwiszona! Œwiêta
Dziewica nie wie? A pana dziennikarza to jak nazywali w Orbisówce i pod oper¹? Nie Œnie¿ka aby? Œnie¿ka, bo ca³a bia³a od... œniegu, hi hi! Dobra, to sobie wytniesz, nie musisz przecie¿ wszystkiego przepisywaæ... No wiêc dobrze, panie dziennikarzu, park nazywa siê „pikieta” albo „szlak”. Chodzenie po nim to pikietowanie. Pikieta s³u¿y do wyrywania. Podrywania, znaczy. Celem obci¹gu. Drutowania, znaczy. Parki by³y zawsze, od kiedy ¿yjê i ci¹gnê lachê, czyli od czasów przedwojennych. Kiedyœ pikieta ci¹gnê³a siê przez ca³e miasto i w³aœnie tak powinna siê zaczynaæ ta twoja powieœæ o nas. „Hrabina wysz³a z domu o wpó³ do dziesi¹tej” i posz³a do parku, bo akurat dziesi¹ta w nocy to jest najlepszy czas na ma³¹ laseczkê. Pamiêtasz, Patrycja, Hrabinê? Zabili j¹ chyba w osiemdziesi¹tym ósmym, biedaczkê. Kim ona by³a z zawodu w³aœciwie? – G³upia jesteœ, w osiemdziesi¹tym ósmym zabili Korê, bo sobie sprowadza³a lujów do domu, to siê i doigra³a. Luj zabi³ j¹ jej w³asnym kuchennym no¿em, dla g³upiego radia „Narew” j¹ zaciuka³, nic tam u niej innego nie by³o do zabrania. Pó³ wroc³awskiej pikiety maszerowa³o na pogrzebie, nawet niektórzy, hm... ksiê¿a (mo... mogê o tym mówiæ? Czy to do jakiejœ katolickiej gazety?), no wiêc ksiê¿a. Co ja krzycza³am za nimi: – A brewiarz ju¿ odmówi³aœ?! A na pikiecie jesteœ? – a one tylko przyspiesza³y kroku. A co ja chcia³am rzec? Aha, a Hrabinê zabili du¿o wczeœniej, w siedemdziesi¹tym dzie-
16
lubiewo_wyd3.p65
16-17
17
2005-04-16, 16:04
wi¹tym i by³a z zawodu babci¹ klozetow¹. A w³aœciwie dziadkiem. A zreszt¹ – w³aœnie ¿e babci¹! Pracowa³a w przejœciu podziemnym, wiêc zawsze mia³a blisko. Mieszka³a w suterenie, ale za to przy samym parku. Tak, wszystkie cioty mieszka³y blisko parku. Specjalnie powynajmowa³y sobie mieszkania i latami tam chodzi³y, a teraz ¿a³uj¹, bo im dŸwigi pod okna wjecha³y. – Kto to s¹ „luje”? – moje pytanie zag³uszaj¹ dzikie piski. – Kto to s¹ luje, kto to s¹ luje. Bo¿e, Bo¿enka, luje kto to s¹?! No, dobra, powiedzmy, ¿e nie wiesz. Luj to sens naszego ¿ycia, luj to byczek, pijany byczek, mêska ho³otka, ¿ulik, b¹czek, ch³opek, który czasem wraca przez park, albo pijany le¿y w rowie, na ³awce na dworcu, albo w zupe³nie nieoczekiwanym miejscu. Nasi Orfeusze pijani! Bo przecie¿ ciota nie bêdzie siê lesbijczy³a z inn¹ ciot¹! Potrzebujemy heteryckiego miêsa! Luj mo¿e te¿ byæ peda³em, byle by³ prosty jak d¹b, nieuczony, bo z matur¹ to ju¿ nie ch³op, tylko jakiœ inteligencik. ¯adnych min nie mo¿e robiæ, musi mieæ gêbê jak udo, po prostu obci¹gniêty skór¹ futera³, nic tam siê nie mo¿e ukazywaæ, ¿adne uczucie! I gdzie znajdziesz takiego w tych barach dla peda³ów? Znane s¹ dziesi¹tki przyk³adów na to, ¿e hetero luje id¹ z ciotami po dobroci, w ³ó¿ku zachowuj¹ siê jak peda³y i dopiero potem nagle dostaj¹ ataku agresji i kradn¹, zabijaj¹, towar up³ynniaj¹... Nieraz ju¿ s¹ na schodach, ju¿ wra-
caj¹ do domu. Zawo³asz, zapytasz o coœ – wróc¹ siê i jebn¹ w pysk. Jakby na siebie wœciekli. Ale ciota siê tego nie przelêknie. To znaczy prawdziwa, taka jak my. Nie te podróby z barów. Ka¿da tylko marzy, ¿eby takiego pijanego Orfeusza poderwaæ, co przez ca³y czas stosunku nie zauwa¿y, ¿e nie ma do czynienia z bab¹. ¯eby w tym pijanym widzie myœla³, ¿e z bab¹. Ale to musi byæ bardzo pijany albo... Bo najlepsze luje s¹ hetero i takiego wyrwaæ, to trzeba go albo ca³kiem schlaæ, albo... – Albo? – A tak wracaj¹c do Hrabiny – Patrycja nie chce odpowiedzieæ na moje pytanie – teraz by³am jakoœ tak, proszê ja was, o jedenastej godzinie w nocy, zanim jeszcze te dŸwigi wszystko nam rozkopa³y, i górkê, i ruinki, i nasze drzewo z napisami, by³am tam w nocy powspominaæ, bo akurat œwiêto Wszystkich Œwiêtych i zaraz Dziady. Idê, patrzê... luj. Chyba, myœlê sobie, pijany luj idzie, nic innego, wiêc ja za nim, a on myk, znika mi z oczu. Tak mówiê w czasie teraŸniejszym, ¿ebyœ tak zapisa³, specjalnie tak mówiê, ¿eby to siê tak jakby dzia³o na oczach czytelnika. No wiêc te latarnie, co druga poprzepalana, nie widaæ, ale oczy nawyk³y przez te lata do ciemnoœci. Wiêc ja wiem od razu, ¿e on w ruiny tam poszed³, za górkê. Przecie¿ znam te wszystkie wykroty i zakamarki. Schodzê tam, widzê – mign¹³ mi ten luj i znik³ znowu, wiem ju¿, ¿e idzie w ten lej od bomby, co tam
18
19
lubiewo_wyd3.p65
18-19
2005-04-16, 16:04
jest, poroœniêty krzakami, wiesz, tam gdzie mia³yœmy wtedy tego, no Wielkochujaszczego... – Aha, aha! – Lukrecja dok³adnie pamiêta, o kogo chodzi. – Wiêc luj przeszed³ przez ogrodzenie z tablic¹, ¿e rozkopy, ja halkê podwinê³am i myk! – znam przecie¿ t¹ deskê luŸn¹ tam w p³ocie. Idê, ju¿ sobie sutki skubiê pod stanikiem, ca³a ju¿ jestem ustami, idê w dó³, w ten lej, i widzê, ¿e – jak myœla³am – luj przystan¹³ w tym ciemnym dole od bomby, odwraca siê... – I co? I co?! – Patrzê, a to Hrabina! – Duch? – Straszy szmata. Poœwiata od niej bi³a, z oczu, z gêby, z uszu, jakby w œrodek œwieczkê wsadziæ. Ubrana by³a w t¹ swoj¹ kurtkê z targu zielonkaw¹, ale tak¹ jakby w b³ocie, w pozasychanej ziemi, jakby tam w grobie jej siê ju¿ wszystko z deszczem, z b³otem pomiesza³o. Jam siê prze¿egna³a, a ona do mnie mówi: – Za lujem tu posz³am, za œwiêt¹ luf¹ tu sz³am, przez te wykroty, jeszcze po œmierci! Dzisiaj obchodzimy Dziady, daj trochê spermy, daj, a udzielê ci moralnej nauki, ¿e kto nie by³ ni razu... – BluŸni! Z narodowego dzie³a, szmata, jeszcze po œmierci siê wyœmiewa! – Szmat¹ to ona zawsze by³a nieprzeciêtn¹. I jeszcze dalej siê wyœmiewa, mówi:
– Nazywam siê Milijon! Nazywam siê Milijon – mówi – bo mnie Milijon lujów mia³o! – Jezu! Ja do niej: „a kysz, a kysz! Zgiñ przepadnij, maro nieczysta”! A ona dalej swoje, ¿e nie chce jad³a ni napoju, jakoœ tak siê wyrazi³a, ¿e tylko kroplê lujowskiej spermy. I nic, tylko spermy i spermy. Aha, i jeszcze siê z Biblii naœmiewa, ¿e coœ tam, wieszczy, jak jakaœ nawiedzona Pytia, Kasandra znaczy, ¿e „Bêdziecie sta³y, cioty, u bram rozporka luja i nie zostanie wam otworzone”. I tak do mnie t¹ swoj¹ krzyw¹ rêkê przed siebie wyci¹ga i do mnie „chodŸ”. No. – Tu patrz¹ na siebie, wzdychaj¹. – Straszno mi siê zrobi³o, bo ju¿ jej czaszkê widaæ pod w³osami, ale j¹ poznajê, bo w powietrzu taki siê unosi delikatny zapaszek jakby tego szaletu z przejœcia podziemnego, co w nim pracowa³a i ca³e ¿ycie t¹ kostk¹ o zapachu sosnowym, co siê do kibla za³¹cza, to jecha³o od niej, tak ¿e wyczuwa³am po ciemku zawsze, kiedy Hrabina siedzi w krzakach, a kiedy luj. No i j¹ pozna³am, bo tak samo jak za ¿ycia mówi³a, z takim wiejskim akcentem. Sta³am tam jak zahipnotyzowana. Poczu³am, ¿e muszê siê napiæ, ¿e jak siê zaraz nie napijê, to nie wytrzymam. W koñcu wyd³uba³am z kieszeni jakiegoœ pogniecionego papierosa, a rêce tak mi dr¿a³y. Patrycja ma rêce chude, ca³e w plamach w¹trobowych, z d³ugimi paznokciami, z metalow¹ bransoletk¹, z wyrytym napisem LOVE, jak¹ mo¿na kupiæ w nadmorskich kioskach
20
21
lubiewo_wyd3.p65
20-21
2005-04-16, 16:04
z pami¹tkami. Pokazuje teraz tymi rêkami, jak jej dr¿a³y. Bransoletka trzêsie siê i obija o du¿y, z³oty, ruski zegarek. – Jakoœ w koñcu zapali³am, chyba nawet ustnikiem nie tak, tolka na abarotno, i staram siê przemówiæ jej do rozs¹dku, niby to spokojnie (a w œrodku ca³a siê trzêsê), mówiê tak: – WeŸ siê, dziewczyno, lecz, najlepszymi przyjació³kami by³yœmy za ¿ycia, ju¿ ci sperma do g³owy uderzy³a, ¿eby po œmierci kole¿anki nie poznawaæ, z któr¹ tylu lujów zaliczy³aœ, z któr¹ do Rusków pod koszar y chodzi³aœ, tyle spermy przela³aœ, ¿e jakby to tak zlaæ do jakiej wanny, wszystko razem, to by siê mo¿na by³o wyk¹paæ, a jakby taka gruba jak ty wlaz³a, to by siê i przela³o?! Kyrie Elejson, a kysz! Nie widzisz, ¿e ja nie ¿aden luj, tylko Patrycja, stara Patrycja ze Œródmieœcia? – Ona tak jakby mêtne oczy mia³a, widaæ po œmierci dalej tam chla³a w zaœwiatach, jak za ¿ycia. Coœ jakby zaczê³a mnie poznawaæ i mamrocze zawiedziona: – Patycja? (a nie mówi „Patrycja”, tylko tak jakoœ dziwnie, tak „Patycja”, „tycja”, jakby w gêbie kluski mia³a, ale mo¿e po œmierci to siê ju¿ tak ma). A ja: „Ocho”. To ona coœ tam pomrucza³a, pomamla³a i posz³a sobie dalej szukaæ na górkê. Ani dzieñ dobry, ani do widzenia, tylko posz³a w pizdu, mimo, ¿eœmy siê ju¿ od tych dobrych parunastu lat nie widzia³y, a opowiadaæ to chyba mia³aby co. I – tu Patrycja parska œmiechem – taka jedna wyw³oka (no wiesz – mruga do Lukrecji
– Sowa) jak j¹ zobaczy³a, ¿e wychodzi z ruinek, to za ni¹ zaraz posz³a na t¹ górkê. Za Hrabin¹, bêdzie mia³a niespodziankê. A jeszcze by³a taka sytuacja, ¿e ja ju¿ wczeœniej widzia³am, ¿e na t¹ górkê od strony Odry idzie jakaœ gromadka jakby skinów, w ka¿dym razie wrogo nastawiona. Nawet chcia³am j¹ ostrzec, ale myœlê sobie, co jej zrobi¹, jak ona duch? Sama ju¿ ze strachu ledwie wytrzymywa³am, bo raz ¿e duch, dwa, ¿e z górki rozlega³y siê krzyki, jakby kogoœ tam zabijali, ale. Ale nie by³am na tyle przestraszona, ¿eby jeszcze nie... bo wiesz, ten Zbyszek z W¹sami siê pojawi³ akurat. Ten co jest zawsze z rowerem. Patrycja wie. Lukrecja wstaje i przyczesuje siwe resztki w³osów. Zmienia stronê p³yty. Naci¹ga tani sweter z banalnym wzrokiem na swój wydatny brzuch. Jest brzydka, ma ³upie¿, choæ prawie nie ma w³osów. W tej chwili jej twarz wykrzywia z³oœliwy uœmiech. Cedzi z wy¿szoœci¹: – Bo te¿ Hrabina ju¿ za ¿ycia przecie¿ zwariowa³a, a kto wie, jak wp³yn¹³ na ni¹ taki wstrz¹s jak w³asna œmieræ? Pamiêtacie, jak chodzi³yœmy z ni¹ pod koszary do Ruskich? Dwóch staruszków o¿ywia siê, Patrycja podchodzi do mebloœcianki („na wysoki po³ysk”) i z nabo¿eñstwem coœ z niej wydobywa. Po chwili k³adzie na stole zamkniête hermetycznie worki foliowe, w których jest coœ br¹zowego. Chcê otworzyæ worek, ale obie rzucaj¹ siê na mnie.
22
23
lubiewo_wyd3.p65
22-23
2005-04-16, 16:04
– Zapach, zapach, wywietrzeje zapach! Bo¿e broñ nie otwieraæ! Otwieramy tylko w Rocznice. – W œrodku trzymaj¹ swoje zawszone relikwie: ¿o³nierskie pasy, no¿e, onuce, jakieœ br¹zowe, albo czarno-bia³e zdjêcia wyrwane z legitymacji, z fioletowymi pó³ksiê¿ycami wielkich, nieaktualnych pieczêci. Na nich ruskie mordy dwudziestoletnich osi³ków, kartoflane nosy, gêby szewskie i dobre. Albo z³e, krzywe ryje. W z¹bek czesane. Z ty³u dedykacje gra¿dank¹. Nad drzwiami do kuchni, zamiast œwiêtego obrazka, na gwoŸdziku zawieszony maj¹ kawa³ek zardzewia³ego drutu kolczastego – urwa³y sobie teraz, niedawno, ³atwo odpad³, trochê pokrêci³y w lewo, w prawo i ju¿. Napcha³y tego drutu ca³e kieszenie, ¿eby i dla Macicznej i dla innych by³o na potem, gdy nic tu ju¿ nie bêdzie. Pokazuj¹ te¿ zdjêcia ruin koszar, napisy wokó³ okien, wydrapane w niedostêpnych miejscach, naskrobane, np. Áðàíñê 100 Nie wiem, o co chodzi. – Cyfra 100 – wyjaœniaj¹ fachowo – oznacza 100 dni do wyjœcia, a miasto Brañsk to oczywiœcie miejsce, do którego za te 100 dni wróc¹. Dlaczego akurat 100? Bo im w³aœnie wtedy, na 100 dni przed wyjazdem, w³osy na zero golili. ¯eby wszy nie wynieœli. To by³o ca³e œwiêto. Do dziœ tam, na murach zachowa³y siê takie napisy. Tylko ¿e te mury, które dziœ s¹ na wierzchu, przy ogólno dostêpnej ulicy, to wtedy by³y hen, za murami, niedostêpne.
– Ale nie dla nas! Tu – Lukrecja pokazuje zdjêcie – na tej drodze wewnêtrznej (ach, dziœ zewnêtrznej...), tu ros³y krzaki i tu Patrycja dupy dawa³a. Te koszary na Koszarowej, to siê nazywa³o: komendantura. Mówi³o siê: – Idziemy pod komendanturê. Bo jeszcze inne by³y, na Krzykach... Lukrecja p³acze. Patrycji za³amuje siê g³os. Ja nie wytrzymujê, przepraszam damy, odk³adam papierosa na popielniczkê (wielki luksfer udaj¹cy kryszta³, w rzeczywistoœci wy³amany z jakiejœ œciany) i idê do toalety. To jest ohydne. Ohydne i ciekawe jednoczeœnie. Nie opublikujê tego przecie¿. No bo jak? Co ja mam z tego zrobiæ? Reporta¿ dla „Polityki”? „Na w³asne oczy”? Jak? Mo¿na zrobiæ o tirówkach, o z³odziejach, o zabójcach, o z³omiarzach, o zdrajcach, a tylko o tym jakoœ nie da rady. Choæ nikt tu nikomu nie wyrz¹dza krzywdy. Nie ma jêzyka, ¿eby o tym mówiæ, chyba, ¿e „dupa”, „chuj”, „obci¹gaæ”, „luj”. Chyba ¿eby tak d³ugo powtarzaæ te s³owa, a¿ wypior¹ siê z ca³ego koszarowego nalotu. Jak s³owo „pochwa” w Monologach waginy. Nie dziwiê siê, ¿e nikt nigdy nie napisa³ o tym reporta¿u! Myœlê tak sikaj¹c i obserwujê tê ich ³azienkê... Przede wszystkim wiêc na wprost moich oczu na œcianie nad sedesem mam starannie wyciête z jakiejœ gazety zdjêcie luja. Prowadzonego w kajdankach przez dwóch policjantów, te¿ lujowatych. Mo¿e to ktoœ znany, w ka¿dym razie ca³kowicie ubezw³asnowolnio-
24
25
lubiewo_wyd3.p65
24-25
2005-04-16, 16:04
*********
ny, a perwersja w tym, ¿e nie da siê sikaj¹c na to nie patrzeæ. Dalej – pralka nie automatyczna, tylko „Frania” chodzi g³oœno, z kranu kapie, w misce doniczki z paprociami i banalnymi roœlinami, jakie mo¿na spotkaæ na parapecie w ka¿dym oddziale pañstwowej s³u¿by zdrowia. Patrzê na ich biedniutkie kosmetyki na po¿ó³k³ej, nie obudowanej kafelkami wannie, otwarty szampon „trzy zio³a”, zakurzony pêdzel do golenia, jakieœ najtañsze toniki, kremy, szczoteczka do zêbów w ostatnim stadium rozpadu – ¿ó³te w³osie odchodzi na wszystkie strony. Pajêczyna w kubku do p³ukania zêbów. Turpizm – tak bym to okreœli³, ryzykuj¹c, ¿e znowu bêd¹ mnie wyzywali od polonistów. Jest nawet samoopalacz – dowód straceñczej walki o atrakcyjnoœæ. Ktokolwiek widzia³ Lukrecjê i Patrycjê, ten z politowaniem wzruszy ramionami. Ale te wszystkie tanie, przeterminowane kosmetyki, które kolekcjonuje Lukrecja, a Patrycja ukradkiem u¿ywa, te groszowe ¿ele przeciwko cellulitowi, które maj¹ odchudziæ jego brzuch... Wszystko wskazuje na to, ¿e nie w ³azience siê znalaz³em, ale w zbrojowni. Nagle za moimi plecami z hukiem w³¹cza siê gazowy bojler, pewnie któryœ z nich myje rêce w kuchni. Patrzê na niebieskie kosmyki ognia, na po¿ó³k³¹ wannê, na dnie której le¿y garnek z ¿ó³t¹ wod¹, na okienko nad kiblem zakryte tak¿e po¿ó³k³¹ firank¹. Mieszkanie starszych pañ. I wszêdzie pe³no kwiatów w doniczkach – starsze panie uwielbiaj¹ hodowaæ roœliny.
Blaszak, blaszanka, okr¹glak, kipisz przez piêædziesi¹t lat by³ dla peda³ów czymœ w rodzaju dzisiejszego centrum handlowego dla klasy œredniej. Usytuowany gdzieœ w parku o z³ej s³awie, pordzewia³y, najczêœciej jeszcze przedwojenny, z resztkami zdobieñ. Z góry wygl¹da³ jak gwiazda. Ka¿de jej ramiê to by³o wejœcie. I gwiazdy wchodzi³y! W œrodku trzon – obszczany ze wszystkich stron s³up lub szeroka kolumna. Dooko³a niej na dole p³ynê³y œcieki œmierdz¹ce jak wnêtrze bramy w starym budownictwie. Nale¿a³ do miejskiej infrastruktury razem z latarniami, ³awkami, balustradami oddzielaj¹cymi spacerowiczów od rzeki czy ulicy. Za komuny by³o to jedyne tego typu miejsce pozbawione naburmuszonej babci klozetowej, miejsce publiczne. Kobiety publiczne sta³y pod latarni¹, a my – pod blaszakiem i by³ to ten sam rodzaj stania pod prêgierzem raczej, ni¿ pod czym innym, bo ka¿dy przechodzieñ móg³ sobie splun¹æ. W œrodku nieodmiennie œmierdzia³o dezynfekcj¹ i szczyn¹. Wchodzi³o siê, wy³uskiwa³o fiuta i la³o na liszajowat¹ œciankê, na której porobi³y siê prawdziwe palimpsesty i sople, czasem ktoœ patykiem wydrapa³ w tym jakiœ napis, pacyfê, albo zupe³nie niezrozumia³e grepsy. Jeœli przyszed³eœ tu tylko po to, aby siê wyszczaæ, wychodzi³eœ od razu. W przeciwnym wypadku d³ugo kr¹¿y³eœ wokó³ blaszaka czekaj¹c, a¿ ktoœ wejdzie do
26
27
lubiewo_wyd3.p65
26-27
2005-04-16, 16:04
œrodka. Wtedy nale¿a³o odczekaæ parê chwil, wejœæ, stan¹æ obok i zacz¹æ siê onanizowaæ, spogl¹daj¹c k¹tem oka na mê¿czyznê, który najczêœciej wcale nie sika³, tylko delikatnie, powoli porusza³ skór¹. Wówczas lody pêka³y i mo¿na by³o przestaæ udawaæ. Nawet nie patrz¹c w górê, na twarz, której mo¿e nigdy dok³adnie nie widzia³eœ, bo œledzi³eœ faceta z oddalenia, chwyta³eœ go za fiuta i pozwala³eœ samemu siebie chwyciæ. Nie patrzy³eœ w górê, bo jednak czu³eœ jakieœ resztki za¿enowania. Towarzyszy³o temu monotonne pochlapywanie kropel, echo i ch³ód wiêkszy ni¿ na dworze. Poniewa¿ blaszak nie mia³ drzwi, nigdy nie by³o w nim zupe³nie ciemno. W nocy jakieœ tajemnicze W³adze Parku zamyka³y otwór po prostu na kraty. Ale nie zawsze. Gdy pada³o, ca³y park ³apa³ nieuleczaln¹ chorobê wener yczn¹ zwan¹ m¿awk¹. W takie noce na Artystycznej czasami by³o otwarte. Wówczas w szczelinie, któr¹ wchodzi³o siê do œrodka, pojawia³ siê facet, nazywany przez nas deszczowym kochankiem. Sta³ z opuszczonymi a¿ do samych butów spodniami i podwiniêtym pod brodê swetrem. Mók³, albo onanizowa³ siê wycofany w g³¹b szczeliny. Niczego od nikogo nie chcia³, tylko tego echa deszczu odbijaj¹cego siê o blaszane œciany, spotêgowanego odg³osu zwyk³ych codziennych kropel. Prawdopodobnie nie czu³ zimna, wstydu ani wiatru. A mo¿e w³aœnie to by³y jego atrakcje? Jak
czuje siê cz³owiek, po którego nagim ciele powoli zeœlizguj¹ siê zimne krople deszczu, ale nie czyste, tylko opad³e z zardzewia³ego dachu szaletu? Czasami usi³ujê przypomnieæ sobie jego twarz. Jak¹ minê mo¿e mieæ mê¿czyzna oko³o trzydziestki, z w¹sem, w byle jakim swetrze podci¹gniêtym pod brodê i przytrzymywanym jedn¹ rêk¹? Co sobie myœli? Czy podnieca go byle szelest w pobliskich krzakach? I czy jest rozczarowany, gdy okazuje siê, ¿e to tylko je¿e? A mo¿e je¿e to dla niego a¿ nadto? Pewnej nocy zobaczy³em go podczas letniej burzy. Sta³ i pali³ papierosa, a blaszak przyci¹ga³ pioruny, jak jasna cholera. Kupa mokrej blachy. Zgin¹æ w szalecie miejskim. Od pioruna w romantycznych sztukach ginêli zbrodniarze. Taka Balladyna, która zginê³a siedz¹c na tronie. Deszczowy kochanek by³ blady i trochê pos¹gowy, a jego w³osy od wilgoci przyliza³y siê w staromodn¹, przedwojenn¹ fryzurê. W¹sy te¿ mia³ trochê jakby na Hitlera. W ka¿dym porz¹dnym kryminale okaza³by siê zabójc¹ wychodz¹cym w deszczowe noce na swoje ³owy. Ale park noc¹ umia³ du¿o naobiecywaæ, a na spe³nienie nie starcza³o czasu, bo przychodzi³ ranny ch³ód. Ciekawe zreszt¹, ¿e dla wiêkszoœci ludzi zawsze istnia³a ró¿nica miêdzy œmierci¹ od pioruna na tronie i w blaszaku. Albo – ¿eby znaleŸæ miejsce kszta³tami i po³o¿eniem najbli¿sze parkowej toalecie – powiedzmy:
28
lubiewo_wyd3.p65
28-29
29
2005-04-16, 16:04
w œwi¹tyni dumania. Takiej rokokowej budce umieszczonej w parku angielskim. Nazywa³o siê to tak¿e kioskiem lub sklepem i pewnie niejeden romans tam przeczyta³y tkliwe rokokowe matrony. Ale by³a jeszcze inna nazwa na ten sentymentalny wychodek: „œwi¹tynia Kupidyna”. Czêsto nad drzwiami umieszczano gipsowe amorki celuj¹ce strza³ami we wchodz¹cych. Czytane w „kiosku” ówczesne Harlequiny te¿ zachêca³y do grzechu i dam g³owê, ¿e to ustronne miejsce s³u¿y³o tak¿e zdradzie. A jednak coœ mi mówi, ¿e ró¿nica pomiêdzy tymi dwoma parkowymi przybytkami, w których robi siê praktycznie to samo, a gdy siê nie robi, to siê o tym marzy, istnieje i ma siê dobrze. Czy przed wojn¹ istnia³y blaszaki? Na jednym ze zdjêæ przedwojennego Wroc³awia widaæ Plac Polski i elegancki, rzeŸbiony wychodek w miejscu dzisiejszego okr¹glaka. Kilku panów z laseczkami i w kapeluszach spaceruje wyspanymi ¿wirkiem alejkami pomiêdzy klombami i fontannami. Czy przedwojenny wygl¹d deszczowego kochanka mo¿e stanowiæ tu jakiœ dowód w sprawie? Czy jest to po prostu duch przedwojennego Niemca, powiedzmy zamordowanego przez nieznanych sprawców? Nikt nie napisa³ historii ¿ycia pedalskiego, chyba ¿e moczem na blaszanej œcianie. Czy przed wojn¹ by³o dok³adnie tyle samo „homoerotów”? Czy gdzieœ siê spotykali i uprawiali seks?
Jedyne znane przedwojenne miejsce to „spalona pikieta”. Regularnie ktoœ j¹ podpala³. Nie by³ to blaszak, tylko luksusowa pikieta murowana, solidna niemiecka robota, z kolumienkami i rzeŸbieniami, typowy dziewiêtnastowieczny szaletowy klasycyzm. By³a to pikieta „alternatywna”, dla tych, którzy chcieli mieæ pewnoœæ, ¿e co prawda nie bêdzie tu du¿o ludzi, ale za to ma³o kto o niej wie, i skini nie napadn¹. Spalona pikieta. W ponurym, zaroœniêtym krzakami miejscu parku, gdzie niewielu chodzi³o, z dala od alejek. Jakby w dzikiej czêœci, w parku angielskim. Dawniej, przed wojn¹, w³aœnie tu spotykali siê niemieccy homoseksualiœci. Aby siê o tym przekonaæ, wystarczy pójœæ do czytelni Biblioteki Uniwersyteckiej albo Ossolineum i poprosiæ o przedwojenne gazety, które w rubrykach kryminalnych informuj¹ o zabójstwach i skandalach. Stare, bardzo stare piosenkarki mówi¹, ¿e jeszcze w latach piêædziesi¹tych i szeœædziesi¹tych niemieckie cioty, które nie wyjecha³y, nie zosta³y z jakichœ wzglêdów wypêdzone, przychodzi³y dalej na spalon¹ pikietê. A ona by³a ju¿ po stokroæ spalona! Przychodzi³y, aby wci¹¿ od nowa celebrowaæ rytua³ niewiary w to, co siê sta³o. Bo przecie¿ Polacy tam ju¿ nie przychodzili, miejsce by³o spalone przez wojnê. Ale tym Niemcom to nie przeszkadza³o. Przychodzili, spacerowali, witali siê i przeginali we w³asnym gronie. Udawali, ¿e pikieta wcale nie jest spalona, ¿e dzia³a. ¯yczyli sobie mi³ego dnia.
30
lubiewo_wyd3.p65
30-31
31
2005-04-16, 16:04
Dopiero w latach osiemdziesi¹tych zaczêli tu przychodziæ Polacy, ale jakby od niechcenia. Czasem, po parê osób. Zdzicha Wê¿owa, jakiœ przejezdny, który przeczyta³ w rzadko uaktualnianym przewodniku, ¿e i tu coœ siê dzieje... Nikt nie wie, kto regularnie podpala szalet. Czy ma to coœ wspólnego z wojn¹ i Niemcami? Czy jest to raczej jakiœ rytua³ maj¹cy oczyœciæ to miejsce, rodzaj dezynfekcji przez ogieñ? A mo¿e umieszczony na szczycie blaszany kogut rzeczywiœcie œci¹ga pioruny? W³aœnie ogrodzili „spalon¹ pikietê” solidnym parkanem i mê¿czyŸni w drelichach wywo¿¹ gruz. Odblaskowe kolory p³otu dziwnie kontrastuj¹ z pociemnia³¹ od up³ywu czasu ceg³¹.
g³oœæ, tak typowa dla ciot i dawnych (przedemancypacyjnych) kobiet nie pozwala³a im na bunt. Chcia³y dawaæ dupy systemowi, chcia³y byæ bierne, pasywne, pos³uszne... Albo po prostu jak zwykle ¿y³y w swoim w³asnym, urojonym œwiecie, wiêc rzeczywistoœæ nic a nic ich nie obchodzi³a. Nie mam im tego za z³e.
*********
A czasami w blaszaku na Centralnej pojawia³ siê luj. Wygl¹da³ jak sto z³otych. I to w œwi¹tecznej edycji, w z³ocie! Zaraz jakaœ piosenkarka za nim wchodzi³a, on rozpina³ rozporek, po czym naraz wyci¹ga³ legitymacjê i mówi³: – Milicja, dokumenty proszê. – Cioty komunistyczne, „ciotki systemu”, jakoœ tam w partii i urzêdach ustawione, szybko siê wymigiwa³y, ale inne wpada³y na d³ugo. Nie zna³em ani jednej Ciotki – Zbuntowanej. Przeciwko systemowi. Ani jednej Ciotki – Walcz¹cej. Zreszt¹, ciekawe, w jakiej roli w tej mêskiej grze by siê ustawi³y, gdy tam kobiety kroi³y chleb w stoczni i tylko „pomaga³y”. W teatrze p³ci zabrak³o dla nich miejsca. Jakoœ te¿ ta kobieca ule-
Trudno powiedzieæ, ¿eby w kimkolwiek mogli budziæ wspó³czucie. Najpierw sami musieli by czuæ siê nieszczêœliwi! D¿esika pracowa³a jako salowa w szpitalu, by³a z³oœliwa i g³upia. Najwiêkszy wp³yw na jej ¿ycie mia³y seriale. Najpierw Dallas, potem Powrót do Edenu, Pó³noc – Po³udnie, a na koñcu, przed œmierci¹ – Dynastia ogl¹dana w dy¿urce pogotowia. Po prostu – D¿esika my³a brudne szyby w szpitalnym korytarzu i widzia³a w nich swoje odbicie jako Alexis. Byæ mo¿e z powodu odleg³oœci, mroku, czy czegokolwiek innego, brudny fartuch D¿esiki, pe³en numerów ewidencyjnych i fioletowych piecz¹tek wygl¹da³ w szybie jak ta bia³a suknia, któr¹ w ostatnim odcinku mia³a na sobie Alexis. Jej spocone loki stawa³y siê nowiutk¹ trwa³¹. D¿esika a¿ oniemia³a z zachwytu i ze zdumienia. Powoli, nie odrywaj¹c wzroku od szyby zesz³a z drabiny i odstawi³a wiadro. Za oknem, w podwórzu potwornie miaucz¹c i piszcz¹c zagryza³y siê koty. Wszystkie by³y czarne i z³e. D¿esi do-
32
33
lubiewo_wyd3.p65
32-33
2005-04-16, 16:04
brze wiedzia³a, o co siê bij¹! Tylko personel zna³ miejsce, w którym w podwórku by³ ogrodzony siatk¹ œmietnik na „odpadki biologiczne”. Swego czasu D¿esi musia³a wynieœæ nogê po amputacji. Noga by³a zadziwiaj¹co ciê¿ka. Odnios³a j¹ w³aœnie tam, na podwórko, sk¹d mia³a j¹ zabraæ nastêpnego dnia specjalna ekipa. D¿esi bardzo d³ugo nie mog³a uzgodniæ pewnych faktów: jak ona, Alexis, mo¿e nieœæ nogê? Jak to siê ma do siebie? Jednak przesz³a nad tym do porz¹dku i od tej pory mawia³a, ¿e ma bardzo trudny i zaszczytny zawód, ¿e „ratuje ¿ycie cz³owiecze” i styka siê na co dzieñ ze œmierci¹. Tymczasem ekipa najczêœciej czeka³a, a¿ uzbiera siê wiêcej odpadów biologicznych, a czym dla kotów siatka, a ju¿ tym bardziej czerwone tablice zakazuj¹ce wstêpu? D¿esika przynajmniej do czasu zdawa³a sobie sprawê, ¿e to tylko z³udzenie, ¿e jej brudne rêkawiczki z targu nie s¹ tymi cackami z jagniêcej skórki, a wódka pita w nocy na zajezdni tramwajowej nie jest szampanem. ¯e to trochê tak na niby, ¿eby ³atwiej by³o wychyliæ ten kielich jej ¿ycia, które bynajmniej nie smakowa³o jak szampan. Dobrze, gdyby siê przyjrzeæ, nie jest to wszystko tak ca³kiem prawd¹ – myœla³a sprz¹taj¹c pe³ne kaczki i nocniki – daleko mi jeszcze do Alexis, ale mo¿emy umówiæ siê, ot, tak jak ma³e dzieci – mru¿y³a oczy do lustra, tak jakby w³aœnie mia³a rzuciæ jakimœ cierpkim ¿artem w stronê Blake’a Carringtona albo jeszcze lepiej jego
¿ony Cristel. Umówmy siê wiêc, ¿e od dziœ ju¿ ni¹ jestem. I D¿esika by³a szczêœliwa, i szala³a i by³a ca³a wielka dama! Zadziera³a nosa, pozwala³a pacjentom podawaæ sobie ogieñ i nigdy za niego nie dziêkowa³a. G³ówkê wysoko trzyma³a, w³osy krêci³a na lokówkê, usta smarowa³a pomadk¹ ochronn¹ i bawi³a siê, ¿e to szminka. Czêsto dosiada³a siê do innych salowych i sprz¹taczek, siada³a w ich pakamerze i by³a najpierwsza z nich! – Pan Zdzisio (D¿esika mia³a na imiê, niestety, Zdzis³aw) to siada jak królowa, nogê na nogê za³o¿y, chleba z mas³em z obiadu nie chce jeœæ! A papierosa pali w szklanej lufce! O tak pali, tak pali! – I nie mog³y zrozumieæ salowe, dlaczego pan Zdzisio, ta nasza królowa, nigdy nie zaczepi ¿adnej z nich. Jedna pielêgniara, ordynarna baba z ³bem na barana i œpiewaj¹ca ca³y dzieñ piosenki z San Remo, nakry³a kiedyœ D¿esikê w kot³owni. W niedwuznacznej sytuacji, z palaczem. Z przera¿enia a¿ upuœci³a wenflon. Do niczego siê ju¿ potem nie nadawa³, bo ig³a dotknê³a brudnej pod³ogi pe³nej od³amków wêgla. Marija, Marija, Marija – pielêgniara ze z³oœliw¹ satysfakcj¹ zanuci³a pod nosem ulubiony przebój i postanowi³a œledziæ D¿esikê. Odt¹d w pokoju pielêgniarek na pochwa³y dotycz¹ce D¿esiki mrucza³a pod nosem: – Ksiê¿niczka, ksiê¿na Diana... Ale kaczek to wyrzuciæ nie ma komu... D¿esika uwielbia³a noc¹ zwiedzaæ ten stary szpital, a pielêgniara postêpowa³a za ni¹ krok
34
35
lubiewo_wyd3.p65
34-35
2005-04-16, 16:04
w krok. By³ to gigantyczny gmach, na którym ka¿da epoka pozostawi³a swoje przeróbki i przybudówki. Równie dziwaczne architektonicznie jest tylko warszawskie „Dzieci¹tko Jezus”. D¿esika co rusz odkrywa³a zapomniane magazyny pe³ne krzese³, zepsutych lamp i operacyjnych ³ó¿ek. W nocy wymar³e korytarze, niskie i d³ugie, jak w schronie, oœwietla³o trupie œwiat³o neonówek. W tym labiryncie trudno by³o nie zab³¹dziæ. Mo¿na oczywiœcie s³uchaæ bia³ych ewakuacyjnych strza³ek na zielonych tabliczkach, ale wtedy zab³¹dzi siê najszybciej, bo strza³ki myl¹ trop i wskazuj¹ sprzeczne kierunki. Prêdzej czy póŸniej Dzesika natyka³a siê na strza³kê wskazuj¹c¹ dok³adnie odwrotny kierunek. Wiele szklanych drzwi prowadz¹cych z oddzia³ów na schody by³o pozamykanych na ³añcuchy, które wydawa³y niegoœcinny dŸwiêk. Na parterze zamkniêty kiosk dla chorych oferowa³ najbardziej banalne produkty, takie jak karty telefoniczne, soczki albo numery pisma „Detektyw”, aby pacjenci nie nudzili siê i oczekiwanie na œmieræ w³asn¹ skracali sobie czytaniem o œmierci cudzej. Jeszcze ni¿ej – piwnice, w których kto wie, czy nie przechowywano cia³ umar³ych, bo przecie¿ – D¿esi wiedzia³a o tym, jak ma³o kto – codziennie umiera³o oko³o piêciu osób. W brzêczeniu elektrycznoœci, w smutnym i zimnym œwietle, nie potrafi³a jednak spotkaæ ¿adnego ducha. W szpitalu panowa³a œmieræ nowoczesna, pusta jak wydmuszka, naukowa, brzêcz¹ca pr¹dami i pachn¹ca lizolem.
Podczas nocnych wycieczek, D¿esi zamyka³a siê w obszernych, pustych i zimnych ubikacjach. Wdycha³a zapach dezynfekcji. Pewnego razu otworzy³a okno i spojrza³a na studniê podwórza. Buchn¹³ jej mróz w twarz, na dole jakby coœ siê porusza³o. Kiedy indziej chodz¹c tak noc¹ odkry³a zupe³nie nieznan¹ jej ubikacjê nad katedr¹ kardiologii. G³oœno skrzypnê³y ciê¿kie drzwi, a echo uœpionego oddzia³u reanimacji powtórzy³o je wiele razy. W ubikacji by³ mróz – widaæ nikt jej ju¿ nie ogrzewa³ od kiedy przysz³y te ciêcia finansowe. Pe³ni³a rolê magazynu: stojaki na kroplówki, wózki dla pacjentów zbyt s³abych, aby chodziæ o w³asnych si³ach, stare gaœnice, pot³uczone oszklone szafki – wszystko to piêtrzy³o siê w kurzu i zamarza³o na kamieñ. Odkry³a te¿ lustro poznaczone bia³ymi ewidencyjnymi znakami, brudne, niewyraŸne, ale w³aœnie dlatego piêknie k³ami¹ce. W takie chwile D¿esi lubi³a wyci¹gaæ z kieszeni kawa³ek szminki i tandetne, bia³e plastikowe klipsy (ukradzione ze stolika jednej kobiety z oddzia³u damskiego), no... wtedy to dopiero by³a Alexis! Otworzy³a okno i zobaczy³a, ¿e po przeciwnej stronie ktoœ – jakiœ zdrowszy, trzymany pewnie tylko na obserwacji pacjent – patrzy na ni¹, pal¹c papierosa (surowo zakazane). D¿esika stanê³a na wysokoœci zadania, czyli okna. Rozchyli³a fartuch i nie zwa¿aj¹c na mrok i mróz zaczê³a skubaæ sobie sutki. Nie wiedzia³a, czy z tej odleg³oœci pacjent pozna³, ¿e ma do czynienia z facetem, czy da³ siê zmyliæ plastikowi klip-
36
37
lubiewo_wyd3.p65
36-37
2005-04-16, 16:04
sów, czerwieni ust i fioletom powiek, ale gapi³ siê i gapi³, wykonuj¹c jakieœ monotonne ruchy rêk¹. Albo tak siê tylko D¿esice zdawa³o, bo w mroku wyobraŸnia czyni cuda. Nastêpnego dnia zobaczy³a, jak wieŸli go na operacjê i pomyœla³a, ¿e zrobi³a naprawdê „zabójcze” wra¿enie. Tu klucze do toalet s¹ jak do starych komnat, na wielkim kó³ku, wszystkie drzwi malowane by³y po piêtnaœcie razy i odrywaj¹c warstwy olejnej mo¿na siê przenieœæ w zupe³nie inne czasy. D¿esika siadywa³a na ustêpie i wyobra¿a³a sobie, ¿e ma okres. Od razu j¹ to podnieca³o, tym bardziej, ¿e nie zamyka³a drzwi i w ka¿dej chwili móg³ wejœæ jakiœ pacjent. O tym, ¿e najprawdopodobniej bêdzie to gruŸliczy dziadek wlok¹cy za sob¹ rurkê cewnika, nie pomyœla³a. By³a szczêœliwa, bo ¿y³a w pa³acu, wielkim starym pa³acu, szpital mieœci³ siê przecie¿ w œredniowiecznej jeszcze budowli. Pi³a wódkê, pali³a papierosy i ci¹gnê³a lachê za lach¹. Nigdy z nikim by siê nie zamieni³a. Bo czy ta Alexis ma lepiej od niej... Dla innych ciot D¿esi, ta s³odko-kwaœna D¿esi nie by³a przyjemna. Od Alexis d³ugo i skutecznie uczy³a siê trudnej sztuki intrygi. Marz³a przy automatach telefonicznych, traci³a drobne by wydzwaniaæ do kole¿anek, mno¿y³a donosy, pomy³ki, g³uche telefony, zmienia³a g³os przez chusteczkê, s³owem – by³a szmat¹. I chcia³a ni¹ byæ! W koñcu wszystkie cioty ba³y siê z ni¹ zadawaæ, bo zawsze koñ-
czy³o siê to jak¹œ mistern¹ intryg¹, nie mówi¹c ju¿ o plotkach. D¿esi by³a chuda, o pod³u¿nej twarzy naznaczonej liszajami. Zapadniêt¹ klatkê piersiow¹ opina³ ró¿owy sweterek, pod szyj¹ nosi³a apaszkê ze srebrn¹ nitk¹. Bia³e kozaki z napisem „Relax”. Nazywam siê D¿esica Masoni i bródkê wy¿ej, mój ch³opcze, gdy do mnie rozmawiasz! ChodŸ tu, koteczku, coœ ci powiem. Nachyl swoje heter yckie uszko. Powiedz: obci¹g mi, to ciocia ci obci¹gnie, zobacz, jakie mam nabrzmia³e sutki, kiedyœ dziewczynki ci poka¿¹ do czego s³u¿¹ suteczki. Na razie za ma³y jesteœ, kotuœ! Kiedyœ D¿esi jecha³a tramwajem, jak zawsze bez biletu. Podchodzi do niej konduktor: – Pañski bilet? – D¿esi ani na chwilê nie straci³a animuszu. – Pan chyba nie wie, z kim pan rozmawia? Z sam¹ D¿esik¹ Masoni! Nie wierzy pan? Mo¿e pan zadzwoniæ i zapytaæ przez SiBiRadio! Pisali o mnie nawet w rosyjskiej gazecie... Tak naprawdê D¿esi zadawa³a siê tylko z And¿elik¹ z opieki spo³ecznej i razem pojawia³y siê w parku i w saunie, zwanej w tamtych zamierzch³ych czasach „Pañstwowymi Zak³adami K¹pielowymi”. Na pikiecie stawa³y po obu stronach drogi pod Panoram¹ Rac³awick¹ i czatowa³y na samochodziarzy, by potem opowiadaæ o nich niestworzone historie. Mia³am Niemca, powiedzia³, ¿e mnie zabierze do Niemiec. Mia³am milionera. Ale najwiêksze wra¿enie i tak robi³o zawsze to samo proste wyznanie: mia³am luja. ¯aden milioner nie
38
39
lubiewo_wyd3.p65
38-39
2005-04-16, 16:04
Na stole l¹duje nalewka w³asnej roboty. Smakuje zio³ami, jest mêtna, mocna i trochê zbyt miêtowa. Pijemy, palimy. Rozkrêcaj¹ siê. O tym, ¿e teraz to ju¿ nie jest to. Nie ma ¿o³nierzy, nie ma parku, a peda³y bawi¹ siê w nowoczesnym i eleganckim barze, w którym jest modnym bywaæ ka¿demu, pe³no tam dziennikarzy i elitki. Ale to nie s¹ ju¿ peda³y, tylko geje. Solarium, techno, fiu-bŸdziu. I nikt tam nie ma ju¿ poczucia ani brudu, ani wystêpku. Wszystko w ramach zabawy. A kiedyœ... Kiedyœ sta³o siê na ulicy, pod szaletem i od razu by³o wiadomo, ¿e to ma coœ wspólnego z brudem. Naprzeciwko opery przez ca³¹ komunê by³a taka ma³a knajpka nale¿¹ca do Orbisu, nazywana Ma³¹ Ciotk¹, Orbisówk¹, Ciotolandem, albo – przez przejezdnych – Ciociobarem. Piêæ metrów kwadratowych barek! W kawiarence na rogu ka¿dej nocy jest koncert. Dwie grube panie obs³ugiwa³y zza lady, g³ównie kawy i koniaki, zapach tej kawy i jakiegoœ takiego s³odkiego zepsucia, tych ciasteczek chyba, torcików z galaretk¹ za szyb¹ lodówki, tanich perfum
czuæ by³o na ulicy, gdy siê przechodzi³o. Sk¹d tam siê bra³ ten zapach? Dlaczego na dwadzieœcia barków kawowych, ka¿dy z zawi¹zanymi oczami, samym tylko wêchem, odgad³by bez trudu, ¿e w³aœnie tam jest w powietrzu zepsucie? Patrycja, Lukrecja von Szretke, Hrabina, Kora, Jaœka od Ksiêdza, Gizela, D¿esika, Lady Pomidorowa, Goldzia czyli Piêkna Helena, spêdza³y tam ka¿dy wolny dzieñ. Czasem wchodzi³ jakiœ przejezdny samotny mê¿czyzna, siada³ na wysokim sto³ku, zanurza³ siê w tym smrodzie i przez szybê obserwowa³ przechodz¹cych mê¿czyzn. Z nudów czyta³ wci¹¿ wypisane na szybie s³owo ORBIS, które od wewn¹trz wygl¹da³o odwrotnie: SIBRO. Sibro, najpiêkniejsze s³owo œwiata! Najczêœciej pada³ deszcz, najczêœciej zapala³ carmena i najczêœciej nie wychodzi³ sam. Ale zanim wyszed³, wszystkie na raz: Patrycja, Lukrecja, Hrabina, Kora, Gizela i D¿esika, która pierwsza dosta³a AIDS, zaczyna³y mrugaæ do niego, stawiaæ mu koniak, spogl¹daæ niecierpliwie w stronê ubikacji. Wszystkie czeka³y na wyj¹tkowe trafy, na to, co zdarza³o siê tylko raz na rok, a mo¿e i rzadziej, a mianowicie na to, ¿e drzwi siê otworz¹ i zza czerwonej, ciê¿kiej kotary z pluszu wejdzie tam jakiœ ¿o³nierz, stra¿ak, albo m³odziutki ch³opak, który postanowi³ spróbowaæ po raz pierwszy. Przypadkowi raczej tam nie przychodzili, choæ bar by³ tylko miejscem zwyczajowym, bez neonu i sugeruj¹cej nazwy. Gdy ju¿ ktoœ nowy wreszcie przyszed³, denerwowa³
40
41
budzi³ takiego zainteresowania. ¯adna marynarka czy te¿ aktówka zamykana na szyfrowy zamek nie wzbudza³a takiej zazdroœci jak popsute zêby, czerwona gêba, potê¿ne uda, bekniêcie browarem.
*********
lubiewo_wyd3.p65
40-41
2005-04-16, 16:04
siê, trzês³y mu siê rêce, gdy miesza³ kawê z fusami w ordynarnej szklance, wci¹¿ wstawa³ z wysokiego sto³ka, na którym nie by³o wygodnie. Te s³ynne barowe sto³ki, zawsze za wysokie, albo za niskie... Dla nowicjuszy, którzy w³aœnie po raz pierwszy mieli spróbowaæ, bo wywiedzieli siê psim swêdem, gdzie siê spotykaj¹ pederaœci, sto³ki zawsze by³y pierwszym wrogiem. Siada³ taki ch³opiec, krêci³ siê, k³ad³ kurtkê na sto³ku i siada³ na niej, ale zaraz przypomina³ sobie, ¿e przecie¿ w tej kurtce ma papierosy, tak skrzêtnie ukrywane przed mam¹! ¯e przecie¿ trzeba je jakoœ wydobyæ, dr¿¹c¹ rêk¹ zapaliæ, pokazaæ, ¿e ma siê ju¿ te szesnaœcie czy osiemnaœcie lat! I przede wszystkim – nie spaœæ, nie przeraziæ siê nag³ego charkotu ekspresu do kawy za plecami, nie wystraszyæ siê w³asnego odbicia w lustrze szyby z napisem „SIBRO. Napoje firmowe, torty na zamówienie, kawa, koniak”, nie spaœæ z podniecenia i za¿enowania, gdy ktoœ mrugnie, pomaca siê po rozporku i spojrzy na toaletê. Bo przecie¿ wszyscy mrugali, mrugali do siebie nawzajem i pokazywali na ch³opca.
Ja, myl¹cy wtedy artyzm z paleniem, myl¹cy bycie artyst¹ z piciem, myl¹cy pisanie z kurestwem, z jesieni¹, ze wszystkim. By³ rok osiemdziesi¹ty ósmy. Ekspres do kawy szala³, w uszach mia³em jakieœ melancholijne piosen-
ki, na dworze zacina³a jesieñ, pachnia³o pal¹cymi siê liœæmi, pierwsze mrozy to nie jest okres przyjazny m³odym ch³opcom, w których budzi siê chêæ ¿ycia. Po kilku koniakach zrobi³o mi siê niedobrze, wymiotowa³em do pisuaru na br¹zowo – przes³odzon¹ kaw¹ i alkoholem. Ktoœ wszed³ za mn¹, powiedzia³ przegiêtym g³osem udaj¹cym przera¿enie, „o Bo¿e, ta m³oda tera bedzie rzygaæ”... Mia³em jakieœ piêtnaœcie lat. Facet z torb¹ i w¹sami mia³ chyba ze trzydzieœci. O czym myœla³em zas³uchany w charczenie ekspresu w ten mokry, szary dzieñ, gdy zamiast do szko³y poszed³em na wagary i za pieni¹dze od mamy kupi³em kawê i koniak? Powiedzia³, ¿e jeœli mam si³ê, mo¿emy iœæ do toalety na dworcu. ¯e tam, jak siê da babci klozetowej sto tysiêcy, to mo¿na siedzieæ we dwoje w kabinie, ile siê chce. ¯e ta babcia klozetowa ma tak¹ specjaln¹ kabinê z napisem „awaria” i j¹ wynajmuje. Na dworze by³o strasznie zimno. Trz¹s³em siê i mia³em nogi jak z waty. Palce pachnia³y mi papierosami, wytartymi do sucha rzygami, nerwowym potem i perfumami. Gdy sta³em w kabinie, nogi trzês³y mi siê dalej, chocia¿ nie by³o ju¿ zimno. Po wszystkim doszed³ do tego smak genitaliów w ustach, coœ s³onego, coœ lepkiego. No i ohydny posmak papierosów, bo nie by³em przyzwyczajony do palenia. Tego dnia wymiotowa³em jeszcze kilka razy. Sweter œmierdzia³ tak samo. Na szyi zdradziecko czerwieni³y siê malinki, jak pierwsze oznaki AIDS. Trzeba to by³o ukrywaæ pod
42
43
Ja by³em tym ch³opcem.
lubiewo_wyd3.p65
42-43
2005-04-16, 16:04
golfem, pod apaszk¹. Usta w zajadach, spieczone i brudne. Facet zapyta³, czy dam mu swój zegarek, bo bardzo mu siê podoba – by³em tak zdenerwowany i spiêty, ¿e bez s³owa mu da³em, choæ potem dopiero przypomnia³em sobie, ¿e nie jestem jeszcze doros³y i rodzice wci¹¿ interesuj¹ siê losem moich przedmiotów. Tak ich pozna³em. Po latach, wracaj¹c z jakiejœ imprezy literackiej, spotka³em Patrycjê na dworcu. Umówiliœmy siê na wywiad. Kierownikiem Ma³ej Ciotki by³a Matka Joanna od Peda³ów czyli pani Jola – jedyna prawdziwa kobieta w tym towarzystwie. Mia³a ju¿ jakieœ szeœædziesi¹t lat. Gruba, rubaszna, o œwidruj¹cych oczkach, które ci¹gle mruga³y, w których odbija³y siê twarze kolejnych rozmówców, z w¹sami i bez, odbija³y siê kolejne uniesione w toaœcie kieliszki z koniakiem. Sta³a za barem, ale nie obs³ugiwa³a, tylko pi³a z goœæmi, wyzywa³a ich od szmat i kurew, a oni j¹ za to kochali. W jej oczach, zawsze ju¿ trochê przekrwionych i maœlanych, odbijali siê nie tylko klienci, ale ca³e historie. By³y tak b³yszcz¹ce i szkliste, ¿e widaæ w nich by³o zamykaj¹ce siê i otwieraj¹ce drzwi, ciê¿k¹ czerwon¹ kotarê wisz¹c¹ zaraz za nimi na dr¹gu i trzymaj¹c¹ ciep³o, widaæ te¿ by³o, kto z kim, kiedy i za ile. Matka Joanna od Peda³ów mog³aby napisaæ ksiêgê wroc³awskiej ulicy, ba – powinna to zrobiæ. Powinna by³a pisaæ co dzieñ, firmowym d³ugopisem na rachunkach: historia A: dwa razy koniak, raz kawa, raz
torcik truskawkowy z galaretk¹, historia B: kawa i carmeny, historia C: cztery razy piêædziesi¹tka ¿ytniej, potem jeszcze raz to samo na krechê. Gdzie teraz podziewaj¹ siê rachunki z roku osiemdziesi¹tego ósmego? Gdzie tamte lepkie od s³odkich torcików i brudne od papierosowego popio³u historie? Gdzie olbrzymie piersi Matki, piersi, jak luksus, nie robi¹ce tu na nikim wra¿enia, niepotrzebne, wielki stan ponad stan? Piersi, pomiêdzy którymi dynda³o pewnie jakieœ bursztynowe serduszko, pijane, dobre serduszko, pe³ne zrozumienia dla tych wszystkich spraw. Matka Joanna od Peda³ów z uporem godnym prawdziwego maniaka uwa¿a³a, ¿e s¹ to sprawy sercowe. Wszystkie. I tak w³aœnie mówi³a: – Nie ma D¿esiki, jest w ubikacji, wygna³y j¹ tam sprawy sercowe. – Ale Matka mia³a prawo tak mówiæ, bo by³a w³aœcicielk¹ a¿ dwóch olbrzymich serc, nie licz¹c bursztynowego wisiorka kolebi¹cego siê poœrodku. Jej nalana twarz, jej po¿yczanie pieniêdzy, dawanie na krechê, kupowanie kradzionych gdzieœ fiñskich no¿y i ca³ego kramu innych rzeczy, jej dyskretny antysemityzm, gdy przytula³a któr¹œ z ciot: – Kochany, ty wiesz, ¿e ja nie mam nic naprzeciwko ¯ydom, ale na Boga – góóól siê – gulgota³a i wtula³a nieogolon¹ twarz pomiêdzy piersi. A jednak we wszystkich wêszy³a ¯ydów. Gdy tylko odchodzi³em do toalety, Matka Joanna od Peda³ów mówi³a:
44
45
lubiewo_wyd3.p65
44-45
2005-04-16, 16:04
– Przyjrzyjcie siê Œnie¿ce... Czy nie wydaje wam siê, ¿e tak z profilu to ona jest „aszrabachramasz”? Poniewa¿ mia³a a¿ trzy serca, starcza³o jej na matkowanie równie¿ cinkciarzom mieszkaj¹cym po przeciwnej stronie ulicy w kawiarni hotelu Monopol. Ze wszystkich ciot œwiata cinkciarze tolerowali tylko Goldziê, czyli Piêkn¹ Helenê. Ma³o o niej wiem. Ubrana zawsze w nieskazitelny garnitur, ca³e ¿ycie bez dowodu osobistego, który wyrobili jej dopiero w domu starców. Wczeœniej, ju¿ podupad³a, mieszka³a w kuchni u w³asnej by³ej s³u¿¹cej. Cinkciarze zrobili jej kiedyœ jakieœ piêædziesiêciolecie, Goldzia siedzia³a w z³otej marynarce na z³otym tronie w tym nieszczêsnym Monopolu, ale innych ciot nie by³o, bo nie mia³y tam wstêpu. W ka¿dym razie cinkciarze z wyraŸnym obrzydzeniem wchodzili w opary Ma³ej Ciotki, zwabia³y ich jednak interesy. Matka skupowa³a od nich z³oto i stanowi³a coœ w rodzaju jednoosobowego skrzy¿owania lombardu z kantorem. Stoj¹c przy wysokim barku, cinkciarze wstydzili siê swoich torebek, tak zwanych pederastek, przenosili ciê¿ar cia³a z jednej nogi na drug¹, a nogi te obleczone by³y nieodmiennie w kolorowe ortalionowe dresy i oplecione w pasie kolejnymi saszetkami. Ruskie sygnety, zegarki, jakieœ talony – wszystko to Matka próbowa³a zêbami, grza³a za biustonoszem i w innych zakamarkach swojego przepastnego cia³a. Bo¿e, jak stali bywalcy Ma³ej Ciotki byli o ni¹ zazdroœni, jak nienawi-
dzili cinkciarzy! Czy dlatego, ¿e tak¿e ich brudne sprawki, pachn¹ce na odleg³oœæ walut¹, nazywa³a „sercowymi”, czy dla jej hojnoœci, czy w koñcu dlatego, ¿e zaspokaja³a potrzebê matczynego ciep³a nie tylko ich? Nie, powód tej nienawiœci by³ inny – cinkciarze patrzyli na ni¹ zupe³nie inaczej, a ona podejmowa³a z nimi erotyczn¹ grê. – Pani Jola dziœ nie³askawa, pani Jola dziœ malo spala... – Pani Jola bez cinkciarzy to by³a Matka. Pani Jola w ich obecnoœci zamienia³a siê w Kobietê. Kiedy rozmawia³a z ciotami, na jej twarzy pojawia³ siê pob³a¿liwy uœmiech i zaciekawienie. Patrzy³a na nas jak na dwug³owe cielaki. Nigdy nie znudzi³y jej siê najprostsze ¿arty, takie jak „dam ci torebk¹ po g³owie”, albo „zadzieram kiecê i lecê”. Jeœli tylko wyg³osi³ je któryœ z nas, Matka Joanna od Peda³ów dostawa³a paroksyzmów œmiechu i d³ugo ociera³a pulchn¹ pi¹stk¹ ³zy rozmazuj¹ce jej makija¿. Uwielbia³a wo³aæ na nas w rodzaju ¿eñskim, ale tak naprawdê jej repertuar by³ jeszcze skromniejszy, ni¿ to, co j¹ œmieszy³o. Pani Jola nale¿a³a do tego rodzaju ludzi, którzy ca³kowicie znikli po upadku komuny. Po prostu zapadli siê pod ziemiê, gdzieœ ko³o po³owy lat dziewiêædziesi¹tych. Jeszcze w dziewiêædziesi¹tym pierwszym usi³owa³a za³o¿yæ jak¹œ budkê ze s³odyczami, ale nic z tego nie wysz³o. I gdybym teraz spotka³ pani¹ Jolê, by³aby albo na samym dnie, albo elegancko odchudzona, zrobiona po europejsku, popsuta.
46
47
lubiewo_wyd3.p65
46-47
2005-04-16, 16:04
Wiem, o co teraz muszê ich zapytaæ. Zechc¹ gadaæ? – Kiedy zaczê³yœcie chodziæ pod koszary? – Obaj, jak na komendê jakiegoœ tam ich kaprala, spuszczaj¹ rzêsy i zaczynaj¹ ogl¹daæ wyblak³e paznokcie. Lukrecja wstaje i jednym ruchem wy³¹cza p³ytê. Sprawa jest zbyt powa¿na. – Gdy przyjecha³am z Bydgoszczy, chcia³am jechaæ najpierw do Legnicy, bo wiedzia³am ju¿ od innych ciot z dworca Bydgoszcz G³ówna, ¿e tam przychodz¹ cwelówki, zje¿d¿aj¹ specjalnie z ca³ej Polski. Ale tam siê okaza³ ju¿ zbyt du¿y t³ok, oni siê ju¿ odgoniæ nie mogli. Ale przecie¿, myœlê sobie, u nas, we Wroc³awiu te¿ stacjonuj¹ wojska. I Ruscy nie maj¹ pieniêdzy na prostytutki, bo ich tam bez pieniêdzy trzymali w koszarach i nawet nie mogli wychodziæ. A tam u nich przecie¿ nikt nie chcia³ byæ cwelem. Wziê³am, posz³am po rozum do g³owy, mówiê: – Patrycja, to jest szansa dla nas. Ca³¹ noc przegada³yœmy, pojecha³yœmy tam do dzielnicy Krzyki, tramwajem siedemnastk¹ i jeszcze na Koszarow¹. Najpierw w dzieñ, ¿eby zobaczyæ, jakie tam kraty, jakie wszystko. Ale krat tam nie by³o, tylko wysoki mur, ca³y popisany
tak w porz¹dne napisy w czterech jêzykach, ¿e zabronione zbli¿anie siê na odleg³oœæ strza³u. Na jego szczycie zardzewia³e druty kolczaste. I co kilkanaœcie metrów stró¿ówka z wart¹. Myœlê sobie, Patrycja, co robimy. No, ale wszystko siê uda³o i po roku ju¿ to by³a rutyna. Cz³owiek nie docenia³, co mia³. Potem inne siê przyznawa³y, ¿e pierwsze tam chodzi³y, ale kto by tam wierzy³ tym wszystkim Kangurzycom? Jesteœ u samego Ÿród³a informacji. – Jak to wygl¹da³o? – No jak wygl¹da³o, a jak mia³o wygl¹daæ? Dzieñ w dzieñ wygl¹da³o. Wdrapywa³yœmy siê na mur, tak jakoœ oko³o pierwszej w nocy, jedna drug¹ podtrzymywa³a i za chwilê ukazywa³a siê g³owa w czapce wojskowej, w takiej wie¿y stra¿niczej w murze, no i siê pyta³ ten wojskowy szeptem: – „Czto?” – To my mu zawsze na to: – „Eta my, diewoæki!”. – Œnieg pada³, ksiê¿yc œwieci³ nad murami, takie musisz panu nakreœliæ t³o, bo pan literat! – No, czy to pada³o, czy ulewa, zawsze tam przychodzi³yœmy. No i ¿e „diewoæki prisli, wpustitie nas”. A on nam szeptem, ¿e „tiepier nie nada”, ale ¿ebyœmy „za piaæ minut” sz³y tam... tam by³ taki moment, ¿e za murem by³o pe³no wêgla do ogrzewania tych ich baraków, taka ca³a ha³da. Tak ¿e mo¿na by³o na ni¹ zeskoczyæ. I Patrycja mnie, a ja j¹ podtrzymywa³yœmy, i buch, skaka³yœmy na t¹ ha³dê z koksem, z wêglem, a oni tam ju¿,
48
49
I zamiast ksiêgi ulicy interesowa³aby j¹ ksiêga czekowa.
*********
lubiewo_wyd3.p65
48-49
2005-04-16, 16:04
z piêciu, czekali. Para bucha³a im z gaci! Coœmy siê ubrudzi³y, bo to tam by³y jeszcze druty kolczaste na tym murze i skakaæ trzeba by³o na t¹ górkê z kilku metrów. – Bo¿e, to se ne wrati! – Patrycja jednym tchem przechyla pe³en kieliszek. – Przynosi³yœmy im pisma pornograficzne, takie tajwañskie, przynosi³yœmy kawê w termosie, bimber. Cioty w kolejkach po miêso sta³y nie dla siebie, a dla nich, ¿eby te kanapki z kie³bas¹ zrobiæ! Oj, Bo¿e, Bo¿e... Oni robili takie zawody, kto dalej nasika, napluje, albo kto g³oœniej pierdnie. ¯a³uj, Michaœka, ¿e ciê wtedy na œwiecie nie by³o. – Bo¿e, b³agam ciê, nie przypominaj mi! – A czemu nie jeŸdzi³yœcie do Legnicy? – Nie lubimy t³oku... – Legnickie cioty – Patrycja nak³ada na g³owê wojskow¹ czapkê z czerwonym sierpem i m³otem i troskliwie uk³ada j¹ sobie przed lustrem, jak starsza pani beret – legnickie cioty chodzi³y pod koszary poprzebierane za kobiety. Pocz¹tkowo w ogóle udawa³y kobiety, i mówi³y, ¿e od przodu nie mog¹, bo maj¹ akurat te trudne dni... Albo jak która co bezczelniejsza, to mówi³a: „jestem jeszcze dziewic¹ i chcê tak¹ pozostaæ”... Ale za to dam ja ci od ty³u (dziewica!), albo lachê zrobiê! – i oni w tej ciemnoœci nawet przez jakiœ czas siê na to dawali nabraæ. Podobno. Ale istnia³a szko³a legnicka, ¿eby siê przebieraæ, i szko³a wroc³awska, której my jesteœmy za³o¿ycielkami, ¿eby siê nie przebieraæ, bo oni s¹ do cwe-
li przyzwyczajeni, to im wszystko jedno – ich cwel im robi lachê czy ktoœ spoza koszar. Nawet siê na cz³owieka wysikali, jak siê ³adnie poprosi³o... – w tym momencie s³uchaj¹ca tego Lukrecja a¿ skamienia³a z czajnikiem nad sto³em. Bardzo blada, bardzo powoli cedzi: – No to ju¿ chyba zmyœlasz. – Prawdê mówiê, lali na mnie, we trzech, a ja le¿a³am na tym ¿wirze, na tym kosie, na tym wêglu! Tylko ¿e ty, hi hi! Ty w tym czasie le¿a³aœ w szpitalu na syfa i jad³aœ chude zupki mleczne! Ot, co, moja droga! A im para bucha³a... – Patrycja z luboœci¹ dra¿ni Lukrecjê. – Jeœli to prawda, to nie chcê ciê znaæ. Bo¿e, trzeba by³o mi powiedzieæ, ¿e siê na to zgadzaj¹, ¿e istnieje taka mo¿liwoœæ. Nie odzywaj siê do mnie. – Lukrecja zaczyna siê powoli ubieraæ w kurtkê i beret. Na dwudziest¹ jak co dzieñ wybiera siê do koœcio³a. – A jeden taki – tu na twarzy Patrycji zapala siê ten ironiczny, zblazowany uœmiech i wykrzywia j¹ w brzydkim grymasie – jeden taki strasznie mi siê podoba³, ale trzyma³ siê na boku i jakoœ tak nie chcia³. Proszê ja ciebie, posz³am po ten przys³owiowy rozum do g³owy, myœlê sobie: „Patrycja, tu trzeba psychologicznie, sposobem”. Ja do niego podchodzê, taki blondyn, a gdzie tam, w³aœciwie, oni wszyscy szare w³osy mieli, szatyn. Podchodzê, a on coœ tam, ¿e: – Kak eta, malcik z malcikiem? – Myœlê sobie: tu ciê mam. Alosza z Braci Karamazow
50
51
lubiewo_wyd3.p65
50-51
2005-04-16, 16:04
siê znalaz³. Dobrze, bêdê Gruszeñk¹. I mówiê mu w te s³owa: – Ja w Giermaniji by³a, tri goda, eto tam normalna, czto malcik z malcikiem. – A on tak patrzy, coœ tam jeszcze marudzi: – No ty nie ¿eñœcina. – Tu ju¿ mnie szlag jasny trafi³, przegiê³am siê, pisnê³am, ¿e a¿ zaczêli na mnie syczeæ, uciszaæ: – Jak to – mówiê – jak to ja nie ¿eñœcina, usta mam? Mam, pizdê mam? – ty³ek go³y mu pokaza³am – mam pizdê! – Ale jemu w g³owie ta Germanija zawróci³a. Bo dla nich to by³ raj, nieosi¹galny, do Niemiec pojechaæ! Jak oni ca³e ¿ycie w Rosji, no i poza t¹ Polsz¹, poza tymi koszarami œwiata nie widzieli, dwudziestokilkuletni ch³opacy! Ja mówiê – Kak eta, w Gjermaniji tak eto dielajut, eta normalna! – No i ju¿ rozpi¹³ rozporek, jak siê przyssa³am! – Ale któregoœ razu przyszli do nas w nocy pod mur, oparli siê o œcianê... Bach, jednemu czapka siê zsunê³a. Zaœwieci³a nam w ciemnoœci wygolona g³owa, zaraz i drugiemu, i trzeciemu. Wiêc my w p³acz: – Wiêc odje¿d¿acie, nas opuszczacie! I ju¿ im tam ci¹gniemy, ale ich jednoczeœnie op³akujemy. Za sto dni ju¿ ich nie bêdzie! A wtedy oni, co oni nam zaczêli mówiæ... ¯e na przyk³ad nigdy nas nie zapomn¹, gdy ju¿ dawno bêd¹ daleko, gdy ju¿ pojad¹ nazad w pizdu. ¯e jesteœmy ich pierwsz¹ mi³oœci¹. – Ty znajesz, mi do szczêœcia niewiele trzeba, byle ta wódka i ta pizda by³a, ale ja pro-
sty, ja tam babê znajdê i jaki zawód przy kopaniu rowów, ale ty tu zawsze za tym chujem, za tym udem bêdziesz przychodzi³. By³ taki Kozak. Bia³a twarz, z w¹sem, no, kozaczyzna (ach, oni inaczej zupe³nie pachn¹, stepem, Azj¹...). On mi powiedzia³, ¿e jeszcze nigdy z nikim tego nie robi³. Dziwi³ siê Patrycji, ¿e ona bierze do buzi, to ona: – A ty li¿esz pizdu. To on, ¿e nie, nie bardzo, bo „pizda woniejet”. A tu Patrycja z wrodzon¹ sobie, niemal buddyjsk¹ prostot¹: – To nada umyæ pizdu. Tak, oni nas nie zapomn¹. Oni tam le¿¹ teraz nad brzegiem Donu, maj¹ ju¿ ¿ony, dzieci, wygl¹daj¹ staro, grubo, w czapkachuszankach, nie s¹ ju¿ tymi ch³opcami. Ale – mówili – bêd¹ patrzyæ na niebo, na gwiazdy i myœleæ: – Tam gdzieœ, pod tymi gwizdami mój Andriusza (Patrycja) pod koszarami, w dalekiej Polszy. Tak prieroda zachaciela, paciemu – nie nasza diela...
52
53
lubiewo_wyd3.p65
52-53
********* Gdy Zdzicha Ejdsuwa zaczê³a na dobre chorowaæ, wszyscy w parku odwrócili siê od niej. Nie chcieli piæ z ni¹ na ³awce wódki „z reklamówki”, nie chcieli popijaæ z ni¹ tej wódki ciep³¹ popitk¹. Jej w³osy ju¿ nie je-
2005-04-16, 16:04
dwab, a szmata, jej g³os nie tenor, a skowyt, jej oczy nie wêgle, a kawa³ki ¿wiru. Nie rozmawiali z ni¹, bo zaczyna³o jej œmierdzieæ z ust. Grzyby, podobno zalêg³y siê jej tam jakieœ grzyby. Mówili: Zdzicha, to czucz³o. Wtedy na piêknej, ale pryszczatej i liszajowatej twarzy Zdzichy Ejdsuwy pojawi³a siê nuta gorzkiej ironii. Nikt nie potrafi³ jej wybaczyæ, ¿e dalej podrywa obcych facetów, ¿e ich zara¿a. Rzucali za ni¹ butelk¹ po wódce przez ca³¹ alejkê. Butelka bezg³oœnie upada³a na ziemiê. Przypl¹tywa³ siê jakiœ pies, gotów uwierzyæ, ¿e chc¹ siê z nim bawiæ, ¿e mu rzucaj¹ kijka. Zdzicha i ze mn¹ posz³a do wagonu, zanim dowiedzia³em siê, jaki ma przydomek. A co mo¿e wiedzieæ taki nastolatek? Tak, ona chodzi³a do wagonu. Odkry³a go kiedyœ za dworcem, gdy nie mia³a gdzie spaæ. Wagon na bocznicy, okna zabite dechami, gdzie nie spojrzeæ kolejne zwrotnice i rozwidlenia... Podk³ady, zwiêd³e krzaki, budki dró¿ników, œwiat³a znaj¹ce tylko kolor czerwony, stalowa trakcja pod bardzo wysokim napiêciem, s³upy z drutami przenosz¹cymi tysi¹ce g³osów, elektronicznych sygna³ów, internetowych pogaduszek, œmiechów i p³aczów. Wszystko na raz brzmi jak dalekie ha³asy szkolnego boiska pod wiaduktem, latami wystawionego na widok podró¿nych. Wagony towarowe za³adowane belami drewna dawno ju¿ zapomnianego, stoj¹ce tu od dziesiêcioleci. Inne, kryte, nawet zaopatrzone w komin i okno, przez które widaæ królestwo dró¿nika:
zeszyt odjazdów oprawiony w star¹ ceratê, piecyk „kozê” i grube rêkawice. Wszystko pokrywa opalizuj¹cy szaro-fioletowo smar. Szare liœcie babki obrastaj¹ szpary szarych podk³adów. Szare kwiaty pachn¹ zaimpregnowanym drewnem. Esencja Polskich Kolei Pañstwowych. Takie to s¹ koleje losu Zdzichy. Najdziwniejsza by³a ta jego uroda – blada, chuda twarz, prawie bia³e kosmyki spadaj¹ce na oczy, a do tego zaniedbanie, brud, no i te grzyby. Mówili, ¿e mia³ kochanka, który bywa³ w Pary¿u i to st¹d ta choroba. Poniewa¿ nie pozosta³o mu ju¿ nic do stracenia, Zdzicha zaczê³a na dobre piæ. Mia³a takiego du¿ego wilczura, który prowadzi³ j¹ po pijaku do tamtego wagonu, jak œlepca. Kiedyœ, kiedy jeszcze Zdzicha mia³a pracê i mieszkanie, nazywali j¹ D¿esi.
54
55
lubiewo_wyd3.p65
54-55
********* O¿ywaj¹ w nocy. Wtedy te¿ lepiej widz¹, w dzieñ nosz¹ ciemne okulary w brzydkich, z³otych oprawkach, z targu. Kiedy ca³ymi nocami w³ócz¹ siê po Wzgórzu Polskim, po parkach, gdy penetruj¹ dworcowe ³awki pe³ne œpi¹cych ¿o³nierzy, pijaków, narkomanów, swoimi wyd³u¿onymi od ci¹g³ego wêszenia nosami zagl¹daj¹ do okr¹g³ych, blaszanych szaletów, wtedy ka¿dy majacz¹cy z daleka przechodzieñ budzi dreszczyk nadziei – to on! Jego na pewno te¿ wygna³a na noc potrzeba!
2005-04-16, 16:04
Nie owijaj¹ rzeczy w bawe³nê, owijaj¹ wódkê w reklamówkê. Nie prosz¹ o wiele – mo¿e byæ stary albo m³ody, chory, zdrowy, kulawy, byle tylko nie by³ ciot¹ lub bab¹! W nocy w parku jest ciemno, czasem zagl¹da tu milicyjny wóz. Jedzie powoli, majestatycznie, przecina ciemnoœæ ostrymi œwiat³ami, wdziera siê w krzaki, wje¿d¿a na górkê, okr¹¿a placyk z szaletem i znika. Samochód – widmo. Na odartym z kory drzewie ktoœ coœ nawypisywa³, ale wcale nie o nas – o tym miejscu nawet gdy ktoœ wie, to udaje, ¿e pierwsze s³yszy. Po dziesiêciu godzinach „pikietowania” w gardle zasycha od papierosów, buty s¹ ca³e w b³ocie od chodzenia po wykrotach, zagl¹dania pod mosty i do ruinek. Usta piek¹, buty uwieraj¹, jedyna higieniczna chusteczka do nosa zwija siê w kieszeni w mokry sznurek. Ju¿, ju¿ maj¹ iœæ do domu, ale nagle zatrzymuje ich znowu jakiœ daleki kszta³t, który z bliska okazuje siê drzewem, albo korzeniem. Ale wyobraŸnia czyni cuda. Liczy siê to mrowiaste podniecenie, nadzieja, bo przecie¿ wydarzyæ mo¿e siê wszystko. I nikt ju¿ nie myœli o powrocie do domu, mimo, ¿e pierwsze ptaki zaczynaj¹ psuæ nastrój nocy i za górk¹ jakby zaczyna œwitaæ. Ale doœwiadczenie uczy – wtedy w³aœnie zdarzaj¹ siê cuda i nocne ³owy obfituj¹ w z³ote rybki! Zanim œwit pierwszy promieñ rzuci smug¹ na œciany. Wtedy mog¹ siê pojawiæ Orfeusze pijani! Pijak œpi¹cy na ³awce, wracaj¹cy z imprezy pi-
jany ma³olat, cokolwiek. Nie puszcz¹. Park jest zimny, park jest czarny, jest z³y. W nocy park zamienia siê w dziki las, zape³nia opowieœciami o z³ym wilku i Czerwonym Kapturku. Wilk mo¿e zaraziæ Kapturka byle chorob¹. Drzewa dostaj¹ bajkowych korzeni, w dziuplach siedz¹ z³e sowy – stare, siwe ciotki g³odne jednego. Plotkuj¹ siedz¹c na ³awce, bo i co im zosta³o? Ciotki dra¿ni¹ lujów, ale gdy tylko ci staraj¹ siê je zabiæ, ciotki odfruwaj¹ jak sowy. Nic dziwnego, ¿e luje ze z³oœci demoluj¹ ³awki, ¿adnej nie przepuszcz¹. Ciotki patrz¹ z ukrycia na demoluj¹cych ³awki lujów, i myœl¹, ech, oni ¿adnej nie przepuszcz¹! Kiedy cioty przekraczaj¹ wieczorem próg parku, czuj¹ dreszcze podniecenia, jak narkoman przed wbiciem sobie strzykawki w ¿y³ê, jak gracz zasiadaj¹cy za szkar³atnym obrusem. Wszystko mo¿e siê wydarzyæ, nigdy jeszcze tak nie by³o, ¿eby coœ siê nie wydarzy³o. Kto wie, kogo zeœle mi dobrotliwy Bóg ciot, bo przecie¿ cioty wierz¹ w Boga, jak wszystkie inne starsze panie w berecikach z kikutkiem. I wcale nie uwa¿aj¹ siê za grzesznice – przecie¿ nikomu nie robi¹ krzywdy! O pi¹tej rano w parku zaczyna siê panika. Zaraz zrobi siê jasno i wszyscy ci zmyœleni mê¿czyŸni na powrót zamieni¹ siê w drzewa, tablice zakazuj¹ce wjazdu, kamienie i pomniki. Nic siê nie da oszukaæ, król jest nagi, w zaroœlach coœ siê porusza³o ca³¹ noc, ale teraz widaæ dok³adnie, co. A przy dziurze w p³ocie nie sta³ wcale luj, tylko ktoœ wystawi³ tam sta-
56
57
lubiewo_wyd3.p65
56-57
2005-04-16, 16:04
ry odkurzacz z du¿¹ rur¹ i to ona tak realistycznie uk³ada³a siê w ortalionow¹ kurtkê i krótko ostrzy¿on¹ g³owê g³êboko osadzon¹ na szerokiej szyi! Dopiero za chwilê park naprawdê zape³ni siê ludŸmi. Nie bêd¹ to, niestety, pijani luje g³odni jednego, tylko dzienni przechodnie skracaj¹cy sobie drogê do pracy, opiekunki z dzieæmi, i ci ludzie bêd¹ na nas patrzyæ z zewn¹trz. Pachn¹cy past¹ do butów, do zêbów. Ze œwie¿¹ gazet¹ w torbie. W ogóle: œwie¿oœæ ohydna i trzeŸwa rozleje siê wraz z jaœniej¹cym niebem, rozkracze z ptakami. Brrr. Trzeba uciekaæ, ¿eby nie widzieæ tej profanacji. Uciekaæ przed ludŸmi, ¿eby nie spojrzeæ im w twarz. Iœæ spaæ.
********* Lukrecja p³acze, chowa do barku pami¹tki w foliowych workach, dok³adnie zamyka szafkê. Ale najpierw daje do pow¹chania, ka¿demu po równo, po jednym machu. Ja te¿ siê sztachn¹³em. Pocz¹tkowo nie poczu³em nic. Potem doszed³ mnie s³abiutki smród jakby wiêzienia, potu, lizolu. Chyba trafi³a mi siê jakaœ zwietrza³a onuca! Teraz na stole pozostaj¹ tylko zdjêcia. Patrz¹ na mnie te twarze, najczêœciej jeszcze kilkunastoletnich wyrostków, jeszcze nie w mundurach. Zdjêcia robione gdzieœ nad Donem, w atelier dalekiego ZSRR. Patrycja bierze do rêki jedno z nich, przeciera rê-
kawem i ogl¹da, jakby je pier wszy raz w ¿yciu widzia³a: – Ten to ju¿ pewnie z powrotem na Kaukazie, mój Sasza kochany. A tu Wania. Czasem w nocy, gdy nie mogê spaæ, biorê mapê i patrzê, gdzie teraz mój Sasza, gdzie mój Wania, gdzie Dmitria? Nic nam nie zostawili, nawet koszary oddali Uniwersytetowi. Nic, ani parku, ani koszar, ani nic. Wszyscy chcieliœcie tych przemian, tych nowych ustrojów, tylko my z Lukrecj¹ siê modli³yœmy, ¿eby wam siê nie uda³o. Wszystko idzie ku gorszemu. Poborowego w poci¹gu wyrwaæ za komuny – to by³a bu³ka z mas³em... Nie doœæ, ¿e wszystkie te Stasie i Romki prosto ze wsi byli, to jeszcze nie by³o dziewczyn w wojsku, przepustek... Teraz, jak ja pierwszy raz us³ysza³am o „humanizacji w wojsku” to od razu wiedzia³am, ¿e id¹ z³e czasy dla ciot. Bo teraz ka¿dy poborowy ma praktycznie nieograniczony dostêp do pizdy. – Lukrecja p³acze. Nagle Patrycja prostuje siê i z nadziej¹ w g³osie pyta: – A mo¿e jeszcze na nas ktoœ napadnie, Lukrecja, jak myœlisz? Mo¿e Niemcy by tak pookupowali? – Patrycja najwyraŸniej nie s³ysza³a o NATO. Lukrecja zaczyna niespokojnie patrzyæ na zegarek. Koœció³ nie czeka, a ona chce siê pomodliæ za swojego Waniê, za swojego Dmitriê, za swojego Saszeñkê. Albo tylko tak gada, a pójdzie wiadomo gdzie. Ubrana na czarno, oczywiœcie. Ale jeszcze z korytarza mówi:
58
lubiewo_wyd3.p65
58-59
59
2005-04-16, 16:04
– E, ju¿ nas nie napadn¹, to se ne wrati – nagle rozjaœnia siê – chyba ¿eby tak... ty! ¯eby tak do wiêzienia daæ siê zamkn¹æ! Bo¿e! Cwelówkê by ze mnie zrobili, wszyscy ci zbrodniarze, a ja bym im szmat¹, szmat¹ do pod³ogi bym im by³a! Szma... – Nie zaczynaj! – nie jesteœmy same! Bo¿e, ona znowu zacznie swoje! IdŸ ju¿ lepiej do tego koœcio³a, pomódl siê. Do koœcio³a idzie, modli siê pod figur¹, a diab³a ma za skór¹! – Szmat¹, wdow¹ bym im by³a, powiedzia³by taki z mord¹ mordercy: myj pod³ogê skalpem, nacharka³by na kamienn¹ posadzkê, naszcza³, li¿, suko, a ja bym liza³a! – Lukrecji drgaj¹ nozdrza jak gwieŸdzie filmowej, przeje¿d¿a palcami po piersiach, po brzuchu, ni¿ej, jest ca³a g³odem poni¿enia, coœ j¹ swêdzi, coœ j¹ ssie i nie wiadomo, co, ale to coœ j¹ zagna w jakieœ z³e miejsce, to pewne. – Stul pysk ju¿! Dobrze, by³abyœ mu szmat¹, wszyscy o tym wiemy, a teraz siê zatkaj! – Patrycja sama nie mo¿e wytrzymaæ tej wizji. Nagle sobie coœ przypomina. Ale widaæ, ¿e czeka, a¿ Lukrecja wyjdzie. A Lukrecja krêci siê, przymierza stare czapki, w koñcu wybiera tak¹, w której wygl¹da ju¿ zupe³nie jak stary gruby dziad, id¹cy na ryby. Tak¹ z br¹zowej skóry. Pokazuje nam jêzyk, ale zaraz dyga dystyngowanie i wychodzi. Patrycja oddycha z ulg¹, szykuje siê, ¿eby mi coœ opowiedzieæ. Ale w³aœnie wtedy drzwi do mieszkania otwieraj¹ siê, Lukrecja wraca, porywa ze sto³u paczkê papierosów i zapalniczkê, macha
nam na po¿egnanie, i ostatecznie wychodzi. Patrycja wstaje, ¿eby z wielkiego, spalonego czy te¿ tylko osmalonego czajnika dolaæ mi wrz¹tku do fusów z kawy. Dolewa te¿ miêtówki. Od razu staje siê innym cz³owiekiem. Powa¿nieje, ju¿ nie mówi o sobie w rodzaju ¿eñskim, jest stary, zmêczony ¿yciem. Ale resztki w³osów machinalnie poprawia. Tymczasem drrr! Lukrecja znowu wraca: – A pamiêtasz, jak raz pojecha³yœmy do Oleœnicy, do wiêzienia, tak a propos tego twojego wiêzienia i cwelów? Muszê to jeszcze opowiedzieæ, dla potomnoœci, bo wrócê póŸno i ju¿ pana nie bêdzie... Pamiêtasz, Lukri? PóŸna jesieñ, oni ca³y dzieñ siedz¹ w oknach, rêkami obejmuj¹ kraty i gapi¹ siê na ulicê. Tacy toporni, tacy szaro–burzy, jak wyciosani, tacy krótko ostrzy¿eni i niewyraŸni. Oba skrzyd³a wiêzienia s¹ widoczne z ulicy, nie to, co u nas, na Kleczkowskiej. Czasem pod oknami stoj¹ rodziny i wymieniaj¹ z nimi na migi jakieœ informacje, ale tego wieczoru by³o pusto. A myœmy stanêli i stali tak. Oni od razu nas wyczuli. – Nie, najpierw jeden z nich zapyta³ nas: „Co siê gapicie”. To myœmy siê ju¿ ma³o nie posra³y. ¯e taki zbrodniarz mêski, co gorsza zamkniêty, wiêc jeszcze jakby w wojsku, ¿e do nas. Bo jednak mówicie, co chcecie, ale jak na mój gust, to prawdziwy ch³op, to zamkniêty ch³op. Jak na wolnoœci, to znaczy, ¿e by³ grzeczny, ¿e to jakiœ lizus. Ch³op to ma rozrabiaæ, byæ niepokorny! Nie mówiê ju¿ o matu-
60
61
lubiewo_wyd3.p65
60-61
2005-04-16, 16:04
rze, tylko normalnie: w wiêzieniu, w wojsku, no, chocia¿ w poprawczaku ¿eby by³. Od biedy w stra¿y po¿arnej... – No wiêc oni siê dr¹, a my nic. – A my nic, tylko stoimy, z g³owami zadartymi, ani ruchu jednego nie wykonujemy. Nic. A wtedy oni psim swêdem siê pokapowali, o co chodzi, bo do nas tak krzycz¹, tam ludzie siê na tej ulicy obracaj¹ przechodz¹c: – Wy, kurwy, peda³y, kurwa, peda³y, ja pierdolê! – Maj¹ wydarzenie do gadania na tydzieñ. A my stoimy i ju¿ nie mo¿emy, ju¿ nas tak podniecaj¹, tak s¹ jak ten cukierek za szybk¹, ach, oni nas, ale i my ich podniecamy! Podniecamy, oni w nas cweli widz¹! Oni by nas, ju¿ oni wiedz¹, co by z nami zrobili, ach, oni to sobie w nocy przy waleniu konia przywo³aj¹. I bêd¹ mówiæ: „Którego wolisz? Tego w czapce, czy tego wysokiego? A ja raczej tego drugiego, co pali³, ju¿ ja wiem, co bym z nim zrobi³” – tak bêd¹ o nas najprawdziwsze heteryki mówi³y na kojo. Na kojo, kojo, kojo! I ja wtedy do ciebie, Patrycja, szepnê³am: „Przegnij siê”. Nie ruszaj¹c w ogóle twarz¹, ustami, skamienia³a. Przegnij siê, kurwo, przegnij siê, bo oni kobiety w nas szukaj¹, niech siê kobiety w nas dopatrz¹, to potem wszystko przywo³aj¹! To potem to im stanie. To se czaj zrobi¹ od ¿yletki, od ¿arówki. To jakieœ wydelikacenie im podaj, zasugeruj, to jakieœ delikatne zaokr¹glenie! Patri, kochana, stara Patri,
przegnij siê niemno¿ka... Toœ ty papierosa zapali³a, tyle wystarczy³o, brawami to przywitali i tupaniem. Darli siê, a¿ stra¿nik wyszed³ na wie¿ê naro¿n¹, bo oni tam we wszystkich oknach na nas krzyczeli. Nie wytrzyma³yœmy, uciek³yœmy... Rundê po Rynku w tej Oleœnicy zrobi³yœmy, bach – Oleœnick¹ spotka³yœmy, co siê tylko postuka³a w czo³o, jak jej powiedzia³yœmy, co robimy, bo ona ju¿ t¹ zabawê odkry³a dwadzieœcia lat temu i dawno jej siê znudzi³a, wiadomo – z Oleœnicy... Wiêc sp³awi³yœmy j¹ i dalej. Ja mówiê: – S³uchaj, œciemnia siê, w pekaes i do domu, wariatko, bo jak nam ucieknie, to bêdziesz na stopie kieckê zadziera³a. – Ale to ju¿ nie ty. Ja mówiê: – Ju¿ my tam spalone, ju¿ nas stra¿nik widzia³. – Oni tam takiego przecie¿ rabanu narobili, tak siê zaczêli awanturowaæ, waliæ w jakieœ kible, wiadra, ¿e a¿ ten stra¿nik im przez taki megafon krzycza³ z wie¿y, ¿e spokój ma byæ! Czego myœmy dok³adnie nie s³ysza³y, ale takie tylko pomruki z tej tuby i u nich gwar na to jeszcze wiêkszy. Bo ich ta nasza biernoœæ kobieca do sza³u doprowadza³a. I to ich ubezw³asnowolnienie, ¿e oto taki peda³, taka ciota, takie nic stoi se na wolnoœci, fajkê pali i siê patrzy, a oni musz¹ byæ zamkniêci i nic, ani nam przywaliæ, ani nic nie mog¹, ani nawet zapaliæ. Przechodzi³ t¹ ulic¹ facet jakiœ z dr¹giem, to oni do niego krzycz¹:
62
63
lubiewo_wyd3.p65
62-63
2005-04-16, 16:04
– Przypierdol im tym dr¹giem, przypierdol! Facet tylko kroku przyspieszy³. Ale wróci³yœmy, mimo, ¿eœmy tam spalone ju¿ by³y. Co? Staæ nam na ulicy nie wolno? A tam obok by³ zak³ad fryzjerski, ¿e niby przed zak³adem na inn¹ jak¹œ ciotê czekamy, a¿ wyjdzie. A ona jeszcze na solarium se posz³a i dlatego tak d³ugo nie wraca, potem jeszcze i na hennê, i na manicure. A oni jak nas zobaczyli, to tak siê darli, chyba na ca³y œwiat: – Przysz³y znowu te kurwy! – rozszyfrowali nas natychmiast, nie ma co. To niektórzy moi znajomi od lat mi mówi¹: jak bêdziesz mia³ dzieci, ¿onê... Od lat siê pokapowaæ nie mog¹, a taki kryminalista (jeszczeœmy siê potem dowiedzia³y, ¿e to dla psychicznie chorych ten zak³ad w Oleœnicy), taki kryminalista psychiczny od razu w nasz jêzyk ulicznic wszed³, od razu jak do swojej, jak do kurwy... Ten sam jêzyk... Toœ ty œcisnê³a mocniej rêkê moj¹. „Cwele” tam krzyczeli, jeden stan¹³ ca³y w oknie, w kratach, niby ¿e jebie kraty, tak siê rozporkiem ociera³. My nic. Jak skamienia³e, biblijne. A w œrodku wulkan. Znowu na Rynek, znowu wracamy, bo ju¿ od samego pekaesu siê cofnê³yœmy, ¿e niby noc, to trzeba zobaczyæ, co siê tam w nocy wyrabia, ch³opaki w nocy pewnie o jednym myœl¹. To jeden tylko w oknie by³, ale jak nas zobaczy³, to znik³ na chwilê, znowu siê pojawi³ z kilkoma i zaczêli waliæ w parapet i krzyczeæ, i zaraz wszystkie okna znowu pe³ne, œwiat³a pozapalali, ju¿ my
znowu na topie u nich jesteœmy! Nad nimi jeden coœ nam na migi zacz¹³ pokazywaæ, ¿a³owa³am, ¿em siê tego ich jêzyka migowego nie uczy³a. To oni do nas krzycz¹: – Odpisz mu, ty kurwo. Ale wyraŸnie s³ychaæ nie by³o, za ka¿dym ich krzykiem ca³y komitet miêdzy sob¹ powo³ywa³yœmy, ca³e zebrania robi³yœmy, aby rozszyfrowaæ, co oni powiedzieli. „Odpisz mu, ty kurwo” – na tym stanê³o. – To ja – ¿e tego ich jêzyka migowego nie zna³am – tylko palec w usta w³o¿y³am i wyci¹gnê³am. Odwieczn¹ grypser¹ p³ci do niego przemówi³am. Ale za silne wra¿enie by³o. Wiêc ju¿ nie wytrzyma³am, za winkiel siê schowa³am, tam siê onanizowa³am, ale tyœ zosta³a i gadaj mi tu zaraz i panu, co tam siê dalej wyrabia³o. – Tyœ polaz³a, a tu rozpoczê³a siê wielka Scena Balkonowa mojego ¿ycia... Ano jeden gwizdaæ na mnie zacz¹³, co mi by³o jak skowronek, ten zwiastun poranku... Co mi by³o jak najpiêkniejszy koncert w filharmonii, jak najwspanialsza muzyka. Gwizda³, jak na sukê swoj¹ wiern¹. I ca³e melodyjki. Fi – fi – fi. A ja siê zbli¿a³am do jego okna, pod sam mur to nie mog³am, bo bym go nie widzia³a, ale tak kilka metrów od muru, jak zahipnotyzowana, jak wabiona kotka, jak w teatrze instynktu jakimœ oœwietlona tylko tym mêtnym œwiat³em we wzorek w kratê, do tych mêtów kochanych sz³am. A wtedy on rêkê podniós³, potrz¹sn¹³ i tak po szyi przejecha³, ¿e niby
64
65
lubiewo_wyd3.p65
64-65
2005-04-16, 16:04
mnie zabije, ¿e mi poprzysiêga zemstê. ¯e mnie z no¿em w plecach znajd¹ w ciemnej uliczce jakiej, taka to i ksiêga ulicy, jak Mañkê z piosenki... Ciarki mnie przesz³y. Ale stojê. A wtedy on znowu gwi¿d¿e cichutko i tak jakoœ spokojnie, jakby mnie po sercu g³aska³ do mnie: – No, chodŸ, ma³y, chodŸ... No, chodŸ tu, chodŸ... – i to swoje „fi – fi – fi” gwi¿d¿e... – Tak on w dzieciñstwie kotki ma³e zwabia³, ¿eby je potem upiec na œmietniku... Tak oni koty ma³e mi³ym g³osem wabili. Bo mili s¹, „ma³y” mówi¹, a zaraz potem na œmietniku œcierwo porzuc¹. I siê w tym wiêzieniu heteryckim kisz¹, ¿e wszystkie ich heteryckie cechy siê potêguj¹, nakrêcaj¹. Jakaœ mieszanina tej czu³oœci z nienawiœci¹, bo oni nas chcieli jednoczeœnie i zgwa³ciæ, i zabiæ. Nas nienawidzili i nas po¿¹dali. A myœmy sta³y jak wroœniête na mrozie i ta nasza biernoœæ z t¹ ich mieszank¹ wybuchow¹, jak b¹k schwytany do butelki. Same m³ode ch³opy. A¿ chcia³yœmy œpiewaæ: „A mury run¹, run¹, run¹...” – Ju¿ ranek prawie œwita³, ju¿ pekaes ostatni uciek³, a myœmy sta³y i ju¿ chyba do s¹dnego dnia... Ju¿ myœla³yœmy, ¿e s¹dny dzieñ przyjdzie, Bóg zejdzie i powie: „Bo¿e, a czegoœcie wy dziewczyny tak sta³y? A to czemuœcie, wariatki jedne, sta³y tam?” A potem chodzi³yœmy pod poprawczak, ale to ju¿ jest bardzo niebezpieczne, bo oni mog¹ wychodziæ. Dzwonimy do jednej cioty z Gdyni, a ona nam mówi:
– By³ taki moment, a nie by³o wtenczas jeszcze mowy o ¿adnych koszarach, jeszcze mieszka³em w Bydgoszczy. Te¿ tam mia³em takiego kumpla, wiesz, Maciejowa na niego mówili. To by³a wariatka, pracowa³ jako salowa w szpitalu – odrabia³ s³u¿bê, a potem zosta³ i wynosi³ te wszystkie kaczki. Nie chodziliœmy ze sob¹, bo i on i ja szukaliœmy mêskich facetów, najchêtniej heteryków. I tak jakoœ posucha by³a na dworcu, a myœmy musieli coœ zarwaæ. Tak jak narkoman musi dostaæ swoj¹ dzia³kê. Raz zarwaliœmy ¿o³nierza, upiliœmy go wódk¹, robi³ nam striptiz, ale butów nie œci¹gn¹³, bo oni butów nigdy nie œci¹gaj¹, bo tam maj¹ taki syf, ¿e im wstyd. I tak jakoœ œmiesznie tañczy³ w tych opuszczonych spodniach, ale w butach i onucach. Nie móg³ tych spodni zdj¹æ. Innym razem poderwaliœmy takiego m³odzika, te¿ heteryka, mój Bo¿e... A raz mnie pobili. D³ugo nie trwa³o.
66
67
lubiewo_wyd3.p65
66-67
– Oj, od krymina³u, to wy z daleka, z daleka, cioty czeka³y u nas pod krymina³em, a¿ wypuszcz¹ takiego, no, potem proponowa³y jedzenie, mieszkanie, opierunek i ¿adna ju¿ nie ¿yje... Oj, ja do was, dziewczyny, za ostatnie pieni¹dze nie bêdê pizdy wioz³a, ¿eby wam dobry Jezu a nasz Panie zaœpiewaæ... – To ju¿ idŸ, Lukrecja, idŸ ju¿, pomódl siê, a ja tu z panem jeszcze pogawêdzê...
*********
2005-04-16, 16:04
Idê w nocy przez park, nie bojê siê, widzê – wraca sk¹dœ jakaœ grupka. Dwunasta w nocy. Ale gdy ich zauwa¿y³em, ju¿ byli ode mnie o jakieœ dziesiêæ metrów, zwykle patrzê woko³o, ale oni wy³onili siê zza takiej budowli. Zza rogu. Wiêc tylko przyspieszy³em kroku i udajê, ¿e sk¹dœ wracam, ¿e siê bardzo spieszê. I ju¿ nawet myœlê, ¿e mi siê uda³o, bo s³yszê – id¹ ju¿ z piêæ metrów za mn¹ i coœ tam rozmawiaj¹. I nagle jeden z nich podlecia³ – sekundê trwa³o – kopn¹³ mnie i powali³ na ziemiê, i tak jak upad³em twarz¹ w asfalt, tak ju¿ nie wsta³em. Drugi mi butem nadepn¹³ na szyjê, pewnie jakimœ ciê¿kim skini takie nosz¹, i jak siê wyrywa³em, to mi normalnie stawa³ na szyi! A¿ mi coœ pêka³o. A inni mnie lali moim w³asnym pasem ze mnie œci¹gniêtym, mi piasek zgrzyta³ i krew w ustach. Bo¿e! Ale ja nie czu³am, ja nie czu³em bólu, nie czu³em tego, choæ mnie lali, i s³yszê – zdechniesz tu pedale. A ja tam coœ, ¿e b³agam, ¿e b³agam i tylko tyle wycharkota³em. Zdarli ze mnie skórê, zegarek sam zdj¹³em, zacz¹³em im rzucaæ wszystko, bo jak zrzuca³em to ten ucisk na szyjê jakby mala³. To ¿e ¿yjê, to tylko zawdziêczam samochodowi, ¿e przeje¿d¿a³ ulic¹ samochód us³ysza³em: spadamy st¹d! I tak jak w trakcie tego nic mnie nie bola³o, tak by³em zdenerwowany, tak jak uciekli, to zacz¹³em rzygaæ krwi¹ i potem mi powiedzieli w szpitalu, ¿e mia³em krwotok wewnêtrzny. Podlecia³a do mnie Maciejowa. Zatrzymaliœmy samochód i do szpitala. Tam siê okaza³o, ¿e
w³aœnie mia³em ten krwotok, ¿e mam rozciêt¹ skórê g³owy, g³êboko, wstrz¹s mózgu i z³aman¹ rêkê. Nie mia³em dokumentów, wszystko zabrali, w samych majtkach mnie zostawili. Gaz? Kto wtenczas s³ysza³ o gazie, ale powiem ci, ¿e nikt w takiej sytuacji nie odwa¿y³by siê u¿yæ gazu, bo gdyby oni byli jeszcze bardziej wœciekli, to by zabili, starczy³o odrobinê mocniej stan¹æ mi na szyi. Przecie¿ to stanie na szyi by³o najgorsze! Ja siê tak trz¹s³em, mia³em do koñca ¿ycia nie iœæ do parku. No i potem chodziliœmy g³ównie do koszar, ju¿ we Wroc³awiu, a koszary to najwiêksze szczêœcie, luksus, nie doœæ ¿e sami heterycy, to jeszcze w miarê bezpiecznie. Oni nas chyba nawet jakby trochê lubili. A ci skini, brrr. Ale myœmy siê za to na heterykach zemœcili!
68
69
lubiewo_wyd3.p65
68-69
********* Staruszek portier z uœmiechem dawa³ klucz! Klucze i rêczniki wydawa³a w saunie najs³ynniejsza ciota Wroc³awia – sama £ucja K¹pielowa. S³ynna ze swego burzliwego romansu z jakimœ kryminalist¹, który j¹ upi³, a potem okrad³, po czym £ucja powiedzia³a: „nie wypijê do koñca ¿ycia wódki, choæby by³a z³ota!”. W recepcji Zak³adów K¹pielowych patrzy³a na mnie spod oka, lekko ³ysiej¹ca, ufarbowana, z w³osami skrêconymi na barana. Rubaszna, czerwona twarz, przekrwione oczka patrz¹ce spode ³ba. By³o widaæ, ¿e pochodzi ze
2005-04-16, 16:04
wsi, mo¿na to by³o poznaæ choæby po typowo ludowej symbolice z³ota w jej wypowiedziach. Bo £ucja nie tylko nie wypi³aby „z³otej wódki”, ale tak¿e do ka¿dego mówi³a „z³ociutka”. £ucja wyjmuje z p³askiej szafeczki du¿y klucz, jakby by³a tu burdel-mam¹, a to przecie¿ tylko kluczyk do boksu. Podaje z³o¿one przeœcierad³o, z którego bêdzie rzymska tunika przylegaj¹ca do mokrego od potu cia³a, podaje rêcznik. Popija kawê. Jest ca³a rozluŸniona, nigdzie siê nie spieszy, to inni ganiaj¹. U niej tu od dziesi¹tek lat nic siê nie zmienia, wiêc £ucja przeci¹ga samog³oski, mówi w sposób rozmam³any, z zastanowieniem: – IdŸ, idŸ, biegnij, z³ociutka... Wszed³ tam w³aœnie piêkny pan, z³oty pan... A ja mu kluczyk da³am z breloczkiem w kszta³cie serduszka, rybko z³ota. I coœ ci jeszcze na uszko powiem: idŸ, idŸ, on tam czeka na ciebie... Da³am mu numerek szeœædziesi¹t dwa... Wiêc gdyby odszukaæ £ucjê, mo¿na by poprosiæ j¹, aby z plam i zacieków na rzucanych do kosza z brudami przeœcierad³ach odcyfrowa³a te wszystkie historie i sama napisa³a ksiêgê ulicy, nawet z³ot¹. Niech bierze je pod sztuczne œwiat³o lamp, bo w saunie zawsze panuje noc. Niech mru¿y oczy i marudzi pod nosem, ¿e nie widzi wyraŸnie. Po³owa ludzi, którzy w latach osiemdziesi¹tych przychodzili do sauny, nie ¿yje. Stare cioty grza³y koœci w parze, przechadza³y siê majestatycznie owiniête przeœcierad³ami, przychodzi³y na ca³y dzieñ, przynosi³y ze sob¹ w s³oiku
obiad, który jad³y w szatni. Piêkna, marmurowa sala Pañstwowych Zak³adów K¹pielowych, to by³o za du¿o dla nich. Nie zas³u¿y³y na te greckie kolumny. Para snu³a siê nisko, po wielkich kaflach, bo w tamtych czasach pedalstwo to by³ jeszcze grzech. Wszyscy nadzy, albo w rêcznikach jak w rzymskiej tunice, jedno ramiê go³e, kreacje z przeœcierade³. Chude obojczyki, zapadniête klatki piersiowe, piegi i znamiona. Kiedy tak siedzia³em w rzeŸbionym baseniku z letni¹ wod¹, obserwowa³em te stare cioty: Nadobna Cyncylija, Szewczycha Katarzyna, Joaœka M³ynarzowa, Katarzyna od RzeŸnika i inne kobiety Villona, które wysz³y ju¿ z obiegu, obna¿a³y rozk³ad swoich cia³, oblizywa³y siê lubie¿nie, przechodz¹c ko³o baseniku, szczypa³y siê za sutki, sz³y do komór termicznych z nadziej¹, ¿e do nich dojdê. Rozk³ad czasu spotêgowa³ rozk³ad rozwijaj¹cego siê w nich AIDS, promocja! wszystkie dziesiêæ plag egipskich w jednej! Najpierw na ich cia³ach pojawi³y siê czerwone plamki. I wtedy zrozumia³y, coœ siê koñczy, po¿egnania ju¿ przyszed³ czas... Wiêc zapomnia³y o skrupu³ach i rzuci³y siê na uciekaj¹ce resztki ¿ycia. Gzi³y siê tym bardziej, im mniej czasu jeszcze zosta³o. Nie mia³y wstydu, jak trêdowaci, którzy s¹ nienaturalnie lubie¿ni; dosz³y do wniosku, ¿e wszystkie s¹ ju¿ chore, wiêc nie ma siê co martwiæ o bezpieczeñstwo. Szczali na siebie, rwali sobie resztki w³osów, próbowali wszystkich perwersji, ze œmierci¹ w³¹cznie. Rzymska sauna przypomina³a sceny
70
71
lubiewo_wyd3.p65
70-71
2005-04-16, 16:04
z Markiza de Sada, z filmów Passoliniego. Z jak¹ zawziêtoœci¹ te rozpadaj¹ce siê cia³a pieædziesiêcioletnich facetów z brzuchami czepia³y siê siebie nawzajem! Nie by³o takiej wydzieliny, której by nie zlizali, nie by³o takiego ruchu, którego nie interpretowaliby jako zaproszenia do... seksu? Czy to by³ jeszcze seks? By³ to raczej jakiœ taniec œmierci, coœ, o czym mówiæ nie wiadomo jak, ale mo¿na by o tym skamleæ i dyszeæ. Pojawi³y siê szczury, albo tylko im siê tak wydawa³o. Po pierwszych zgonach dyrekcja zarz¹dzi³a dezynfekcjê sauny, pobliskiego basenu i szatni. Na œrodku rzymskiej sali, pomiêdzy majestatycznymi kolumnami unosi³y siê dymy, £ucja K¹pielowa pali³a rêczniki, przeœcierad³a, p³onê³a pozasychana sperma, dym nie szed³ do nieba, dym snu³ siê po ziemi. Nigdy nie zapomnê tamtego smrodu!
********* No wiêc £ucja K¹pielowa przez ca³¹ komunê mieszka³a tam, nad rzeŸnikiem, na g³ównej ulicy, gdzie jest teraz knajpa „Zielony Kogut”. I bra³a sobie lujów z pikiety do domu. Raz j¹ okradli – nie pomog³o, drugi raz pobili – nic. Raz ko³o blaszaka pozna³a trzech takich, zabra³a ich nad rzeŸnika. Chcia³a upiæ. A oni j¹ zwi¹zali, bili, i grzebali jej w mebloœciance na wysoki po³ysk, w barku, w którym wszystkie cenne rzeczy mia³a, ale lekce je sobie wa-
¿y³a, bo co inne dla niej by³o wa¿ne. ZnaleŸli jej star¹ legitymacjê partyjn¹: – ¯ryj! I nic, tylko „¿ryj”. £ucja nie chcia³a, nie po to tu ich przyprowadzi³a, ¿eby jeœæ t¹ legitymacjê, co gorsza w twardej ok³adce, nie wiem ju¿, czy plastikowej, ale tego by siê przecie¿ nie da³o zjeœæ; w ka¿dym razie – twardej. A ona zawsze mia³a trwa³¹ na barana robion¹ na lokówkê. I oni jej w³asn¹ lokówkê rusk¹ rozgrzali jak ¿elazko i tym j¹ przypiekali. A¿ zjad³a wszystko, przesta³a nale¿eæ do partii i wtedy oni j¹ wreszcie mogli wyruchaæ. T¹ lokówk¹ rozpalon¹. I tego to ju¿ nie prze¿y³a, zmar³a w szpitalu i minuta ciszy. A teraz Oleœnicka, która by³a jej zastêpczyni¹, jest na jej miejsce najbardziej znan¹ ciot¹ w Polsce. Przez ca³¹ komunê £ucja K¹pielowa handlowa³a wód¹ w saunie. Trochê krêci³a ze Zdzich¹ Wê¿ow¹. Nazywali j¹ tak, poniewa¿ pracowa³a w ZOO przy wê¿ach. Dawa³a im ¿reæ, wchodzi³a do nich w brudnym kombinezonie, nie ba³a siê. Oj, Zdzicha, Zdzicha! Wê¿ownica! Wê¿owa nasza Zdzis³awa! Blond mia³a w³osy, niebieskie oczy, kurtkê z d¿insu... I taka ca³a piêkna nak³ada³a gumowe fartuchy, prosto z ma³p sz³a do ¿ó³wi wielkich jak ma³e samochody, prosto z ¿ó³wi do wê¿y. Pachnia³a ma³pim gajem, jab³kami i karm¹ dla ryb. Raz jej cioty, jeszcze na „spalonej pikiecie” powiedzia³y:
72
lubiewo_wyd3.p65
72-73
73
2005-04-16, 16:04
– Zdzicha, na tych wê¿ach mo¿na zrobiæ fortunê, gdyby je tak do Erefenu przemyciæ. – Za takie dwa wê¿e, Zdzicha, mo¿na dostaæ kupê pieniêdzy! – Bierz pod stanik, g³upia i w pizdu! Powiesz, ¿e zdech³y... – Oj, Zdzicha, Zdzicha, miej rozum, do Rajchu je przemyæ! – No, na co czekasz, wê¿e ci przecie¿ nie nowina! He, he, he! I Zdzicha Wê¿owa zosta³a w pi¹tek d³u¿ej po pracy. Trochê pogawêdzi³a z bileterk¹, potem z cieciem nocnym i w koñcu oœwiadczy³a, ¿e ma dwa chore wê¿e na stanie, musi je pielêgnowaæ, bo takie wê¿e, to wie pan, kosztuj¹... Dr¿a³y jej rêce i nogi, gdy sz³a Sal¹ Ma³p, zupe³nie po ciemku, a w ciszy grzechota³y jej klucze do klatek i dar³y siê nieludzko te potwory. W³¹czy³a latarkê i zobaczy³a jakieœ monstrum za szyb¹. Planeta ma³p, planeta psów, rezerwat dzikich stworzeñ. Dosz³a jakoœ do sali z wê¿ami, tylko nie bardzo wiedzia³a, które wybraæ. Ma³e za tanie, a te wszystkie boa dusiciele? W koñcu posz³a na kompromis i ukrad³a ma³e, które mia³y byæ w przysz³oœci du¿e. Jednego, do którego by³ ostatnio wzywany weterynarz, bo wê¿owi jajo utknê³o w samym œrodku i psu³o siê. I takiego piêknie opalizuj¹cego. Przemyci³a. Siatkê z wê¿ami zawi¹za³a i przerzuci³a przez p³ot, na wa³ nad Odr¹. Ca³a zap³akana posz³a na portierniê:
– Zdech³y! Takie by³y kochane, takie by³y kurwy zwinne i zdech³y, jak raz pod p³otem pochowa³em... – i polaz³a, obesz³a ZOO, aby zabraæ spod p³otu wij¹c¹ siê tekstyln¹ siatkê z napisem: „Chemia. ¯ywi. Leczy. Ubiera. Buduje”. Ale wê¿y nie uda³o siê przemyciæ i Zdzicha wpad³a na granicy z Enerde. Straci³a pracê i potem zupe³nie zesz³a na psy. Wtedy to dopiero zaczê³a kraœæ! Ona w ogóle krad³a, ta Zdzicha i czasem dzwonili na skargê do £ucji K¹pielowej, ¿e „twoja Zdzicha znowu mnie okrad³a”. A £ucja dumnie cedzi³a: – Proszê pana, proszê do mnie z takimi sprawami nie przychodziæ. Ja jestem powa¿n¹, dojrza³¹ kobiet¹ i ja sobie nie ¿yczê s³uchaæ takich rzeczy. Ja mam swoje problemy.
********* – Jak siê zemœci³yœcie? Wiêc by³o tak: pewnego dnia obie mamy chcicê, ciê¿kie niedossanie, a tu ani na lekarstwo, nic. Park pusty, zimno, dworzec – sami tylko ¿ebracy. I my jak takie dwie ¿ebraczki, ¿ebrzemy o t¹ lachê œwiêt¹, chuja œw., dupê œw. Bo ju¿ sobie œwiêtoœæ z nich zrobiliœmy. I by³a taka... ale nie wiem, wola³bym, ¿ebyœ tego nie nagra³ – wy³¹czam pos³usznie dyktafon – taka by³a dyskoteka, luje tam przychodzili z ca³ej Bydgoszczy, Primavera siê nazywa³a, nie ma jej ju¿, jak niczego z tamtego
74
lubiewo_wyd3.p65
74-75
75
2005-04-16, 16:04
œwiata. I... myœmy ca³¹ noc usi³owali poderwaæ któregoœ z tych pijanych lujów, ciemno, zimno, koszmar, tam jakaœ muzyka dochodzi, disco polo, my g³odne, na ostatnich si³ach. A za t¹ dyskotek¹ p³ynê³a rzeka, wiesz, tam w Bydgoszczy pe³no jest wody wszêdzie. I wokó³ rzeki by³y wa³y i raz po raz któryœ z tych lujów tam sam po ciemku wraca³. Albo stali ca³ymi rzêdami i siê odlewali. I nas kusili, bo tak – Lukrecja pokazuje, jak – tak szeroko nogi rozstawiali. I... ale mogê ci to powiedzieæ? I myœmy wziê³y nó¿, i zaczai³yœmy siê. – Patrycji znowu ³amie siê g³os – bo oni po... oni po dobroci nie chcieli. A myœmy musieli. Oni siê tam odlewali, nogi tak szeroko rozstawiali, tak nas tym wyzywaj¹cym zachowaniem... Tak nas podniecali, a potem sami wracali i przecie¿ taki w ¿yciu po dobroci by... I patrzymy – idzie taki byczek ca³y w d¿insie, a d¿ins to wiesz... To wtenczas by³o coœ... Dupa taka, wypycha to wszystko, rozporek ca³y wypchany, fetysz mêskoœci, ³ysa pa³a. I jak wszed³ w tak¹ ciemn¹ alejkê, pust¹, myœmy... Ja nie wiem, czy on ¿yje? Ale myœmy go tym no¿em, tak po nogach, ¿eby zemdla³... I chyba prze¿y³, ale chyba zemdla³... Bo nie, to by³o tak: jak myœmy siê na niego rzucili z tym no¿em, to on kwikn¹³ i zacz¹³ siê potwornie wyrywaæ, ale myœmy siê tego nie wystraszyli, tak byliœmy zdeterminowani! On kwicza³ i siê wyrywa³ i wierzga³. No ale. Ale ja pamiêta³am, ¿e trzeba oko wdusiæ, ga³kê oczn¹ to znaczy wdusiæ w oko. ¯e to tak
boli, ¿e siê mdleje. I Maciejowa mu wykrêci³a rêkê, a ja mu to oko z ca³ej si³y wdusi³am w oko. I on zemdla³ i ja wtedy mu rozpiê³am ten rozporek, i wyci¹gam t¹ lachê cudn¹, tak¹ jakby oœlinion¹. I myœmy go tam w tych krzakach jak jak¹œ kuk³ê... rozebraliœmy... W³aœnie dlatego musia³em uciekaæ z Bydgoszczy. Ba³em siê, ¿e prze¿y³, i ¿e mnie pozna. Tam by³o tyle krwi, ale chyba tylko zemdla³, bo w koñcu mu sta³, a trupom chyba nie staje, co? W chwili, gdy mogliœmy z nim robiæ, co nam siê podoba³o, odesz³a nas ca³a ochota, jakby z obowi¹zku go tam maca³yœmy. Tylko ta idiotka go wrzuci³a do rzeki. To znaczy tak przy brzegu, ale g³owê mia³ w wodzie. I to mnie niepokoi.
76
77
lubiewo_wyd3.p65
76-77
********* A ognia w tych historiach nie brakuje. P³on¹ œwieczki na grobach D¿esiki, And¿eliki, £ucji. Co prawda ci¹gle gasn¹, bo jest zimna, póŸna jesieñ, raz po raz pada deszcz ze œniegiem i wieje wiatr. Mamy jednak w torbie tak¿e ma³e lampiony. Teraz trzeba w³o¿yæ zapa³kê do œrodka i jeszcze siê przy tym nie poparzyæ. Œwiec¹ ogniki papierosów w mroku. Pali w gardle. Od tego zaczyna siê zwykle umieranie. Nagle, jeszcze w najwczeœniejszej fazie, wszystkie kolory staj¹ siê jakby szare, nie, nie szare, po prostu wszystko zaczyna wygl¹daæ zupe³nie inaczej. Pomarañcze przy-
2005-04-16, 16:04
niesione do szpitala i po³o¿one na bia³ym stoliku z od³a¿¹c¹ emali¹. D¿esika patrzy siê na nie i dziwi, ¿e jeszcze s¹, bo jej ju¿ w³aœciwie nie ma i byt staje siê czymœ najbardziej obcym. To siê nazywa patrzenie z drugiego brzegu. Na drugim brzegu jest ci¹g³y ból, tak jakby cia³o mia³o zamiar zohydziæ siê D¿esice, ¿eby ju¿ nie by³o jej ¿al siê z nim rozstawaæ. D¿esika boi siê w³asnego cia³a, bo ju¿ wie, ¿e za kilka miesiêcy bêdzie cuchnê³o. Patrzy na swoje paznokcie i ju¿ widzi za nimi sine obwódki. Z dawnej roboty dobrze zna uroki rozk³adu. Ach, jak chêtnie by siê pozby³a tego cia³a! Ale przecie¿ w³aœnie o to chodzi, ¿eby siê nie daæ. Nie chce tego cia³a, które samo siebie niszczy i nagle okazuje siê tak trwa³e jak bañka mydlana, jak kropelka bia³ka. Szczególnie gdy spojrzeæ z góry, a przecie¿ ona widzi wszystko jakby z Ksiê¿yca. Dopiero teraz widaæ w pe³ni, ¿e nigdy dot¹d ani przez chwilê nie wierzy³a w mo¿liwoœæ w³asnej œmierci. Nocne rozmowy z Telefonem Zaufania naprawdê uspokajaj¹. Umieranie D¿esiki trwa³o d³ugo. Najpierw zaka¿enia gard³a, szybko wyleczone. Po kilku dniach angina, wyleczona. I znowu grypa. Pytanie lekarza: – Czy pan aby nie mia³ w ci¹gu ostatnich trzech miesiêcy... – histeria D¿esiki, D¿esika wymiotuje do umywalki. Badania krwi, ale jeszcze nie na to, tylko takie ot, na odpornoœæ, której – okazuje siê – nie ma. Norma
18, jest 22. Teraz prawdziwe krwiodawstwo, ca³ych piêæ probówek do laboratorium, wyrok za tydzieñ. Przez ten czas D¿esika ledwo ¿e nie umar³a, Ÿle leczona na zapalenie p³uc. Pierwszy raz nie wygrywa³a z w³asnym cia³em, ka¿dy ból gard³a mija³ po przyjêciu leków tylko na kilka godzin i wraca³, wraca³ jak niedogaszony po¿ar. Podczas kolejnego brania krwi (panie weso³e, nie maj¹ o niczym pojêcia, ¿artuj¹) w radio leci najnowszy przebój Budki Suflera i D¿esika uwa¿a to za nietakt. W toalecie, gdzie sika, patrzy na nalepkê z reklam¹ jakiejœ firmy produkuj¹cej okna PCV i wœcieka siê na nietakt. Bo wokó³ huczy ¿ycie zupe³nie nieœwiadome swojej ulotnoœci! – Niech siê pan nie przejmuje, niech siê pan nie przejmuje, niech siê pan przestanie trz¹œæ – mówi lekarz, ale na konkretne pytania odpowiada z przera¿aj¹c¹ powag¹ i jest podejrzanie przyjacielski. Kurwa, on siê pyta, czy mo¿e w czymœ pomóc, a to ju¿ najgorsze! Znajomi pytaj¹, czy mog¹ pomóc! Ta lepka atmosfera przyjaŸni i zrozumienia jest potworna. Ktoœ chce iœæ z ni¹ po wyniki, bo „nie powinieneœ w takiej chwili byæ sam”, kto inny proponuje podwieŸæ, bo przecie¿ panuje póŸna jesieñ i nie mo¿na chodziæ po zimnie, gdy siê ma obni¿on¹ odpornoœæ! Przecie¿ w tramwaju ktoœ mo¿e nakaszleæ! To wszystko naraz zamienia siê w lepk¹ glajdrê, ta glajdra otacza D¿esikê i przenika do jej p³uc. Lekarz dyskretnie, ¿eby nie wzbudzaæ paniki, obmacuje jej wêz³y ch³onne – szyja, pachy. Myje rêce,
78
79
lubiewo_wyd3.p65
78-79
2005-04-16, 16:04
pachy przecie¿ œmierdz¹ potem, kto by siê my³ przy zapaleniu p³uc? Organizm by³ rozstrojony jak stare pianino, a na dodatek jakiœ ukryty wróg wali³ w klawisze siekier¹. I to suszenie – piæ, w gardle szala³ po¿ar, ka¿dy napój wsi¹ka³ jak woda w piasek. Nie pomagaj¹ nawet antybiotyki! Trzeba by³o siê przyznaæ. I to ona, która zawsze mia³a tyle swady, i dzióbek wy¿ej, koteczku, jak do mnie rozmawiasz, i torebk¹ po g³owie, ona teraz wstydzi siê wymamrotaæ te dwa wyrazy: „grupa ryzyka”. Siedzi na kozetce, gapi siê w oszklon¹ szafkê z lekami zamkniêt¹ na k³ódkê, skubie w³osy i bia³ymi ustami mamrocze coœ niewyraŸnie. G³os zaczyna jej siê ³amaæ, bo, bo to mo¿e byæ... Bo ja... Bo ja mo¿e mam... Gdy w koñcu l¹duje w szpitalu, przez ca³y czas ¿yje jakby w pó³œnie. Najdziwniej siê czuje, gdy zaczyna siê pocieszaæ, bo i co to s¹ za pocieszenia... Przed oczami stawa³y jej ca³e korowody ludzi dawno umar³ych. Umarli, no i co? Albo inaczej – przecie¿ nied³ugo, za kilka tysiêcy lat, a nawet jeœli za milion, to i co? Wiêc za jakiœ czas i tak nie bêdzie ani jednego cz³owieka na Ziemi. Sama Ziemia nie jest przecie¿ nieœmiertelna, wszechœwiat nie jest nieœmiertelny, a co dopiero ludzie. Ale zaraz pojawia³y siê wspomnienia z dzieciñstwa, z czasu, gdy siê jeszcze nie wiedzia³o o tej smutnej koniecznoœci. G³owa mamy w modnej wtedy rudej peruce poskrêcanej w du¿e loki. Twarz jest m³oda, jak na wczesnych, czarno-bia³ych fotografiach o poszarpanych koronkowo brzegach. Zaraz
po tym nastêpowa³a potê¿na luka w pamiêci, choæ nadal D¿esika porusza³a siê po latach szeœædziesi¹tych. By³a w ich nowym mieszkaniu, w œwie¿o oddanym do u¿ytku bloku, siedzia³a w kuchni, babcia trzyma³a j¹ na rêkach. D¿esika pokazuje „r¹czk¹” na ramê okna, która na dole ma takie jakby pokrêt³o czy wajchê do otwierania dwóch warstw szyb. Pyta: „co to” i s³yszy „a tam pan piekarz piecze chlebek”. Jedna z nigdy nie wyjaœnionych zagadek jej dzieciñstwa, bo przecie¿ – sprawdza³a to wielokrotnie – nawet za oknem nie by³o ¿adnej piekarni. Od tamtej pory w pomalowanym niechlujnie bia³¹ olejn¹, krostkowatym metalowym pude³eczku przyczepionym do starego typu okna pan piekarz cierpliwie piek³ chlebek i bêdzie tak piek³, bo jedyna osoba zdolna odwo³aæ zaklêcie dawno ju¿ nie ¿yje. Potem wesz³a siostra i pod³¹czy³a jej kroplówkê, ale D¿esi chcia³a ju¿, ¿eby jak najszybciej sobie posz³a. W pewnym momencie, gdy postanowiono pod³¹czyæ jej rurkê do gard³a, ¿eby siê lepiej oddycha³o, ten z³udny spokój prys³ i dosta³a strasznej histerii. Krzycza³a na ca³y oddzia³, najpierw obudzi³a siê w nocy, p³aka³a po cichu, aby nikogo nie obudziæ, potem przesta³a przejmowaæ siê innymi, wybieg³a na korytarz. Bieg³a i upad³a pod kaloryferem, obok zabiegowego, dar³a sobie w³osy, rozdrapywa³a twarz. Przed oczami mia³a czerwone plamki, tar³a oczy i widzia³a ró¿nych ludzi, którzy szli w jej stronê i krzyczeli
80
81
lubiewo_wyd3.p65
80-81
2005-04-16, 16:04
– Œci¹gaj spodnie, D¿esika! Wypnij ty³ek, D¿esika! – A uwa¿aj, bo masz ju¿ tak rozjebany, ¿e ci siê gówno wylewa! Wszyscy siê brzydz¹ ciê ruchaæ, ¿eby siê nie ubabraæ tym twoim zaejdsionym gównem! – zdawa³o jej siê, ¿e ktoœ z zimn¹, blaszan¹ latark¹ zagl¹da jej do odbytu. – Wypnij siê, wypnij, wszyscy popatrzymy na twoj¹ dziurê! O, masz te¿ kutasa, jaki sflacza³y! Niee! Drze siê D¿esika na ca³y oddzia³, na ca³y olbrzymi szpital, niee! drze siê tak, ¿eby od tego krzyku ju¿ umrzeæ, wreszcie zdechn¹æ. Niee! Wyrywa siê, szarpie, charczy, pluje, bo ktoœ j¹ ³apie, œciska, D¿esika gryzie, gryzie tego kogoœ, do krwi, dostaje w gêbê, i ju¿ ten ktoœ k³uje j¹ w rêkê, po ca³ym ciele, od rêki po ¿y³ach rozchodzi siê mrowi¹ce gor¹co, piecze, chmurka musuj¹cego gor¹ca dop³ywa do mózgu, ju¿ nagle D¿esika widzi, ¿e le¿y z go³ym ty³kiem na zimnej posadzce, ca³a we krwi, w wydzielinach, a wokó³ stoi t³um pacjentów w szlafrokach, pielêgniarka i inne salowe, a lekarka dy¿uruj¹ca ka¿e siê rozejœæ. I jeden staruszek szepcze do siostry „jaka straszna choroba ta AIDS, atakuje ponoæ uk³ad nerwowy i mózg, ludzie wariuj¹”. D¿esika zasypia, czuje jeszcze, ¿e ktoœ niesie j¹ na rêkach, gdzieœ, pewnie do wspólnej sali, albo do izolatki, albo mo¿e jeszcze gdzie indziej, gdzieœ, gdzie nie ma ju¿ nic?
2. Ciotowski Bicz
82
lubiewo_wyd3.p65
82-83
83
2005-04-16, 16:04
Czeœæ! Nie wiem, czy to ma sens (bo ju¿ zw¹tpi³em w te og³oszenia), ale trudno, mo¿e znajdzie siê tu, w tym mieœcie jakiœ fajny, normalny gej, z którym mo¿na by stworzyæ trwa³y zwi¹zek oparty na innych wartoœciach, ni¿ tylko analne, ja z Wrocka, nieprzegiêty, fajny (podobno przystojny…) student 175 / 70 / 13 ;-), oczy niebieskie, lubiê jeŸdziæ na wycieczki rowerowe, sympatyczny, nieskomplikowany, weso³y. Fotka mile widziana. Oj, koñczê, bo chyba ju¿ nie ma miejsca...
84
lubiewo_wyd3.p65
84-85
85
2005-04-16, 16:04
Emerytki z Lubiewa Jeeeeezu, ¯or¿eta mnie dopad³a, manierujê siê jêzykowo i ruchowo, przeginam, ¿e chyba ju¿ po mnie, po mnie! Pot leci ze mnie, œcieka mi powolutku stró¿ka spod w³osów, zatrzymuje siê na brwi. Przewalam siê ciê¿ko z brzucha na bok, smarujê olejkiem. Patrzê na blondynka spomiêdzy traw, z mojego grajdo³u na wydmie. Piszê. Ziarnka piasku na kartce. Teraz stró¿ka œlimaczy siê po nosie. Ju¿ j¹ str¹ci³em, leci nowa. I znowu nowa przedziera siê miêdzy w³osami. £askocze pod czapeczk¹ przeciws³oneczn¹. Drewienka, filtry od papierosów, ziarenka. Wszystkie z osobna – przeŸroczyste, a razem – ¿ó³te. Niech ¿yje wyspa Wolin! Nazwa „Lubiewo” pochodzi od bezdennej lubie¿y, w której siê tu zanurzamy. Toniemy po prostu w tej gêstej, ciep³ej substancji. Z Miêdzyzdrojów idzie siê w lewo, w stronê Œwinoujœcia, ca³y d³ugi czas. A¿ mo¿na siê opaliæ, zanim siê dojdzie na miejsce. Ze czterdzieœci piêæ minut. Jak w tê, to plecy, jak wewtê – twarz. Ale ja wolê iœæ gór¹ – przez las, wzd³u¿ wydm. Wœród rozpalonych brzêczeñ wa¿ek i b¹ków, z zielonymi szyszkami w³a¿¹cymi w sanda³y, ogl¹daj¹c resztki wojskowych bunkrów za siatkami z drutu. Z duchami esesmanów w podziemiach, w stoj¹cej wodzie, w komarach, tak!
Jeœli idziesz do³em, za zielonymi, drewnianymi schodami na górê zobaczysz pla¿ê nudystów, a za ni¹ (po zachowaniu odpowiedniego odstêpu) urzêdujemy my – z filtrami i kawami w termosach, z romansid³ami! Z listkiem klonu na nosie i tylko na nosie. W kolorowych okularach wysadzanych sztucznymi brylantami. Z olejkami! I kluczami do podnajmowanych w Miêdzyzdrojach jedynek. Bo tu sami samotni panowie. Starzy bywalcy, którym nie chce siê chodziæ, wynajmuj¹ w Lubiewie, jak siê wchodzi na górê zielonymi schodami, tyle ¿e tam jeden tylko oœrodek Spo³em (co ma – o ironio! – têczê w logo), las i parking p³atny, niestrze¿ony. Gdy inni, m³odzi lataj¹ po wydmach, jak kot z pêcherzem, ja rozk³adam starannie koc, wyci¹gam filtry, papierosy i zwabiam do siebie jak¹œ star¹ piosenkarkê, ale nie w tym celu, o którym ona myœli. Ja je na opowieœci naci¹gam... Chcia³bym, aby sta³y siê narratorkami, jak u Passoliniego w „Salo”. ¯eby codziennie opowiada³y dla Pañstwa bardziej zboczone historie, przy pianinie, przy p³on¹cych drwach. Jakiœ ciotowski Dekameron chcê tu odstawiæ. Tylko problem z tym taki, ¿e grzechu ju¿ nie ma, ulotni³ siê, wsi¹k³ w piasek, jak kilka kropel, które strzepuj¹ z siebie po powrocie z morza. Gdzie siê ulotni³? Kiedy? Dziœ morze wyrzuci³o na œrodek pla¿y czerwon¹ chor¹giew. Akurat w miejscu, gdzie zaczyna siê nasza czêœæ. Ta czerwona flaga oznacza, ¿e odt¹d ju¿ rozci¹ga siê komuna
86
87
lubiewo_wyd3.p65
86-87
2005-04-16, 16:04
i moje Emerytki o tym wiedz¹. W³aœnie przysz³a jedna z nich, wykorzystujê wiêc, ¿e b¹k na tych wydmach rozgrzanych zacz¹³ mnie atakowaæ, chyba zwabiony zapachem kosmetyków do opalania, a kysz! To ona przez krzaczki niskie, ostre, a kysz – krzyczy na tego b¹ka, ksi¹¿k¹ jak¹œ macha i ju¿ ze mn¹ siê zaznajamia: – No, uwzi¹³ siê na pana... – Ale ¿e taki natrêtny... – Takie najgorsze, jak rozjuszony, one tu s¹, one tu, proszê pana, maj¹ gniazdo w tym gor¹cu. Mo¿e nakremowaæ plecki? I odk³ada na piasek ksi¹¿kê, któr¹ macha³a, tego b¹ka odgania³a, natrêtnego jak ona sama, ale w to mi graj! I pot leci ze mnie, b¹k wraca. Patrzê, co to za ksi¹¿ka? A tam tytu³: Niebiañska pla¿a. Z³ote litery i twarz Leonardo di Caprio na tle przeœwietlonego nieba. To by³o sfilmowane? – Tak, by³ w tym boski! Akurat do poczytania na pla¿ê. Ni¿ej te¿ smarowaæ? – Na razie dziêkujê, w³aœnie siê smarowa³em... – A mo¿e kawy? – ona ma ze sob¹ ca³y œwiat. Zrobi³a sobie „niezbêdnik” obmyœlany w d³ugie zimowe wieczory i tam w³o¿y³a wszystko, co tylko mo¿e siê przydaæ. Apteczkê, jakiœ kupowany w TV wielofunkcyjny scyzoryk... – A i owszem – i widzê, ¿e wyci¹ga z tego „niezbêdnika” kubki, a na ka¿dym z nich widnieje ona – wystrojona! W okularach, w z³o-
tych ³añcuchach plastikowych, œwi¹tecznie, jak do koœcio³a! – Tu co rok przyje¿d¿am, od po³owy lat szeœædziesi¹tych, gdy tu jeszcze by³y wybory Miss Natura... A od osiemdziesi¹tego dziewi¹tego co roku na promenadzie ka¿ê sobie zdjêcie zrobiæ na kubku, zawsze ostatniego dnia pobytu, stoi facet, bierze piêæ z³otych. Wczeœniej nie do pomyœlenia. Na ka¿dym kubku jestem starszy... – Ale nie widaæ... – Ale co te¿ pan mówi... – kryguje siê. Teraz dosiada siê do nas inna, stara, znaj¹ siê z t¹ Emerytk¹: – O, jakie piêkne! A to zdjêcie to jest przyklejone? – W y p a l o n e – cedzi moja Emerytka. – Wypalone na sta³e. Co roku dajê siê wypaliæ. – I gdzie to mo¿na takie? – ju¿ siê poprawia, ju¿ siê ustawia do fotografii. – Otó¿ za frytkami, i za rybkami, i za strzelnicami, i za gumowymi pi³kami. Akurat przed napojami i lodami. Na wysokoœci pizzerii Floryda. – Tak jak s¹ dawne Fundusze Wczasów Pracowniczych poprzerabiane na farmê piêknoœci? – A i owszem, tylko trochê jakby na lewo, w kierunku „B³yskawicy XI”. – I mo¿na wiedzieæ, ile taka przyjemnoœæ kosztuje? – pyta stara. – Piêæ z³otych – cedzi moja Emerytka ju¿ nieco znudzona.
88
89
lubiewo_wyd3.p65
88-89
2005-04-16, 16:04
– Ja tu przyje¿d¿a³am w latach piêædziesi¹tych na wczasy wagonowe. No. Do Niecka i tu. Ale lepiej tu. Bez porównania – œmieje siê rubasznie. Zgadzaj¹ siê. Do tych jej kubków (z ni¹ coraz starsz¹, mi siê trafi³ ze zdjêciem oko³o czterdziestoletnim) nalewamy kawy, przypalamy papierosy. One – Marsy, ja – R1. I k³adê siê wygodnie, patrzê w niebo cudne, b³êkitne, z bia³ymi chmurkami. Czujê, jak s³oñce mi napina skórê na twarzy. I ju¿ one siê do mnie przyklejaj¹, ju¿ mi tam na dole gmeraj¹. Ja pozwalam, bo wiem, ¿e inaczej siê obra¿¹ i nici z opowieœci. Niech siê pobawi¹. Ale ¿e te¿ one sobie po prostu wyrywaj¹. Tego mojego chwosta. Zamykam oczy i palê. Jest mi³o. Jest œlisko, ciep³o. Bardzo mo¿liwe, ¿e zostanê tu dziœ do póŸna i gdy ju¿ wszyscy, ale to wszyscy pójd¹ (poza tym jednym blondynkiem), to ja tu bêdê królowa³ w zupe³nej samotnoœci, k¹pa³ siê nago, baraszkowa³ w piasku. I bêdê sika³, gdzie popadnie! Chodzi³ po wydmach, bo tam jeszcze ró¿ne niezaspokojone niedobitki w³aœnie wœród bzykania wa¿ek usi³uj¹ siê bzykn¹æ. Taki to i mój poziom wakacyjny, dopiero w pokoju wynajêtym u G³uchej Baby, w nocy, m¹dre ksi¹¿ki wyci¹gnê, ró¿ne papiery, pióra, jakieœ tam krytyczne teksty o cywilizacji bêdê smarowa³. Ale tu mam w g³owie cykady na Cykladach
I ju¿ one stare Gazele koñcz¹ powoli swoj¹ robotê, ju¿ maj¹, co chcia³y. Leniwie przewracam siê na brzuch i ka¿ê sobie plecy smarowaæ filtrami Eris. I robi siê bardzo polsko. Bo ju¿ kilka kilometrów obok, za Œwinoujœciem, w Ahlbeck panuje styl lateksowy. Wszyscy napakowani, wygoleni, wytatuowani, z sutkami poprzebijanymi kolczykami, z penisami w wisiorach. Z metalowymi obrêczami na chuju. Czy widzieliœcie tych wszystkich zachodnich gejów o przekrwionych oczkach œwiñ, na pla¿ach nudystów pod Amsterdamem, pod Berlinem, pod Utrechtem, Zurychem, Sztokholmem? Ich fallusy jak piersi dzikich kobiet – porozci¹gane, zwisaj¹ce, wymêczone. Syte. Pomarszczone. Wygolone. Naoliwione. Upa³, muchy, muzyka z radia The Night Chicago Died. S¹ cieleœni w tym zachodnim s³oñcu do ostatniego pieprzyka, do ostatniej krostki na karku, pod pach¹, do ostatniego obtarcia, albo i zaczerwienienia. Im dalej w las, tym tych krostek wiêcej, nie za³atwi siê ich przecie¿ za jednym zamachem, nie zamrozi w przenoœnej lodówce, gdzie wœród kostek lodu mrozi siê ju¿ piwo Korona. Pite przez nich z plastrem cytryny wetkniêtym w szyjkê. Takie to i zachodnie zwyczaje panuj¹ ju¿ parê kilometrów dalej. Mêscy. £ysi. Skini. Wygoleni. Ciê¿cy. Œmierdz¹cy popersem. Lateksowy zawrót g³owy. Ale tu na szczêœcie rz¹dz¹ ciotki i jowialne starsze panie, przyœpiewuje nam z radia Maryla i Budka, tu panuj¹ papierosy Mars, kre-
90
lubiewo_wyd3.p65
90-91
91
2005-04-16, 16:04
my Eris i wspomnienie wczasów wagonowych, jak to siê na nie jecha³o ca³¹ noc w poci¹gu, pani kochana, i w t³oku, na stojaka, a cz³owiek siê cieszy³, ¿e w ogóle jedzie nad morze. – Teraz, to co innego... Wsiadam w autobus, w poci¹g bezpoœredni i se z dup¹ jadê elegancko, docelowo... Tam ju¿ zak³ad pracy mia³ takie wagony kolejowe poprzerabiane na baraki mieszkalne, normalnie ³ó¿ka polowe z poœciel¹ czyst¹, nakrochmalon¹, postemplowan¹ piecz¹tkami. I sztuczne kwiatki na stoliku, i s³awojka w lesie, bo te wagony sta³y w lesie. – W lesie, w lesie. Szyszki spada³y. Jak siê robi³o ognisko, to siê œpiewa³o: Jesteœmy na wczasach, w tych nadmorskich lasach
...albo jakichkolwiek, tu mo¿na by³o jakiekolwiek okreœlenie do tych lasów dodaæ, wiêc w górach siê œpiewa³o „w tych góralskich lasach”, a nad Jeziorakiem „w tych mazurskich...”, co ju¿ by³o lekkim przegiêciem. I chór dostawa³ rozdwojenia jaŸni: jedni œpiewali „mazurskich”, drudzy: „nadmorskich”, a jeszcze parê starszych pañ: „góralskich”. Szczególnie przy wódeczce. Wtedy to w ogóle wczasy by³y w miejscach tak niezwyk³ych, na przyk³ad byle jakaœ rzeczka p³ynê³a, to ju¿ wyrasta³y oœrodki wczasowe, tak ¿e œpiewa³o siê ju¿ nawet „w nadwiœlañskich lasach”. Tylko ¿e za komuny, jak jakaœ piêkna okolica by³a, to wszystko psu³y zachrypniête gigantofony,
pozawieszane na drzewach, ca³¹ t¹ ciszê. Od rana trzeba by³o wys³uchiwaæ jakichœ tam „Posz³a Karolina do Gogolina”. I czêsto myæ siê w jeziorze, pan nieprzyzwyczajony, nie wytrzyma³by pan. – Wtedy to w ogóle bardziej siê czu³o, ¿e siê jest w Polsce. Bo by³y polskie produkty, w radio puszczali polsk¹ muzykê, jeŸdzi³o siê te¿ tylko po Polsce, bo by³y trudnoœci paszportowe. I cz³owiek czu³ siê Polakiem. Zmywa³o siê Ludwikiem, s³ucha³o przy tym Maryli Rodowicz i marzy³o o wczasach nad jeziorem Wigry. A teraz cz³owiek we w³asnym kraju czuje siê jak jakiœ auslander. Jak kiedyœ w Erefenie: wszystko drogie, na nic cz³owieka nie staæ, kolorowo jakoœ, krzykliwie, obco, a produktu polskiego to ju¿ w ogóle nie uœwiadczysz... – Tylko my tu jeszcze jeŸdzimy – popiera j¹ Emerytka nr 2 – a reszta ciot ju¿ na Ibizie albo w Adges. Tam jakieœ zjazdy pornogwiazd z tych filmów gejowskich s¹ organizowane, tam one je¿d¿¹ samolotami. Ponoæ seksu na pêczki. Podchodz¹ te wszystkie latynosy i ju¿ w krzaki. A ja wolê tu. Osobowym siê dowlec, ¿eby taniej, na kempingu „Gromady” zamieszkaæ. Bo mi siê kojarzy z jeszcze dzieciñstwem, ten zapach morza, ¿adne po³udniowe morze tak nie pachnie t¹ sosn¹, tym jodem, frytkami z budek... – A za komuny... Wiêc wspominaj¹, ¿e za komuny to trzeba by³o cichaczem tu przychodziæ, w tajemnicy,
92
lubiewo_wyd3.p65
92-93
93
2005-04-16, 16:04
bo przecie¿ wszyscy siê znali, ca³y zak³ad pracy w tych wagonach mieszka³. Na to ta Emerytka numer 2 mówi: – Nie mam œmia³oœci, ale mo¿e byœmy siê tak przedstawili... – Micha³ jestem. – Zdzis³aw... – Wies³aw... – Cmok – cmok. – Micha³. – Cmok. – Zdzisiu. – Cmok. – Bardzo mi mi³o. Zdzisiu. – Cmok. – Wiesio. – Cmok... – Wieœka mo¿na mówiæ na mnie... – Zdzisia! Zdzis³awa Soœnicka... – Cmok, cmok. – Michalina... – cmok... – O! Wis³ocka! – Wiêc raz ja idê, panie Micha³ku, idê tu, ju¿ majtki se œci¹gam, ju¿ na wydmy za co ³adniejszymi ch³opakami siê ogl¹dam, nagle patrzê: idzie ta zo³za, sekretarka z zak³adu mojego „Renoma”, „Têcza” albo i „Jutrzenka” mo¿e. A¿ tu z tych Miêdzyzdrojów j¹ przynios³o, tyle ¿e bli¿ej tych zielonych schodów, to znaczy – na pla¿ê nudystów, ale heteryck¹. I sama siê ogl¹da, czy jej nikt nie widzi. Tak, tu panuj¹ starsze panie, roztaczaj¹ce wokó³ swoje emerytowane ciepe³ko, takie, co to zupkê w s³oiku zabior¹ i o chorobach pogadaj¹. – Wiêc siê tam roz³o¿y³a ta zo³za, a ja tu a¿ dotar³am, gór¹, ¿eby mnie nie widzia³a, jako ¿e to siê wtenczas sz³o jeszcze dalej, da-
lej, ta pla¿a co roku siê przybli¿a. Ocho – wtedy to siê daleko sz³o... – Daleko siê sz³o wtedy – wtóruje jej druga. – W którym to by³o? W szeœædziesi¹tym dziewi¹tym? ¯e a¿ przy samym prawie Zatorze ta pla¿a by³a. – Tylko, ¿e za komuny to by³o jakoœ inaczej tu. Inny klimat. To w³aœciwie by³a po prostu pikieta na wydmach. I tacy ludzie, nie tak uœmiechniêci, jak teraz, tylko tacy z minami spiskowców, jakby ju¿ samo przebywanie tutaj grozi³o krymina³em. Tak, tu by³o „miejsce utajenia”... – A teraz jest „miejsce ujawnienia”.
94
95
lubiewo_wyd3.p65
94-95
2005-04-16, 16:04
Ciotowski Berg – Jak my sobie dajemy radê? Ano jest trudno. Raz – samotnym siê jest ca³e ¿ycie, dwa – biedniutko, na uboczu, na emeryturze, poza g³ównym nurtem rzeczywistoœci. A i jak kto m³odszy, to te¿ jakby poza. Podwójny margines, bo raz, ¿e cz³owiek biedny, a dwa, ¿e ciota. Wiêc trzeba sobie swój ma³y œwiat wytworzyæ. Tak. Najpierw przez pó³ ¿ycia cz³owiek siê rzuca, ¿eby sobie kogoœ znaleŸæ na sta³e, ale o to trudno i to jeszcze w tych czasach. A te¿ ¿eby byæ wa¿nym, byæ kimœ. Potem przywyka siê do samotnoœci, niewa¿noœci i zaczyna siê zabawa. Ot, ca³y rok mo¿esz siê cieszyæ (po cichu, w pracy, pod sto³em, pod ko³dr¹), ¿e tu sobie na ca³e lato przyjedziesz gziæ siê i smarowaæ w gor¹cu, podgl¹daæ... Balsam do cia³a z filtrami z poprzedniego roku ma siê gdzieœ jak skarb schowany, i gdy ju¿ bardzo smutno siê robi, to wyci¹ga siê, otwiera, w¹cha i siê kojarzy z bzykaniem... Owadów! Z upa³em i wydmami. Ale to tylko rzadko mo¿na ten balsam w¹chaæ, bo kojarzenie wywietrzeje... W prywatnoœæ siê ucieka, tam przytulnie, jak w grajdole, a wszyscy myœl¹, ¿e to dno. Ale na dnie tak nie wieje... – Albo te piosenkarki, które naprawdê czuj¹ siê kobietami, ale w³aœnie nie transwestytami, tylko tak po kobiecemu siê czuj¹... – I tu ta
druga emerytka bukiecik niebieskich kwiatków mi daje, co go na wydmach ca³y dzieñ zbiera³a. Takie drobne, mo¿e niezapominajki. Ju¿ ona dobrze wie, o co chodzi! Z rêcznika mi zrobi³a sukienkê i w cycuszki ten bukiecik w³o¿y³a... – To te ciotki tak same siê ze sob¹ bawi¹, tak id¹ na kompromis, ¿eby siê tak ubraæ, ¿eby nikt siê nie czepia³, ¿e przebrana za kobietê, a jednak, ¿eby byæ tak ubranym, ¿eby od biedy kobieta te¿ tak mog³a wyjœæ na ulicê. A pod kurteczk¹ podkoszulkê na ten przyk³ad na³o¿y z g³êbokim wyciêciem i medalik w fa³dzie piersi zawiesi, i ju¿ ma dekolt! A na rêce bransoletkê, a jak kto zapyta, to przecie¿ faceci dziœ te¿ chodz¹ w bransoletkach. A na usta pomadkê, ale ochronn¹, co to w aptece... Ale rzucili leciutko koloryzuj¹ce te pomadki, to ju¿ nie nasza wina! I ju¿ mo¿na siê zabawiaæ. Chy³kiem, gdy nikt nie patrzy, w toalecie sobie to wszystko poprawiaæ, podmalowaæ... Paznokcie tak niby za d³ugie, ale jeszcze da siê zaakceptowaæ... – Czyli Berg, ciotowski Berg! – Co? – widzê, ¿e siê œmiej¹, ju¿ one tam mo¿e Kosmosu nie czyta³y, ale swoje wiedz¹, czuj¹ przez skórê.
96
lubiewo_wyd3.p65
96-97
97
2005-04-16, 16:04
œw. Rolka z Uniwersyteckiej – Fajnie masz, na studiach doktoranckich jesteœ, fajnie masz, aha... Rolka w czytelni uczy siê katechizmu. Od lat. Chce zdawaæ na Papieski Fakultet, na Ostrowie Tumskim. Po raz pierwszy zobaczy³em j¹ w lokalnym ciociobarze, ju¿ w wersji dyskotekowej. D³ugie w³osy, ale ³ysa z przodu, oczy w górê, nawiedzona, natchniona, ale w g³êbi tych oczu czai siê jakaœ przesada. Naraz runê³a wieœæ: Rolka zwariowa³a! Zwariowa³a i by³a zamkniêta na Kraszewskiego, na Zegad³owicza. W tych wielkich klasztorach z czerwonej ceg³y, za wysokimi do nieba murami. Po piêciu latach, w Scenie, w kiblu stoi Rolka przed lustrem, szmatê jak¹œ na g³owê na³o¿y³a i sama do siebie gada: – Œliczna jesteœ, kocham ciê, œliczna jesteœ, kocham ciê, cmok, cmok! – za chwilê na sali: – Ju¿ wszystko w porz¹dku, muszê tylko odebraæ z oœrodka zdrowia psychicznego moje te wszystkie rzeczy, moje te wszystkie pluszowe sprawy – Rolka zaci¹ga siê nerwowo, ach nerwowo! Papierosem i ³yka piwa. I oczy w górê wznosi w perturbacji wiecznej, odrobinê zbyt przera¿ona, bo to wieczne przeprowadzki, a jeszcze trzeba przecie¿ zabraæ te wszystkie pluszowe sprawy z izolatki. Te wszystkie moje misie i maskotki wylinia³e,
¿eby mi nie wywalili, a nie pozwolono mi tego wszystkiego zabraæ. Wiêc oczy w górê podnosi, troszeczkê zbyt tym przera¿ona (gdzieœ tam na dnie oka), dym, piwo, wreszcie spuszczanie powiek, paznokcie. Ja nigdzie nie chodzê, siê nie pokazujê, ja jestem persona non grata... Aha! – Ty fajnie masz, ja tu czytam – po dwóch latach widzê Rolkê codziennie w czytelni. Przykleja siê na przerwie, podczas wietrzenia lectorium. Ca³a ju¿ jest w za³atwianiu studiów, ale oczy podnosi (bo ile¿ z t¹ biurokracj¹ perturbacji) i w³osy coraz d³u¿sze, siwe ju¿. Siwe. Nawiedzone. Ale w szpiczast¹ kitkê na szczycie g³owy zebrane, jak u ma³ej dziewczynki. Gdy j¹ ju¿ przyjm¹ na ten Fakultet, œwiêt¹ j¹ obwo³aj¹, jak nic! A ona na pikiecie by³a pierwsza! I w saunie i jeszcze siê mnie dziœ pyta³a: – By³aœ w tej to saunie na Zelwerowicza? I co? – i tu œmieje siê, pragnie pikantnych szczegó³ów. Ale zaraz powa¿nieje przera¿ona: – Muszê do mojego katechizmu, do moich ksi¹¿eczek do nabo¿eñstwa, obrazeczków z owieczkami, do czytelni wracam, baj, baj. – Nic, jak j¹ œwiêt¹ obwo³aj¹ w tych fakultetach, a to bêdzie œw. Rolka z pikiety, przedstawiana na malowid³ach z misiaczkiem w rêku i oczyma w górê, patronka od perturbacji, k³opotów i przeprowadzek.
98
lubiewo_wyd3.p65
98-99
99
2005-04-16, 16:04
SMS od Paula
Umalowany Szwed
Drogi Wicehrabio! Powoz zajechal,Twoja Margrabina juz w letnim palacu przybedzie kareta po po³udniu do kuracji wodno jodowej, jak tam la intrigue pamietaj o kapeluszu
Na si³owni podchodzi do mnie pani, któr¹ nazywamy „Pani Kot”. Szczup³a blondynka ubrana w obcis³y czarny kombinezon, jakby uprawia³a ³y¿wiarstwo figurowe. Tylko ogon jej dodaæ. Zaczaja siê zwinnie jak kot, czeka, a¿ bêdê æwiczy³ w ma³ym pokoiku z wag¹, lustrami i materacami, opiera siê o œcianê i zaczyna naprowadzaæ rozmowê na sprawy makija¿u. A ¿e tak siê spoci³em, a ¿e siê œwiecê... – Ale pudru pan nie u¿ywa? Bo wie pan, panie Michale, powiem panu w sekrecie... Pan taki œwiatowy jest, ci¹gle a to do Berlina, a to Zurych, a to Budapeszt... Pan powinien takie rzeczy wiedzieæ... ¯e na Zachodzie, to siê faceci maluj¹. Nie tak, ¿eby by³o widaæ, ale efekt jest. A mu tego nie udowodnisz. Ja teraz wynajmujê takiemu Szwedowi pokój, tu pracuje w jakiejœ firmie, jest szefem. – Ale ¿e wynajmuje – przegl¹dam siê w lustrze nad umywalk¹, faktycznie œwiecê siê, jak psu jaja na wiosnê... – Mo¿e coœ, mo¿e siê jeszcze nie dorobi³, mo¿e mu nie zale¿y, albo nie mog¹ siê tu budowaæ? Taki, cichy taki, w ogóle jakby go nie by³o. I naraz znajdujê w ³azience siateczkê z Sephory, a w œrodku tak: kupi³ sobie puder, tusz do rzês, krem od Krystiana Diora, krem pod oczy i co tam jeszcze? Krem pod oczy,
100
101
lubiewo_wyd3.p65
100-101
2005-04-16, 16:04
tusz... Aha – i jeszcze taki pêdzel sobie kupi³ do policzków z w³osia... tam by³o napisane... z w³osia chiñskiej kozy, czy jakoœ tak. Wcale niewiele. I rachunek jest: cztery tysi¹ce z³otych! – Proszê pani¹, jak oni zarabiaj¹ po piêtnaœcie tysiêcy euro w tych szwedzkich firmach. A Michael Jackson wyzna³ w jakimœ wywiadzie, ¿e wydaje miesiêcznie cztery tysi¹ce na makija¿, ale to dolarów! – I nic mu nie pomo¿e. No i teraz ja siê przyczai³am w kuchni i patrzê, jak bêdzie wygl¹da³ ten Szwed, gdy wyjdzie sobie jajko gotowaæ. No i rzeczywiœcie: równa taka twarz, z³ocista, ale nie widaæ, ¿e umalowane. Wygl¹da po prostu bardzo tak ³adnie, ale siê myœli, ¿e to taki ³adny cz³owiek. Opalony, wyraŸne rysy. No. A¿ mnie zazdroœæ wziê³a... – A przyjaciel jakiœ nie odwiedza tego Szweda? – Ma siê rozumieæ – i w œmiech.
Stra¿nicy wydm – Raz ja patrzê: uciekaj¹ wszystkie piosenkarki z wydm, z górki na pazurki na pla¿ê, go³e, z majtkami w rêku, po dwie, do wody a¿ siê chowaj¹. Ca³a kolonia z Poznania, co siê tam na koñcu pla¿y roz³o¿y³a, m³odzi, piwo pij¹, te¿ zbiegaj¹. Jakby psy kto puœci³ w te krzaki wszystkie. Jakby od tego gor¹ca las sosnowy, w który wydmy przechodz¹, siê zapali³. A to stra¿nicy – pogranicznicy. W pe³nym rynsztunku. Ju¿ nam w g³owie uciekanie do Szwecji wp³aw! My ju¿ przecie¿ unijne jesteœmy... I z mord¹: – Nie widzicie, ¿e s¹ tabliczki, wszystko jest zakazane, drugie tabliczki, ¿e grozi kleszczem, trzecie – nie niszczyæ, bo ka¿da roœlina na wydmach ludzk¹ rêk¹ zasadzona? I dziesi¹te tabliczki, ¿e tereny wojskowe, mo¿e i zaminowane! I mandacik. Myœmy akurat ze sob¹ tam... Pod drzewkiem... Jak nie uciekniemy, ale obok taka jakaœ stara siê patrzy³a, nas zza krzaków podgl¹da³a i tak by³a tym zaabsorbowana, ¿e nie zauwa¿y³a i wpad³a w ich rêce. Ma za swoje, ¿e nas podgl¹da³a... Oni: – Dowód osobisty i paszport. Ona: – Nie widz¹ panowie, ¿e tu jestem, jak mnie pan Bóg stworzy³?
102
lubiewo_wyd3.p65
102-103
103
2005-04-16, 16:04
Blondynek od niechcenia Emerytkê jedn¹ pos³a³em do Miêdzyzdrojów po papierosy, gazety i wodê mineraln¹, druga sama sobie posz³a na obiad do Lubiewa, do zak³adu pracy Spo³em (specjalnie dla niej rezerwat prowadz¹ w lesie), a ja do blondynka! Otó¿ i stoi za krzakiem, wabi mnie, go³y jak w raju, same Adamy, a wszyscy choæby nie wiem, ile zgrzeszyli, i tak tego siê nie zawstydz¹, nadzy siê nie poczuj¹, bo gdzie nagoœæ, gdy legalnie wszyscy nadzy? Tu wszystko jest jawne, w pe³nym s³oñcu. Nie ma zakazu – nie ma grzechu. Stoi. I nie podchodzi, mimo ¿e ostentacyjnie zrobi³em mu miejsce na kocu, papierosy, filtry uprz¹tn¹³em, i ju¿ tak uklepujê mu ten koc, uklepujê... W koñcu podszed³, stan¹³ o pó³ metra i... gada. Gada, a rêk¹ sam sobie dobrze robi. Ale tak jakoœ od niechcenia. Jakby we w³osach grzeba³, psa g³aska³. A m³ody, ³adny, z ¿ó³t¹ grzyw¹, ale jakby zakurzony i niby to m³ody, a starszy, niby ³adny, a taki jakiœ poobt³ukiwany (jakieœ siñce na nogach, blizna po wyrostku). Po chwili siê wyjaœnia: biedny. Jest biedny, tak siê zaczyna jego historia. Jak siê nazywa – nie mówi, ale ma córkê (!) Oliwiê (³adne imiê). Teraz zabrali mu rentê, z jakiegoœ tam powodu, nie bardzo rozumiem, z jakiego. Lada dzieñ odetn¹ mu gaz. Ci anonimowi „oni” wci¹¿ mu coœ zabieraj¹, odci-
naj¹, czaj¹ siê wszêdzie. Mieszka gdzieœ pod Szczecinem i dziœ czy wczoraj kumpel z Miêdzyzdrojów powiedzia³ mu przez telefon, ¿e da mu sto z³otych, ale musi po nie przyjechaæ. Wiêc on przyjecha³ autostopem. Oliwiê da³ do s¹siadki. Drogê, któr¹ poci¹giem robi siê w dwie godziny, on przemierza³ od pi¹tej rano do dwunastej w po³udnie, z jednej wiochy do drugiej i znowu dwie godziny czekania w kurzu i upale. I nic, kolega go oszuka³. I blondynek straci³ na t¹ wycieczkê ostatnie grosze. Teraz ci „oni” odetn¹ mu gaz i gospodyni go wyrzuci („go wyrzuc¹”), i znowu bêdzie z ma³¹ bezdomny, co siê ju¿ raz zdarzy³o. Nawet chodzi³ dziœ od domu do domu w Miêdzyzdrojach i ¿ebra³ o jeden z³oty, ale oczywiœcie nikt mu nic nie da³, bo tam takich, co ¿ebrz¹ mnóstwo, a co grajków ulicznych, portreciarzy, mimów... Czy nie próbowa³ Oliwi daæ do jakiegoœ zak³adu? Próbowa³, ale nie chce tego, chowa to na koniec. A co z matk¹? Ona nie chce s³yszeæ o dziecku. To opowiada³ ca³y czas sam siê ze sob¹ zabawiaj¹c, ale jak¿e od niechcenia! Zupe³nie mimowolnie, nie zwracaj¹c na to uwagi. To ja mówiê: – Tu siê dobrze sprzedaæ! – Nie, to musi byæ z mi³oœci¹... Niestety, jeœli ta jego mi³oœæ tak ma wygl¹daæ, ¿e on sam ze sob¹, od niechcenia i bez przekonania, to ja go nie kocham, Margrabino! Na koniec podziêkowa³ za wys³uchanie i poprosi³ o datek. A ja mu nic nie mog³em
104
105
lubiewo_wyd3.p65
104-105
2005-04-16, 16:04
daæ, bo – starym pikietowym sposobem – nie zabieram ze sob¹ na pla¿ê forsy, ¿eby mi nie ukradli, jak bêdê na wydmach (klucz mam na szyi), no i jak by mi nie mia³ kto popilnowaæ koca, to jak bym poszed³ siê k¹paæ? Ja zawsze na Wielk¹ Orkiestrê Œwi¹tecznej Pomocy dajê, ale dziœ nie mam! Wobec tego jeszcze raz podziêkowa³ za wys³uchanie i poszed³ znowu na wydmy. Za chwilê zobaczy³em go ponownie, jak sta³ na ich „szczycie” pomiêdzy krzakami i sam siê zadowala³, ale jak¿e od niechcenia, jakby psa g³aska³! Jednoczeœnie siê rozgl¹da³, czy „onych” nigdzie nie widaæ.
Kaja 98 Czeœæ, kurwy! Mam na wymianê treski, warkoczyki, robiê te¿ warkoczyki, dredy, niechirurgiczne leczenie ³ysienia, kosmetyki dla kobiet o nieco... no, dla trans, tipsy, depilacja cia³a, piersing, tatu, zastrzyki kolagenowe w usta, makija¿ gotycki, pytajcie o Kajê, tanio szybko i bezpiecznie, przybywajcie!
106
lubiewo_wyd3.p65
106-107
107
2005-04-16, 16:04
B³¹d numer osiemnaœcie Niech siê dzieje, co chce, pójdê pla¿¹ przejœæ siê w stronê Miêdzyzdrojów, mo¿e co jeszcze pod³apiê, bo ten blondynek na nic ci siê, wicehrabio, myœlê, nie zda³... No i jest! Jest! Jest! Jest! Fajny! Ale fajny! Kurwa, na sportowo ubrany, oj, tak... W³¹cz, markizo, ca³¹ sw¹ sztukê uwodzenia teraz, bo obejrza³ siê za tob¹... Pierwsza zasada w takich przypadkach: za ¿adne skarby nie daæ po sobie poznaæ, ¿e misiek siê podoba! Troszkê zwolniæ i tyle. Nie odwracaæ siê, nie gapiæ! Niech zdobywa. Bo jak siê cz³owiek rzuci mu na szyjê, to on pomyœli, ¿e to jakieœ stare czucz³o, które ju¿ bierze wszystko, jak leci, nie przyjrzawszy siê nawet. Wiêc ja g³ówkê wysoko, zwalniam, nie ogl¹dam siê, idê. Dup¹ staram siê nie krêciæ, wyprostowujê siê maksymalnie, profilem odpowiednim (lewy lepszy) do niego siê odwracam, brzuch wci¹gniêty, coœ z piasku podniosê, dalej rzucê, puszkê kopnê po mêsku. Wyprzedzi³ mnie, ogl¹da siê. Trzydzieœci lat, k¹tem oka widzê... Wysportowany. To ja se cygarety cienkie wyci¹gam zza k¹pielówek, bo tylko w grajdole na golasa jestem, i ostentacyjnie siadam w wydmie. I teraz – zgodnie ze wszystkimi znanymi mi regu³ami gry – on powinien usi¹œæ te¿, kilka metrów dalej i siê pogapiaæ raz po raz. A co bardziej zboczeni, to wal¹ od razu.
Palê, a rêce a¿ mi dr¿¹ na myœl o zdobyczy tak ³atwej, tak mi³ej sercu memu... No i wtedy Fajny pope³nia b³¹d numer osiemnaœcie! A niech go kurwa jasna weŸmie! Siada, owszem, ale za daleko, i w takim grajdole, ¿e ca³y siê w nim zapada i nie widaæ go, nie mo¿e pogapiaæ siê! S³owem, wiem, ¿e jest blisko, ale co dalej? Sam tam ju¿ na dole pewnie sto razy odkry³, ¿e b³¹d osiemnastkê pope³ni³, no ale nie wypada mu teraz wstaæ, pretekstu nie ma. A fajny! D¿insy w rêku niós³, pewnie je sobie teraz pod go³y ty³ek pod³o¿y³ i siedzi na nich t¹ ow³osion¹, rud¹ dup¹. Coœ tam sobie pewnie i gmyra, ale ju¿ nici, bo zas³oniêty ca³kowicie. A mi te¿ nie wypada, bo to przecie¿ podryw podrywem, ale udajemy, ¿e siê nie znamy, ¿e to wszystko przypadki, st¹d to takie emocjonuj¹ce. Mi wiêc nie wypada wstaæ, dupy zabraæ i przybli¿yæ siê. Widzê, dym z jego grajdo³u leci. Czy¿by znaki jakie mi dymne dawa³? Ach, chcia³bym dymem umieæ wypisaæ w powietrzu s³owa mi³oœci, ale mój papieros dawno zgaszony (i kip do pude³ka – ja nie œmiecê!). Po piêtnastu minutach ju¿ mi wszystko jedno, wypada, nie wypada – idê tam w koñcu gór¹, od wydm, patrzê – pusto! Znik³! Miejsce tylko wysiedziane w piasku. Ale jak? Gdyby wsta³ i poszed³ pla¿¹, to bym przecie¿ widzia³! Do góry musia³ pójœæ, w wydmy. Dobre pó³ godziny przeszukiwa³em teren, nic, jak kamieñ w wodê! Fatamorgana...
108
lubiewo_wyd3.p65
108-109
109
2005-04-16, 16:04
Cyganka Nagle patrzê – kosz. Ale co, a raczej kto w koszu siedzi! Cyganka. Nogê se na nogê za³o¿y³a i gazetê czyta. O niej ju¿ mi Paula opowiada³a, ¿e ma niezawodny sposób na heteryków. Ju¿ ona by sobie z moim Fajnym inaczej poradzi³a! – No wiesz, taka ohydna, taka, dywanami handlowa³a, jeŸdzi³a po Polsce, w³osy jej siê zaczyna³y zaraz nad oczami... Brzydka. I zawsze tak: nie pieprzy³a siê, tylko podchodzi³a do ciebie na ulicy, na pikiecie, tak strasznie powa¿nie i mówi³a: – Proszê pana, dzieñ dobry, nazywam siê tak a tak, bardzo mi mi³o, jestem homoseksualist¹ i ja panu chcia³em coœ zaproponowaæ, nie bêdzie pan ¿a³owa³, naprawdê, bêdzie pan zadowolony, proszê mi pozwoliæ wy³o¿yæ, o co chodzi. – Tu siada³a z tob¹ na ³awce i dalej w te s³owa (a ju¿ luj myœla³, ¿e z torebki wyjmie jakieœ produkty, co je chce wcisn¹æ). – Proszê pana, ja pana zonanizujê, bêdzie pan zadowolony, wszystko panu zrobiê, za darmo, tu, teraz, o – za tym murkiem, proszê siê zastanowiæ, poniewa¿ ja mówiê powa¿nie... – I ani razu siê przy tym nie uœmiechnê³a! By³a tak powa¿na, jakby komuœ wciska³a w³aœnie najnowszy fundusz emerytalny czy polisê ubezpieczeniow¹. I oni siê zgadzali.
Dobrze. Minê³o czasu ma³o wiele i teraz spotykam Cygankê tu, w Lubiewie, w koszu. Gazetê precz odrzuci³a i wita siê wylewnie, a jak¹ mia³a przygodê ostatnio w Ostrowcu – w rodzaju mêskim opowiada. A powa¿na, jak zawsze, brwi œci¹ga: – Jecha³em – mówi – w interesach do Ostrowca. Po tajwañskie dywany na handel. W Ostrowcu wsiadam w taksówkê, facet taki przystojny (coœ tam na ¿onê siê skar¿y, na dzieci), wiêc gdy tylko trochê ju¿ ujechaliœmy, mówiê do niego tak – tu Cyganka powa¿nieje jeszcze bardziej, rêce sk³ada jak do modlitwy, lekko siê uk³oni³a i mówi: – Niech pan pos³ucha, poniewa¿ mam panu coœ do zaproponowania. Otó¿ ja panu zap³acê podwójnie za ten kurs, dwa razy tak¹ sumê, jak wybije licznik i jeszcze coœ niecoœ do³o¿ê, ale proszê siê zgodziæ na to, o co proszê. Proszê pana, niech mi pan pozwoli zrobiæ sobie laskê. Nie bêdzie pan ¿a³owa³, tu, szybciutko zatrzymamy siê w lasku, ja panu w trymiga zrobiê dobrze, wszystko, wszyœciutko i z po³ykiem, i jak pan bêdzie chcia³, ¿e ¿ona panu nie zrobi lepiej. Na z³oœæ pan ¿onie zrobi (pamiêta³a, ¿e na ni¹ narzeka³...), rozluŸni siê pan, zrelaksuje i ju¿. Naprawdê. Bêdzie pan zadowolony. – Facet zatrzyma³ taksówkê, rach ciach ciach Cyganka zrobi³a co trzeba, zap³aci³a podwójnie, i mówi: – Tak bardzo siê cieszê, ¿e tak to wszystko nam zgrabnie posz³o, proszê pana, ale ja
110
lubiewo_wyd3.p65
110-111
111
2005-04-16, 16:04
panu jeszcze coœ zaproponujê. Ja tu jestem czêsto w interesach i dlaczego by siê nie spotkaæ jeszcze raz, za miesi¹c maj¹ byæ dywany chiñskie, ja wejdê do pana taksówki, znowu panu zap³acê podwójnie i znowu panu zrobiê laseczkê – Facet siê zgodzi³. I tu Cyganka wypuszcza z ca³ej si³y dym nosem, ustami: – Bo – mówi – jestem ja tam za rok, za pó³, w tym Ostrowcu, idê na postój taksówek, patrzê – stoj¹ tam wszyscy ci taksiarze przed samochodami, w grupie se gadaj¹ i ja od razu do tego mojego taksiarza siê kierujê, a on im tam coœ szepcze, i wszyscy oni w œmiech! I na mnie siê gapi¹. To co on im tam o mnie naopowiada³? To, ¿e ja mu uczciwie zrobi³em wszystko tak jak chcia³ i zap³aci³em, to co on im nagada³? I co tu siê œmiaæ, no, ja siê pytam, co we mnie jest œmiesznego... Jeszcze siê pyta... I tak siedzi Cyganka w tym koszu, wachluje siê gazet¹, pot z niej leci, owady j¹ gryz¹, i tak powa¿nie siê tym przejmuje, ca³a taka powa¿na, a brzydka, brwi œci¹ga.
Aktorka i ciuchy ¯eby nie byæ d³u¿nym, a i odgoniæ jej myœli od tego przykrego zdarzenia, swoje zaœ od niemi³ej Fajnego utraty, ja szybko o Aktorce pewnej jej opowiadam, papierosem czêstujê. Otó¿ jedna znana Aktorka przez ca³¹ komunê uczy³a siê roli na pikiecie w parku. Na ³awce. To fani tam do niej przychodzili, o autografy j¹ prosili, ona dawa³a, pyta³y j¹ cioty, czego siê akurat uczy, same te¿ siê uczy³y i potem siê przegina³y na górce. Bo na górce by³a wtenczas taka komunistyczna muszla koncertowa, dla ciot idealny wynalazek. Jak wszystko, co dobre, ju¿ znik³o, ju¿ komuœ przeszkadza³o, ju¿ ludzie z biedy ca³y podest na opa³ por¹bali. To stawa³y tam i te jej role z pamiêci mówi³y, ale szybko im siê nudzi³o i zaczyna³y œpiewaæ nasze piosenkarki, kijka, butelkê pust¹ znalaz³y i mikrofon mia³y. A aktorka czasem nawet z nimi. W zimie, jak œnieg spad³, idê raz w nocy, a tam cioty z aktork¹ na sankach zje¿d¿aj¹ z górki na pazurki i tylko s³yszê takie piski: – Luuukrecja, aaa, drzewo! Drzewo! Ratunku! Wiêc wystawa³y aktorka i jeszcze taka inna z baletu, na g³ównej ulicy, pod domem towarowym PDT, czyli obok pikiety Centralnej, na œwiat³ach sta³y i godzinami gada³y w rodzaju ¿eñskim:
112
lubiewo_wyd3.p65
112-113
113
2005-04-16, 16:04
– A ja to se taki ciuch dzisiaj kupi³am – i wyci¹ga na œwiat³ach z siaty bluzkê, rozk³ada, pokazuje… – tam samochody na nie tr¹bi¹, ale nie ma si³y na dwie ciotki, gdy ciuchy zaczn¹ ogl¹daæ œwie¿o kupione. A niby to szepcz¹, ale takim scenicznym, teatralnym szeptem, ¿e s³ychaæ je chyba a¿ na Rynku. Jak siê ta aktorka pok³óci³a ze swoim ch³opakiem z operetki, to mu wszystkie ciuchy z domu (swojego) wynios³a i porozwiesza³a na fosie (wzd³u¿ fosy sz³a wtedy pikieta), na barierkach oddzielaj¹cych alejkê od wody. Ca³y dzieñ wisia³y te rzeczy, jakby siê suszy³y, majtki, skarpetki: – Zabieraj swoje norki i won! Wracaj, sk¹d przyszed³eœ, gdzie jest twoje miejsce… Przysz³a Goldzia czyli Piêkna Helena, patrzy: ca³a fosa w ciuchach, bo du¿o rzeczy mia³ ten jej kochanek. Goldzia popatrzy³a, potruchta³a do Monopolu i mówi cinkciarzom ju¿ w drzwiach: – Cyganie rozbijaj¹ tabor na pikiecie! – i zaraz do babci klozetowej i do szatniarki, i do windziarki... Aktorka mia³a sobowtóra, który poza tym, ¿e wygl¹da³ jak ona, niczym siê w ¿yciu specjalnie nie wyró¿nia³, by³a to stara nudna ciotka, pracuj¹ca przez ca³e ¿ycie na poczcie, a jedyn¹ jej zalet¹ by³a piêkna ksywa Rachel. I gdy m³odzi aktorzy lub studenci chcieli siê podlizaæ, to ona niejednego m³odego mia³a w ³ó¿ku, albo chocia¿ za ni¹ na ulicy szli i siê uœmiechali. Nieraz i o tajnikach kunsztu
aktorskiego ta poczciara opowiada³a, siê wypowiada³a, a jak¿e, a oni s³uchali z zamyœlonymi minami i ubrani na czarno. A ta Rachel k³ama³a im tam, zmyœla³a ró¿ne swoje dawne teatralne przygody, choæ to nie wiadomo, czy raz mo¿e w ¿yciu by³a w teatrze. A jak j¹ ten znany amant podrywa³, a kto jej kwiaty w koszu przynosi³, bo wyobra¿enie o tym ¿yciu teatralnym mia³a rodem z Hollywood raczej, ni¿ z Wroc³awia. W koñcu jedna inteligentna siê na t¹ poczciarê wkurzy³a, ¿e ona tak kupony od koniunktury owej aktorki odcina przez podobieñstwo bliŸniacze, a bez jej w tym nijakiej zas³ugi. Wiêc wys³a³a jej w anonimowym liœcie nastêpuj¹c¹ wypowiedŸ ¯yda z Wesela o Racheli:
114
115
lubiewo_wyd3.p65
114-115
„Mówi, ¿e j¹ muzyka bierze, za m¹¿ jej nie biorê jeszcze; mo¿e j¹ przy poczcie umieszczê”.
2005-04-16, 16:04
Kino „Studio” Wróci³y. Najpierw jedna – z obiadu. Ale widz¹c, ¿e jestem sam na kocu, ju¿ nie œmia³a do mnie podejœæ (bo jedynym uzasadnieniem jej obecnoœci by³a ta druga, stowarzyszaj¹ca siê z ni¹ wiekiem); posz³a trochê dalej, rozsiad³a siê na rêczniku, na³o¿y³a listek na nos, zsunê³a se podkoszulkê z piersi i siê opala, zagl¹daj¹c raz po raz, czy jej nie podgl¹dam. Stwierdzi³a, ¿e niestety, jest podgl¹dan¹, wiêc te¿ listki sobie na sutkach przynajmniej po³o¿y³a. Zaraz patrzê, ju¿ druga wraca z mnóstwem ró¿nych zakupów, widaæ do póŸnego wieczora zamierza tu dzisiaj siedzieæ. Rzucam siê na ni¹, bo dawno ju¿ skoñczy³y mi siê papierosy, a tak na pla¿y w grajdole strasznie chce siê paliæ, szczególnie do piwa. Ona mnie czêstuje jakimiœ swoimi œmierdziuchami, ale kupi³a te¿ dla mnie R1. Czêstuje mnie te¿ wiadomoœci¹, ¿e chyba w Miêdzyzdrojach widzia³a w Parku Zdrojowym Oleœnick¹, co oby by³o prawd¹, bo Oleœnicka jest jakby ogólnopolsk¹ dyrektork¹ do spraw ciotostwa. Na razie jednak patrzê, a moja Emerytka nr 1 naznosi³a ró¿nych ksi¹¿ek natury romansowej, a nawet – ludzie dziecinniej¹ na staroœæ – takie ¿ó³te nadmuchiwane narami¹czka do p³ywania! Zaraz to sobie nadmucha³a (a jakie przy tym dêciu strzela³a miny!), na³o¿y³a na swoje chude rêce i posz³a siê k¹-
paæ, poprosiwszy wczeœniej bardzo uprzejmie, ¿eby jej popilnowaæ wszystkich tych klamotów w siatkach tekstylnych w kwiaty, jakie nosz¹ na zakupy starsze panie. Ona musi w domu kwiaty hodowaæ. Geranium i pelargoniê, i bardzo stare, bardzo roz³o¿yste aloesy. Najpierw czyta³em jej harlequina... Wiêc ona siedzi po sezonie na tarasie, w wielkim kapeluszu i patrzy na jesienne liœcie, ale oczywiœcie od razu poznaje lekarza (bo to jest seria „medic”) i zaraz zaczynaj¹ siê pieprzyæ (bo to tak¿e seria „hot”), wszystko dobrze siê koñczy, bo on ma fermê psów, jest oczywiœcie bogaty itd. Egzemplarz zaczytany, z piecz¹tk¹ wypo¿yczalni jakiejœ tam „Radoœci IV” z Funduszu Wczasów Pracowniczych. Kartki ca³e w ró¿nych kropkach, kreskach i plamkach, jak w plamach w¹trobowych, jak d³onie staruszek, które je przewracaj¹. Pomyœla³em nie bez ironii, ¿e dopiero w tak ostrym s³oñcu metafora cia³a–tekstu zdaje siê zupe³nie dos³ownym stwierdzeniem faktu: tak, te kartki to najzwyklejsze cia³o (emerytki), po¿ó³k³e i stare, tyle razy macane i lizane wzrokiem. To cia³o przepe³nione wymyœlnymi marzeniami o romansach, balach, przystojniakach na tarasie po sezonie. I ¿e ta literatura jest prawdziwa, bo opowiada prawdê o ich marzeniach. Wsta³em z koca, przeci¹gn¹³em siê, spojrza³em na wydmy. Grubas jeden sta³ i lornetk¹ penetrowa³ pla¿ê. Z daleka dochodzi³y œpiewy grupy z Poznania, ze Scorpio. Emerytka nr 2 znowu zbiera³a niezapominajki na
116
117
lubiewo_wyd3.p65
116-117
2005-04-16, 16:04
wydmach, albo tylko tak udawa³a i pod tym pretekstem za kimœ siê skrada³a. Tymczasem wróci³a z wody Emerytka nr 1, prychaj¹c i piszcz¹c. Woda ciep³a, piaseczek, muszê iœæ, „przek¹paæ siê”, ona mi popilnuje. Morze spokojne jak jezioro. Gdy odmawiam, pyta mnie, jakie s¹ najdawniejsze czasy (gejowskie), które ja bym pamiêta³. To mówiê: lata osiemdziesi¹te i kino „Studio”. Gdzie raz na tydzieñ by³y spotkania lokalnego oddzia³u grupy „Lambda”. Ciotki w sweterkach, apaszkach pali³y papierosy, siedzia³y w kinowym barze, takim z telewizorem i kwiatami na oknach, pi³y herbatê w szklankach, obgadywa³y siê, plotkowa³y, albo s³ucha³y przemówieñ przewodnicz¹cego i próbowa³y byæ „polityczne” i „walczyæ”. Czasem puszczano filmy, np. Moja piêkna pralnia. Raz na miesi¹c by³a dyskoteka, ale krew siê la³a! Bo to kino by³o na Popowicach, w najbardziej zaskinionej dzielnicy i ci skini stali pod kinem, jak psy, rzucali w szyby kamieniami, trafiali. Gdy ktoœ chcia³ wyjœæ, to musia³ z obstaw¹ milicji obywatelskiej, bo ci¹gle siê dostawa³o no¿em, kamieniem, nieraz i w stanie ciê¿kim odwo¿ono kogoœ do szpitala. Krew, to pamiêtam, krew na twarzy ludzi, którzy przyszli siê bawiæ, pamiêtam te¿ tych skinów zakrwawionych, ale dalej wyrywaj¹cych siê milicji, kopi¹cych w powietrze. Ale oto przerywam moj¹ opowieœæ, bo patrzymy: idzie tu do nas ktoœ. To Emerytki zaraz po sobie poszepta³y, ¿e to jest jedna Apte-
karka z Bydgoszczy, ciota bardzo bogata, a o siebie, swoje zdrowie dba³a. Nosi specjalnie ze sob¹ wodê w butelce, ¿eby chuja najpierw miœkowi obmyæ. Zawsze ma kondomy i ¿el poœlizgowy. Je witaminy i w ogóle minera³y. Rozpuszczona od tych pieniêdzy jak ciotowski bicz.
118
119
lubiewo_wyd3.p65
118-119
2005-04-16, 16:04
Siê cz³owiek nie naje... – Nie mo¿na lizaæ... – Lizaæ nie mo¿na? – nie wierzymy. – Lizaæ nie mo¿na – Aptekarka pokazuje nam w ulotce, jak byk stoi, ¿e nie mo¿na, bo ta kropla, co siê zbiera... – Znaczy siê – p³yn przedejakulacyjny... – To w niej te¿ jest AIDS. – Znaczy siê HIV. – No wiêc przecie¿ mówiê. Siedzimy sobie na kocu i studiujemy. Aptekarka wyci¹ga z torby filtry Vichy i smaruje ka¿dego pieprzyka z osobna. A znamiona dodatkowo szeœædziesi¹tk¹, te¿ Vichy. – O rany, dziewczyny, rozcieraæ na sobie spermy te¿ nie mo¿na! – Ani dotykaæ chujem do twarzy, jeœli siê cztery godziny wczeœniej goli³o, bo mikrourazy... – Ani smarowaæ dupy kremem Nivea, bo na kondomie od tego kremu te¿ – mikrourazy... – Ani zêbów myæ przed robieniem lachy! Bo znowu mikroranki... – No, to ju¿ w ogóle nie mo¿na robiæ lachy. Bo dotkniesz do zêba – AIDS, dotkniesz do zadrapania po goleniu – te¿, dotkniesz siê do tej ca³ej kropli, mogi³a. Jak nic, nic ju¿ nie mo¿na robiæ. – Aptekarka teraz wyci¹ga z torby wodê termaln¹ z Vichy i rozpyla sobie krople na bladej skórze. Mówi:
– Ch³odzê, a mikroelementy dodatkowo ³agodz¹ podra¿nienia s³oneczne. – S³uchajcie, dziewczyny, tu jest napisane, ¿e nie mo¿na nawet rêki wk³adaæ. – RÊKI? – podrywamy siê wszystkie na raz i nu¿ wyrywaæ Aptekarce ulotkê. – Ca³owaæ siê nie mo¿na, bo ki³a ust... To s¹ te, no... b³ony œluzowe. Nie mog¹ siê zetkn¹æ b³ony œluzowe, czyli na przyk³ad ju¿ usta z niczym nie mog¹ siê zetkn¹æ, to znaczy: z niczym fajnym... Bo we wszystkich takich miejscach, co byœ miœka liza³a, to u niego b³ona. – No to nic ju¿ nie mo¿na. – A chcia³oby siê wszystko – zaczyna bardzo cicho Emerytka 2. Wciskaæ jêzyk w szyjê, w wêz³y ch³onne, ch³on¹æ to... – I dupê lizaæ i spermê piæ! – I wszystko, wszystko, wszystko lizaæ, lizaæ do woli, do œmierci! – o¿ywia siê Emerytka 1 – i w³osy rwaæ, wypluwaæ, jaja ¿ryæ... – No, a czy ty wiesz chocia¿, jak wygl¹da pr¹cie, napletek pod mikroskopem? Ile tam jest bakterii? A odbyt? Czy ty wiesz, co to jest wirusowe zapalenie w¹troby typu... – ale wszystkie zag³uszamy Aptekarkê. J¹ ju¿ tam wyja³owili, ju¿ jest aseptyczna, zmedykalizowana. Ju¿ dla tych wszystkich lekarek, aptekarek nie ma tabu, jest tylko pocieranie, ju¿ ona z tego tabu tam ca³a wyprana. Mam ja z tymi lekarkami! Ca³e ¿ycie po szpitalach, po przychodniach z powodu tego seksu nieszczêsnego. Co siê napokazywa³em!
120
lubiewo_wyd3.p65
120-121
121
2005-04-16, 16:04
Jak mnie lekara zawsze pyta, czy by³y „zachowania ryzykowne”, to ja, ¿e tak, to ona, ¿e kiedy wyst¹pi³o ostatnie zachowanie, to ja, ¿e ostatnie zachowanie wyst¹pi³o jakoœ tak wczoraj, dajê g³owê, ¿e to kalka z angielskiego te „ryzykowne zachowania”... A co to tych próbek, tych krwi, tych wszystkich szklanych szybek przyk³adanych do... ech! Ale ¿e z tabu wyprane s¹ i dodatkowo wyprasowane... To my jej na to: – Odbyt i napletek mo¿e wygl¹da pod mikroskopem, ale dupa i chuj! Dupa i chuj to jest to! – A tak w ogóle, to tu jest napisane, ¿e to rozcieranie spermy po ca³ym ciele to siê nazywa „rosyjski masa¿”, wiedzia³yœcie? – A jebanie miêdzy cycki to seks hiszpañski... Wszystkie siê œmiej¹. Ci Hiszpanie! Nagle któraœ wstaje, mówi: – Ale ocieraæ chujem o chuja to ju¿ mi nikt nie powie, ¿e nie mo¿na. – Ale siê nie mog¹ dotkn¹æ dziurkami, bo to jest go³a b³ona œluzowa. – A ja ca³a go³a – i znowu w œmiech. – A jak u niego ma³o w spodniach? To mo¿e mo¿na... – Pocieszaj¹ siê Emerytki. – G³upia jesteœ, albo to jakaœ ró¿nica, czy ma³o w spodniach? – No, wielka... – I w œmiech! – No, nie rozumiem. Jak ch³opak czysty, ³adny, to przecie¿ na pewno nie ma AIDS! – tak, Emerytki s¹ pod tym wzglêdem niere-
formowalne! Tyle razy s³ysza³em: Ch³opak zadbany, a ty mi tu o AIDS... – Wiêc wyobraŸ sobie, ¿e tego nie widaæ! Chwila ciszy. Czytaj¹ t¹ ulotkê, œmiej¹ siê z obrazków. – Ach, ale bo to chcia³oby siê tak raz wreszcie na¿reæ tym facetem do woli. – Tym siê kochana nie najesz – odpowiada Aptekarka filozoficznie. – Tego nie ubywa. Przecie¿ go nie po¿resz. (My: „Zdarza³y siê takie przypadki”). Dotykasz jêzykiem i natykasz siê na powierzchniê. Œlizgasz siê po niej i nie przenikasz. Jakbyœ po monitorze liza³a. Zgadzaj¹ siê. Ogólne o¿ywienie i hermeneutyka cia³a. ¯e jak krajobraz, ¿e nie ubywa, ¿e siê nie naje. ¯e z³udzenie. Powierzchnia, p³aska sieæ, Deleuze i Guattari. – Optyczne – dodaje Emerytka 2 z g³upia frant. Aptekarka wyci¹ga z torebki „Forum”, oraz tabletki przyspieszaj¹ce opalanie, które popija wod¹ mineraln¹ z Kudowy. – A wiecie, ¿e w „Forum” pisano, ¿e ponad czterdzieœci procent zara¿eñ w Stanach Zjednoczonych jest celowe? I w Europie Zachodniej... ¯e cioty tam tak ju¿ siê zdegenerowa³y, ¿e same chc¹ siê zaraziæ? Pisz¹ w internecie takie og³oszenia, ¿e „pomó¿ mi wyjœæ na plus” (to znaczy – na seropozytywnoœæ), ¿e taki to a taki szczep HIV ju¿ mam, inny mam, a tego mi brakuje... Nie wierzymy. Ona pokazuje. Artyku³. ¯e chc¹.
122
123
lubiewo_wyd3.p65
122-123
2005-04-16, 16:04
– Ba, ale dlaczego chc¹? – A dlaczego ten jeden Niemiec zjad³ drugiego Niemca? Normalnie, jak policja wesz³a do domu w Hamburgu, to jeszcze resztê mia³ w zamra¿arce. A co najciekawsze, na wideo mia³ nagrane, ¿e ten siê zgadza. No na to, ¿e siê zgadza byæ zjedzonym! Emerytki twardo st¹paj¹ po ziemi: – Nie, to jest wszystko nienormalne, ja tego nie przyjmujê do wiadomoœci, ja jestem stara baba, ja chcê byæ zdrowa i ¿yæ d³ugo, a jem... konfitury, co je na zimê robiê, a nie ¿adnego Niemca. Stoimy, milczymy. Trala – la – la. Nagle któraœ: – S³uchajcie, mo¿e ten Niemiec chcia³ siê w³aœnie na¿reæ?! – ¯e co? – No to, co mówi³yœcie, ¿e facetem to siê cz³owiek nie naje, bo to nie ubywa, bo to powierzchnia, skóra... ¯e mo¿e w³aœnie chcia³ siê z nim tak ca³kiem po³¹czyæ? Zgadzaj¹ siê. Ale ¿e to nie to. Tak zabiæ, pokroiæ i zjeœæ. To jakby kotlet. To ju¿ restauracja. Aptekarka siê krzywi: – Okropne jesteœcie. Ona jest jednak dziewczyna z dobrego domu, wyja³owiona i czysta. Nawet w okularach przeciws³onecznych ma filtry, bo rak oka. Jest blada, chuda, ruda. Angielska zmok³a kura. Bardzo j¹ lubiê.
Wiêc ta Aptekara w³aœciwie seksu ju¿ nie uprawia, choæ bardzo by chcia³a, ale naczyta³a siê tych ulotek. Za to popad³a w uzale¿nienie od internetowych pogaduszek. Namawia mnie, abym sobie kupi³ kamerê, bo teraz wszystkie intercioty œwintusz¹ na pe³nej wizji i w kolorze, zara¿aj¹ siê wirtualnie wirtualnymi wirusami. Dziêkujê bardzo za radê i zamykam oczy. Œpik bierze... ... – Nie wiem jak wy, ale ja to chuja ju¿ jak ¿yjê do ust nie wezmê... – No, no, zobaczymy do wieczora... ... – Bardzo, bardzo rozjaœnia, nawil¿a... ... – Mieszkania szuka³a, takiego, owego, ja mówiê: a czego kurwie trzeba, byle na ten ³eb nie ciek³o... ... ...taka mewa, taka mewa, to by siê ca³a rodzina najad³a...
124
125
lubiewo_wyd3.p65
124-125
2005-04-16, 16:04
Dianka mia³a sznyty na rêkach, pochodzi³a z Bratys³awy: – To godzina drogi do Wiedniczka! Nazywa³a siê Milan. Przeœliczny, szesnastoletni blondyn z b³êkitnymi oczami, d³ugimi rzêsami i w ogóle – paŸ z kreskówki dla grzecznych dzieci. Ale w œrodku, w tym paziu, kry³a siê stara, t³usta baba. Dosyæ opiesza³a. Doje¿d¿a³a zarabiaæ w metrze, na stacji Karlsplatz-Oper. Tam by³a oszklona kawiarnia, zwana przez nas „akwarium”, z której by³o widaæ kible. Wokó³ kr¹¿y³o mnóstwo m³odziutkich Polaków, Czechów, Rumunów, Rosjan, no i oczywiœcie starych Austriaków. Jacy piêkni niektórzy, a inni znowu jak potwornie brzydcy! Œrednich w ogóle tam nie by³o... Dianka nigdy nie zapomni tego smrodu dezynfekcji o zapachu cytrynowym, jaki tam wszêdzie panowa³ i miesza³ siê w toalecie z odorem gówna! Nie lubi³a staæ przy pisuarach i czekaæ na klientów, wiêc zwykle tylko piwo pi³a w tej oszklonej podziemnej kawiarni i szkl¹cym siê okiem spogl¹da³a na kr¹¿¹cych wokó³ kibli staruchów. Ja do niej: – Do roboty, Dianka, arbajten! Choæby te piêæset szylingów – to ona: – Ja sem ¿ena leniwa...
A jak ju¿ raz dupê ruszy³a, to te¿ tylko z tym facetem piwo pi³a i mówi³a do mnie na g³os, bo i tak nie rozumia³: – Ju¿em se sweho byha znalasla... Dianka nie nadawa³a siê do tego zawodu. Wiêc sz³o jej coraz gorzej, mia³a coraz mniej pieniêdzy i nawet ju¿ by³a bezdomna, przez co wygl¹da³a nieœwie¿o i robi³o siê b³êdne ko³o: nie mia³a pieniêdzy, wiêc Ÿle wygl¹da³a, ale ¿eby zarobiæ, musia³aby wypocz¹æ, wyk¹paæ siê, przebraæ w czyste ³achy. By³a sama jedna, w metrze, a na dodatek obtar³y j¹ buty wiêc nie mog³a ju¿ nawet w³óczyæ siê po Wiedniu. Dokuœtyka³a do Alfi’s, do baru dla ch³opców takich jak ona (stricherów), siad³a w k¹cie i nic nie pi³a, nie pali³a, nie jad³a, tylko obserwowa³a i nuci³a se pod nosem s³owackie piosenki rockowe. To jest jak gra w ruletkê: jednego dnia zarobisz piêæset szylingów, ale ¿eby zarobiæ musisz najpierw zainwestowaæ. Bo przecie¿ trzeba tu siedzieæ nieraz po wiele godzin, zanim siê jakiegoœ klienta wyrwie. Przez ten czas wypija siê po piêæ kaw, fant, piw, czegokolwiek, bo obs³uga pilnuje, ¿eby stricherzy zamawiali przynajmniej jeden napój na godzinê. Wiêc co siê zarobi jednego dnia, to siê przez piêæ kolejnych tu wyda na siedzenie. Dianka z zazdroœci¹ patrzy³a, jak ci, którym siê powiod³o, po¿eraj¹ przy barze olbrzymie sznycle z frytkami i sa³at¹, z sadzonym jajkiem piêknie przykrywaj¹cym kotleta. Z po³ówkami wspania³ych cytryn do wyciskania na to miêso, na
126
lubiewo_wyd3.p65
126-127
127
2005-04-16, 16:04
frytki, na ca³e to cudowne ¿ar³o! Prze³yka³a œlinkê i pali³a wyproszonego od kogoœ papierosa, który nie smakowa³ na czczo. Myœla³a o tym, ¿e zaraz j¹ st¹d wywal¹, bo ju¿ nie mo¿e zainwestowaæ w ten biznes ¿adnych pieniêdzy. A nawet, gdyby znalaz³a kilka szylingów, to wiadomo – raz wyjdzie, a piêæ razy wieczór pusty, mo¿na wszystko straciæ. Ot, Rumuni to ju¿ nie mieli nic od dwóch tygodni! I to jacy Rumuni! Bo¿e! Przez wielkie, bia³e, workowate spodnie pokazuj¹ Diance, jakie piêkne, wypasione maj¹ kutasy. Napinaj¹ na nich wyplamiony materia³. £amanym niemieckim pomieszanym z rosyjskim prosz¹, ¿eby sprawdzi³a, wyposzczone, dwa tygodnie. Chc¹ szylinga, papierosa, ale co ona mo¿e im daæ? S¹ piêkni i mêscy, bez tego aptekarstwa w oczach, które maj¹ Austriacy, Szwajcarzy i Niemcy, s¹ hetero. Osiemnastoletni, œniadzi, z czarnymi, zroœniêtymi brwiami! Stary klient, Dieter ze Szczurzyc¹ Güntera Grassa opakowan¹ w ok³adkê z gazety pod pach¹ kursuje po knajpie jak profesor. W wytartej marynarce. Z fajeczk¹. Ale sam nie wie, czego chce. Raz bierze Diankê do siebie do stolika, zamawia jej alkohol, potem mówi: – Heute bin ich müde, lass mich aleine... – Potem siê umawia na œrodê, co ju¿ Dianka naprawdê nie wie, czy do¿yje. Za barem dziœ Wincent: wysoki, mi³y Austriak, tacy jak Dianka nakrêcaj¹ mu geszeft. Z szafy graj¹cej lec¹ przeboje ubieg³ego lata, a nawet Edith Piaf. W innej sali m³odzi stri-
cherzy graj¹ w automaty. Jedna Murzynka brzydka, brudna, strasznie œmierdzi i Dianka wie, ¿e ona jest bezdomna, ¿e wpad³a w wir b³êdnego ko³a, ¿e sama tak skoñczy, jeœli tego wieczoru nie zdarzy siê cud. To ten milutki Wincent wskazuje ochroniarzowi, ¿eby dyskretnie wyprowadzi³ Murzynkê. I nagle wchodzi rozbawiona banda lokalnych playboyów: starych, w kolorowych chustkach na g³owach, w ³añcuchach, pierœcieniach. Ha³aœliwi i rozbawieni, prosto z krainy zwanej Miami, z krainy gwiazdek, drinków i czerwonych kabrioletów z muzyk¹ puszczon¹ na ful. Z krainy fototapety i wyblak³ych snów, która le¿y wcale niedaleko, w g³owie ka¿dego playboya. Zamawiaj¹ whisky i pal¹ czerwone marlboro – nie dbaj¹ o zdrowie. £ysi i monstrualnie grubi, jak to jednak bogactwo wyjaskrawia ka¿d¹ cechê charakteru – myœli Milan-filozof z blokowiska w Bratys³awie. Bo jak ktoœ jest ¿ar³okiem i jest biedny, to staje siê tylko gruby, ale niech no bêdzie bogaty (dla Dianki ka¿dy Austriak by³ bogaczem) to ot, wygl¹da jak oni, czyli gargantuicznie. Albo jak jakaœ ciota jest przegiêta i bogata, to od razu mo¿e na sobie pozawieszaæ ca³y sklep jubilerski, mo¿e mieæ z³oty p³aszcz, futra i w ogóle – przebiæ ka¿d¹ operetkow¹ diwê. Wiêc ci playboye dr¹ siê na ca³¹ knajpê, nieopanowani we wszystkim, ale zupe³nie nieprzydatni Diance, dopóki bawi¹ siê razem. Bo ona jest ju¿ na tyle doœwiadczona, ¿e patrzy tylko na zawstydzonych samotnych tatuœków wciœniêtych w k¹t knajpy. Nowy
128
129
lubiewo_wyd3.p65
128-129
2005-04-16, 16:04
wybuch nieopanowanego rechotu ³ysych. A prawdziwi „nieopanowani” – m³odzi, piêkni Rosjanie – siedz¹ cicho po k¹tach i licz¹ w kieszeniach brudnych d¿insów ostatnie drobniaki. Albo inny rodzaj klientów, wyjaskrawionych przez bogactwo: czterdziestoletnie cioty z minami, z grymasami, ka¿da przypomina jakieœ zwierzê: ³asicê, papugê, sowê... Ca³e w bransoletach, w tych swoich przeszczepach. To zaraz im, tym buzerantkom, piêkni, dwumetrowi ch³opcy z krainy blichtru i taniej rozrywki podaj¹ lub zdejmuj¹ futra, przysuwaj¹ popielniczki, zapalaj¹ papierosy, ustêpuj¹ miejsca w drzwiach, ¿eby tylko ich wziê³y. A i krzes³o im podaj¹, podsuwaj¹. Tak wiêc te¿ im zaraz us³uguj¹, a one na nich mrugaj¹, bij¹ ich niezdarnie a pieszczotliwie, albo robi¹ obra¿one minki, „brzydki jesteœ, z innym dziœ pójdê, be”! A mimo, ¿e stare i ohydne, to przecie¿ ani grama nie ³ysiej¹ce (przeszczep), nie siwiej¹ce (farba), bez zmarszczek, wysokie, od¿ywione, ¿e tylko po ogólnym zblazowanym wyrazie twarzy mo¿na poznaæ ich w³aœciwy wiek. Bo wszystko ju¿ maj¹ wymienione. Ale robi¹ miny tych czeskich aktorek, tych wszystkich starych s¹siadek z trwa³¹ na barana... I one gazele bransoletkê maj¹ i pierœcieñ maj¹, i papieroœnicê, i zapalniczkê, i wszystko w brylantach, w rubinach, na wszystko se ju¿ przez te lata uzbiera³y. A zaraz obok mêskie byczki z wielkimi ³ysymi pa³ami – to banda taksówkarzy. Pij¹ piwsko, pal¹ jakieœ br¹zowe cygaretki,
ryj¹ siê na ca³¹ knajpê. Pierœcienie blaszane z trupimi czaszkami. A jeœli nie ³ysi, to wiadomo – maj¹ te swoje vokuhile (vorne – kutz, hinten – lang) z ty³u d³ugo (czasem nawet do pasa), z przodu „na je¿yka”, utlenione. I ju¿ jeden z nich idzie krokiem starego marynarza do szafy i zamawia ca³¹ sk³adankê niemieckiego disco-polo o mi³oœci. Z chórkami. Z szafy p³ynie ciep³y, kobiecy g³os. Tak, tylko piwa i sznycla im jeszcze do szczêœcia brakuje – myœli Dianka i gryzie paznokcie. W drugiej sali mêscy zarobkiewicze graj¹ w bilard. Do znudzenia, po szeœæ godzin. Jakby zupe³nie nie musieli zarabiaæ! Ach, oni zamawiaj¹ tu kanapki! Te drogie... Przyozdobione i podane do samego sto³u bilardowego, a wiadomo – za przyniesienie siê p³aci. Te kanapki z kie³bask¹, z ogóreczkiem, z pomidorkiem... Czasami drzwi do Alfiego s¹ otwarte i wieje. Bo niektórym ch³opcom wci¹¿ dzwoni¹ komórki – s¹ prawdziwymi call-boys. W pisemkach gejowskich zamieszczaj¹ og³oszenia ze swoim numerem telefonu i zdjêciem. Odbieraj¹ komórkê i id¹ powoli do drzwi, wychodz¹ przed bar i d³ugo tam rozmawiaj¹. Tak, tu Eros, tak tu Hiacynt – wszystkie imiona maj¹ zmyœlone. Potem dzwoni¹ z automatu do swoich dziewczyn w Pradze, w Moskwie, do narzeczonych: – Tak, pracujê w tej restauracji, ju¿ nie mogê siê doczekaæ, kiedy uzbieram na œlub z tob¹, moje ty z³otko... Skarpety, co przys³a³aœ i czysta bielizna dosz³y, dziêkujê...
130
131
lubiewo_wyd3.p65
130-131
2005-04-16, 16:04
A czasem wchodzi jakaœ chuda, nerwowa i ³ysa, siada przy barze, zamawia piwo i przez ca³y wieczór zapala i gasi zapalniczkê. Kiedy siê jej zapytaæ o ogieñ, jest przez chwilê zupe³nie nieobecna. A potem wchodz¹ polscy luje. Hetero. Z tym czymœ ordynarnym w oczach, z agresj¹. Tu zarabiaj¹, obrzydzenie przyt³umiaj¹. I maj¹ dresy z wielkim, czerwonym napisem POLSKA na plecach. Od razu: – Kurwa, kurwa, normalnie zajebiê skurwysyna. Dianka siê ich panicznie boi. Ale jest te¿ jeden mi³y Polak. W³aœnie s³ychaæ jak rozmawia z jakimœ innym o tym, ¿e wróci³ z Francji, z Cannes, ¿e nic nie zarobi³, za to zgra³ siê do nitki i gdyby kolega nie wygra³ w automaty, to ju¿ nie by³oby jak wróciæ i te¿ wpad³by w b³êdne ko³o. Tu urywa, bo co to jest b³êdne ko³o, nikomu w tej knajpie i okolicach nie trzeba t³umaczyæ. Teraz Dianka podnosi siê i wychodzi z baru, z jego ciê¿kiego powietrza pe³nego zapachu papierosów, sznycli, piw, perfum... Idzie do parczku obok, gdzie stoj¹ przytupuj¹c z zimna tacy, jak ona – ci, których nie staæ ju¿ nawet na siedzenie w knajpie. Tam, na ulicy, ca³a ta sprawa wygl¹da zupe³nie jak za dawnych lat. Stoi siê, klienci starzy, grubi i ³ysi chodz¹ miêdzy zaparkowanymi wzd³u¿ ulicy autami, czasem ktoœ kogoœ pobije do krwi, albo przyjad¹ mendy i wszyscy zapadaj¹ siê pod ziemiê.
I wtedy w³aœnie nadarzy³ siê ten prawnik, który na najbli¿sze trzy miesi¹ce zrobi³ z niej kurê domow¹. W zamian za zmywanie i seks zaopiekowa³ siê obtart¹ do koœci nog¹ Diany, jej wszystkimi chorobami, których siê nabawi³a przez piêæ dni, gdy by³a bezdomna. Gdy spa³a... nie, ona nigdzie nie spa³a. Bo metro zamknêli takimi kratami spadaj¹cymi z sufitu, jak w starych zamkach. Wszystko zamknêli, podnieœli zwodzone mosty, czerwone œwiat³o dla Dianki z Bratys³awy! Pierwsza noc to ju¿ chyba nigdy by siê nie skoñczy³a! Milan sta³ od dwunastej w nocy do rana po prostu na mrozie. I nic siê nie dzia³o. P³atki œniegu spada³y na tle zapalonej latarni, te¿ mi coœ, te¿ mi Wydarzenie... Czasami przejecha³ piêkny, op³ywowy mercedes, ale Dianka ju¿ nie têskni³a za mercedesami, tylko za w³asnym pokojem w bloku, w Bratys³awie, za kolacj¹ zrobion¹ przez mamê, za herbat¹ i odrabianiem lekcji. Tylko, ¿e jej paszport... No, s³owem – nie by³o ju¿ tego paszportu. Dlaczego Milan wyjecha³? Poniewa¿ zupa by³a za s³ona. Dianka przyjecha³a tu rok temu, bo mia³a problemy w szkole, bo by³y niesmaczne obiady, przypalone zapachy z kuchni... Takie tam powody. Bo mia³a iœæ do zawodówki, bo dosta³a z³e oceny, bo coœ tam. Bo ogólnie ¿ycie mia³o byæ gdzie indziej i polegaæ na tañcach z milionerami oraz piciu szampana, a nie na tych wszystkich przypalonych zapachach. Pomys³ powsta³ nagle, ukrad³a to i tamto, sprzeda³a i – tak jak sta³a – pojecha³a. Potem, gdy ju¿
132
133
lubiewo_wyd3.p65
132-133
2005-04-16, 16:04
wysiad³a w Wiedniu, stwierdzi³a ¿e tu jest Raj, ¿e nigdy ju¿ nigdzie nie wróci, i wywali³a paszport do studzienki. Oko³o pi¹tej rano zaczê³a jeœæ œnieg. Z gazonów, bo wydawa³ jej siê czystszy, ni¿ ten z ulicy. Sz³a utykaj¹c jedn¹ z g³ównych ulic, patrzy³a w wystawy i smakowa³a ten jeden jedyny w swoim rodzaju smaczek, jaki przybiera Zachód, gdy nie ma siê ani grosza. Usi³owa³a dostaæ siê do podziemnych gara¿y, myœl¹c, ¿e nawet auta maj¹ lepiej od niej, ale w³¹czy³y siê alarmy i musia³a uciekaæ. I tak przez piêæ dni i piêæ nocy oblaz³a chyba ca³y ten jebany Wiedeñ. Gdy sz³a ma³o uczêszczanymi ulicami, zdejmowa³a tego nieszczêsnego buta, w zimie, na œniegu. Wola³a marzn¹æ. Wystawa³a na mostach i patrzy³a na Dunaj, nios¹cy wielkie kry. Wpatrywa³a siê w krawê¿niki, pewna t¹ pewnoœci¹ ¿ebraków, ¿e lada chwila po prostu musi znaleŸæ jak¹œ monetê, ¿e to jest statystycznie niemo¿liwe, aby nie znalaz³a. Bo na stacji metra by³ automat, a w nim, za szk³em, batoniki i gor¹ce skrzyde³ka kurczaka. Wszystko. Trzeba tylko by³o znaleŸæ monety, i ona tak ca³e noce tych monet szuka³a. Ka¿dy, ale to ka¿dy kapsel wygl¹da³ jak moneta, ka¿dy kamyczek zatopiony w asfalcie! Swoje ostatnie drobne... To by³o straszne. Przed trzema dniami chcia³a zadzwoniæ do domu, do rodziców, ¿eby po ni¹ przyjechali samochodem, zabrali j¹, wyrobili jej w ambasadzie jakiœ tymczasowy paszport, i automat to jej po¿ar³. Wali³a w niego piêœci¹
(ach, ona mia³a „pi¹stkê”), ale nic nie wypada³o. Na aparacie by³o napisane, ¿e w takich wypadkach nale¿y dzwoniæ pod bezp³atny numer i zg³aszaæ, ale oczywiœcie nic nie dzia³a³o, tylko w³¹cza³a siê jakaœ automatyczna picz i coœ tam nawija³a. Z zemsty Dianka zapcha³a austriackim kurwom automat patykami i zapa³kami (teraz by siê przyda³y). Zd¹¿y³a znienawidziæ wszystkich, którzy przez ten czas akurat wsiadali do aut, podje¿d¿ali pod Operê, czytali gazety w ma³ych kawiarniach Edussio, dŸwigali paczki, gonili siê po œniegu, ca³owali pod pomnikami i obdarowywali czekoladkami z g³owami Wielkich Muzyków. Na te olbrzymie bomboniery napatrzy³a siê Dianka jak g³odna suka. Ca³e wystawy w czekoladkach, a ka¿da osobno zapakowana w z³otko z namalowanym profilem jakiegoœ muzycznego skurwysyna w wielkiej, siwej peruce. Otwarte bomboniery wielkoœci kó³ od karety po³yskiwa³y w nocnym œwietle pustej ulicy. Dianka przesz³a granicê g³odu i teraz czu³a go ju¿ coraz mniej. Ale patrzy³a na te bomboniery i nie mog³a oderwaæ wzroku, bo gdy ktoœ nagle znajdzie siê w nêdzy, wszelki przepych tego œwiata staje siê czymœ bardzo niewiarygodnym i zajmuj¹cym. Biedak marzy o pracy i ma³ych pieni¹dzach, nêdzarz – tylko o milionach! Dzwoni³y dalekie dzwonki, zapala³y siê i gas³y czerwone girlandy i wydawa³o jej siê, ¿e za chwilê wjedzie po ni¹ tu, przed sklep, wóz zaprzêgniêty w wiele, wiele reniferów i zabierze j¹ prosto do którejœ
134
135
lubiewo_wyd3.p65
134-135
2005-04-16, 16:04
z bajek. Ju¿ sama nie wiedzia³a, która do niej najbardziej pasuje: ta o dziewczynce z zapa³kami, marzn¹cej w deszczu? Ona ostatnie zapa³ki wepcha³a w automat, zreszt¹ – z paleniem by³o najgorzej! Akurat ten g³ód nie ustawa³. A mo¿e lepiej pasuje do tej jakiejœ historii o Kaju i Gerdzie? To musia³a byæ któraœ z tych skandynawskich bajek, bo Milan pamiêta³ tylko, ¿e pe³no w niej lodu, bieli, sinego nieba i bogactw. Czyli wszystko jak w Szwecji. ¯eby by³o jeszcze bardziej kiczowato... Ale jak to wyt³umaczyæ? Tam by³y wszêdzie takie iluminacje œwietlne i Dianka ze zdziwieniem zauwa¿y³a, ¿e zaopatrzone s¹ w jak¹œ fotokomórkê, bo gdy siê ko³o nich przechodzi, zaczynaj¹ graæ jedn¹ infantyln¹ amerykañsk¹ kolêdê. I w pustej, mroŸnej nocy rzeczywiœcie odezwa³y siê dzwoneczki, tylko ¿e zamiast reniferów przejecha³a nocna polewaczko-œmieciara, która w Austrii wygl¹da jak z przysz³oœciówki. Dianka poczu³a siê œmieciem i pomyœla³a, ¿e to w³aœnie po ni¹ przyjechali. W koñcu przesta³a chodziæ, bo z ka¿dym krokiem but wrzyna³ jej siê niemal w koœæ. Tak to przynajmniej odbiera³a Dianka. Te piêkne, a teraz tak znienawidzone pó³buty by³y pami¹tk¹ z niedawnego okresu prosperity (Ralf, Alex!), kiedy zamiast oszczêdzaæ na czasy takie, jak teraz, kupowa³a mnóstwo nowych ciuchów. Ale potem, gdy straci³a mieszkanie u jednej brazylijskiej cioty (Sierra Ferrara di Milva), schowa³a je wszystkie do boksu na dworcu, wrzuci³a pieni¹¿ek i... i teraz by³a
tam, ale okaza³o siê, ¿e ¿eby je wyci¹gn¹æ, musia³aby wrzuciæ do automatu a¿ piêæset szylingów, bo licznik ca³y czas bi³! Na wyœwietlaczu miga³ przyjazny napis informuj¹cy Diankê, ¿e jeœli nie odbierze tych rzeczy w ci¹gu najbli¿szych dwudziestu czterech godzin, to ju¿ ich nie odzyska. Zreszt¹ – nawet tego do koñca nie rozumia³a, co te austriackie psy tam nawypisywa³y. Nie mog³a ju¿ ani chodziæ, ani staæ, ani znosiæ melancholii roznoszonej przez wszêdobylskie choinki, œwi¹teczne iluminacje i dzwoneczki wybijaj¹ce kolêdy. Ca³y ten czerwonozielony kicz zupe³nie jej nie dotyczy³. Tyle razy jej mówi³em: – Dianka, daj spokój, to jest zawód dla ludzi o stalowych nerwach. Co bêd¹ siê uczyæ dojcz, zbieraæ geld, kurwiæ siê z tymi od mercedesów i podziemnych gara¿y! I nie tu, tylko do Mnichowa trzeba ci faren, do Zurichu! Tu nie blajben, nie! Tu nyœn gud, tu kajne geszeft, Dianka. Podiwej se, jak ja se tu radzê, ilu mam klientów! Bo ja potrafiê! Ja se nawet cedeczku z moimi zdjêciami zrobi³em! Panimajesz? Kapito, kurwo, Milanku kochany? Teraz, o pi¹tej rano, przed tym sklepem z muzycznymi bombonierkami, pewnie jej te moje s³owa fruwa³y w g³owie, jak p³atki œniegu. Tej nocy Dianka zrozumia³a, ¿e ca³y Zachód jest jak elektryczne weso³e miasteczko pod³¹czone do pr¹du. Tak samo migaj¹ce œwiate³kami, bez wzglêdu na to, czy siê weselisz, czy w³aœnie zdychasz w metrze, Milan, ty
136
137
lubiewo_wyd3.p65
136-137
2005-04-16, 16:04
piêkny anio³ku. Idealnie obojêtne. Zawsze weso³e. Dopóki siê nie wyci¹gnie wtyczki z kontaktu. I Dianka o ma³y w³os tej nocy nie zosta³a socjalistk¹. Ale prawnik zlitowa³ siê. Zamyka³ j¹ w domu na ca³y dzieñ i szed³ do pracy. I Dianka musia³a obs³ugiwaæ kuchniê, te wszystkie roboty, komputery... Nudziæ siê, robiæ odkurzaczem, grzebaæ mu po szafach pe³nych nudnych wieszaków z garniturami zapakowanymi w foliowe futera³y. W koñcu sama zaczê³a ¿a³owaæ, ¿e uciek³a z domu do tego Wiednia, gdzie mia³ siê laæ szampan, mia³o byæ mnóstwo piêknych facetów i szybkich aut. Tymczasem jest Jurgen – stary, ³ysy adwokat, który o wszystko bije, krzyczy i w ogóle – jak ktoœ podciera siê nawil¿onymi wacikami o zapachu rumianku, to nie mo¿e byæ normalny! Dianka nieufnie ogl¹da³a te wszystkie nieznane jej wynalazki. Do czego na przyk³ad mo¿e s³u¿yæ ta szczotka pod³¹czana do pr¹du? Wygl¹da jak do butelek, ale na r¹czce ma jakieœ ustawienia, przyciski, ja ne rozumim teho. Ile z t¹ szczotk¹ by³o œmiechu, gdy j¹ w³¹czy³a! Przecie¿ to jakiœ gigantyczny wibrator! Albo umy³a w³osy jakimœ tam szamponem z ³azienki, to zrobi³ jej awanturê, ¿e to jest specjalny szampon do w³osów siwych, jego, bardzo drogi, ¿eby siê od niego trzyma³a na odleg³oœæ. Wiêc Dianka w koñcu siê zbuntowa³a, celowo mu robi³a na z³oœæ, u¿ywa³a szamponu, przestawia³a w szafie bieliznê i – mimo zakazu – zadzwoni³a do Edwina,
znajomego z dawnych, dobrych czasów... Do swojego Amerykanina... ¯e siê do niego wymknie wieczorem. ¯eby czeka³. I wyjaœni³ jej jeszcze raz, jak tam siê tym ca³ym ubankiem jedzie, bo Dianka z tego niewiele rozumia³a. Czeka³a na wieczór. Wtedy codziennie mia³a tê swoj¹ godzinê spaceru i mog³a byæ sama poza domem. Gdyby jednak nie wróci³a w wyznaczonym czasie, by³aby straszna awantura. Edwin to by³ playboy pierwszej wody. Wysoki, d³ugie, farbowane na blond loki, kowbojki, d¿insy, guma do ¿ucia, popers, który by³ ju¿ wtedy zabroniony i sprzedawa³o siê go w pornoszopach jako „p³yn do czyszczenia CD”. Czeka³ na ni¹ w pobli¿u Hammergasse i zabra³ do siebie, a potem, po godzinie, wypuœci³. Nieprzytomna jeszcze od popersa Dianka szybko zbiega³a po schodach i walnê³a g³ow¹ w zupe³nie przeŸroczyst¹ szybê. Gdy oprzytomnia³a, znalaz³a siê w przedsionku. Drzwi z szyb¹ wiod¹ce na schody zatrzasnê³y siê za ni¹ automatycznie, a przed sob¹ mia³a bramê, która okaza³a siê ju¿ zamkniêta na klucz. Chcia³a otworzyæ oszklone drzwi, ale okaza³o siê, ¿e zaopatrzone s¹ w domofon. Tylko jak w³aœciwie nazywa siê Edwin i na którym piêtrze mieszka? Nie uwa¿a³a, kiedy j¹ prowadzi³, sk¹d mia³a wiedzieæ, ¿e bêdzie jej to potrzebne? By³a wiêc zamkniêta na paru metrach kwadratowych, a czas mija³, Jurgen ju¿ j¹ tam przeklina³. Do rana pewnie nikt ju¿ tu nie przyjdzie, bo te austriackie mieszczuchy dawno po³o¿y³y siê
138
139
lubiewo_wyd3.p65
138-139
2005-04-16, 16:04
spaæ. Zadzwoni³a do kogoœ na pierwszym piêtrze, odebra³a kobieta. Tyle ¿e Dianka po niemiecku to tak raczej œrednio... Zaczê³a wiêc t³umaczyæ swoj¹ sytuacjê, tak, jak rozmawia³a ze mn¹, mieszanin¹ czeskiego, niemieckiego rosyjskiego i papiamento, ale g³os zacz¹³ coœ wykrzykiwaæ o policji i Dianka zrezygnowa³a. U³o¿y³a siê wygodnie na kamiennej posadzce i pomyœla³a, ¿e w tym cholernym Wiedniu to wszyscy, ale to wszyscy mieszkaj¹ w starym budownictwie...
Grupa z Poznania Mówi¹ o sobie w rodzaju mêskim. S¹ z „fazy emancypacyjnej” (my nie, wiêc granica przebiega przez pla¿ê, jakoœ tak na wysokoœci wymar³ego radaru i czerwonej flagi). Chodz¹ do Scorpio Bar. Walcz¹ o prawa do ma³¿eñstw i adopcji. W ogóle walcz¹, d¹¿¹. Mówi¹ jêzykiem z „Polityki” i „Wprosta”. Przyszli do nas z pi³k¹ pla¿ow¹ i z tym swoim poznañskim akcentem unosz¹cym siê, jeden mêski z bokobrodami i innymi wzorkami z zarostu na twarzy: – A byœcie z nami nie pograli? – B³a¿ej jestem – przedstawi³ siê, rêkê œcisn¹³ mocno, po mêsku, a ³ysy, ogromny! Obie Emerytki natychmiast zbyt mêsko siê od tego poczu³y, zbyt nago, szybko spódniczki sobie zrobi³y z rêczników, w siebie siê schowa³y, uciek³y bergowaæ, mnie zostawi³y, ju¿ ty tu teraz b¹dŸ z nimi mêska, my kwiatki idziemy zbieraæ na wydmy, kwiatuszki. Eeeech, kwiatuszki do ustrojenia staniczka! Ha. Zdrajczynie. Zostawi³y mnie! Zsunê³am okulary przeciws³oneczne na czo³o i le¿¹c popatrzy³am na dwa potê¿ne uda, co nade mn¹ wyros³y, jak kolumny. Usta tylko lekko rozchyli³am i ju¿ chcia³am zaczynaæ akcjê, kiedy te dwa uda siê poruszy³y niespokojnie, ¿e nie, ¿e adopcja, ¿e emancypacja, prawa do ma³-
140
lubiewo_wyd3.p65
140-141
141
2005-04-16, 16:04
¿eñstw, partia Zielonych, a w ogóle to przyjaciel, sta³y partner, bezpieczny seks (przyjacielski), kondomy. Jesteœmy ludŸmi kulturalnymi, którzy chc¹ to robiæ czysto, tak¿e moralnie, za spo³ecznym przyzwoleniem, w bia³ych rêkawiczkach (¿eby wam siê tylko nie ubrudzi³y). I zaraz j¹³ mnie uœwiadamiaæ, ¿e przez takich to w³aœnie jak ja wizerunek geja w spo³eczeñstwie jest tak fatalny, ¿e my (tzn. ja i te Emerytki oraz Blondynek i inni z wydm) to robimy jak pieski w krzakach, a tymczasem oni tu do nas z pi³k¹, ze sportem, z tê¿yzn¹ fizyczn¹, bo wyswobodziæ nas chcieli z tego upadku jeszcze postpikietowego, przedemancypacyjnego, s³owem – chcieli nas zaj¹æ czym po¿ytecznym. Przegiêci i grubi – nie odpisujcie. I ¿e ja od razu usta otwieram, jak tylko co go³ego zobaczê, a to trzeba mi³oœci, zrozumienia, wzajemnego szacunku. Czasami licz¹ siê inne rzeczy. Jakie? PrzyjaŸñ, bliskoœæ.
chcê. Bo mi siê to kojarzy z mam¹. Ja chcê nieznajomego, co mnie wyr¿nie jak bur¹ sukê, sponiewiera, przejdzie jak tornado, zostawi mnie w takim stanie, ¿e nawet nie bêdê mia³a si³y wstaæ, zamkn¹æ za nim drzwi, mokr¹ plam¹ na ³ó¿ku sponiewieranym bêdê... I ¿eby by³ m³otkowym, w fabryce z m³otkiem szala³, to co byœ powiedzia³a, czy coœ byœ przeciw mia³a? Dr¿a³abym, dr¿a³a, dr¿a³abym, dr¿a³a! W³osy w nie³adzie, kupa szmat ze mnie zostanie, splunie, rzuci rêcznik papierowy na t¹ plamê i pójdzie, drzwi nawet nie zamknie. Otwarte zostawi. A ja z twarz¹ w mokry jasiek wtulon¹ zasnê, zasnê, bez przyjaŸni i bez bliskoœci!
Ja oczy przetar³am, myœlê sobie, Luuukrecja, ratunku! Ej, ju¿ widzê k¹tem oka, ¿e zdrajczynie tam siê na tych wydmach g¿¹, a mnie tu na tak¹ pastwê zostawi³y. Wiêc s³ucham dalej, co mówi ten napakowany i wydepilowany plastikowy bubek, ¿e ju¿ mi siê odechcia³o z nim seksu, bo ta ca³a przyjaŸñ i bliskoœæ miêdzy nami wyskoczy³a i ustawi³a relacje jak na jakiejœ pogadance u psychologa. Za blisko, za czule, jak w rodzinie, a z rodzin¹ to jakoœ tak nie wypada... I w ogóle – ja z przyjaŸni¹ i bliskoœci¹ nie
On mówi: my, geje. My, Geje musimy to, musimy razem tamto, a i owo. Ptak przelecia³, mewa, s³oñce zasz³o za chmurê. Nie tylko seks. Ale i sport, i ochrona œrodowiska, inne spojrzenie na cywilizacjê europejsk¹ i czy siê nie zapiszê na jego listê dyskusyjn¹ i portal jakiœ tam. Gdzie, ja, dziadówka, do internetu?! Jak ja ca³a jestem w przesz³oœæ, w te wszystkie wczasy wagonowe, funduszowe zapatrzona, jakby wstecz. A jeszcze nikt z nich nie pali, tylko t¹ pi³kê z napisem NIVEA rzucaj¹ i le¿¹ parami wtuleni w siebie. Wziê³am dupê w troki, posz³am do nich. Aha! Widzê, co para wierna, wtulona, to ja coœ zawsze z jednym z nich na wydmach mia³am... Aha, a teraz udaj¹, ¿e mnie nie poznaj¹. Taka to ich wiernoœæ! O, z tym m³odym, tlenionym, co
142
143
lubiewo_wyd3.p65
142-143
2005-04-16, 16:04
le¿y w ramionach starszego, na rêczniku Marlboro w zachód s³oñca, to przecie¿ na samym pocz¹tku, zaraz po przyjeŸdzie by³am... A tamta krowa koœlawa za mn¹ ma³o razy ³azi³a, teraz wierna. Tymczasem nowe utrapienie. Bo oto oni (reszta), nie bêd¹c przy naszej rozmowie, a widz¹c, ¿e m³oda jestem dziewczyna, dobrze zbudowana, w ³adnych okularach, jak do swego do mnie podchodz¹ i ju¿ jak do swego, wyemancypowanego mówi¹. A co to u was we Wroc³awiu, w tej Scenie, w tym H2O, a ¿e to teraz do Berlina na Paradê Mi³oœci jad¹, a czy ja jadê, w³osy czy specjalnie na tê okazjê farbujê, ¿elujê? Ju¿ nawet musia³am o sobie w rodzaju mêskim mówiæ, ale tak cicho i niewyraŸnie mówi³am: – A gdzie to siê wszystk... wszyscy tak w pary podobieraliœcie? – oni: – A na og³oszeniach, na gejowie peel. ¯e czeœæ, poszukujê mi³ego towarzysza ¿ycia bez na³ogów, jestem uœmiechniêtym dwudziestokilkulatkiem, mam psa, co siê nazywa Filip. Albo student pozna fajnego goœcia, z którym mo¿na pójœæ na piwo i zaszaleæ. Numer gadugadu taki, a esemesy na numer sraki.
Duchowny 69, lat 40 Pochwalony! Duchowny szuka bratniej duszy (aktywnej, z w³osami na klatce)! Wierzê, ¿e w ka¿dym Drugim Cz³owieku przebywa Bóg. Proponujê niezobowi¹zuj¹ce spotkania u Ciebie, celem uprawiania seksu oralnego i analnego (tylko kondomy). Chêtnie ¿onaci, dzieciaci. Tylko komórka. Szczêœæ Bo¿e!
144
lubiewo_wyd3.p65
144-145
145
2005-04-16, 16:04
Napisz o nas! Znam ja te og³oszenia, oj, znam, z ca³ym tabunem ludzi siê swego czasu spotka³am. A oni do mnie, czy t¹ pi³kê bêdê rzuca³a, bo tak¹ siatkê przez ca³¹ odleg³oœæ od morza do wydm przewiesili na patykach i graj¹. Jeden w dredach utlenionych, drugi z tatua¿em, a wszyscy podskakuj¹, mêscy. Ja ju¿ nie wytrzyma³am, mówiê: – Gdzie, gdzie ja do pi³ki? Po³o¿ê siê mo¿e raczej na waszym kocu, jeœli pozwolicie i opowieœci¹ tak¹ was uraczê, bo od opowieœci jestem. Pisarz? Pisark¹ jestem nie lada, Michaœka Literatka mnie wo³aj¹, dawniej Œnie¿ka. To ty musisz felietony progejowskie do prasy kolorowej, wysokonak³adowej pisaæ! Czy w walkê o prawa siê anga¿ujesz i czy w mediach pro g. przemawiasz? Hm, a i owszem, raz, w „Aktiviœcie” coœ tam pisa³am. Dzwoni³ do mnie w nocy Jarek L. prosiæ, bo Wioletta W. zawali³a felieton. Czy w „Nowym Menie”, nie, w „Nowym Menie” nie publikujê, ani w „Inaczej” te¿ nie. Ale ksi¹¿kê o was piszê. Czy zaanga¿owan¹? Nie. Tak, napisz koniecznie – mówi ten B³a¿ej: – Napisz koniecznie ksi¹¿kê o nas, o nas – Gejach... Musi to byæ historia dwóch gejów z klasy œredniej, z wy¿szym wykszta³ceniem, doktorantów z zarz¹dzania i finansów, w okularach, w sweterkach... No i oni stworzyli
trwa³y zwi¹zek i chc¹ adoptowaæ dziecko, ale napotykaj¹ na problemy. Spo³eczeñstwo, rozumiesz, ich nie chce zaakceptowaæ, choæ s¹ kulturalni i spokojni, co czytelnik widzi. Aby kontrast by³ wiêkszy, niech s¹siedzi maj¹ potwornie nieudane zwi¹zki, niech pij¹ i bij¹ swoje dzieci, ale im Pañstwo nie odmówi adopcji, a im, u których mia³by ch³opiec (ch³opiec!) jak u pana Boga za piecem – odmówi. ¯eby czytelnik sam widzia³, jakie to wszystko niesprawiedliwe... I na koñcu niech adoptuj¹ kota, to znaczy, tfu! Niech sobie kupi¹ kota... I nazw¹ go tak, jak to dziecko chcieli nazwaæ... – Aha! Œwietny pomys³ na ksi¹¿kê, genialny prezent na Walentynki, pary gejowskie se kupi¹ w galerii sklepów, ju¿ lecê pisaæ, muszê zmykaæ, mo¿e co zarobiê!
146
lubiewo_wyd3.p65
146-147
147
2005-04-16, 16:04
Randka A z internetem to mia³am taki oto przypadek: Ch³opak odpowiedzia³ na moje og³oszenie. Nie by³ na szczêœcie ani „mi³y”, ani „sympatyczny”, ani nie „lubi³ siê zabawiæ i pogadaæ o wszystkim” – czyli ju¿ na sam pocz¹tek mia³ piêæ punktów u mnie gratis. Nie lubi³ te¿ kajakarstwa, ani nie uprawia³ sportu, ani te¿ nie by³ abstynentem, co ju¿ doprawdy rzadko, rzadko siê zdarza. Zreszt¹ – moje og³oszenia ju¿ tak by³y skonstruowane, ¿e odpowiadali na nie tylko tacy ludzie. By³ wiêc powa¿nym naukowcem. Co tu du¿o mówiæ – zakocha³am siê w nim po jakichœ piêciu mailach. Wiem, wiem, co powiesz, wicehrabio i bêdziesz mia³ racjê... Ale on ca³y by³ jakby pode mnie zrobiony, tylko o wygl¹dzie nic nie mówi³, a ja siê nie pyta³am. W koñcu pisze, ¿e „wygl¹d dla niego nie jest wa¿ny”. To ja zaraz te¿, ¿e dla mnie te¿ nie wa¿ny, no bo we wszystkim siê z nim zgadza³am. Maile jego drukowa³am, ca³owa³am i w ramki oprawia³am. Po dziesiêæ listów dziennie, telefony na komórkê drogie, bo do wra¿ej sieci (on: Idea, ja: Era). A jednak ca³ymi niemal godzinami z nim gada³am, a g³os mia³ m³ody i piêkny. I by³... fizykiem od spraw s³oñca, œwiatowej s³awy. Astrofizyk. A ¿e jednego fizyka zna³am, co by³ chudym ch³opaczkiem z d³ugimi w³osami, a i g³os mi pasowa³, to w koñcu moja wyobraŸnia przyle-
pi³a go sobie do tego wizerunku, bo cz³owiek nie mo¿e d³ugo kochaæ siê w samych literkach. To nie wychodzi, abstrakcja jest tu nie do zniesienia. Po kilku miesi¹cach meilowania nie wytrzyma³am, umówmy siê pod ZOO, dziœ, ju¿, zaraz. Nie, jeszcze trochê musimy pogadaæ. Ja ju¿ mówiê: nie jest wa¿ne, jak wygl¹dasz, choæbyœ by³ na wózku, choæbyœ mia³ AIDS, ju¿ tylko z tob¹ chcê... A jaki on m¹dry by³, w tylu jêzykach mailowa³ w sprawach tego s³oñca. Dlatego nigdy nie robi³ polskich liter w mailach, bo – mówi – przyzwyczai³em siê do pisania w dziesiêciu jêzykach, tak¿e bardzo rzadkich. W koñcu zgodzi³ siê na spotkanie. Ca³y dzieñ w ³azience. Idê, stojê pod tym ZOO, nie ma go, ju¿ piêtnaœcie po pi¹tej. Tylko jakiœ stary dziad na wózku, ¿ebrak, myœlê, bo pó³ twarzy ma poharatane, widaæ, ¿e to ju¿ od urodzenia tak, do tego ma tê chorobê, co siê „s³oniowatoœæ” nazywa. Stojê, czekam, patrzê na zegarek i powoli zaczyna do mnie docieraæ, ¿e i ten ¿ebrak na kogoœ czeka... On chory by³ na s³oniowatoœæ, ³ysy, obszarpany... Uœmiechn¹³ siê do mnie i podjecha³ tym swoim wózkiem. Ja – twarz, jak œciana. Wiatr. Oj, tak, akurat tamtego popo³udnia przyroda naprawdê podkreœla³a odczucia bohaterów. Nagle zaczê³o wiaæ i znosiæ mi w³osy na oczy. No i burza mózgu, co robiæ, jak powstrzymaæ p³acz? Przecie¿ nie ucieknê! Ale p³acz sam siê cisn¹³, bo w³aœnie na moich oczach umiera³ cz³owiek, którego sobie wyobrazi³em. Umiera³ ten
148
149
lubiewo_wyd3.p65
148-149
2005-04-16, 16:04
chudy, d³ugow³osy, weso³y ch³opczyna, który tak weso³o mówi³ do mnie mailami od dawna. On u¿ywa³ takich m³odzie¿owych zwrotów, jak np. „ludzie bêd¹ siê rzucaæ”, albo: „wciê³o mi twój numer”... Umiera³ ten ch³opczyna, rozwiewa³y siê jak pianka jego do³eczki, jego obojczyki, rozsypywa³y siê jak piasek wszystkie piegi jego... Nigdy nie by³o, choæ od miesiêcy ju¿ w myœlach go ca³owa³em! Trupa ca³owa³em! Tego ca³owa³em, który tu na wózku przede mn¹ teraz siedzia³. Wiatr wia³, on oczy swoje na mnie podniós³ niebieskie, naiwne, bo naiwny byæ musia³, jeœli uwierzy³ mi, ¿e naprawdê wygl¹d nie jest wa¿ny. Ja sam sobie w to na chwilê uwierzy³em. Skoro niewa¿ny, to kochaj go teraz, tego cz³owieka – pomyœla³em sobie i zmusi³em siê do cichego: – Czekasz mo¿e na kogoœ? – Ale gard³o mia³em tak zaciœniête, ¿e nie zrozumia³em sam s³ów swoich... On wiêc uœmiechn¹³ siê i „Micha³?” pyta. Coœ przez to zaciœniête gard³o zachrypia³em, ¿e eche. ¯e mi mi³o. Ale nie by³em w stanie a¿ tak udawaæ, ¿eby on nie zauwa¿y³ mojego rozczarowania. Mo¿e wiêc na spacer po Parku Szczytnickim siê przejdziemy? Przejedziemy raczej? I zacz¹³ posuwaæ swój wózek w kierunku przejœcia dla pieszych. Idziemy wiêc w milczeniu, a jeszcze kilka godzin temu... Gdy on wróci do domu, zastanie w komputerze maila, którego – jak wynika z rozmowy – ju¿ nie zd¹¿y³ przed wyjœciem odebraæ. Ten mail w kontekœcie tego naszego pochodu mil-
cz¹cego, jak na stypie (po moim ch³opcu) jest zupe³nie idiotyczny. Piszê w nim, ¿e gêby nam siê nie bêd¹ zamyka³y, ¿e koniecznie musimy od razu i natychmiast iœæ do mnie do domu i œciskaæ siê do woli, œliniæ, ca³owaæ, kochaæ po prostu do woli, do koñca ju¿ tego naszego wspólnego ¿ycia. Ale teraz jakoœ nie ma o tym mowy. Tylko, ¿e on patrzy na mnie wzrokiem takim... Ju¿ widzê, ¿e mu siê podobam, ¿e teraz to w nim od¿ywa nadzieja, mo¿e i widzi, ¿e coœ jest nie tak, ale to sobie jakoœ tam jeszcze t³umaczy wiatrem, niepogod¹ i nagle mówi do mnie: – Masz piêkne oczy. Piêkne masz, kurwa, oczy, ju¿ p³aczê wreszcie, ju¿ nie wytrzymujê i mówiê: nie mów mi takich rzeczy! A to nie widzisz, co siê ze mn¹ dzieje, ¿e nie, ¿e z tych oczu piêknych lec¹ ³zy teraz na policzki mo¿e i piêkniejsze? Nie mów, bo ja tu stypê odprawiam, to jest spacer stypoidalny! Krokiem stypoidalnym poruszanie siê w przestrzeni fizykalnej, fizykiem jesteœ, to mo¿e to i zrozumiesz. Myœlê sobie tak: gadaj z nim. Niech ci o tym s³oñcu opowie, przynajmniej nie bêdzie tej ciszy, przecie¿ na p³aszczyŸnie intelektualnej dalej powinniœcie siê rozumieæ. Ale w g³osie jego jest coœ, co te same m¹droœci, które w mailach (od ch³opca) b³yskotliwe by³y, teraz byle jakie. Naci¹gam go jednak na rozmowê o dotacjach uniwersyteckich, o grantach badawczych... Jakbym z wujkiem, z którymœ z moich uniwersyteckich wujków nieprzeliczo-
150
151
lubiewo_wyd3.p65
150-151
2005-04-16, 16:04
nych rozmawia³. W koñcu wplata siê w to wszystko tak¿e i element operetkowy, którego tak chcia³em unikn¹æ, bo oto on stan¹³, wózek zatrzyma³ i „Kocham ciê” mówi, w tym parku, pod manierystyczn¹ jak¹œ rzeŸb¹, fontann¹ fauna, chuja jakiegoœ rokokowego. I ja muszê wejœæ w konwencjê, nie wiem, czy to Hiszpañska mucha, czy raczej Ksiê¿niczka czardasza, ale odpowiadam: „Zostañmy przyjació³mi”... Zostañmy przyjació³mi, wicehrabio, powóz zajecha³, mi³oœci grom ju¿ serca nie zapali, ale mo¿emy zostaæ dobrymi kolegami, jak by chcieli ci z Poznania, przyjaŸñ, bliskoœæ, inne wartoœci miêdzy nami niech zapanuj¹, s³owem – spierdalaj z mojego ³ó¿ka i mi o piêknych oczach nie mów! Kiedy wróci³em do domu, spojrza³em na œciany, na których wisia³y podrukowane maile od „ch³opca w okularkach”, i zacz¹³em czytaæ, to ten ch³opiec na chwilê w tych mailach o¿y³, kwikn¹³ jeszcze przedœmiertnie, poruszy³ siê, wierzgn¹³ i zdech³ na zawsze. A ja na kanapê, twarz w poduszki i w ryk wielki, jak stodo³a. Chory by³em, gor¹czki dostawa³em, jak w powieœciach – cia³o i przyroda, wszystko sprzymierza³o siê, by podkreœliæ prze¿ycia, mama biedna w tym, mówi: „widzê, ¿e ci siê spotkanie nie ca³kiem uda³o”...
Skórzak z Poznania Aha, myœlê, mam to wszystko w piŸdzie, uciekam. Uciekam do mnie na koc, w lata szeœædziesi¹te, siedemdziesi¹te, do termosu, do zupki pomidorowej ze s³oika, co j¹ przynios³a ze sto³ówki Spo³em Emerytka nr 2. Z nimi. My, z pikiety, my zdziry przegiête, na marginesie III RP jak wrzód na jej dupie. Zadzieram kiecê i lecê. Lecê pisaæ. A tu do mnie podchodzi (niech jeszcze i to) ten wytatuowany, wykolczykowany, wygolony, ³ysy, z chujem w kolczykach, wisiorach, ze skórzan¹, nabijan¹ æwiekami obro¿¹ na bicepsie. Taki by mnie sponiewiera³, jak nic! Có¿ jednak, kiedy on do mnie w te s³owa: – Jest mi znane, ¿e jesteœ pisarzem polskim... I na Zachodzie bywa³ym. Hi, hi, hi, znamy siê na tym, micha³ witkowski fri art peel, co nie? Nas nie oszukasz. Lubi siê robiæ zdjêcia w czarnych skórach i do Berlina jeŸdziæ... Ale otó¿ w³aœnie do czego zmierzam (z Berlinem mu siê kurestwo skojarzy³o). My jesteœmy zgran¹ paczk¹ ludzi chc¹cych uprawiaæ seks bezpiecznie w pewnym jasno okreœlonym stylu. Gdybyœ by³ zainteresowany... Jesteœmy mêscy, jesteœmy wszyscy dobrymi kumplami, znamy siê nie od dziœ, szanujemy siê nawzajem (!). Gdybyœ przyj¹³ zaproszenie do mnie, do Poznania, osiedle Lecha, to wiedz, ¿e jest pe³ne wyposa¿enie, rozwieracze
152
lubiewo_wyd3.p65
152-153
153
2005-04-16, 16:04
ginekologiczne, czarne, lateksowe rêkawice s¹, gel do rubbingu jest, popers jest, skórzane i gumowe maski s¹, jak równie¿ gazowe. Pejcze, obro¿e, pierœcienie, k³uj¹ce piki... – szepcze zachêcaj¹co Skórzak – palniki... My nie jesteœmy zboczeñcami, u nas sami adwokaci, artyœci, wiêc i ty jak najbardziej... I tak dok³adnie czterdzieœci piêæ minut na okr¹g³o. Ani zapaliæ, ani piwa siê napiæ, najlepsze s³oñce ucieka. W koñcu przytaknê³am: tak, chêtnie kiedyœ wpadnê, ale na razie to ja ju¿ muszê na koc, bo tam mi dwie... dwóch panów pilnuje klamotów, mo¿e potem jeszcze wpadnê do was...
Micha³, jak mniemam – A ja jestem nietolerancyjna, stara, niewysportowana, z³a, przegiêta ciota i na wszystkie wasze dyskursy zamkniêta jak sklep miêsny za komuny po osiemnastej! Alexis jestem! – mruczê tak do siebie, do krzaków, bo z asertywnoœci¹ zawsze u mnie by³y k³opoty i nie potrafi³am nigdy nikomu nic takiego powiedzieæ w twarz, tylko siê g³upio uœmiecham i przytakujê. Z czego potem np. takie oto problemy: Mówi do mnie moja siostra: – Na to og³oszenie nie odpisuj! Przyjdzie stary jowialny facet w berecie na bok, w kurtce, trzymaj¹cy ró¿ê jako znak rozpoznawczy, podejdzie i powie: – Micha³, jak mniemam... – I poprowadzi ciê, MICHALE, do swojego trabanta, przedstawi siê jako Ambro¿y. – A ja siê wstydzê facetowi odmówiæ, skoro ju¿ naciska, aby siê spotkaæ, a potem wszystko sprawdza siê co do joty, przychodzi facet podtatusia³y, ugrzeczniony, z kwiatami, z jowialnymi ¿artami, Ambro¿y, pyta, czy lubiê „Kabaret Starszych Panów”. A ja grzecznie potakujê i o asertywnoœci marzê. O tej, co siê pojawia, gdy piszê, gdy ju¿ nikogo nie widzê i w nocy listy swoje do œwiata produkujê, ¿eby je ludziom rzuciæ w twarz, ale wprost nic nikomu nie powiem.
154
lubiewo_wyd3.p65
154-155
155
2005-04-16, 16:04
Dalej Emerytki – Nie lubiê, nie ¿ebym by³a nietolerancyjna, tylko po prostu nie lubiê, jak tu hetero przychodz¹, z babami, sikaj¹ na wydmach nieœwiadomi, co to za miejsce. Mówiê: ma³o wam pla¿y nudystycznej heterycznej? Ma³o wam pla¿y zwyk³ej? Ma³o wam ca³ego tego hetero œwiata?! Jedna Emerytka okulary na nos za³o¿y³a du¿e, w rogowej oprawie i krzy¿ówkê rozwi¹zuje, oczywiœcie potem j¹ wyœle z nadziej¹ na nagrodê. Bo one grzecznie w ka¿dym konkursie bior¹ udzia³. Wszystko wyœl¹, uzbieraj¹ kodów i zadzwoni¹ pod podany na ekranie numer. Jedna z nich, taka trochê m³odsza, wygra³a kiedyœ ca³y miesi¹c chodzenia do solarium i to do oporu. Ma³o se skóry nie usma¿y³a. Cud, ¿e to dopiero pocz¹tek lat dziewiêædziesi¹tych, kiedy te lampy s³abiutkie. Inna znowu z wod¹ mineraln¹ (kody pod nakrêtk¹) jecha³a do SPA, tam mówi¹: – Ale to by³ konkurs dla pañ... A ona wszystko z tego wyjazdu wycisnê³a, i na gimnastykê z babami chodzi³a, i na obk³adanie b³otem, i do kosmetyczki; a by³o tam te¿ takich dwóch panów, którzy jej robili za wymówkê, ¿e przecie¿ inni panowie te¿ s¹. Tych dwóch panów i Emerytka (pan Wies³aw) mieli miejsca przy stole w sali, w której jad³y te¿ kobiety z „wczasów odchudzaj¹-
cych”. Tylko ¿e oni dostawali wszystko, ile dusza zapragnie, a one – listek sa³aty, pó³ pomarañczy, po³ówkê suchej bu³ki i mo¿e jakiœ tam malutki kefir zero procent. Szczególnie dwie takie by³y naprawdê wœciek³e z tego g³odu, bo od rana nic nie jad³y, a by³y pêdzone po górach ca³y dzieñ przez instruktorów. I w koñcu nie wytrzyma³y, patrz¹, tak zastawiony ten stó³ po stronie mêskiej, jak nie rzuci³y siê, jak wszystkiego im nie zjad³y! Ciasto, lody, wszystko! Przysz³o dwóch panów, patrz¹ – nie ma. Tak mi to stoj¹c i wachluj¹c siê romansem opowiada nasza Wies³awa: – Nie ma, panie Micha³ku. A ci panowie zawsze razem, zadbani, jeden pasemka, drugi pasemka... Odmrukn¹³em coœ, ¿e pasemka to wioska, bo œpik mnie bierze, s³oñce przypieka milutko, fale lœni¹, oœlepiaj¹. Le¿ê sobie wtulony jednym policzkiem w koc, czujê przez materia³ ró¿ne te patyczki, szyszki... Jestem ociê¿a³y, jestem najedzony... Chcê spaæ w s³oñcu, wœród bzykañ i dalekiego szumu, a potem bêdê siê k¹paæ i znowu spaæ. Tymczasem Emerytka nr 1 pokazuje mi, jaki to sobie wspania³y wiatrochron pomarañczowy z napisem „Kolastyna” za³atwi³a, ¿e by³ za darmo dodawany w Rossmanie do filtrów. Oko mi siê jedno otworzy³o, no tak, fajny... Która to? Piêtnasta dopiero. – Ale do niedzieli ma byæ pogoda, jutro piêkna pogoda bêdzie.
156
lubiewo_wyd3.p65
156-157
157
2005-04-16, 16:04
Dalekie wycie jakieœ, jakby motorówki czy kutra, patrzê, jest kuter, ale co œmieszniejsze, ci z Poznania poubierali siê w takie obcis³e stroje i usi³uj¹ surfowaæ, tyle, ¿e morze spokojne jak jezioro... zamykam oko. Chce mi siê paliæ, ale nie chce mi siê siêgn¹æ do torby, gdzie zreszt¹ i zegarek, trzeba uwa¿aæ, ¿eby siê piachu nie nadostawa³o... ... – Zapowiadali burze, och³odzenia na poniedzia³ek, mówili w pogodzie, ¿e nad ca³¹ Polsk¹ ni¿ przejdzie, ale do niedzieli... ... – I proszê pani¹, ten Robert wszystko jej przynosi³ z tej hurtowni, dla niej, ja pojecha³am na dzia³kê po pomidory, do Lodzi, wracam, mieszkanie... ... – Kunicka to œpiewa³a, nie Jarocka, a Beatê z Albatrosa œpiewa³ Laskowski, dobrze pamiêtam... ... – Podobno robi³a sobie mammografiê, no ale co z tego... ... – Jakaœ taka klapniêta jestem, nie wiem, czy to ciœnienie, kawê ju¿ pi³am jedn¹ drug¹... ... – Cioty dla niego wariowa³y, ta da³a sobie z³ote zêby wyrwaæ... ... – W domu u niej by³am, jakie kurwiszon ma mieszkanie, jakie grafiki takie, ¿e dwie
kreski na krzy¿, ale to drogie, to jest... jak ona tam mówi³a? „Sztuka wspó³czesna”, taka bardziej przemyœleniowa... ... – Czy ja wiem? Nie na d³ugo, tak ¿eby siê przyrumieni³y...
158
159
lubiewo_wyd3.p65
158-159
Pod zmru¿onymi oczami tyle jeszcze zobaczy³em, ¿e samolot przelecia³ i pozostawi³ po sobie szparê w niebie zapchan¹ wat¹.
2005-04-16, 16:04
Fryz intim... ... – Pionowo: inaczej „atak”, pierwsza „en” i szeœæ liter to „napaœæ”, zgadza siê... Budzê siê powoli, chcê siê przewróciæ na drugi bok, ból. Ból, spiek³em siê, ca³y bok, tu i tu, a¿ przez ramiê. Piecze. Emerytki zaraz krzy¿ówki odk³adaj¹ i zaofiarowuj¹ siê mnie wysmarowaæ, ale nawet najl¿ejsze dotkniêcie boli, boli. Szczypie i piecze. Wstajê, idê sam w cieñ, na wydmy, do lasku tego Buloñskiego chyba, a w g³owie siê krêci, czarne strzêpki przed oczami lataj¹. Koszulkê sobie ze swoj¹ twarz¹ na plecy narzuci³em i idê. Ano i ruszaj¹ siê krzaki, gdzie nie spojrzeæ, wbrew grupie z Poznania (poznajê kilku z nich), a wszyscy wygoleni, ju¿ mi jeden taki Zbyszek (co to nie wiadomo: ciota czy nie) powiedzia³, weŸ siê ty, ogól, nie rób wiochy. Wiêc po powrocie na kwaterê, do G³uchej Baby, u której wynajmujê, jak najbli¿ej Lubiewa, zamykam siê na zasuwkê, bo ona mnie bardzo ciekawa: gdy tylko wyjdê, we wszystkim mi grzebie, w kremy ³apê wk³ada, dziennik czyta, to i wszystko o mnie wie. Odmówi³em jej, bo chcia³a mi ok³ady ze zsiad³ego mleka na te bol¹ce plecy robiæ, posz³a. Nastrojowo sobie zrobi³em, muzyczkê puœci³em, œwiat³a przygasi³em, œci¹gam majtki, biorê no¿yczki, grzebieñ i zaczynam sobie przycinaæ,
bo wymyœli³em, ¿e najpierw lepiej to wszystko skróciæ, a dopiero potem piankê i goliæ. Ale co to w³osów zaraz czarnych, krêconych, i to na ca³¹ poduszkê, bo na tapczanie rozgrzebanym siedzia³em, oparty o kilimek – s³omiankê z pocztówkami. Dmucham w to, leci na wszystkie strony, a jak za krótko przystrzygê, tam, gdzie uda dotykaj¹ siê, to k³uje, k³uje. Ju¿ mnie tam wszystko k³uje, wszystko zupe³nie inne, jakby nie moje. Te genitalia. Ju¿ to nie chuj, a pr¹cie mi siê z tego zrobi³o, ju¿ nie jaja, a j¹dra. Same sob¹ zdziwione, go³e, k³uj¹ce, jak grzyb jakiœ bezwstydny, zakrzywiony. Myœlê sobie: inaczej, bêdê oryginalny i sobie zrobiê asymetryczn¹ jak¹œ fryzurê. Sam widzia³em kiedyœ w Niemczech szyld zak³adu: Intim Friseur, tleni³, kolczykowa³, na punka, na zielono, na cukier... Ale oto przygl¹dam siê bli¿ej w³osom, lampê nawet ze stolika, co przy niej m¹dre jakie ksiêgi czytam, przyk³adam i co widzê! Bia³e i czarne jakieœ kuleczki malutkie, proszek prawie na w³osach ³onowych moich, w moim ³onie! £onie wcale nie Matki ani nie Ojczyzny, tylko w³asnym, opalonym. Proszek, nie daj Bo¿e weszki! Weszki mnie dopad³y, trzeba wszystko œci¹æ, wygoliæ, wydepilowaæ! Spaliæ majtki, czy nie paliæ? Zaraz, zaraz, gdzie to one s¹, aha – w k¹t rzucone. Wypraæ? Utopi¹ siê, kurwy, czy s¹ wodoodporne? A spodnie? A w³osy na g³owie? Czy aby mi siê nie przenios¹? Czy dotyka³em? No to teraz ju¿ wiadomo, czemu te wszystkie kurwy tak¿e powygalane! Patrzê
160
161
lubiewo_wyd3.p65
160-161
2005-04-16, 16:04
– wszêdzie pe³no tych w³osów œciêtych, teraz przeklêtych! I zaczyna siê nerwica natrêctw. Wszêdzie widzê w³osy i wszy, wszystko, czego dotknê – zara¿one mi siê wydaje. Wzi¹³em, waln¹³em w wór na œmieci ca³¹ poœciel, wszystkie ciuchy i w czystych, prosto z walizy wyci¹gniêtych – do miasta nowe kupowaæ polaz³em, ale ciemno ju¿, noc. Tylko na stoiskach wzd³u¿ promenady stoj¹ i badziewie badziewiarskie sprzedaj¹. Bia³e d¿insy ze srebrnymi naszywkami i ró¿owym napisem LOVE na poœladkach. Podróby D&G, podróby wszystkiego. Jakby ca³y œwiat siê zostawia³o w swoim domu, w swoim mieœcie, a tu wszystkie rzeczy, niczym u Platona, tylko echem tamtych pozostawa³y. Co powiedz¹ Ciotki Elegantki, jak mnie w tym badziewiu jutro zobacz¹? No, ale majtek nigdzie nie ma. To, co pod spodem, to siê dla playboyów nie liczy, tego nie widaæ. Nic, tylko jutro coœ w mieœcie kupiæ. Do apteki po œwiñstwo jakieœ pójœæ. Ba, pójœæ, ale jak? Co aptekarze powiedzieæ? Tu zawsze w tych Miêdzyzdrojach takie kolejki, bo tylko trzy apteki, ludzie stoj¹ po antybiotyki, a ja tu mam siê zapytaæ: – Czy ma pani coœ na wszy ³onowe? ... Zaraz za drzwiami mojego pokoju jest wspólny salon z telewizorem, gdzie zbieraj¹ siê inni goœcie G³uchej Baby. Le¿ê go³y, ko³ysany tymi ich gadaniami: – Dziœ 07 zg³oœ siê bêdzie po dzienniku, z kapitanem Borewiczem, ja tam patrzê...
– A wie pani, ¿e ten Borewicz teraz... – ... – kradn¹, kradn¹, wszystko dla siebie... Do kamienio³omów... ... O odprawach dla by³ych szefów Orlenu, ¿e wysokie, dwa i pó³ miliona z³otych, to przez salê telewizyjn¹ przechodzi szum. Porozumiewawcze szepty, spojrzenia i westchnienia. Potem o pedofilii. Wypowiada siê Lech Wa³êsa. Wszyscy s¹ przeciw ksiêdzu. To jedna wczasowiczka: – Jaja bym takiemu urwa³a. Potem idzie reklama pasty do zêbów. To jedna do mnie: – Pewnie, wybieli, wybieli, a jak¿e... – wracam do siebie, przysypiam... ... – Ile ma pani ju¿ autografów z Promenady? – Od tej z Klanu... – Ja wczoraj widzia³am B³aszczyk, to skromnie siedzia³a w kawiarni, na czarno, skromnie ubrana, bez ¿adnych tam ochroniarzy, nie powiedzia³aby pani, ¿e to wielka gwiazda. – Ja Jacka Cygana widzia³am... – Ale powiem pani, ¿e to te¿ trzeba mieæ coœ z ma³py, ¿eby aktorem byæ, no, tak myœlê sobie, ¿eby na widok publiczny siê wydawaæ... – A ja bym chcia³a...
162
163
lubiewo_wyd3.p65
162-163
2005-04-16, 16:04
Narzekania G³uchej Baby
– Takie ksi¹¿ki? – I tu mi G³ucha Baba pokazuje rêk¹ gest walenia konia! Takie to i ksi¹¿ki moje.
Stuk – stuk! Kto tam? G³ucha Baba. – Pan tu przyje¿d¿a, pan tu u nas wynajmuje, podnajmuje, dobrze. Ale czy pan wie, ¿e tu wci¹¿ sami samotni panowie u mnie wynajmuj¹, podnajmuj¹ kwaterê, od maja do paŸdziernika? – Na przyk³ad kto? – Co? – Na przyk³ad kto!!! – S³ucham? – KTO NA PRZYK£AD?! – No na przyk³ad ten pan z Bydgoszczy, co go ten artysta znany odwiedza... – Jaki artysta?! – Co? – Jaki artysta? – Jak? – Który? – Ej, panie, wy tu wszyscy jesteœcie po jednej wodzie, wy tu wszyscy na t¹ pla¿ê nudystów, myœlicie, ¿e ja nie wiem, wy tu wszyscy artyœci... – Ja te¿ jestem artysta, wie pani? Wie pani? – A wiem, a to przecie¿ mówiê – wy tu wszyscy artyœci... – Nie, ja ksi¹¿ki piszê... – Co? – Ja jestem artyst¹, bo ksi¹¿ki piszê!
164
lubiewo_wyd3.p65
164-165
165
2005-04-16, 16:04
Panna
Kalicka
Panna pracowa³a we w³adzach, urzêdach, za³atwia³a ciotom przez ca³¹ komunê pracê, darmowe obiady, jak siê pogorszy³o i cioty ju¿ biedne by³y. – One tam schabowe wpierdala³y w najlepsze. Dobra by³a kobita, ale na te sprawy okropnie ³asa. Czêsto za³atwia³a za darmo, a czêsto chcia³a za to seksu. I tak przez ca³¹ komunê przyjaŸni³a siê z Dian¹ i z Kalick¹, ci¹gle coœ jednej albo drugiej za³atwia³a. Na przyk³ad za³atwi³a Kalickiej pracê przy kapelach cygañskich (Kalicka: „Wszystkich Cyganów obci¹ga³am, ale oni siê w ogóle nie myj¹, Bo¿e! W ogóle!”). Pannê luje zabili w mieszkaniu. Siedemdziesi¹t ran k³utych, przywi¹zana do krzes³a. Na pogrzebie pó³ pikiety (autobus ca³y podjecha³ pod urz¹d), wszystkie p³acz¹, bo przecie¿ taka dobra, ale jak przysz³o œpiewaæ „Panno szlachetna i b³ogos³awiona…”, „Panno niepokaaaalana” – to ju¿ cioty nie wytrzyma³y i w œmiech, bo i jaka z niej by³a niepokalana!
W Wielkim Atlasie Ciot Polskich, na stronie poœwiêconej Kalickiej, w prawym dolnym rogu szczerzy siê czaszka. Grzyb œmiertelnie truj¹cy, choæ mo¿e zwabiæ was poczciwym, apetycznym wygl¹dem uœmiechniêtego, schludnego starszego pana, a potem was znajd¹ w wersalce po miesi¹cu! Jak idzie przez park w bia³ym p³aszczu i kapeluszu, to ka¿dy myœli: wielka dama. A po godzinie spotkasz j¹ w opiece spo³ecznej, jak na tani¹ zupkê czeka. Nie daj Bóg przyczepi siê do ciebie, gdy z jakim m³odym lujem bêdziesz sz³a przez park, s³odka dla ciebie bêdzie jak wyrób jakiœ cukierniczy komunistyczny. Zaraz ciê wyœle po papierosy, po cokolwiek, po gazetê „Nie”, po baterie, a twojego luja zacznie badaæ i jak siê zorientuje, ¿e nie wie nic, kto ona, to tak mu powie: – Ty naprawdê z tym czucz³em siê zadajesz? – znaczy siê – z tob¹. Tu bardzo posmutnieje i schyli siê lujowi do ucha, jakby bolesne jakieœ prawdy wbrew w³asnej woli wyjawiæ mu musia³a, dla ratowania ¿ycia lujowskiego: – Przykro mi ci to mówiæ, bo to przecie¿ z cz³owiekiem tym tu przyszed³eœ, on po baterie, po gazetê poszed³, ale... – do ucha lujowskiego jeszcze bardziej siê schyli – nie marnuj sobie, ch³opak, ¿ycia... Nie marnuj
166
167
lubiewo_wyd3.p65
166-167
2005-04-16, 16:04
sobie ¿ycia, a to nie wiesz, ¿e to wyw³oka najgorsza, ¿e ju¿ gorszej nie mog³eœ trafiæ? To¿ to wyw³oka, chora, biedna, wszyscy ju¿ w latach siedemdziesi¹tych siê od niej czym siê da³o pozara¿ali, jak ciebie jeszcze, ch³opak, na œwiecie nie by³o, ona ju¿ trzeci¹ ki³ê przechodzi³a... Ze mn¹ lepiej siê zadaj – tak powie, ¿eby tylko co m³odego tego wieczoru obci¹gn¹æ. Ale jak wrócisz z t¹ bateri¹ perfidnie przez ni¹ wymyœlon¹, to znowu s³odka dla ciebie bêdzie, bo ju¿ truciznê w uchu lujowskim zasia³a. Siedzi kurwiszon na ³awce, uœmiecha siê przyjaŸnie, mówi o Fredce: – To taki dobry cz³owiek, ta nasza Fredka, jakie to wa¿ne, ¿eby byæ dobrym cz³owiekiem... – a jacyœ m³odzi luje, co z domu uciekli, patrz¹ w ni¹ jak w o³tarz i ani im przez myœl nie przejdzie, z kim siê zadaj¹... Kalicka wtedy mieszka³a u Diany, czyha³a na jej œmieræ, bo mia³a nadziejê, ¿e jej mieszkanie zostawi. Sk¹d to kurwiszcze sobie ubzdura³o, ¿e Diana jej to mieszkanie zostawi, zreszt¹ – zapuszczone, tam i grzyb by³... Ale ³adny rozk³ad – jak ona mia³a rodzinê, która by Kalickiej nic nie pozwoli³a odziedziczyæ? Dosyæ, ¿e w nocy przebiera³a siê za Pannê, bo wiedzia³a, ¿e Diana ma chore serce. I mówi³a: – ChodŸ ju¿ do mnie, chodŸ, chodŸ… W przeœcieradle, nie w przeœcieradle, nie wiem ju¿ dok³adnie, jak tego ducha Panny udawa³a, ale szmata by³a okropna. Ona ze
Wschodu tu przyjecha³a. Najpierw do Warszawy, tam krad³a, siedzia³a, potem znowu krad³a i gdy ju¿ jej siê grunt pali³ pod nogami, tu kurwa przyjecha³a. W tej Warszawie to na przyk³ad Kalicka u takiego luja mieszka³a. Luj uda³, ¿e wychodzi z domu, a siê schowa³ i patrzy, co kurwiszon zrobi, a ta oczywiœcie ju¿ grzebaæ po wszystkich szufladach! To na jakiœ czas wróci³a w pizdu nazad na Wschód. Potem tu j¹ przywia³o, przed mendami. W Niemczech ile butów nakrad³a. Do dziœ jeszcze, mimo ¿e przecie¿ kurwiszon ¿yje w skrajnej nêdzy, nic nie ma, ¿adnej zapomogi, to ciuchy i buty ma zawsze na sobie najdro¿sze. Dziwi¹ siê cioty, sk¹d, ale tylko te, co jej nie znaj¹. Bo ju¿ mi powiedzia³a Anna: – Przecie¿ ona ka¿dy but, ba nawet p³aszcz potrafi ze sklepu wynieœæ, ka¿dy! Byleby tylko nie z takiego, gdzie s¹ te zabezpieczenia, ale ma³o to jeszcze sklepów, w których normalnie drogie ciuchy nie maj¹ tych zabezpieczeñ? Kurwiszon co prawda umie wycinaæ no¿yczkami te zabezpieczenia, ale ¿e ona nie to pokolenie (co taka np. Pizdencja), to dobra w te elektroniczne klocki nie jest, nie do koñca rozumie. Tak ¿e Kalicka fors¹ nie grzeszy, ale co siê da ukraœæ, to zawsze se wybiera ze sklepu najdro¿sze... Ale jak do Opieki idzie, po darmowy obiadek (bo tego przecie¿ nie ukradnie), po zasi³ek, to myœlicie, ¿e w tych butach kradzionych, d³ugich, lœni¹cych, z krokodyla? Nie, kurwiszon na tak¹ dziadówkê siê
168
169
lubiewo_wyd3.p65
168-169
2005-04-16, 16:04
robi, w czapce z pomponem, w ³achach... To jest aktorka! Przywozi³a z Rajchu jakieœ tanie podróby perfum i tu na targu za te dziesiêæ z³otych sprzedawa³a, ale sama zawsze czym lepszym pachnia³a. To by³ kurwiszon. Na przyk³ad w nocy, w parku, suki je¿d¿¹, ona przecie¿ zawsze, ale to zawsze by³a poszukiwana, jeszcze za sprawki warszawskie. To ona potrafi³a tak: kogoœ w nocy wyrwa³a, obci¹ga, a ju¿ oczywiœcie spodnie mu spuœci³a na same buty i tu drutuje, a ju¿ kieszenie wszystkie czyœci, bo luj ju¿ nie czuje tych spodni. Facet siê spuœci³, poszed³. Rych³o zauwa¿y³, ¿e nie ma portfela, kluczy, nic, bo mu suka wszystko wyczyœci³a, a ¿e w nocy w parku a¿ niebiesko od milicji, to zaraz zatrzyma³ radiowóz i mówi: – Trudno, jest tak a tak, ju¿ siê przyznam, jestem homoseksualist¹, tu mi ten to a ten (Kalicka) obci¹ga³ pod krzakiem, spodnie mi spuœci³ i wszystko podczas tego z kieszeni powyci¹ga³... – brr – w ¿yciu bym tak mendom nie powiedzia³a, ale ten powiedzia³. To oni: – Który to? Patrz¹, a kurwiszon w najlepsze siedzi na ³awce w alejce, po ciemku! Zaraz j¹ w kajdanki, do radiowozu, dowód proszê, ta daje, to mendy: – Kurwa, facet, jak ty na terenie ca³ego kraju poszukiwany jesteœ! – Natenczas kurwiszcze do suki zapakowali i w pizdu na sygnale prosto do aresztu powieŸli. Oczywiœcie
ta w tym areszcie potem dokazywa³a, a jak! Mendy wredne dla ciot by³y, oj i nawzajem. Mendy w latach dawnych ciotom na komendach kaza³y na stó³ wejœæ, znêca³y siê, mówi³y do nich w rodzaju ¿eñskim, ¿e ka¿dy normalny cz³owiek dawno by za¿alenie pisa³, a cioty tylko siê œmia³y przez ³zy i jeszcze co po niektórego to nawet i obci¹gnê³y. Bo cioty to zaraz sobie myœla³y, jak to w parku potem opowiedz¹, ¿e nowe nimby do swojej biografii w³aœnie zdobywaj¹. To po latach, jak kurwiszcze wypuœcili, to taka chuda by³a, biedna, nêdzê prawdziw¹ prze¿ywa³a. Jakby nie Kalicka. Jakby chora. A¿ cioty siê zbiera³y na zupkê dla niej. No i wtedy nadarzy³a siê Panna z tymi swoimi darmowymi obiadkami. To za³atwi³a Kalickiej pracê jako opiekunce spo³ecznej. Nawet mnie raz bra³a ze sob¹ do takiej jednej staruszki œlepawej i g³uchej, przykutej do ³ó¿ka. ¯e kurwiszcze przyprowadza³o sobie lujów, w kuchni z nimi wino marki „Wino” pi³o, a staruszka nic o tym nie wiedzia³a, to ci chyba nie muszê mówiæ? Oczywiœcie pewnie i jej ca³e mieszkanie wyczyœci³a, bo potem znowu d³ugo jej w parku niczyje oczy nie widzia³y, a¿ dopiero gdy nagle wyp³ynê³a z tym „Taborem” czy innym jakim zespo³em. To w tych kapelach cygañskich, jak spi³ siê konferansjer, to ona z ró¿¹ w rêku wychodzi³a i gadane mia³a, oj, mia³a! Ta Kalicka. Orkiestra tusz! Talerze graj¹ i wychodzi kurwiszon we fraku i tak:
170
171
lubiewo_wyd3.p65
170-171
2005-04-16, 16:04
– Proszê Pañstwa, zespó³ „Tabor”... Ju¿ ka¿da z pañ marzy tylko o tym, ¿eby poznaæ jakiegoœ piêknego Cygana... A ka¿dy pan – ¿eby jak¹œ piêkn¹ Cygankê... Mi³oœæ Cygana, co warta, a przecie¿... (tak, kurwiszon nawija, a gdy mówi „mi³oœæ” to o obci¹gu myœli). To jej mówili Cyganie z tego zespo³u: – To¿ ty, kurwo jedna, lepsza jesteœ od naszego konferansjera! – Ale oczywiœcie przekrêtów narobi³a finansowych i znowu posz³a siedzieæ. Bo przychodzili ludzie na wystêp, patrz¹, a tu po kilka osób na to samo miejsce ma bilet! A kurwiszon za kulisami stoi z t¹ ró¿¹ i siê cieszy! Albo jak innym razem góral przyjecha³ kierpce sprzedawaæ, to ta do niego w blaszaku po góralsku: – Pokas ptoka, pokas ptoka... Jeszcze kiedyœ tam kurwiszcze w samie (za g³êbokiej komuny) ukrad³o taki olbrzymi s³oik d¿emu, w siatkê w³o¿y³a i idzie. To jakiœ luj, co go zna³a pewnie z któregoœ obci¹gu, za nim: – Cwel, cwel. Jak ta kurwa siê nie zamachnê³a, jak tym s³ojem mu z ca³ej si³y nie przypierdoli³a w pysk, ¿e luj ca³y we krwi, szk³o w pysku, luj nieprzytomny idzie przez ca³y sklep z twarz¹ we krwi, baby z zakupami uciekaj¹ przed nim jak przed choler¹. A ona tylko: – ¯ebyœ cioty na drugi raz nie zaczepia³.
A potem? Potem przysz³y lata osiemdziesi¹te i mendy wymyœli³y akcjê „Hiacynt”, a w³aœciwie odgapi³y od enerdowskiej STASI i rumuñskiej securitate. To cioty zaczê³y na siebie nawzajem kablowaæ obyczajówce jak dzikie, choæ ci je tam poniewierali potwornie. Mia³y tê potrzebê opowiadania, zmyœlania, co zwykle w obgadywaniu zaspokaja³y, a teraz znalaz³y uwa¿niejszych s³uchaczy. Coraz wiêcej ciot mia³o swoj¹ teczkê, Bronka Ubeczka pêka³a od wiadomoœci. I Kalick¹ pogr¹¿y³y na dobre. Bo jak zaczê³y zmyœlaæ, do tej jej biografii jeszcze dodawaæ, to mendy siê za g³owy z³apa³y, jakiego to ptaszka maj¹. I tak Kalicka, która zawsze by³a pierwsza do plotek, zginê³a od swojej w³asnej broni.
172
173
lubiewo_wyd3.p65
172-173
2005-04-16, 16:04
Fredka siedzi na ³awce w parku przed po³udniem i œpi. Œpi, bo jest ju¿ stara i ko³ysze j¹ z³ota jesieñ. Obok po³o¿y³a siatkê, w której ma herbatê w butelce po occie. Nastêpna ³awka jest pusta. Kolejna – te¿ pusta. A jeszcze dalej siedzi Kalicka z jakimœ m³odym lujem na ucieczce i z ciotami. Gdy g³owa biednej, starej Fredki zaczyna siê kiwaæ i opadaæ, Kalicka po cichu mruga do nas pokazuj¹c na ni¹ i zakrada siê od ty³u. BUCH! Straszy Fredkê, która przera¿ona i nieprzytomna wyba³usza oczy. Cioty w œmiech. Przyje¿d¿a do parku codziennie z któregoœ z podwroc³awskich miasteczek. Z jakiejœ Oleœnicy, O³awy czy Milicza, z Dzier¿oniowa albo Œrody Œl¹skiej, nie wa¿ne – wa¿ne jest to, ¿e przyje¿d¿a za trzy z³ote pekaesem i ju¿ o dziesi¹tej rano opala siê w jesiennym s³oñcu na ³awce. Co by zreszt¹ robi³a w tej swojej Œrodzie, w tym swoim Miliczu? To samo, tylko w normalnym parku, który by sobie si³¹ wyobraŸni przerobi³a na pikietê. Ale raz na miesi¹c listonosz przynosi rentê i Fredka wyœwie¿ona, w br¹zowej marynarce, przyje¿d¿a jak zawsze, ale uroczyœciej. Bo pieniêdzy ze sob¹ nie zabiera, ale o nich pamiêta. I ma w portfelu wszystkiego szeœædziesi¹t z³otych. Trzy razy po dwadzieœcia w trzech kopertach. I trzy razy z nastoletnimi
lujami, co s¹ na ucieczce i potrzebuj¹ pieniêdzy idzie w ruiny. Trzy razy drutuje po dwadzieœcia z³otych. A w miesi¹cu to mo¿e sobie co najwy¿ej wykupiæ pogodn¹ jesieñ. Do Fredki jest jeszcze jeden appendix taki, ¿e wcale nie jest z ¿adnego tam Milicza, tylko z bardzo dalekiej dzielnicy Wroc³awia, a ta kurwa, Kalicka, jak zawsze przesadza³a. Ten cz³owiek w ¿yciu s³owa prawdy nie powiedzia³.
174
lubiewo_wyd3.p65
174-175
175
2005-04-16, 16:04
Okno z widokiem na Promenadê Gwiazd Heterycy te¿ maj¹ œmiesznie. Siedzê w nocy w oknie. Przep³ywa przede mn¹ promenada, jak rzeka piêknych ch³opców. W „Neptunie” pod dachem z blachy falistej jakiœ wodzirej mówi, ¿e teraz zaœpiewaj¹ piosenkê od kogoœ tam, sk¹dœ tam, po czym zaczyna œpiewaæ disco-polo. O mi³a moja, czy zdradzi³em kiedyœ ciê. A potem jeszcze Bie³yje rozy, co mnie rozrzewnia. Pod oknem idzie oko³o oœmioosobowa grupa ch³opaków. W³aœciwie w wieku miêdzy ch³opakiem a facetem, ze 24 lata. Naprzeciw naciera grupa kobiet w podobnym wieku, ale one s¹ ju¿ po stronie kobiet, to pewne. Wszyscy wystrojeni, wypachnieni, utlenieni i na bia³o, jak to na promenadzie. Jedna kobieta z wózkiem, jeden facet ³ysy. Ta z wózkiem rzuca siê na tego ³ysego: – A ty co tu robisz? I ju¿ go ca³owaæ, a ³ysy siê daje, ale bardzo zmieszany. Okazuje siê, ¿e pomyli³a go z jakimœ innym ³ysym, swoim. Towarzystwo w œmiech. Ale ¿e wszyscy po piwku, to nikt siê nie przejmuje, na wielkomiejskiej ulicy by³by to koszmar, tu – okazja! Wiêc ta z wózkiem do kole¿anki: – Cho no tu. Do kogo u nas on jest podobny?!
Ta zgaduje. Szepcze jej na ucho, do kogo. Œmiech. Panowie zapoznaj¹ siê z paniami. Panowie: – To mo¿e na piwko Panie: – A pewnie, jutro, jak siê znowu spotkamy. Oni: – To dajcie nam, dziewczyny, telefon. One: – E... nie... Jak siê spotkamy, to bardzo chêtnie, ale tak to nie bardzo... – To g³ównie ³ysy nalega, bo reszta panów trochê na uboczu. I siê œlini¹. Obejd¹ siê dziœ œlink¹. Ja w tym wszystkim zawieszona nad nimi, przez nich nie widziana, choæ wystarczy³oby unieœæ g³owê, wygolona tam na dole, przegiêta, cyniczna ciota. Pij¹ca ich œlinkê i ich podgl¹daj¹ca, jak w ³azience. Naraz za drzwiami do mojego pokoju ha³as jak sto diab³ów! I trwa, trwa. Naci¹gam gacie, otwieram szybko drzwi, a to G³ucha Baba, co mi wynajmuje, siedzi i Klan ogl¹da na ca³y regulator, ¿eby s³yszeæ.
176
lubiewo_wyd3.p65
176-177
177
2005-04-16, 16:04
Redemptorysta „Redemptorysta uœmiecha siê. – By³em w »Janeczce«. Usiad³em przy ladzie – naprzeciw lustra... tam s¹ wysokie sto³ki i obite œciany lustrami. Patrzê w lustro i mój wzrok spotyka siê z czyimœ wzrokiem. Ten ktoœ odstawi³ fili¿ankê. Potem wesz³o towarzystwo bardzo zmanierowane. Usiad³o po przeciwnej stronie. Ten ktoœ robi³ mi o nich uwagê. Ale ja siê zaczerwieni³em i szybko wyszed³em. [...] W³odek opowiedzia³ – w zwi¹zku z problemami ostatnich czasów tego domu – ¿e jeszcze ma powodzenie. Niedawno wraca³. Pierwsza w nocy. Wstêpuje na Gdañski po papierosy. Ktoœ stoi z boku i go kokietuje. I tak z chwili na chwilê dosz³o do gadki. Ale ¿e ta osoba mia³a poci¹g za godzinê (wiêc jak jechaæ na Bielany), to umówili siê na dziœ wieczór. Bo wraca poci¹giem. Na 22.47. I W³odek idzie. [...]
– A na manikiurze by³eœ? – Tak. By³em. – W Bristolu? – W Bristolu. Jak zwykle. Zawsze tam chodzê. – I smaruj¹ ci pazury? – Bezbarwnym lakierem. [...] – Lecê, tylko wypalê, pan sporty? Bo ja tylko sporty. – Na kolacjê? – Tak. Podajê do sto³u. Lecê. Mo¿na do panów zajrzeæ, Leszku? W œrodê czy w sobotê? Ja siê tu regenerujê”. M. Bia³oszewski, Donosy rzeczywistoœci (1973)
– [...] By³em, wyobraŸcie sobie, panowie, znów w tej »Janeczce«. – Z lustrami? – Tak. – I co? – Przycisz trochê. – Le. do mnie. – Nic, tylko te grania i grania. Do znudzenia. – Nic specjalnego, ale ile siê krêci tych... 178
lubiewo_wyd3.p65
178-179
179
2005-04-16, 16:04
Ju¿ siê nie odegnê! – O! Tu zasz³a zmiana! – mówi patrz¹c mi miêdzy nogi jeden z Poznania, na szczêœcie nie skórzak – Od razu lepiej. No, kto to widzia³ takie kud³y nosiæ jak brodê! – Bo oni to nawet pachy gol¹. A mi siê zawsze zdaje, ¿e od tego stajê siê bardziej cielesny. ¯e jak siê wygoli tak¹ pachê, to ona od tego nagle siê pojawia i zaczyna ostentacyjnie istnieæ. A jak siê ca³e cia³o wydepiluje laserem, to w ogóle ca³e cia³o zaczyna krzyczeæ, byæ. Tymczasem my, starzy, zgarbieni intelektualiœci, tacy co to do kawiarni gazetê czytaæ, w marynarce szarej, w okularach, z fajk¹, pisarze niedogoleni, my mamy cia³a raczej przeŸroczystawe, nie rzucaj¹ce siê w oczy. Zapominamy o nich. Bo i taki ktoœ we mnie jest. I to jak! Wystarczy pogrzebaæ. Ale gdy ktoœ do mnie mêsko, to ja siê wycofujê w kobietê, a znowu gdy zbyt kobieco, to na odwrót. Ruchome to wszystko i gdy tak piszê tê ciotowsk¹ ksiêgê, podkoszulkê, œmiech powiedzieæ, sobie tak uchylam z ramion, ¿eby jak dekolt, dzwoniê do moich znajomych ciotek, œmichy-chichy, ¿e ju¿ tak siê przegiê³am w paragraf, ¿e chyba ju¿ jestem nie do odzyskania dla spo³eczeñstwa, koniec ze mn¹, Lukrecja, ratunku, chyba ju¿ siê nigdy nie odegnê, w niedogolonego intelektualistê nie powrócê... Ju¿ siê i ludzie za mn¹
ogl¹daj¹ na ulicy, gdy raz na dzieñ po papierosy i pizzê wychodzê. Dzwoniê i mówiê: – Gadaj, Patrycja, Gadaj, Lukrecja, o tym, a i o owym. – A to, jak Zdzicha na grób wesz³a, ¿eby j¹ stra¿nik cmentarza zobaczy³ i siê onanizowa³a, i grób siê zawali³, i ona na milicji mówi: co z tego, ¿e areszt, kara, kiedy mnie ta dusza bêdzie przeœladowaæ, com jej grób rozwali³a! I potem Zdzicha polaz³a do takiej od wró¿b, której potem nie zap³aci³a piêæset z³otych. No. Retardacjê teraz ci zrobiê i tchu zaczerpnê. Minê³o czasu ma³o wiele, Zdzicha wtenczas wszêdzie siê onanizowa³a. Co jadê poci¹giem, pod nasypem, s³yszê: – Zboczeniec! Zboczenie! Ludziska uciekajta! – ludziska wszystkie siê do okien garn¹, a ja nie, bo wiem, ¿e to jest rejon grasowania Zdzichy... I o czym to ja mówi³am? Ach. Zdzicha jej nie zap³aci³a tych pieniêdzy i dziwne rzeczy zaczê³y siê wyprawiaæ... Po¿ar mia³a w domu, to, œmo, tak ¿e w koñcu wziê³a te piêæset z³otych i jej wys³a³a poczt¹, i wszystko siê uspokoi³o. – No i? – No co? To to ju¿, Michaœka, opisa³aœ? – cioty s¹ psychiczne. – No ju¿ bez przesady, tego ju¿ opisywaæ nie bêdê, ¿e ona jest psychiczna i wali konia wszêdzie, policjê sobie na kark sprowadza, to ju¿ nie… – No, jak siê powiedzia³o A…
180
lubiewo_wyd3.p65
180-181
181
2005-04-16, 16:04
– To nie trzeba zaraz mówiæ Z. Drrrr! Dzwoni jedna z dwóch sióstr Kioskarek. – A, ty kurwo, napisa³aœ, jak nam w osiemdziesi¹tym ósmym pokazywa³aœ w kiosku, jakiego masz du¿ego? No, u nas, w kiosku, w œrodku... – Cioty mówi¹ do siebie pieszczotliwie „kur wo”, „zdziro”, „szmato” i siê ciesz¹. – Nie... Ju¿ wy byœcie mi t¹ ksi¹¿kê tak napisa³y, ¿e na mnie to by suchej nitki nie zosta³o… Ju¿ i tak… Czy ja myœla³am kiedyœ, ¿e dojdzie do tego, ¿eby mi Flora ksi¹¿kê za mnie pisa³a? Nie doœæ, ¿e pó³ wroc³awskiej pikiety ksi¹¿kê mi pisze? Wiêc kioskarki pamiêtaj¹ mnie z tamtych lat. Nic siê nie zmieni³y. Tyle, ¿e teraz siê wzbogaci³y i je¿d¿¹ do Tunezji na Arabów: – Wiesz, musisz mieæ dla nich wódkê i musisz strasznie uwa¿aæ, bo oni jednak mieli mnóstwo... To jednak s¹ prostytutki, no, na pewno nie a¿ takie, jak my, ale wystarczy... – Ach, ¿eby tak Bronkê Ubeczkê spotkaæ, ale ona siê ju¿ rzadko pokazuje, tylko w Szczytnikach, ¿eby tak j¹ spotkaæ, ju¿ ona tam ka¿dej piosenkarce prowadzi³a teczkê, j¹ zapytaæ...
Perspektyw wa¿niejszy od cz³owieka Emerytka nr 1: – Nie ma dzikich pla¿, na których zbiera³am bursztyny, ju¿ nie ma! W latach osiemdziesi¹tych to tu siê dzia³o! Nikt nie wiedzia³ o AIDS, wszyscy go sobie ochoczo przekazywali. Nikt nie u¿ywa³ kondomów. Po co? I gdzieœ tak oko³o osiemdziesi¹tego ósmego, nagle zaczê³o siê o tym mówiæ. Tu, na pla¿y, w Lubiewie, w Rowach. Bo i tam jest taka pla¿a. Zaczê³o siê mówiæ, ale tylko mówiæ, nikomu nie przesz³o przez myœl, ¿e coœ takiego mo¿e byæ w Polsce. To by³o z mitycznego Zachodu, to by³o coœ jak ananasy, jakiœ szpan, jakieœ coœ jak narkotyki, ja wiem? Egzotyka i nawet nikt siê nie martwi³, ¿eby to do nas mog³o dojœæ. I pewnie wszyscy byli œwiêcie przekonani, ¿e gdyby nie upadek komuny, to by nie dosz³o. Bo jak¿e to tak w komunizmie AIDS? W naszych szarych sklepach mia³by w kolejce staæ facet z czerwon¹ gwiazdk¹ na czole? AIDS siê z ostr¹ czerwieni¹ kojarzy³a, a przecie¿ komuna taka szara. A nawet jakby takie rzeczy za komuny by³y, to by nikt o tym nie mówi³, nie pisa³. To Zachód przyszed³ do nas i przywlók³ swoje choroby, swoje ananasy podejrzane. A kto go zaprasza³? Albo to Ÿle by³o nad jeziorem Wigry, augustowskie noce, kormoranów w¹t³a niæ, tañce na drewnianym
182
lubiewo_wyd3.p65
182-183
183
2005-04-16, 16:04
molo... Komary. Wy¿ywienie by³o w sto³ówce bardzo dobre, oj, jakie dobre... Rano zupa mleczna, jab³ko, bu³ki, mase³ko w kostce, d¿em, czêsto i serek plasterkami. Potem obiad porz¹dnie, nie ¿adne tam fastfudy, tylko zupa (pomidorowa, ogórkowa), drugie – kotlet mielony, kartofle pirre, mizeria. Kompot, albo i p³yn z galaretki, a i deser: ciacho jakieœ z kremem. Dalej – podwieczorek: bu³ka s³odka, jab³ko, gruszka, kompot. Kolacja to ju¿ w ogóle, wszystko. Ser ¿ó³ty w plastrach, kie³basa z takimi okami t³uszczu, sa³atka ze œledzia... Kioski z pami¹tkami. Siê jeŸdzi³o i co teraz cz³owiek tej emerytury ma kilkaset z³otych, ¿eby tu przyjechaæ raz na rok siê wygziæ musi w kryszta³, co na telewizorze stoi, wrzucaæ monety ca³y rok, w kryszta³owy wazon. Tak, ja na wszystko muszê zak³adaæ kryszta³. Wtedy wakacje to siê po prostu cz³owiekowi nale¿a³y i ju¿. Sanatorium siê nale¿a³o. Czas by³, to siê czyta³o œwietne ksi¹¿ki wypo¿yczone z zak³adu, na ³awce, w parku, w ³ó¿ku. Teraz m³odzie¿ to co? A wtedy do harcerstwa siê nale¿a³o i w czynie spo³ecznym sprz¹ta³o, klomby siê piêkne sadzi³o, kwiatuszki. A tu, proszê – ca³e wydmy w œmieciu, w butelkach, w porwanych gazetach, bo se dupê gazetami gejowskimi podcieraj¹. Apel mój: „cioty! nie œmieæcie tak, no, jak to potem wygl¹da”! Niech pan to zapisze, panie Michale. Ja do Ciechocinka, do tê¿ni jeŸdzi³am... W kawiarni ko³o „grzybka” siê tañczy³o, wodzirej do tañca prowadzi³... Siedzia³o siê na
³awkach wokó³ tê¿ni, wdycha³o, plotkowa³o, albo i w parku Zdrojowym, gdzie pijalnia i pawie, i czarne, czarne ³abêdzie chodzi³y z czerwonymi dziobami... Tak tam piêknie! Woda z Ciechocinka to siê nazywa³a „Krystynka” – s³awetna chyba na ca³¹ Polskê. W pijalni raz siê p³aci³o symboliczn¹ op³atê i mo¿na by³o ca³y dzieñ piæ t¹ wodê z takiego kraniku w kszta³cie ¿abki. Oczywiœcie w tym parku Zdrojowym te¿ siê spotykali pederaœci, a jak¿e, pikieta by³a z przyleg³oœciami, wszystko po bo¿emu. Pawie w klatkach wielkich, na œrodku parku. Wolisz góry – Krynica Górska, morze – Krynica Morska, jeszcze gdzieœ indziej – jedziesz po prostu do Krynicy, dla ka¿dego coœ mi³ego. W poci¹g wsiada³am i se z dup¹ jecha³am, elegancko. Nie by³o tej nerwowoœci, tego zalatania. Mo¿na by³o ca³e ¿ycie na jakim b¹dŸ etacie przeplotkowaæ, przekawowaæ i przepapieroskowaæ. Ja pracowa³am w szatni i niech mi nikt nie mówi, ¿e to by³a z³a praca! Przychodzi³a do mnie ju¿ rano Kangurzyca, bo naprzeciw pikiety pracowa³am. Tyle co te kurtki odebraæ, koniec roboty. Tyle, ¿e od drzwi, takich ciê¿kich, rzeŸbionych potwornie ci¹g³o, a cholery nie zamyka³y. Zrobi³am jedn¹ kartkê: „Kulturalnych ludzi zamykanie drzwi nie trudzi”, nic, wiêc zmieni³am na „Zamykaæ drzwi!” – nie by³o skutku, trzeci¹ tablicê da³am, dar³am siê, ale w koñcu za ka¿dym razem nowa osoba nie zamyka³a, zostawia³a otwarte. Chcia³am, ¿eby mi ze szk³a tak od lady do sufitu tak¹
184
185
lubiewo_wyd3.p65
184-185
2005-04-16, 16:04
budê zrobili, ¿ebym tylko jak w kiosku siedzia³a i przez ma³¹ dziurê te palta bra³a, to mi powiedzia³ jeden z drugim m¹drala, profesor, architekt (tfu!): – Nie, pomieszczenie zabytkowe, perspektyw by siê zniekszta³ci³, czy jakoœ tak, ¿e mniej klarowny, ja mówiê proszê ciebie: perspektyw zawsze u nich wa¿niejszy bêdzie od cz³owieka ¿ywego. A t¹ ladê, to podczas remontu robotnicy mnie pytali, na jak¹ wysokoœæ zrobiæ, to ja im kaza³am tak specjalnie na wysokoœæ nieco poni¿ej chuja, ¿e mog³am siê ka¿demu przygl¹daæ. Krem z filtrem to siê kupowa³o w Baltonie, jak by³, a jak nie, to nie. Bo takiego do twarzy nigdzie nie by³o. Cioty sobie gêby wszystkim smarowa³y, ale nie kremem, na przyk³ad olejem, albo jakimœ jogurtem. A muzyka jaka wtedy by³a wspania³a, Wodecki, S³awa Przybylska, wszystko melodyjne, tekst na poziomie, romantyczny i do rymu i do taktu, a teraz te rapy... Nie ma dzikich pla¿... A jak siê nie daj Bóg zachorowa³o nad morzem, to siê sz³o i bez pytania od razu leczyli, wszêdzie siê mo¿na by³o leczyæ. A niech mi tu gdzie teraz serce nie daj Bóg coœ, to mi powiedz¹, ¿e mam jechaæ do swego miejsca zamieszkania. Mówiê panu: nie ¿yje ju¿ ani Pies Pankracy, ani Miœ Uszatek... Nie ma dzikich pla¿, ju¿ nie ma dzikich pla¿... Emerytka nr 2: – No, bywa³y i ciemniejsze strony. Razu pewnego (tu mieliœmy nasz oœrodek i nad
Nieckiem) wszyscy siê pochorowali od bigosu na winie. „Na winie” siê mówi³o, bo co siê nawinie, to tam wk³adali. Wszyscy ten bigos chwalili, zajadali siê, a taki kelner jeden do mnie smali³ cholewki, jak to siê mówi, i bierze mnie na stronê: – Panie Wies³awie, jest tak a tak, niech pan tego nie je, bo to œwiñstwo na kie³basie, co rano jeszcze by³a zielona, zgni³a, ale kucharka powiedzia³a, ¿e jak siê podsma¿y, to nic nie bêdzie widaæ. – I wszyscy siê zajadali, a w nocy jak nie buchnie wieœæ: „Wszyscy zatrucie pokarmowe”! Do s³awojki kolejki, w tej kolejce ju¿ wymiotuj¹. Bo tam tylko taka budka by³a, a w niej dziura w ziemi i muchy lataj¹... Albo kiedy indziej idziemy z kole¿ank¹ do budki kupiæ lody, a pani nam mówi: – Na razie nie, przyjecha³y rozmro¿one i nie zd¹¿y³am ich jeszcze ponownie zamroziæ, proszê przyjœæ za godzinkê... Bo¿e! Albo gdy siê sz³o na pocztê, wtenczas siê zamawia³o, panie Micha³ku, rozmowê w kabinie i ta telefonistka w trakcie rozmowy co chwilê siê w³¹cza³a i pyta³a: – Mówi siê? – To nawet porz¹dnie siê przeginaæ nie by³o mo¿na, bo w ka¿dej chwili baba mog³a siê w³¹czyæ i zapytaæ „Mówi siê?”, bo ona siê tak upewnia³a, czy jeszcze trwa rozmowa, to siê odpowiada³o jej: – Mówi siê, mówi siê... – takim znudzonym g³osem. Ale za komuny to w ogóle siê mówi³o. Nic nie by³o, w sklepach, panie, pustki, to co pozostawa³o, jak nie zmyœlaæ? To siê obga-
186
187
lubiewo_wyd3.p65
186-187
2005-04-16, 16:04
dywa³o inne cioty nie przez z³oœæ, tylko tak sobie, ¿eby ka¿dej dorobiæ jak¹œ œmieszn¹ historyjkê. ... – Firany popra³am przed wyjazdem, okna pomy³am, kurze zrobi³am, kwiaty do s¹siadki... Uf, mogê odetchn¹æ.
Wielki Atlas Ciot Polskich Ciotki Elegantki Wziê³am, zabra³am papierosy i idê grajdo³ami na spacer w stronê Œwinoujœcia, patrzê – Aptekara owa z Bydgoszczy le¿y, parasol se bia³y z napisem „Vichy” otworzy³a i smaruje siê jak zwykle filtrami. Uk³oni³am siê grzecznie, uszanowanie moje z³o¿y³am i nu¿ j¹ nagabywaæ o te wszy ³onowe, jak je wyleczyæ? Wyk³ad mi ca³y zrobi³a natychmiast, ¿eby wszystko, co siê da, wydepilowaæ na g³adko, tako¿ w³osy na nogach, pod pachami, bo mi siê poprzenosz¹, bo w skrajnych przypadkach i nie leczone, to nawet na w³osach w nosie, uszach i na brwiach potrafi¹ kurwy siê osiedliæ. Dalej – koniecznie Jacutin kupiæ w aptece, ju¿ bez mówienia o tych wszach. Po prostu: – Proszê Jacutin. – Podziêkowa³am jej i szybko siê ulotni³am, bo powiedzia³a, ¿e skoro ju¿ wszy z³apa³am, to prawdopodobnie i co inne, gorsze te¿ z³apaæ mog³am, wiêc ona by mnie wys³a³a tu, do oœrodka zdrowia na badania WR i inne takie... No i znowu zaczyna mnie namawiaæ na zakup internetowej kamery i porzucenie tego tu zepsucia na ¿ywo. Mimo, ¿e bogata, mieszka wci¹¿ w tym samym pokoju, w którym przysz³a na œwiat. Ze star¹ matk¹ za œcian¹, z pierwszym m³o-
188
lubiewo_wyd3.p65
188-189
189
2005-04-16, 16:04
dzieñczym koñskim ogonem zawieszonym na pami¹tkê na makatce, zamiast warkocza. Wygl¹da to trochê jak w Oœwiêcimiu. Wszêdzie po sufit równo pouk³adane pornole, na od³a¿¹cych tapetach stare plakaty jeszcze z lat osiemdziesi¹tych, reklamuj¹ce filmy judo i Powrót ET. W samym centrum tej nory stoi komputer, i – drogie dzieci – nigdy, ale to nigdy nie odpowiadajcie temu panu na czacie, choæby i mówi³, ¿e ma trzynaœcie lat, ¿e bawi siê lalkami! To w³aœnie on jest tym grubym facetem z plakatu przestrzegaj¹cego dzieci przed obcymi w internecie, tylko o jednym myœli. Korzysta z us³ug agencji towarzyskiej „Chatka Ma³ego Skrzatka” i biura podró¿y „Smyk”. Po¿re was wszystkich, z kosteczkami, wywali jêzor i zli¿e, dotrze do was przez swoj¹ najnowszej generacji kamerê, no, wyobraŸcie sobie wielki, czerwony jêzor wy³a¿¹cy z kamery i zlizuj¹cy was! Bo w internecie – tam jest prawdziwa lubie¿, prawdziwe lubiewo, prawdziwa ciotowska bicz! – S¹siad przyszed³, zamontowa³, elegancko, wyjaœni³, co i jak, wchodzi do Windowsa, a tam tapeta z nagim „Mister Nowego Mena 2003”... S³oñce ju¿ na swym z³otym rydwanie wiêcej jak w po³owie drogi i bzyczenia b¹ków ustêpuj¹ powoli miejsca komarom. Morze stoi p³askie i srebrne, wiatru nie ma. W tym p³askim jeziorze stoj¹ zanurzeni nieruchomi ludzie. Jak na obrazku przedstawiaj¹cym chrzest w Jor-
danie. Ale grzechu ju¿ nie ma. U góry, na wydmach stoi jedna gruba, któr¹ zawsze podziwiam. Z jedwabnego rêcznika w wielkie, bia³e kwiaty zrobi³a sobie tunikê i kuca, piersi zas³ania, zawi¹zuje. Stara, ale z ty³u ma d³ugie, ufarbowane na rudo w³osy. Raz j¹ pods³ucha³am, jak rozmawia³a przez komórkê po rosyjsku. Innym razem pozdrowi³am j¹ z daleka, to odk³oni³a siê bardzo dystyngowanie, jak kulturalne staruszki w Niemczech. Czasem o kiju lasem tu idzie, jak wiedŸma, te w³osy z ty³u siê krêc¹, po³yskuj¹ najró¿niejszymi odcieniami czerwieni, a reszta ju¿ ³ysa. Zawsze ubrana w spódnicê, a to z koca, a to z rêcznika w kwiaty, byle nie w spodniach... I piersi nigdy, przenigdy nie poka¿e, supe³ek zawi¹¿e... Zawsze przy niej jest inny stary gruby mê¿czyzna – to m¹¿. I tak dwóch – jeden mêski, drugi kobiecy, stare ma³¿eñstwo. Ona w tej swojej sukni z rêcznika w kwiaty, on z wêdk¹, z papierosem... Mijam j¹, mijam kilka grajdo³ów ze spieczonymi na czarno nagimi panami oko³o czterdziestki, mijam ich bardzo wielu. Ka¿dy sam, ka¿dy z markowym plecaczkiem, z papierosami eleganckimi, z dobrym olejkiem, ze swoim markowym smutkiem na sta³e przyczepionym do twarzy. I naraz grajdó³ ocieniony jakimiœ krzaczkami fikuœnymi, a w nim dwie damessy m³odziutkie, eleganckie. Jedna z trwa³¹ na barana i ufarbowana na czarno-granatowo, w wielkich okularach. Druga przeœliczna, d³ugie, rude w³osy, twarz osiemnastoletniego efe-
190
191
lubiewo_wyd3.p65
190-191
2005-04-16, 16:04
ba. Od razu za mn¹ gwi¿d¿¹, wiêc mówiê g³oœno: – Dzieñ dobry, a co tak w ocienieniu, czy¿by panience szkodzi³o s³onko nasze? – A szkodzi mojej Bogusi s³onko, ona bardzo delikatn¹ ma karnacjê... Dam g³owê, ¿e to s¹ Ciotki Elegantki, ¿e pochodz¹ z du¿ego miasta i zarabiaj¹ powy¿ej trzech tysiêcy miesiêcznie, ¿e korzystaj¹ z us³ug i wykupuj¹ abonament. Bardzo zreszt¹ sympatyczne. Aby sprawdziæ, jak to naprawdê z nimi jest, robiê im test pt. „Prostownica”. Otó¿ nale¿y w rozmowie zauwa¿yæ, ¿e w³aœnie naby³o siê prostownicê do w³osów. Jeœli pytanie testowanej ciotki brzmi „a co to jest” – obla³a, ale jeœli zapyta: „ceramiczn¹?” – to mamy do czynienia z klasyczn¹ Ciotk¹ Elegantk¹. – Ceramiczn¹? – pyta Boguœka bardzo zainteresowana. I ju¿ siê dowiaduje, ¿e oczywiœcie ceramiczn¹, bo przecie¿ jeœli idzie o prostownice do w³osów, to w ogóle nie op³aca siê kupowaæ tych metalowych, bo przecie¿ pal¹ w³osy niemi³osiernie. Dodatkowo chodzi o to, aby uzyskaæ efekt skrzy¿owania prostownicy z karbownic¹... I inne tu jeszcze wkradaj¹ siê komplikacje. Prostowaæ, dobrze, ale na co? Czy na profesjonalne fluidy, do kupienia tylko w dro¿szych salonach, po sto z³otych, dobrze – ale teraz której firmy, który nie klei, a który klei w³osy. Dalej, czy z farb¹ czy bez farby, czy farbê na ca³¹ g³owê, czy mo¿e tylko na modn¹ ostatnio „p³etwê”, która wraz ze wspo-
mnieniami Limahla powraca na fali reminiscencji lat osiemdziesi¹tych. Ale to dopiero g³owa, a nawet nie ca³a. Bo dalej: paznokcie – wiêc czy lepiej iœæ do zak³adu na tipsy, na manicure, czy samej se robiæ w domu c¹¿kami, patykami z drewna sanda³owego te skórki odginaæ, bo ju¿ s¹ w sklepach. Czy – dalej – lepsze kosmetyki ze Starej Mydlarni, z Mydlarni czy z Sabon? No? I kto mi na to odpowie? Bo co Ciotka Elegantka, to co innego poleca. Dalej – czy zêby wybielaæ tym gównem z Rossmana, czy w zak³adzie dentystycznym, a w³osy, gdy na koñcówkach siê rozdwajaj¹, zlepiaæ metod¹ Kerastes, czy Welli Proffesional, albo i L’anz¹? Cholera wie. Ubranie: – Czy szyæ sobie, czy nie szyæ, czy raczej cytowaæ z przesz³oœci, czy nie, a mo¿e lepiej kupiæ ciuch rzadziej, a za to bardzo drogi, ni¿ potem mieæ ca³¹ szafê wype³nion¹ badziewiem, którego przecie¿ siê nie u¿ywa... – Nagle Boguœka patrzy na moje buty z Zary, które trzyma³am w rêku, a teraz na piasek rzuci³am i do swojej czarnej ma³py: – Popatrz, z czym ci siê kojarz¹ te buty? Œmiej¹ siê do siebie. – Co ja siê w tych butach namêczy³em... – Aha – czyli mia³a takie same. Z Ciotkami Elegantkami jest ten k³opot, ¿e jak ju¿ coœ fajnego w Zarze rzuc¹, to wszystkie Ciotki Elegantki w ca³ej Polsce maj¹ dok³adnie to samo, bo innych sklepów dla nich w tym kraju nie ma. Chyba ¿e se u Arturzycy uszyj¹, ale to ju¿ najwy¿sza szko³a jazdy. Potem w Scenie,
192
193
lubiewo_wyd3.p65
192-193
2005-04-16, 16:04
w Scorpio i gdzie tam jeszcze nagle wszystkie maj¹ to samo i zawsze sobie obiecuj¹, ¿e ju¿ nigdy nic w Zarze nie kupi¹. No, chyba, ¿e bluzkê na damskim oddziale, bo cioty chude, d³ugie rêce, d³ugie szyje, nowy typ cz³owieka, to siê w te króciutkie (brylant w pêpku!) obcis³e bluzeczki mieszcz¹. A te¿ i bi¿uteria do zdobienia paznokci u r¹k i nóg, bransolety na nogi i ca³y rynek pielêgnacji stopy otwiera siê przed nami, bogatymi ciotami, które nudzimy siê œmiertelnie po pracy. Wszystkie znane mi m³ode Ciotki Elegantki przeczyta³y co najmniej jedn¹ ksi¹¿kê – Niebezpieczne zwi¹zki i uto¿samia³y siê z g³ówn¹ postaci¹ pani de Merteuil. Potem pisz¹ do siebie esemesy i zaczynaj¹ od „drogi Wicehrabio”... Ja na przyk³ad dziennik mój tak w³aœnie piszê, w formie listów do mojej przyjació³ki Pauli, któr¹ w tych listach w³aœnie pani¹ de Merteuil zowiê... A piszê pismem pochy³ym, pe³nym zawijasów. Wszystkie intrygi, najczêœciej zmyœlone, ale czasem i prawdziwe jej powierzam, czêsto gêsto cynicznym jakim zawijasem albo i archaizmem okraszaj¹c. – Wiêkszoœæ polskich ciotek to niestety – Boguœka spuszcza rzêsy – jeszcze wci¹¿ metkownice. Podchodz¹, zachwycaj¹ siê czymœ, co masz na sobie, patrz¹ – ¿e nie ma metki, i ju¿ im siê nie podoba. Nie wiedz¹, ¿e to szyte na miarê. Gdy one tak mi to wszystko wyjaœniaj¹, choæ nie musz¹, bo sama jestem elegantk¹, ja zastanawiam siê przytakuj¹c, jakby on¹
czarn¹ ma³pê wys³aæ gdzieœ do Œwinoujœcia na d³ugi spacer – najlepiej bez powrotu – aby znowu tê Boguœkê wyca³owaæ, czy jakoœ wyœliniæ sobie do woli. Jak¹ by tu pani de Merteuil intrygê zastosowa³a, jak¹ wicehrabia de Valmont? Przytakujê wiêc, ale rozmowy nie ma, bo one to samo, co ja mówi¹, jesteœmy na tym samym etapie rozwoju intelektualnego (oczywiœcie w jego podszufladce ciuchowow³osowej), wiêc jakby chórem mówimy, zamiast dialogowaæ. One wiêc na molo wczoraj siedzia³y w Miêdzyzdrojach, w kawiarni „Paparazzi” i ogl¹da³y ludzi, którzy – jak na wybiegu – szli sobie powoli. Ani jednej dobrze ubranej osoby. Podróby projektantów, przeceny, sportowe firmy. Ta ma solarium w Œwinoujœciu, bo spalona na czarno i na bia³o ubrana, w³osy te¿ bia³e, zniszczone. Tamte m³ode przyjecha³y te¿ ze Œwinoujœcia tylko na jeden dzieñ, siuksy. Ci dwaj siê wyrwali od ¿on na piwo swoje kawalerskie. I tak dalej, a lumpeks wyziera! Myœl, myœl – myœlê – myœl cholera, jakby t¹ ma³pê wys³aæ gdzie... Intrygi wicehrabiego de Valmont uruchom... Mam! – A zobaczcie no, jakie to ja mam sygnety... – pokazujê im taki sygnet jeden ze srebra i tytanu, co mi go na miarê robiono w Wa³brzychu. – O¿ywiaj¹ siê: – Super! Gdzie kupi³eœ? – Ju¿ moja Boguœka, ju¿ moja! Oto ju¿ moja owa ruda Bogusia, której s³onko szkodzi... Tymczasem Bogusia moja wyjê³a z torby tak¹ opaskê pó³kolist¹
194
195
lubiewo_wyd3.p65
194-195
2005-04-16, 16:04
z plastiku, jak¹ na g³owie nosz¹ grzeczne dziewczynki z staroœwieckich elementarzach, co to Ala ma kota i nu¿ ni¹ w³osy sobie odgarniaæ z czo³a, w koñcu na dobre na czubku g³owy swej œlicznej j¹ umocowa³a i zadowolona. Potem u dentysty szmat³awe jakie pismo w rêkê moj¹ wpad³o i okaza³o siê, ¿e w³aœnie tak¹ opaskê David Beckham na g³owê na³o¿y³, wiêc ona od niego to przejê³a... – Leæ – mówiê do onej czarnej ma³py – leæ, bo w Œwinoujœciu jeszcze mo¿e s¹ te sygnety, w³aœnie sta³ facet przy przeprawie i ostatnie mia³, leæ, jeszcze bêd¹, Bogusi swojej kup! – Niestety, moja Boguœka na to: – Co? Sygnety beze mnie kupowaæ? Nigdy! A to¿ on mi najgorszego wybierze! – Nie pozosta³o mi nic, jak tylko ewakuowaæ siê grzecznie i ¿yczyæ dobrego s³onka, aczkolwiek ³askawego dla jasnej karnacji Bogusi.
Inne Wiêc dalej idê, wydmy coraz mniej strome siê robi¹, u góry ju¿ nie las ze schronami pe³nymi deszczówki i komarów, a raczej ³¹ki. Przypl¹ta³o siê zaraz jakieœ stare ze Stargardu (cioty ju¿ tak tych facetów uprzedmiatawiaj¹, ¿e nie mówi¹: „jakiœ stary” tylko „jakieœ stare”, nie: „mia³am kogoœ”, tylko „mia³am coœ”, „nic tu dzisiaj nie ma”, albo „mo¿e bêdziemy coœ mia³y”): – Uczysz siê? Pracujesz? – No, jakoœ nie ma n i c ciekawego dzisiaj... – mówiê, ¿eby zrozumia³, ¿e nic z tego nie bêdzie, to on przymilnie: – Ja jestem ciekawy... Zniechêci³em go drêtw¹ rozmow¹, podniecenie (jego) opad³o, poszed³. Min¹³em kilku Niemców, których poznajê nawet nago, po malutkich, przylegaj¹cych do g³owy uszkach, przystojnych, inteligentnych twarzach (bez grama przymieszki smalcowo-w¹sowo-brzuchowo-polskiej typu „Lech Wa³êsa”), po drogich, ciê¿kich zegarkach. I po tym jeszcze, ¿e niedopa³ki gasz¹ i wk³adaj¹ do pude³ka, aby zabraæ ze sob¹ i wyrzuciæ w miejscu specjalnie do tego celu przeznaczonym. Mówiê im: „Sali”, bo s¹ bardzo kulturalni, potrafi¹ bardzo ³adnie mówiæ po angielsku, bo mo¿na z nimi pogadaæ o literaturze i ekologii. Tylko jednego z nimi robiæ nie mo¿na, bo maj¹ w oczach to jakieœ aptekarstwo, wyliczenie, a luje có¿... Luj to musi byæ dusza bardziej ¿e
196
lubiewo_wyd3.p65
196-197
197
2005-04-16, 16:04
tak powiem rosyjska, szeroka, zgo³a nieoczekiwana natura, butelkê po wódce rzuci w krzaki, nic segregowa³ nie bêdzie. No i rzecz jasna nie ma prawa mieæ wygolonego ani przebitego chuja. Nie istnieje coœ takiego jak zachodni luje – ten gatunek pojawia siê dopiero na wschód od Odry i ci¹gnie a¿ po krañce Rosji. Ale idê, patrzê i ma racjê Emerytka, ¿e cioty tak œmiec¹ na tych wydmach, ¿e to doprawdy ju¿ zabiæ to ma³o. Idê dalej i nagle wy³ania siê zza góry kondomów, butelek po mineralnej i starych gazetek kolorowych jakaœ gwiazda teatrzyku ogródkowego oraz burleski, jakaœ przedwojenna diwa. Ca³a na czarno, z kawa³kiem futerka na ramieniu... – Potem siê dowiem, ¿e to Pomidorowa Lady. A raczej jej duch, bo przecie¿ ona przychodzi³a do ciociobaru jeszcze w latach szeœædziesi¹tych. Lady Pomidorowa by³a Star¹ Ciot¹. Bo trzeba wiedzieæ, ¿e o ile istniej¹ Ciotki Elegantki (typ nieszkodliwy i kulturalny, wystêpuj¹cy w du¿ych miastach), o tyle jest jeszcze du¿o innych gatunków ciot. Na przyk³ad Stare Cioty. Elegantki nawet gdy s¹ stare, nie staj¹ siê od tego Starymi Ciotkami, bo te ostatnie s¹ stare od urodzenia, ¿ulowate, dworcowate (przedemancypacyjne), i ze sw¹ chorobliw¹ chudoœci¹ / oty³oœci¹ pogodzone raz na zawsze. One pochodz¹ najczêœciej ze œrednich i ma³ych miast, wystêpuj¹ na dworcach Pekape i Pekaes, obecnie wymieraj¹cy
gatunek (uwaga! od kwietnia do wrzeœnia pod ochron¹!). S¹ te¿ Pó³cioty – bardzo ciekawa odmiana. Pó³ciota jest przegiêta inaczej, to przegiêcie czai siê w ka¿dym geœcie, ale ona nie powie o sobie w rodzaju ¿eñskim, nie zapiszczy, ubiera siê w miarê normalnie, choæ gestem, jakim wk³ada komórkê do torby, ona z tej torby torebkê robi. Odrobinê zbyt uwa¿nie siê nad ni¹ nachyla, zbyt pieczo³owicie j¹ rozchyla... Przegiêcie wychodzi z niej nieœwiadomie – wszystko, co ostentacyjne, jest kontrolowane. Te emancypacyjne bubki z Poznania to w dziewiêædziesiêciu dziewiêciu procentach w³aœnie Pó³cioty. £yse, ale dup¹ krêc¹, napakowane, ale krem sobie wklepuj¹ gestem diwy... Ale oto przewracamy nastêpne strony Atlasu i widzimy typ Cioty Gotyckiej, dalej – Cioty Konsumpcyjnej (wystêpuje w galeriach sklepów, znaki szczególne – irokez, trochê krótszy, ni¿ u elegantek i nie ufarbowany), Cioty z Operetki (mutacje: Z Baletu, z Oper y, z Pantomimy), a tak¿e Cioty Szatniary, Cioty Intelektualistki i Cioty Wiecznej Akwizytorki Kosmetycznej. Na kolejnej stronie Atlasu mamy rzadki gatunek: Ciotkê Reprezentantkê Gejostwa Wobec Mediów, w skrócie: Ciotkê Reprezentantkê. Do niej zawsze zg³aszaj¹ siê gazety i TV, gdy jest kolejna akcja przeciw homofobii, lub gdy trzeba siê wypowiedzieæ na temat gejostwa. Bo Ciotka Reprezentantka jak ju¿ raz siê ujawni³a i przyzna³a, to stanowi dla mediów rzadki i bardzo przydatny okaz. Mówi te¿ w imieniu wszystkich ciot, choæ inne
198
199
lubiewo_wyd3.p65
198-199
2005-04-16, 16:04
by siê pewnie pod tym nie podpisa³y, ale ¿e nie czytaj¹ tego specjalnie, to i nic siê nie dzieje. Ten typ krzy¿uje siê oczywiœcie z Ciotk¹ Dzia³aczk¹ i tworzy mutacje mniej lub bardziej przewidywalne, zawsze jednak erotycznie ma³o poci¹gaj¹ce. Cioty Konsumpcyjne wystêpuj¹ tak¿e w skrzy¿owaniu z Ciotami Elegantkami (konsumpcja typu „wszystko w wygl¹d”) i w wersji AGD (konsumpcja typu „wszystko w dom & ogród”). W ogóle Cioty Elegantki nie krzy¿uj¹ siê tylko ze Starymi Ciotami, a z ca³¹ reszt¹ podtypów – owszem. Na przyk³ad Ciota Artystka + Ciota Elegantka = Ciota Galerniczka. Jej przyk³adem by³a Czarna. Jak sama nazwa wskazuje, chodzi³a ca³a na czarno, obwieszona nowoczesn¹ srebrn¹ bi¿uteri¹, pracowa³a w galerii, bywa³a w teatrach, na wernisa¿ach, na wieczorkach poetyckich... Ca³a w pretensjach, ca³a w snobizmie, w damskich papierosach, w papieroœnicach... W kawiarni nie zdejmowa³a kapelusza, siedzia³a w nim, jak baba w berecie, ciastko ¿ar³a i tak: – Wiesz, by³ Przegl¹d Piosenki Aktorskiej, dlatego nie mog³am do ciebie przyjœæ, bo pi³am z Krysi¹ i z Olgierdem... Bo my ze Stanis³awem robimy dramê... Nic to jednak przy Ciotach Fryzjerkach, gdy siê skrzy¿uj¹ z Ciotkami Elegantkami! Pe³no ich w ka¿dym lepszym zak³adzie, nikt ciê nie ostrzy¿e, nie ufarbuje lepiej od nich. Te, to na g³owie maj¹ ca³e narracje, ca³e Noce i dnie.
Chude, wysokie, ³adne, leniwe... Wszystkie pal¹ i maj¹ poprzek³uwane dok³adnie wszystko. Znaj¹ nowoœci na rynku w³osów, wiedz¹, sk¹d wiatr wieje i co siê wczoraj dzia³o na wybiegach w Londynie. Czasem siedz¹ razem, w mieszkaniu piêknym, same piêkne, w tych starych szafach, w bibelotach i nudz¹ siê œmiertelnie, jak dekadenci. A na tych antycznych pó³kach zamiast ksi¹¿ek stoj¹ jakieœ naprawdê ju¿ nie z tej ziemi opakowane kosmetyki do w³osów i równo posk³adane w kostkê czarne rêczniki frotte. Na przyk³ad Karen. Przez ca³¹ zawodówkê malowa³a na marginesach zeszytów komiksy z upozowanymi kobietami i pod ka¿dym podpisywa³a „Lady”. Ca³e wojska sztywno stoj¹cych dam. Na lekcjach nauczycielka mówi³a o wojnach, o królach, a ona stawia³a sobie torbê na ³awce i robi³a sobie „k¹cik”, „domek”, swój intymny, ma³y œwiat. Mia³a lusterko, pomadkê ochronn¹, to sobie pryszcze wyciska³a, tam wojny, powstania, ona w k¹ciku, w domeczku, intymnie... Na stancji s³omiankê nad ³ó¿kiem zas³oni³a w³asnorêcznymi rysunkami p³acz¹cych pierrotów. Malowa³a im usta, ³zy, b³yski œwiat³a na czarnych turbanach. W zak³adzie, w którym praktykowa³a, szefowa skar¿y³a siê, ¿e Karen jest ch³opakiem krn¹brnym i leniwym. A ona podczas golenia klienta myœla³a o niebieskich migda³ach i na znak buntu ufarbowa³a w³osy na niebiesko. To nie jest wcale tak mi³o, ca³y dzieñ myæ g³owy, s³uchaæ, ¿e siê jest krn¹brn¹
200
201
lubiewo_wyd3.p65
200-201
2005-04-16, 16:04
albo leniw¹ i psikaæ sobie w przerwach lakierem na w³osy. Te pisma, które le¿a³y wy³o¿one dla klientek – ona je zna³a na pamiêæ, w nie ucieka³a! W katalogi firmy „Tommy & Gay”... To by³ œwiat! Czarno-bia³y, na œliskim, kredowym papierze, pachn¹cy próbkami perfum. Œwiat, który dociera³ do Karen tylko w strzêpkach, jak fragmenty jakiejœ podartej fototapety. W tym innym œwiecie kawa by³a mocna i podana w piêknej fili¿ance, faceci wygl¹dali jak na filmach, s³oñce zachodzi³o, konie stawa³y dêba, a gotowanie nie mia³o nic wspólnego z pierogami z zak³adowej sto³ówki. Zrozumia³a, ¿e œwiat ten jest gdzieœ daleko dany w ca³oœci i pojecha³a szukaæ szczêœcia do Pary¿a! – Ach, ona pojecha³a szczêœcia szukaæ do Pary¿a! Zabijcie mnie, dziewczyny, bo skonam! Pojecha³a posklejaæ swoj¹ fototapetê. To siê nie mog³o dobrze skoñczyæ.
Paula Nagle dzwoni mi komórka. Odbieram: Paula. – Wiesz, Wicehrabio, jestem na drugim krañcu pla¿y, przyjdŸ do mnie. – Gdzie jesteœ? – Tam, gdzie heterycy, czekaj, schowam siê, bo mam na sobie czarne stringi. Zaraz u ciebie bêdê... Znowu wszystko zapomnia³a, znowu muszê j¹ uœwiadomiæ, wiêc do niej w te s³owa: – Droga Paulo, czy¿ po to kupowa³aœ tak, rzec mo¿na, widowiskowe majteczki, aby teraz chowaæ siê w krzaki od razu, gdy wreszcie nadarzy³ siê widz na twoje wdziêki? – Paula musia³a mi przyznaæ racjê, mówi, ¿e wyemancypowa³am siê ju¿ zupe³nie (to prawda) i nie schowa³a siê, tylko wystawi³a. Otó¿, ca³a sprawa w tym wystawieniu. Emancypacja to ostentacja i na to nie ma rady. Jeœli siê nie ukrywasz, to siê wystawiasz, a nie po prostu jesteœ. Wszystko to zniknie zreszt¹ w fazie postemancypacyjnej, gdy nie bêdzie ju¿ pla¿ gejowskich, barów pedalskich, pisemek... Nie bêdzie ¿adnego getta. Pedalstwo bêdzie tak przeŸroczyste, ¿e nikt nie zauwa¿y na zwyk³ej pla¿y, ¿e facet ca³uje siê z facetem. Ale nas wtedy, Paula, na szczêœcie ju¿ nie bêdzie na œwiecie.
202
lubiewo_wyd3.p65
202-203
203
2005-04-16, 16:04
Jak Paula wyprowadzi³a w pole Ciotê Pseudointelektualistkê – Id¹c tu, Wicehrabio, przycupnê³am w grajdole dla odpoczynku i przypl¹ta³a siê do mnie Pseudointelektualistka. WyobraŸ sobie, o! Tam idzie! Zobacz! Tam, na horyzoncie! Chyba ju¿ wraca w stronê Miêdzyzdrojów! – Paula pokazuje mi kogoœ id¹cego brzegiem morza. – Bo te¿ da³am ja jej popaliæ, to ogon podwinê³a i wraca. Ja roz³o¿y³am koc, ona podchodzi, ale nale¿y ci siê opis: w chustce kolorowej na g³owie, w jakichœ buddyjskich koralikach na zwiêd³ej szyi, w chodakach, jak nasza Pizdencja, roz³o¿y³a siê z kocem o parê metrów ode mnie i ksi¹¿kê czyta. No i na mnie spoziera, czemu do niej nie zagadujê, skoro ona taka wielka z t¹ ksi¹¿k¹ i koralikami. W koñcu mówi tak: – Czy mo¿na siê dosi¹œæ? – I nie czekaj¹c na odpowiedŸ „dosiada siê”, jakby to by³a kawiarnia. A wa¿na! Pyta siê mnie: – Sk¹d jest? – ¿e niby do mnie siê zwraca jak do t³omoka kuchennego w trzeciej osobie! To ja mówiê, ¿e: – Prawie z Wroc³awia – bo ju¿ mam na ni¹ sposób. Ona: – Prawie, to znaczy s p o d Wroc³awia? – i ju¿ siê cieszy, ¿e jestem ze wsi, ¿e bêdzie mog³a sobie na mnie u¿ywaæ. Gdyby wówczas wiedzia³a, ¿e z sam¹ pani¹ de Merteuil
ma sprawê, pewnie nie k¹sa³aby i nie ucieka³a teraz w pop³ochu. Otó¿ i ludzie dziœ, Wicehrabio! Bez stylu, bez gustu, bez klasy, bez szyku! Szpad¹ nie potrafi¹ w³adaæ, p³aszczem, intryg¹, mi³oœci¹, niczym, tylko by ¿arli! Gdzie nie spojrzeæ wszyscy grubi, chipsy ¿r¹! Sprowokowa³am wiêc j¹ do tego pytania i teraz odpowiadam: – Prawie, poniewa¿ jedn¹ nog¹ mieszkam w Pary¿u. – No, to jej mina zrzed³a. Ale dalej w trzeciej osobie pyta: – I co tam robi? T³omok, Wicehrabio, t³omok co tam robi, ona siê zapytuje. T³omok zaœ odpowiada: – Doktorat. No to ona ca³a siê w siebie cofnê³a, bo ca³e jej ambicje intelektualne wynika³y mo¿e z jakichœ kilku wierszy opublikowanych w gazetce Robotniczego Klubu Twórców Kultury, oddzia³ w Zgierzu. Ale pyta ostentacyjnie: – O, a to na jaki temat? A t³omok wtedy zaczerpn¹³ powietrza i ten twój, Wicehrabio, temat, co nie przeszed³ wtedy wyrecytowa³: – Dekonstrukcja kartezjañskiego podmiotu w œwietle myœli wczesnoderridiañskiej, ze szczególnym uwzglêdnieniem dekonstrukcji kobiecego podmiotu u Rossi Braidotti! – masz, ¿ryj! ¯ryj, intelektualistko! Co tu du¿o mówiæ: bardzo posmutnia³a, schowa³a uszy po sobie i polaz³a...
204
lubiewo_wyd3.p65
204-205
205
2005-04-16, 16:04
œw. Maria od Relikwii – Druga œwiêta siê znalaz³a, mówiê ci – Paula opowiada o spotkanej przed wyjazdem Marii od Relikwii, któr¹ te¿ czasem nazywaj¹ „Kochankiem Wszystkich Ksiê¿y” – Druga œwiêta, Rolka œwiêta, ale ta? Ta to dopiero. WyobraŸ sobie, ciota m³oda, prosta, z wyszczypanymi brwiami, kolekcjonuje relikwie. Ca³a ¿yje tymi wszystkim sprawami koœcielnymi, mówi jêzykiem przetykanym ³acin¹ i archaizmami, wszystko wie, a z uciech cielesnych korzysta w obfitoœci... Jakie ona mi rzeczy opowiada³a, Miœka, Bo¿e! Ale powtarzaæ ci nie kaza³a. Mówi: – Jak ju¿ bêdê bardzo biedna, to do „Faktu” wszystko sprzedam! A ta królewna Œnie¿ka po szeœciu skrobankach niczego siê ode mnie nie dowie... – Wrrr! – Tyle tylko, ¿ebyœ wiedzia³a, mogê ci powiedzieæ, ¿e g³upie, g³upie by³yœmy, ¿eœmy dziesiêæ lat temu do zakonu nie posz³y. ¯e byœmy tam mia³y, oj tak. Oczywiœcie, zawsze jest jakaœ wredna przeorysza, ciota gruba w okularach, która jest najwa¿niejsza i jak takiej podpadniesz, to masz przechlapane, ale co? Zadowolisz j¹ i spokój. O najwy¿szych dostojnikach koœcielnych, jakie rzeczy! Mo¿e wszystko zmyœli³a. Ale nie wiem. Cioty to o ka¿dym ci powiedz¹, nic dla nich nie ma œwiêtego, wymieñ nazwisko jakiegoœ polityka – proszê – mia³am go, jakiegoœ œwiêtego mê¿a, zaraz ci powie: ta kurwa, to kurwisko po pikiecie la-
ta³o, zanim œwiêtym zosta³o! Tysi¹c razy go mia³am! Im kto wy¿ej postawiony, tym bardziej oczywiste, ¿e to ciota, ciota, z przesz³oœci¹ parkow¹. Tak ci one mówi¹, Wicehrabio, i ciê¿ko s³uchaæ tego, poniewa¿ ja jestem, jak ci wiadomo, wychowana we dworku szlacheckim, w prastarej rodzinie ¿ydowskiej. W uszanowaniu wartoœci. – One by chcia³y! Bo na swoje podobieñstwo wszystkich widz¹. Ju¿ sama Maria uosabia ca³¹ ob³udê tego wszystkiego. Uszy³a sobie taki czepiec czarny z bia³ym, jak maj¹ zakonnice i na po domu to sobie zak³ada, tak jak ty twoj¹ treskê. Jak byœ j¹ zobaczy³a w tym na g³owie, to byœ pad³a! Bo ona ma taki w³aœnie dobroduszno-jowialny wzrok, grubawa jest, i w tym czepcu, tak realistycznie przez ni¹ uszytym, oczy w górê podnosi, okulary do tego nak³ada takie, jak stare baby, w rogowych oprawkach... I jeszcze siê sama z siebie œmieje: – Psychiczna ciota, za zakonnicê siê uczyni³a... Pieni¹dze to trzyma w takim woreczku z nadrukiem: Komunikanty wypiekane zgodnie z prawem kanonicznym pod nadzorem Ksiêdza Kapelana... – Komunikanty? – No, od „komunia”, te... hostie. Producent CHRIST Sp z o.o. To kurwiszon w tym trzyma pieni¹dze. No i zbiera relikwie. – Kupuje?
206
lubiewo_wyd3.p65
206-207
207
2005-04-16, 16:04
– Nie, nie wolno, od œredniowiecza jest handel relikwiami surowo zabroniony. – No to sk¹d to kurwiszcze je bierze? – To trzeba napisaæ taki specjalny list do Watykanu, bardzo d³ugi, opisaæ tê swoj¹ wiarê... I napisaæ, ¿e siê b³aga na kolanach o relikwiê, ¿eby podbudowaæ upadaj¹c¹ wiarê. Bo wiesz, teraz siê tych œwiêtych tylu mno¿y, to jak jest ktoœ wyniesiony do honoru œwiêtego, tam ca³a procedura jest, relikwie kategorii A, B, C... Te C to najgorsze, starczy, ¿e kawa³ek przedmiotu, którego ten œwiêty tylko dotyka³, na przyk³ad ziarno ró¿añca, to ju¿ jest relikwia kategorii C. W ka¿dym razie: Papie¿ robi kogoœ œwiêtym, albo b³ogos³awionym. To siê go z trumny wyci¹ga i od razu kroi. Z uda idzie na parafie na ca³y œwiat, które to parafie stoj¹ w kolejce do tego uda ju¿ od lat, g³owa – do Rzymu, palce do jakichœ wa¿nych miejsc, a z jakiejœ tam czêœci tego œwiêtego id¹ opi³ki na prywatnych. Bo te¿ jedne czêœci œwiêtego s¹ uwa¿ane za bardziej œwiête, ni¿ inne. Maria na przyk³ad ma relikwie œwiêtych i b³ogos³awionych kategorii C i jedn¹ jedyn¹ A. Z polskich to ma œw. Faustyny, z ubioru i drzewo z trumny œw. Rafa³a Kalinowskiego no i dwóch hiszpañskich karmelitanek fragmenty koœci w takim z³otym podwójnym medalionie. Ma te¿ Joanny de Chantal i Marii ala Cock... Pyta³am j¹, Miœka, o relikwie œredniowieczne, ¿eby dla ciebie na imieniny za³atwiæ œw. Aleksego, ty tak lubisz Legendê o œwiêtym Aleksym, ale niestety, te najstarsze i tych
wszystkich œw. Aleksych, to ju¿ nie „chodz¹”, ju¿ poza obiegiem. Od renesansu w górê. – To mo¿e chocia¿ tak¹ renesansow¹ mi za³atw... I kurwiszon – tu Paula œmieje siê – robi minê spiskow¹, mówi: „Coœ ci poka¿ê, ale to tajemnica” i z siatki, takiej reklamówki wyci¹ga te z³ote medaliony, podpisane, zawijaœnym jakimœ pismem... Tu, proszê, koœci owych karmelitanek Hiszpanek... – Gdzie wyci¹ga? W mieszkaniu? Paula w œmiech: – No, zgadnij... – Nie! Nie! Tam nie! Paula przytakuje, t³umi¹c œmiech. – Nie powiesz mi, nie! Na pikiecie ci to wyci¹ga³a? – Na ³awce, na pikiecie. I jeszcze tak mówi: „No, ja wiem, ¿e to jest profanacja, w takim miejscu pokazywaæ takie œwiête rzeczy, ale ju¿ ci poka¿ê” i wyci¹ga w³aœnie z takiej ohydnej siatki z hipermarketu, pokazuje, z³ote medaliony. I jej to nie koliduje. Ona skoñczy jak Rolka, zobaczysz, ta nasza Maria. – Zagl¹da³aœ do œrodka do tych medalionów? – Co ty, to jest zalakowane na sta³e! Nie da rady otworzyæ. Ale pytam j¹, czy jeszcze zbiera te relikwie, czy to stare ju¿ s¹, a ona, ¿e teraz ju¿ w¹¿ j¹ skusi³ i od kiedy ten owoc spo¿y³a zakazany, to ju¿ grzesznica zaniecha³a dalszego zbierania, czyli jeszcze resztki przyzwoitoœci w niej zosta³y.
208
209
lubiewo_wyd3.p65
208-209
2005-04-16, 16:04
Pociot Dr-dr-dr! Anna: – Idê sobie we Wroc³awiu na Krzykach i patrzê, taka stara piosenkarka, wiesz, ona ju¿ ¿ebra³a, taka skryminalizowana, pociot taki, obra¿ony na ca³y œwiat za to swoje nieszczêœcie. Ja siê do niej uœmiecham, a ona tak szepcze, jak wiedŸma, tak rozkazuj¹co: – Gnij siê! No... Teraz, suko, to jesteœ mêska, bo tu nie pikieta! Gnij siê, natychmiast gnij siê! – To, Andziu, co ja wczoraj prze¿y³am... Wiesz, ¿e jestem z bardzo dobrej rodziny ¿ydowskiej, prastarej, prosto z dworku. Ja, choæbym nie wiem jak biedna by³a, to klasy nie stracê, poniewa¿ to jest sprawa krwi i dobrego gustu, a nie pieniêdzy. Ja zawsze sobie tê porcelanê Hutschenreuthera na Niskich £¹kach kupiê... I wiesz, ¿e pewnych s³ów przy mnie wymieniaæ nie mo¿na, poniewa¿ ja ich nie przyjmujê do wiadomoœci. Na przyk³ad tego s³owa na „g”, co wszyscy teraz w ogródkach robi¹ i kopc¹ dymem... Nie, ja tego nie robiê, ja robiê „garden party” przy kieliszku wyœmienitego francuskiego wina z Zamku, od naszej Nadji Nadjejewny Jepanczyn... No i w³aœnie, to wino. Spotka³am takiego faceta, heteryka, który raz po raz do mnie doje¿d¿a³ w wiadomych celach. Mówi: ¿ona wyjecha³a, przyje¿d¿aj do mnie. Gdzieœ, a¿ na Kowale. Nie chcia³o mi siê wcale jechaæ do niego, myœlê sobie, taki kawaler to nie dla
mnie, co na Kowalach mieszka... Ale pojecha³am, bo ju¿ mi g³upio by³o mu odmówiæ. Ciemno, zimno, strach na tych Kowalach iœæ. Oczywiœcie ca³y kilometr ulica siê ci¹gnie i nic, nie ma tego adresu. W koñcu siê okaza³o, ¿e on mieszka w jakiejœ starej szkole, poprzerabianej na tanie mieszkania, Anka, to by³ kurnik! Jak ludzie ¿yj¹! WyobraŸ sobie: wchodzisz, ju¿ od razu stêchlizna, zgnilizna ciê otacza. Malutka klitka, przygnêbiaj¹ca, a co mnie najbardziej przygnêbi³o, to stary telewizor, a na nim wielki, zakurzony pies, maskotka, tak, ¿e ³apa tego psa spada na ekran. Myœla³am, ¿e zemdlejê. Oczywiœcie zdajesz sobie sprawê, ¿e ju¿ sam fakt posiadania telewizora jest podejrzany, ale ta maskotka! Szczyt tandety, a jeszcze ¿eby on od razu przyst¹pi³ do rzeczy. Ale on musia³ siê naogl¹daæ jakichœ filmów amerykañskich, bo mu siê ubzdura³o, ¿e prze¿yje ze mn¹ romantyczny wieczór we dwoje (dziecko œpi w drugim pokoju). I on mnie za rêkê chwyta, a to czy wina, bo domowej roboty: – Czy napijesz siê wina domowej roboty? A ja na to mówiê, ¿e nie rozumiem, co to znaczy: „wino domowej roboty”? Co to jest? Aucune idée: ‘wino domowej roboty’? C’est quoi? On: – No, wino z winogron zrobi³em! Ja:
210
lubiewo_wyd3.p65
210-211
211
2005-04-16, 16:04
– Nie wiedzia³em, ¿e w tym smutnym kraju robi siê wino... Je ne savais pas que dans ce pays triste on fabrique le vin! Obrazi³ siê. Oczywiœcie o seksie ju¿ ani s³owa. Ale jak ludzie ¿yj¹. Jak tam œmierdzia³o, jaka tandeta, a ile tych ró¿nych zakurzonych plakatów z amerykañskich filmów, oczywiœcie – brud i smród, ale DVD musi byæ! Tu mi w duraleksie herbatê podaje (no, wyobraŸ sobie: „w DURALEKSIE”!), ale DVD jak najbardziej... Figure-toi ma pétite il existe les maisons dans notré pays triste oú on sert le café dans une tasse, o! non, non, non! pas dans une tasse, mais dans une bidule qu’ ils appellent ‘duralex’, mon Dieu! C’est vraiment horrible! Atmosfera duszna, jakby zakurzonego lombardu, jakby z wystawy kantoru, lombardu, jakieœ takie sztuczne kwiatki zakurzone, ró¿e z g¹bki ufarbowane, brudne... I w tym wszystkim ten syn za œcian¹ malutki, ja spiêta, bo jak z tych Kowali potem wracaæ? I ja w tym wszystkim taka ca³a prosto z tego Pary¿a, gdzie miêdzy innymi posz³am na premierê filmu Almodóvara Mauvaise education. Mówiê ci, mon ami, malutkie kino, paryska premiera, na sali same cioty, zachowuj¹ce siê po prostu skandalicznie! One tam mdla³y, piszcza³y, kaza³y sobie podawaæ sole trzeŸwi¹ce, mówi³y, ¿e to jest o ich ¿yciu, ¿e nie mog¹ ju¿ tego ogl¹daæ, przegina³y siê po francusku, kopulowa³y i œpiewa³y! Mówiê ci – my przy nich jesteœmy wszystkie harcerkami.
Mê¿czyŸni w ¿yciu Pauli – Nie masz pojêcia, moja Michalino, jak wielk¹ rolê odgrywa³ w moim ¿yciu gest ujêcia za rêkê. Mnie ujêcia. Jak on siê przez to ca³e moje ¿ycie przeplata³, jak powraca³ w najniezwyklejszych momentach. Mê¿czyzna, który chwyta mnie za rêkê i gdzieœ prowadzi. Paula siedzi na kocu w wielkim, bia³ym kapeluszu. Opowiadamy sobie to, co dot¹d gdzieœ nam jeszcze umknê³o, mimo piêtnastu lat znajomoœci. – Po raz pierwszy ten gest pojawi³ siê ju¿, jak mia³em jakoœ tak z szeœæ lat. U nas, w miasteczku by³ taki urwis, z odstaj¹cymi uszami, rudy, piegowaty, z odstaj¹cymi ³opatkami, wy³upiastymi oczami... No, wszystko na nim odstawa³o, ³ypa³o... Uczy³ siê najgorzej, chodzi³ ju¿ nawet do szko³y. Ciotka, co by³a woŸn¹ w tej szkole, opowiada³a mi raz, ¿e wlaz³ na taki wysoki maszt, co siê na niego wci¹ga³o flagê podczas apeli, na œrodku boiska. To do niego tam pielgrzymki przychodzi³y b³agaæ go, no, zleŸ, Andrzej, zleŸ... Pielêgniarka szkolna, nauczycielki, nic. Zaci¹³ siê i tylko siê œmieje tymi ¿ó³tymi zêbami, a odstêpy miêdzy nimi wielkie, a ³opatki wystaj¹, a uszy odstaj¹, ech, odstaj¹. Maszt kiwa siê jednostajnie to w lewo, to w prawo. Nie zlaz³. Taki on by³. Sam mi to potem jeszcze raz opowiada³, ¿e tak na nich z góry patrzy³. Pamiêtam tamten okres jako zupe³nie niesamowity, pamiêtam bagna, jakieœ rozstaje
212
lubiewo_wyd3.p65
212-213
213
2005-04-16, 16:04
z Matk¹ Bosk¹. ¯e raz siê dopuœci³em œwiêtokradztwa, wyj¹³em t¹ figurê z przydro¿nego o³tarzyka i ona okaza³a siê pusta, jak „Matka Boska Butelka” z odkrêcan¹ g³ow¹, przyczepiona zardzewia³ym drutem do pod³o¿a, ju¿, ju¿ myœla³em, czar prys³... Ale nagle ze œrodka figury wylecia³a ¿ywa jaszczurka, prosto mi na rêce... Wiêc wracaj¹c do tych r¹k. Ów urwis mówi do mnie tak: – S³uchaj, uciekamy st¹d. – A ja mia³am wtedy wyciête z jakiegoœ „Przekroju” czy innego pisma zdjêcie Antarktydy. Wiêc ¿eby uciekaæ na tê Antarktydê. To on siê pyta, czy ja wiem, gdzie by mianowicie ta Antarktyda mia³a le¿eæ? No to ja, ¿e pewnie gdzieœ niedaleko, no bo gdzie? Za bagnami pewnie. Uciekaæ mieliœmy w nocy. Ja czu³am siê mo¿e jakoœ tak podœwiadomie podniecona, ¿e z takim urwisem sama uciekam a¿ na Antarktydê. Zabra³am pó³ kilo kie³basy, ciep³y sweter i tak dalej. Z kie³bas¹ na Antarktydê... Umówiliœmy siê ko³o figury, tej od jaszczurki. Wymknê³am siê z domu. I tak szliœmy, przez nikogo nie zauwa¿eni, a¿ do lasu, z tym, ¿e on nagle w³aœnie poda³ mi rêkê... Takim gestem nie znosz¹cym sprzeciwu. ¯eby iœæ przez bagna, bo to bêdzie szybciej – las by³ za bagnami. Ja strasznie siê ba³am iœæ przez te bagna. Ale on poda³ mi w³aœnie tê rêkê chropowat¹, ³ypi¹c¹ i tak mnie prowadzi³. I gdy ju¿ byliœmy na samym œrodku, w zupe³nej ciemnoœci, to on wtedy powiedzia³, ¿e chyba musimy zrezy-
gnowaæ z tej Antarktydy, bo obaj ju¿ widzieliœmy, ¿e to raczej nie na nasze si³y, obaj ju¿ ¿a³owaliœmy tej wyprawy. Wracamy. Nagle on mówi, ¿e przyprowadzi³ mnie tutaj, ¿eby mnie zabiæ. Ja sta³am jak wryta w ziemiê, a on nie puszcza³ mojej rêki, œciska³, a¿ nasze palce œlizga³y siê od potu. I tak to trwa³o, tak staliœmy. On mówi³: – Wci¹gnie ciê, czekajmy, a¿ to bagno ciê wci¹gnie. – Ja p³aka³am. Tak to trwa³o... Mówi: – Ja tu ciebie teraz utopiê... – i jak ju¿ mnie zaczê³y te bagna wci¹gaæ, to mówi jeszcze raz: – Daj mi rêkê... i tak mnie kurczowo trzyma³ za tê rêkê, jakby jednoczeœnie chcia³ mnie utopiæ i asekurowaæ. Dopiero gdy ju¿ zaczê³o œwitaæ, to jakieœ œwiat³a ku nam id¹, a to nas odnaleŸli tak stoj¹cych w tych bagnach, dziœ zdaje mi siê, ¿e nie tak niebezpiecznych... ¯e to mo¿e siê tak mówi³o: bagna, a to by³y takie po prostu podmok³e tereny, ale nie wci¹gaj¹ce. Potem by³am na kolonii w Czechos³owacji... Taka komunistyczna kolonia w barakach z dykty. Ale to by³ dla mnie raj, mam ju¿ piêtnaœcie lat, a ca³a ta mêska czêœæ kolonii wyg³upia siê na homoseksualnie. Ci¹gle. Podchodzili do siebie i na przyk³ad zaczynali siê o siebie ocieraæ i stêkaæ. Co nocy urz¹dzali takie orgie na niby. Ka¿dy dobiera³ siê z kimœ w parê, codziennie z kim innym. Spano na ziemi, na pryczach i na „piêterku”, czyli na
214
215
lubiewo_wyd3.p65
214-215
2005-04-16, 16:04
górze piêtrowych ³ó¿ek. I tak jak kolejno spa³am z takim lujkiem na ziemi, z takim nijakim na parterze i z takim uduchowionym poet¹ na górze, tak mo¿na by podzieliæ póŸniej wszystkich mê¿czyzn w moim ¿yciu. Wiesz – od ma³py i czystego erotyzmu w wydaniu lujowym, przez jakichœ tam mniej lub bardziej normalnych, a¿ po mi³oœæ romantyczn¹ (góra). Oczywiœcie najlepiej pamiêtam tego z pod³ogi, a ten „œrodkowy”, jako zwyk³y, zupe³nie mi znikn¹³. Wiêc pierwszego dnia spa³am z tym z pod³ogi. On mówi: – No, dzisiaj to ciebie bêdê posuwa³ – a ja nic. Po³o¿y³ siê na mnie i siê ociera, wszyscy siê œmiej¹, bo to wszystko w konwencji ¿artu. A by³a tam niejaka ciota m³oda, Bo¿e, kogo ona mia³a. Jak ona nie protestowa³a! Majtki bia³e mia³a z Pewexu, i tak: ja le¿a³am na ziemi z tym lujkiem, pod œpiworem na ko³drze i na wprost j¹ mia³am, na dolnym ³ó¿ku. Co ona z t¹ swoj¹ dup¹ nie wyprawia³a! Krêci³a ni¹ na prawo i lewo, ¿eby ten z do³u luj i ten z góry poeta widzia³. – Czekaj, co ten Wojtek dalej do niej mówi³? – Paula zamyœla siê i zaci¹ga papierosem, opiera g³owê na d³oni. – No wiesz, nie pamiêtam, ale ona tam coœ bredzi³a, ¿eby œwiat³o zgasiæ, mo¿e myœla³a, ¿e naprawdê do czegoœ dojdzie? I ja teraz pamiêtam, jak by³o, ale tego nie napiszesz. Nie! Nie pisz! Skreœl to ca³e, proszê ciê! Teraz sobie t¹ ca³¹ scenê przypomnia³am, naprawdê, – ¯e co?
– Wiêc ten Wojtek od cioty (fajny by³) wyda³ mi siê bardziej taki... ni¿ ten mój z pod³ogi, co ju¿ mnie obmacywa³, wiêc coœ tam zakrêci³am, jakiœ aforyzm powiedzia³am, i tu nast¹pi³a zmiana. Ciota w bia³ych majtkach z Pewexu – na pod³ogê, a ja na parterowe ³ó¿ko do Wojtka. W koñcu wszyscy zasnêliœmy i œwiat³o zgas³o. I z tym Wojtkiem, to ju¿ nie by³o na niby. – Prawdê mówisz? – No tak, wariatko! – œmieje siê Paula – No... Pachnia³o wszêdzie takim m³odym potem, no i t¹ dykt¹, trochê farb¹... Wiêc luj. Drugiego dnia spa³am na parterze ³ó¿ka piêtrowego. Z takim „œrednim”, „œrodkowym”. Nijakim. A trzeciego dnia – na piêtrze z takim, co mi ca³¹ noc swoje wiersze czyta³! Czyli wszystko siê zgadza. Wiesz – d³ugie w³osy, wra¿liwy... No nic. Pojawi³ siê te¿ ten gest chwytania za rêkê. Bo ma byæ jakiœ konkurs recytatorski, czy akademia ku czci. Ja oczywiœcie wytypowana jestem na gwiazdê, bo humanistka. I ja siê zbuntowa³am, ¿e siê nie bêdê uczy³a tego wiersza (Ga³czyñskiego). Tak siedzia³am obra¿ona na ca³y œwiat w sto³ówce przed stygn¹c¹ zup¹, wszyscy ju¿ poszli, a mi ³zy kapi¹ do talerza. I podszed³ do mnie ten luj z pod³ogi, taki wielki, taki prosty, taki ze z³amanym nosem... – No, co jest, Pawe³ku... Co jest? No, wszystko bêdzie dobrze... – I mnie g³aszcze. Ja siedzê obra¿ona, ¿eby d³u¿ej to trwa³o.
216
217
lubiewo_wyd3.p65
216-217
2005-04-16, 16:04
Nosem si¹pnê, ³ezka mi siê zakrêci, oczy spuszczam, a w duszy siê modlê, ¿eby on mnie obj¹³ i pociesza³. A on dalej: – Nie musisz graæ w pi³kê, jak z nami nie chcesz graæ, ja bêdê ciê broni³... – I chwyta mnie za rêkê, i tak mówi, jak do baby: – No, Pawe³ku, chodŸ, pójdziemy do lasu i zrobimy próbê... Ja tylko nosem si¹piê, paznokcie ogl¹dam, bo dziewczynie w wieku dorastania potrzeba tego mêskiego ciep³a, czu³oœci. No i ¿e tê rêkê chropowat¹, mêsk¹ mi podaje i œciska, mocno, mocno! ChodŸ do lasu! Ze mn¹, do lasu, a mo¿e i na bagno... Prowadzi mnie w koñcu na tê próbê, za sob¹, jak tamten rudy wtedy na bagna, jakby chcia³ i chroniæ, i zabiæ... Tak, tych mêskich byczków z pod³ogi to cioty zawsze siê w tych wszystkich szko³ach i na koloniach ba³y, oni za nami czêsto bekali, nas zaczepiali, ale potem, jak myœmy trochê pop³aka³y, to siê ko³o nas krêcili, jak ko³o baby ura¿onej i nas obejmowali... Dobra, wygra³am ten konkurs, by³am gwiazd¹ na ca³¹ koloniê. To ten z pod³ogi chodzi³ wokó³ mnie jak ochroniarz, taki dumny, ¿e „nasza dru¿yna wygra³a”, oni tak maj¹ ci hetero luje. Nie zna siê na poezji, ale ma to poczucie, ¿e „nasi wygrali”, bo ja z jego domku przecie¿ by³am. Ten œrodkowy to nie pamiêtam, co na to, ale ten z góry... W³osy z twarzy odgarnia, zaaferowany:
– No tak, no tak, Ga³czyñski, pewnie, rytmiczny, ³atwy do nauczenia, no tak (i w³osy sobie odgarnia, jak odgarnia!), no tak, ale czy nie próbowa³eœ na przyk³ad mówiæ Stachury? – No. Trzeci raz ten gest siê pojawi³ ju¿ w bursie. Pocz¹tek lat osiemdziesi¹tych, jak przyjecha³am z naszego dworku z M. do szkó³. Do bursy jeszcze chyba osiemnastowiecznej z czerwonej ceg³y. W atmosferze koszarowej. Jakie tam œmieszne typy by³y... Na przyk³ad w ³azience: zagrzybione œciany, nie by³o wanien, tylko brodziki, wszyscy siê myli przy umywalkach. Wszyscy, ale nie ciota! By³a tam taka ciota. A ¿e nie by³o wanny, to ona, Miœka, teraz bêdziesz siê œmia³a, nalewa³a sobie do obydwu p³ytkich brodzików wody i siê w nich ca³a k³ad³a, nogi w jednym, tu³ów i dupa go³a suche pomiêdzy, a plecami le¿a³a w drugim. I jeszcze ksi¹¿kê czyta³a! Tak¹ mia³a potrzebê wanny, z pianami, z ksi¹¿kami, jak na filmie. Hollywood w bursie sobie wyczarowa³a! My przy umywalniach, a ona le¿y, se czyta w brodzikach z min¹ gwiazdy. I by³ w bursie taki ch³opiec z liceum plastycznego, z d³ugimi dredami, z poprzebijanymi wszêdzie uszami, zawsze mnie malowa³, raz mnie w³aœnie chwyci³ mocno za rêkê i mówi: – ChodŸ, Pawe³ku, nie pójdziemy jutro do szko³y, tylko ja ciebie malowa³ bêdê... To by³ ch³opiec z kategorii najwy¿szego piêtra ³ó¿ka polowego. D³ugie w³osy, malowanie.
218
219
lubiewo_wyd3.p65
218-219
2005-04-16, 16:04
Dla mnie moje w³osy by³y ¿ó³te, ale on tam widzia³ œliwkê, to ja mówiê: „nie, œliwek ¿adnych we w³osach nie trzymam”... To on zacz¹³ siê œmiaæ i mnie poca³owa³ w te w³osy, a pachnia³ terpentyn¹ i grzanym winem z goŸdzikami i cynamonem! Ale byli i ci z parteru: ci, co siê tam myli nad umywalkami, chlapali, z Zak³adów Naprawczych Taboru Kolejowego... Co siê myd³em rzucali. Kiedy by³am ma³a, pani zabra³a nas na „wycieczkê zawodoznawcz¹” w³aœnie do tego zak³adu od taborów. Specjalnie musia³yœmy wstaæ o pi¹tej rano. Pamiêtam huk fabrycznej syreny. To by³o nie do wytrzymania o tej porze. Wszystkim nam by³o zimno, bo by³a ju¿ póŸna jesieñ. Przeciera³am zaczerwienione oczy i myœla³am, ¿e jeszcze œniê. Widzia³am mary brudnych ludzi grzebi¹cych w maszynach, w podk³adach, w smarach, w mrozie, w ca³ym tym ranku. Wci¹¿ by³o ciemno, jakby ci ch³opcy wyszli do pracy w œrodku nocy. Umorusanymi rêkami rozwijali z papieru niezgrabne kanapki z t³ust¹ kie³bas¹. Gdy zakasywali rêkawy ukazywa³y siê g³êbokie blizny, równe, jakby celowo zrobione. Ich paznokcie stawa³y siê czarne, zamienia³y w grudki i zanika³y. Gdzieœ w stró¿ówce radio cicho nadawa³o jakieœ wa¿ne przemówienie. Póki ranek udawa³ noc, mog³o siê nawet wydawaæ emocjonuj¹ce, ¿e nie trzeba spaæ, ¿e w nocy dziej¹ siê takie dziwne rzeczy, ale co bêdzie gdy wstanie nudny, trzeŸwy œwit? Wtedy po-
stanowi³am zostaæ aktork¹ i za nic nie obieraæ sobie zawodu naprawiacza taboru. Zapisa³am siê do Domu Kultury. Pani powiedzia³a: jak bêdziesz siê ³adnie uczyæ, to nigdy nie wyl¹dujesz w takim miejscu. Ci ludzie, których tu widzisz, byli niegrzeczni, nie odrabiali lekcji, palili papierosy za szko³¹ i nie uczyli siê graæ na pianinie. A oni robili do mnie perskie oko, ¿ebym tego nie s³ucha³a. Umorusani ch³opcy przyprószeni tym wtorkiem, jak szarym kurzem. Potem znowu ten gest, po latach. Siedzia³am z moim Filipem pod mostem Szczytnickim we Wszystkich Œwiêtych, paliliœmy œwieczki i piliœmy wódkê. Patrzyliœmy na wodê, która wzbiera³a. Raz po raz hucza³a syrena ze statku. Filip cisn¹³ pust¹ butelk¹ w betonowe ocembrowanie koryta Odry, a ja wsta³am chwiejnie. I powiedzia³am, abyœmy szli brzegiem, ale nie wa³em, tylko ocembrowaniem, tym pochy³ym ocembrowaniem schodz¹cym w wodê. I wtedy (czy o to mi chodzi³o?) on poda³ mi rêkê, z ca³ej si³y i zacz¹³ mnie prowadziæ. Nogi wci¹¿ zje¿d¿a³y nam po œliskim od wodorostów ocembrowaniu z poniemieckich kocich ³bów, tak doszliœmy do kolejnego mostu, pod którym by³o zbyt nisko, aby móc stan¹æ, ale odkryliœmy wtedy w³az do jakichœ podziemi wewn¹trz mostu i wtedy... I wtedy on znowu poda³ mi rêkê.
220
221
lubiewo_wyd3.p65
220-221
2005-04-16, 16:04
Telefony w ¿yciu Pauli
Paula ju¿ po pierwszej kawie. Niedziela rano, w oddali s³ychaæ bicie dzwonów. Drr-drr-drr! Anna: – Dosta³am najnowszy ranking ciot wroc³awskich ze Sceny. ¯adnych starych ksyw. Co siê z nimi porobi³o? Gdzie one teraz chodz¹? Jakieœ same imiona nowe. Jakieœ Estery, Pamele... Was i Michaœki Literatki w ogóle nie ma! Jedyne, co pocieszaj¹ce, ¿e wasza siostra jeszcze na trzydziestym miejscu siê zna-
laz³a. A teraz co karty powiedzia³y rano: Jedynka prze¿yje swój renesans. Tylko tam wszystko na nowo siê skupi. Wszystkie wróc¹. Bêdzie, jak dawniej. Wiêcej nie mogê powiedzieæ. A karty te¿ nie mówi¹, kiedy to bêdzie. – Paula? – No? – Mogê do ciebie przyjechaæ do Wroc³awia? – Oczywiœcie, Andziu, przyje¿d¿aj, koniecznie! – Wiesz, kochana... – No? – Chcia³abym ciê okraœæ... Ciebie i tego kurwiszona Michaœkê... – Ha! ha! ha! – Serum prawdy bym ci dola³a do zupy, wszystko bym ci zabra³a, bym powiedzia³a: gdzie, kurwo, pieni¹dze trzymasz... – Ha! ha! ha! – Gadaj, bo zabijê! I tak mi siê marzy, ¿ebyœ ty posz³a potem na pikietê do Szczytników, i którejœ najwiêkszej plotkarze naopowiada³a, ¿e „Pamiêtasz jeszcze Annê, co do Bydgoszczy pojecha³a onegdaj”? To taka jedna z drug¹, na przyk³ad Bronka Ubeczka albo Sowa by powiedzia³y: „No?”. A ty: „Ju¿ z³odziejk¹ siê okaza³a, ca³e mieszkanie mi skroi³a, skaleczy³a mnie na sto tysiêcy... Nawet jajka z lodówki kurwa wynios³a”. To one – dajê g³owê – powiedzia³yby: „Zawsze mówi³am, ¿e to jest z³odziejka, t¹ z³odziejk¹ to tej kurwie zawsze z oczu patrzy³o! Natychmiast
222
223
Paula w ³ó¿ku przed pierwsz¹ kaw¹. Przy lekturze. Drr-drr-drr! Kto dzwoni? Beczka. – Czeœæ, Paula! Inez ze Stanów przyjecha³a! – Jaka Inez, nie przeszkadzaj mi, ropucho, o Grecie Garbo w ³ó¿ku czytam. – No Inez, wariatko, ta co przed stanem do Stanów wyjecha³a, no ta, co Jurkê okrad³a, t¹ z Krzyków. No, ta, co z t¹ Dari¹ z Pewexu ¿y³a... Paula wœciek³a: – Nie przypominam sobie. Beczka: – Jutro nas wszystkie ze starej paczki do McDonaldsa na obiad zaprosi³a! Paula rzuca s³uchawkê, podnosi siê, coœ tam do siebie mamrocze, idzie kawê sobie zrobiæ. Nastawia radio na jedynkê. Kuchniê wype³nia muzyka klasyczna.
lubiewo_wyd3.p65
222-223
2005-04-16, 16:04
dzwoñ na policjê, nawet siê nie zastanawiaj, nie miej dla kurwy litoœci!” I by siê cieszy³y! – Ha! ha! ha! Aleœ, Andzia, znowu wymyœli³a! – Ty wiesz, Paula, czemu ten kurwiszon, Michaœka, ksi¹¿kê o nas pisze? – Czemu? – Bo myœli, ¿e luje przeczytaj¹, wzrusz¹ siê naszym losem i siê zlituj¹ i stan¹ siê do drutowania ³askawsi. Powiedz¹: „A to tyle zabiegów o tego chuja naszego, a to ju¿ masz, Michaœka, podrutuj sobie, jak o to tyle krzyku ma byæ...” I kurwiszon bêdzie po jednostkach jeŸdzi³ z wieczorkami autorskimi i drutowa³ bêdzie lujów z ca³ej Polski, a nam siê nic nie dostanie, choæ to wszystko nasze historie! Bo ona jest wielka dama, ona ci do parku nie pójdzie, jak kiedyœ, nie, ona by siê ubrudzi³a... ChodŸ j¹ za to okradniemy, albo coœ na ni¹ nagadamy... – A gdzie by tam luje ksi¹¿ki czytali... Paula odk³ada s³uchawkê i zamyœla siê g³êboko. Jedynka, to by³a jedna z kilku ponumerowanych pikiet. Jakie tam jeszcze by³y? Artystyczna, Bemówka... Ale ¿eby wróci³a? Paula stuka siê w g³owê. Po drugiej kawie k³adzie karty. Wczoraj za³o¿y³a œwie¿y obrus, podobno karty to lubi¹. List! Jaki list? A, do cholery, od lat nie dostaje listów. Blondyn wieczorow¹ por¹. Paula chichocze. Poprawia w³osy. Bierze proszek uspokajaj¹cy, bo ci¹gle jest „jakaœ rozbita”. Telefon:
– S³ucham. Dzwoni Piórella. Pochlipuje: – S³ucham, to ty, Piórcia? – tamta w bek: – Li... li... li... Liza nie ¿yje, powiesi³a siê... – Matko Boska, co ty gadasz, Piórella, w sobotê j¹ na pikiecie widzia³am! Takiemu m³odemu zarobkiewiczowi p³aci³a. Sta³am i widzia³am. Mimi te¿ by³a. – Obwiesi³a siê. – Gdzie i jak, mów. – W garderobie, u nas, w operetce... – Co ty gadasz? Piórella ju¿ spokojniej: – No mówiê ci, ju¿ w kostiumach wszystkie by³yœmy, zaraz na scenê, ja do niej do garderoby, ¿eby koniaku ³ykn¹æ przed spektaklem, no wiesz, jak zwykle, wchodzê, a ona... – Piórella znowu w bek. – A ona na pasku od szlafroka wisi, na rurze grzewczej. – Paula spokojnie (proszek ju¿ dzia³a): – PrzychodŸ natychmiast, dziewczyny trzeba obdzwoniæ, na wieniec trzeba siê zrzuciæ. Piórella ju¿ te¿ spokojniej: – Z szarf¹? – No pewno, ¿e z szarf¹. I z napisem: „Lizie – kole¿anki”. Albo inaczej, no nie wiem, mo¿na jakiœ wiersz daæ, zaraz przychodŸ. Paula podchodzi do sto³u, sk³ada karty, idzie zamkn¹æ okno, mruczy: „Blondyn wieczorow¹ por¹, no i masz swoich blondynów”... Albo i sama jakiœ wiersz skomponujê?
224
lubiewo_wyd3.p65
224-225
225
2005-04-16, 16:04
Udawany luj Mówi Paula: Œwiat siê koñczy, œwiat schodzi na psy. Idê parkiem, patrzê – luj. Taki naprawdê byk mêski, morda, dupa, wszystko, w ¿yciu byœ nie powiedzia³, ¿e to peda³. Zwyk³y mêski heteryk, ale idzie w krzaki, wiêc ja za nim, bo przecie¿ taki mêski, to siê rzadko zdarza, ani grama cioty w nim nie czuæ. No. I jest klasyka, on rozpina rozporek, ja klêkam. Dobrze. Ale ju¿ mnie coœ tknê³o, bo oto on bierze i kuca, i mi chce lachê ci¹gn¹æ. A to ja tu jestem baba, ciota przeklêta, a on luj! I wtedy on œci¹ga spodnie tak do kolan, a tam... czerwone, koronkowe poñczochy... Myœla³am, ¿e umrê ze œmiechu, wszystko mi opad³o, ju¿ tylko na wszystkie szczegó³y patrzê, aby tobie to jak najdok³adniej opisaæ, mówiê: – Wiesz, tyle siê tu tych glin krêci, ja siê tak stresujê, ja idê. I polaz³am, ale ¿eby luje ju¿ poñczochy samonoœne nosili, to kto to widzia³... Teraz to ju¿ j¹ wszystkie znaj¹ i nazywaj¹ po prostu: „Ta w Rajtuzach”... Ot, ¿adnych w tym wypadku wymyœlnych ksyw nie chcia³o im siê wymyœlaæ, tylko „Ta w Rajtuzach”, najprostsze rozwi¹zania bywaj¹ czêsto genialne. Ale jak pierwszy raz tak siê przeszed³ ten luj, co go jeszcze nie zna³y, to zaraz wszystkie za nim lecia³y, a potem, gdy on w poñczochach zacz¹³ siê przechadzaæ ju¿ legalnie po parku,
(góra – skin, a dó³ baba – jak jakaœ syrena), to wszystkie ju¿ by³y m¹dre i: – Ha, ha, ha, psychiczna ciota, psychiczna ciota!
226
lubiewo_wyd3.p65
226-227
227
2005-04-16, 16:04
Jak Paula udawa³a luja na Szczytnikach... Noc. Siedzê w alejce na ³awce, palê papierosa, udajê luja. Ale w tej czapce zimowej wygl¹dam raczej jak stara baba w chustce, no, uœmia³abyœ siê, Miœka. W ka¿dym razie nogi w d¿insach roz³o¿y³am jak najszerzej, adidasem w ziemi grzebiê, no i strzelam lujowskie miny. Takie o – tu Paula pokazuje jakieœ œmieszne miny, zupe³nie nie do luja, a do cioty podobne. – ¯eby nie by³o widaæ czapki, kaptur lujowski se na g³owê da³am od bluzy z napisem jakimœ sportowym. Siedzê. – I po coœ tego luja, wariatko, udawa³a? – Na telefoniczne Anny z Bydgoszczy zlecenie. Mia³am przeprowadziæ badania nad kultur¹ wœród najm³odszych ciot. Bardzo d³ugo tak siedzia³am, bo wiêkszoœæ ciot ju¿ mnie zna³a i na tego luja nie dawa³a siê nabraæ, tylko œmiech z tego by³... Ale w koñcu pojawi³a siê jakaœ m³oda, najprawdopodobniej prosto ze wsi, albo z ma³ego miasteczka, mówi, ¿e z akademika, z pierwszego roku. Taka zawstydzona, patrzy na mnie w górê, jak w s³oñce, oczy mru¿y, od razu widaæ, ¿e luja we mnie widzi! Karykaturê siebie samej wobec luja w niej zobaczy³am, tak ja siê do nich mizdrzê... Wiêc nienawidziæ jej zaczê³am! Cioty im do siebie bardziej podobne, tym bardziej siê nie znosz¹, co wiedz¹c powinnam przejœæ nad tym do porz¹dku dziennego i tê nienawiœæ w sobie zdusiæ! A ta
o tym wszystkim nic nie wie i tym swoim damskim g³osikiem tak: – By³eœ ju¿ tutaj parê dni temu... Ja ciê poznajê... Z takim innym szed³eœ, z koleg¹... Poznajê ciê po tym kapturze... Z prawdziwym jakimœ lujem mnie myli³a, mo¿e dlatego siê dok³adniej nie przyjrza³a. Co siê ju¿ o tego luja co noc ociera³a, co go przywo³ywa³a! W koñcu mówi tak: – Ja jestem z akademika, wiesz? Dlatego sam rozumiesz... Nie mogê ciê do siebie zabraæ... A ja ju¿ duszê œmiech, bo kto takie rzeczy lujowi mówi? Czyja to jest szko³a? Jaki to jest styl? Na pewno nie nasz! – Rozumiem, rozumiem... – mówiê mêskim tonem, szepczê w³aœciwe. To ona ju¿ nie mo¿e wytrzymaæ i pyta: – Co lubisz? No, tego by jeszcze brakowa³o, ¿ebym ja jej mia³a siê zwierzaæ, wicehrabio! – Zobaczysz... A ty? – Miœka, to „a ty” to ju¿ zapyta³am tylko dla ciebie, ¿eby ci potem powtórzyæ i siê z tob¹ do rozpuku œmiaæ. Tylko. Bo ju¿ ta ciota egzamin dawno obla³a. Ale ta jej odpowiedŸ... Pobi³a sam¹ siebie, wicehrabio! Tak szybko i pod nosem wyrecytowa³a, jakby na spowiedzi, ale wiesz, jak ktoœ siê wstydzi czegoœ i tak szybko mówi, jednym tchem: – Pieœciæ cia³o, i braæ pr¹cie do buzi (je¿eli mi siê te¿ bierze), ca³owaæ w usta, ca³owaæ ca³e cia³o...
228
229
lubiewo_wyd3.p65
228-229
2005-04-16, 16:04
Pieœciæ pr¹cie! To ju¿ powiedzia³am, ¿eby se kogo innego znalaz³a, dupê zabra³am i polaz³am. Dzwonie do Anny, zdajê sprawozdanie, a ona na to: – Wszystko przez to, ¿e zabrak³o starych nauczycielek... ¯e cioty stare wszystkie ju¿ albo pomordowane, albo bardzo rzadko siê ju¿ pokazuj¹. Sk¹d ten narybek ma braæ przyk³ad? Na czym siê uczyæ? Gdzie podrêcznik? Taka Roma Piekarzowa czy ja, toæ myœmy siê uczy³y, terminowa³yœmy u Macicznej, u Pizdencji, u Kucharzycy, u starych mistrzyñ. Przecie¿ te m³ode nie rozumiej¹, ¿e gdyby to by³ naprawdê luj, to ona by tego luja nie tylko ¿e nigdy nie mia³a, ale ona by w pysk dosta³a! One nie rozumiej¹, ¿e lujom siê takich rzeczy po prostu nie mówi! ¯e lujów te nasze koronki brabandzkie gówno obchodz¹! Siê podchodzi i od razu oczy w punkt zero, bez s³ów siê lujowi do rozporka i ju¿! A ta mi tu: „pieœciæ cia³o” i jeszcze warunki bêdzie stawia³a, ¿e do buzi weŸmie, jeœli i jej siê weŸmie! Mówiê ci: Maciczna w grobie siê przewraca!
Gizela
Paula z niesmakiem gasi papierosa i chowa niedopa³ek do pude³ka. Potem robi usta w dzióbek. A ja jej na to o Gizeli, ¿eby te¿ coœ z mojej m³odoœci by³o, tyle ¿e ta m³odoœæ up³ynê³a ju¿ w najprawdziwszym œrodowisku pedalskim i ¿adnego ukrytego po¿¹dania, jak z tym ³apaniem za rêkê, nie da siê tam doszukaæ. Tylko odkryte.
– Nie – e – mówi Gizela, podbijaj¹c to drugie „e” jak ma³a dziewczynka. Nie – e, tak d³u¿ej byæ nie mo¿e! Na to trzeba coœ poradziæ. Sponsora jakiegoœ znaleŸæ. W³osy mia³a blond, z niemiecka: z ty³u d³ugo, z przodu krótko, krêcone, utlenione. Do tego naprawdê piêkna, szesnastoletnia twarz. Kocha³a Modern Talking i marzy³a o s³awie. W parku ze mn¹ przesiadywa³a na ³awce, pali³a extra mocne i godzinami nawija³a, ¿e za³o¿y zespó³ „Magic Talking” – co siê przek³ada: „Magiczne rozmowy...” I nagle „zmienia³a twarz”, i zaczyna³a tak bardzo wysoko œpiewaæ, jakby chórki i echa z Modern Talking. Po angielsku. I ju¿ Dieter Bohlen to, Dieter Bohlen tamto. A prawda by³a inna. I ona od tej prawdy innej w tego Dieter Bohlena ucieka³a, chowa³a siê. Bo ona by³a w nêdzy, chuda, z dzielnicy, co j¹ nazywaj¹ „Trójk¹t Bermudzki”. Jej ch³opak, ¿ulik, taki Zbyszek (z w¹sikami), bi³ j¹. Siedzimy raz w ogrodzie botanicznym nad stawkiem, ona ma na kolanach swój najwiêkszy skarb – wielki, kolorowy magnetofon na baterie. S³uchamy tego jej Modern Talking, ona œpiewa, bo na ka¿dej kasecie s¹ na koñcu tzw. repryzy, podk³ad muzyczny do piosenek, hej – ka¿da z nas mo¿e zab³ysn¹æ! Thomas Anders ona bardziej chcia³a byæ. Ja musia³am
230
231
lubiewo_wyd3.p65
230-231
2005-04-16, 16:04
œpiewaæ za Dietera. Romeo i Julia i inne przeboje. Ucieka³a wci¹¿ w marzenia, w nierzeczywistoœæ. ¯e zarobi na targu, albo znajdzie wiêksz¹ kasê. Albo pójdziemy do hotelu Wroc³aw, mo¿e Niemca poznamy, albo milionera. Szczytem jej marzeñ by³a wie¿a stereo, taka du¿a jak szafa, z adapterem na górze, bo to by³y lata osiemdziesi¹te. – Jak ja bym tam wszystkie p³yty mia³a równiutko, ca³y komplet, Dieter Bohlen, Modern Talking. Za szklanymi drzwiczkami. – I nagle Gizela zaczyna wydawaæ takie odg³osy jakby poci¹g, które okazuj¹ siê pocz¹tkiem jakiegoœ przeboju. Ona ustami robi³a za ca³e disco! Buch buch buch, i, i, i, uuuu. Ffff. U – u – u – u. Zmienia siê ca³a w twarzy, ju¿ jej usta graj¹, s¹ perkusj¹ i talerzami. I nagle pojawia siê ten jej Zbyszek beznadziejny, ten ¿ulik i wkurwiony j¹ leje, po twarzy, wyrywa jej ten magnetofon: – O której, szmato, w domu mia³aœ byæ, o której, o której w domu mia³aœ, szmato, o której... I rozpierdala o ziemiê, wrzuca do stawku, w którym p³ywaj¹ lilie wodne, bo wci¹¿ siedzimy w ogrodzie botanicznym. Ale có¿, ona go nie rzuca, ona go kocha. I nic siê z tym nie da zrobiæ. Miliony razy jej mówi³am: – Gizela, otrzeŸwiej, rzuæ go. Bije ciê, kopie. – Ona: – Ale potrafi te¿ byæ bardzo czu³y. Jak jest trzeŸwy.
Oto cioty. W koñcu ona mówi: – Musimy za³atwiæ jakieœ pieni¹dze, tak d³u¿ej nie mo¿e byæ! – Idziemy w noc. Wtedy noc by³a zawsze, myœmy tylko w nocy przesiadywa³y, ³azi³y po tym Wroc³awiu, zagl¹da³y do nieznanych dzielnic, do bram. Ona ze z³ej rodziny, ja z dobrej, ale znudzona nauk¹, obiadami, czytaniami. Wys³uchuj¹ca w domu, ¿e siê z marginesem spo³ecznym zadajê, w rynsztoku siê babram. Ona z ulicy Traugutta, ja z Baciarellego. Inny œwiat. W dzieñ ja w szkole, ona gdzieœ w tej swojej rozbitej rodzinie. W nocy razem. Rodzicom, ¿e na dyskotekê. A z Gizel¹ zawsze siê mia³o disco, ona nie umia³a nie œpiewaæ, nie wydawaæ dŸwiêków. Wiêc zawsze tylko w tych wspomnieniach panuje noc. Noc mojej m³odoœci, moich piêtnastu lat. Za³atwiæ pieni¹dze. Gdzie s¹ pieni¹dze? Ano w hotelach, bo gdzie by indziej w tym roku osiemdziesi¹tym dziewi¹tym, gdy komuny ju¿ nie ma, a kapitalizmu jeszcze. W hotelu Panorama, co go wyburzyli, aby postawiæ Galeriê Dominikañsk¹, w hotelu Wroc³aw. Jak ona siê wystroi³a, z jakiego lumpeksu! Zielona kurtka i taka kolorowa opaska ze szmatek na g³owie. Ró¿owe getry. I te oczy niebieskie, i te sznyty na rêkach, i ten g³osik anielski, rzêsy blond. Usiad³yœmy w hollu. Siedzimy, palimy te extra mocne, a mo¿e i carmeny specjalnie na tê okazjê kupi³yœmy... Wchodz¹ stare niemieckie emerytki z walizami ze skóry, siwe, nie umalowane, spoza œwiata
232
233
lubiewo_wyd3.p65
232-233
2005-04-16, 16:04
disco. Spoza Strangers in the night. Przylepiamy nasze ma³e noski do oszklonej œciany, za któr¹ jest drink bar, musimy nieŸle wygl¹daæ z zewn¹trz. Ale w œrodku pusto – niemieccy emeryci nie s¹ zainteresowani nocnym ¿yciem. Pora¿ka na ca³ej linii. W „Panoramie” przynajmniej pracowa³a wtedy znajoma ciota, by³a babci¹ klozetow¹, zawsze mo¿na siê by³o za darmo wysikaæ, poprawiæ. Mia³ przyjechaæ znany projektant mody. Ej, Gizela, powiemy mu, ¿e chcemy o nim jakiœ program do gazetki szkolnej... Bo by³ gejem. Zacz¹³ nam stawiaæ drinki w barze... Mówi³: – Jeszcze lufka dla m³odego! Gizela wdrapa³a siê na wysoki barowy sto³ek, o wiele za du¿y dla niej. Nic z tego nie wysz³o. Projektant jeszcze tej nocy jecha³ na pokazy gdzie indziej. Gizela siê zaniedba³a, brudna chodzi³a, pijana. A taka niewinna twarzyczka, do dziœ pamiêtam, takie oczy niebieskie, takie dŸwiêki fajne wydawa³a, tyle razy t¹ Alexis udawa³a... Pewnej nocy pozna³yœmy faceta, powiedzia³, ¿e ma za³o¿yæ hurtowniê w Legnicy, wtedy wszyscy coœ zak³adali. ¯e mog³ybyœmy tam pracowaæ, trzy miliony na miesi¹c zarabiaæ. ¯e to raczej pewne. Trzy miliony to by³a skórzana kurtka co miesi¹c! O której ¿adna z nas nie mog³a marzyæ. Widzia³am tak¹ na targu, z naszytych ³atek, z patchworku. Dwanaœcie kurtek rocznie!
– Dobrze ci nie radzê. Co ty, g³upia?! Jak jednego miesi¹ca kupimy sobie po kurtce, to nastêpnego chyba ju¿ nie bêdziesz drugiej kurtki kupowa³a, tylko se kupimy na przyk³ad po kowbojkach! – i ju¿ na siebie patrzymy, za rêce siê ³apiemy i w pisk, bo dopiero teraz do nas dociera, co tak naprawdê nas czeka! Tak! Po kowbojkach, a potem po z³otej bransoletce! – Przysiêgnij siê – mówi Gizela w nocy, w parku – przysiêgnij siê, g³upia, ¿e nigdy siê nie rozstaniemy i zawsze bêdziemy mia³y tak fajnie i takie ¿ycie! Przysiêgnij siê na swoj¹ matkê! Pojecha³yœmy z tym facetem do jego mieszkania, starego, brzydkiego, zapchanego zakurzonymi antykami, jakimiœ œmieciami. W starym budownictwie, w pod³ej dzielnicy, Gizela mia³a blisko do domu... Rano wysy³a³ nas po wódkê, za wytrzêsione z jakiegoœ wazonika grosze, do których musia³yœmy do³o¿yæ. Zosta³ mi w pamiêci taki obraz: Gizela rano w wannie u niego. W pianie. Wo³a mnie, zas³ania siê pian¹ i który byœ szampon se zastosowa³a, jakbyœ by³a na moim miejscu, ¿eby nim g³owê umyæ, ten, czy ten, czy ten. I idŸ, g³upia, pos³uchaj, czy on tam nie stoi za drzwiami. Nie. Wiêc ju¿ œmichy chichy z niego, psikanie siê wszystkim, co popadnie, grzebanie wszêdzie. A potem by³o d³ugo, d³ugo nic. Facet nie dzwoni³. Ale da³ adres tej hurtowni. – Wychuja³ nas.
234
235
lubiewo_wyd3.p65
234-235
2005-04-16, 16:04
Gizela pod gwiazdami je watê cukrow¹. Siedzimy na ³awce, na oparciu. Wci¹¿ d³ubiemy s³onecznik, wci¹¿ coœ ¿remy. Mo¿e jeszcze wszystko siê odmieni, pomyœl – kowbojki, skóry, z³ote ³añcuszki, szampony L’oreal! Pojecha³yœmy do tej Legnicy czy Trzebnicy. Pod wskazany adres. D³ugo b³¹dzi³yœmy w upale. To wodê mineraln¹ pi³yœmy na murku, to wœród jakichœ gara¿y b³¹dzi³yœmy... W koñcu jest! Stara willa, schodki. Otwiera kobieta w dresie: – Czy pan taki to a taki tu mieszka, tu mia³a byæ hurtownia. – Tak, mieszka, ale go nie ma, a z t¹ hurtowni¹ to nic nie wysz³o. Mo¿e w przysz³ym roku. – Aha. – Czy coœ przekazaæ? – To... To mo¿e pani powie, ¿e... ¿e by³ Grzesiek i Micha³, ¿e... ¿e do tej hurtowni... Wraca³yœmy autostopem. Pada³o, la³o. Gizela po³o¿y³a mi g³owê na ramieniu i zasnê³a uko³ysana przez ciê¿arówkê. Nigdy wiêcej jej nie zobaczy³am, przesta³am siê z ni¹ zadawaæ, w ogóle – z nimi wszystkimi.
Oleœnicka I kiedy ju¿ nuda, ju¿ moje Emerytki zaczynaj¹ siê powtarzaæ, patrzê nagle: o niechby to, co myœlê, siê okaza³o prawd¹! Drepcze z daleka jakiœ piesek tu do nas, ustrojony, pekiñczyk, a za nim daleko ma³a kulej¹ca kulka. I myœlê: niechby to by³a Oleœnicka, o nic ju¿ nie proszê, tylko niechby to siê okaza³ pekiñczyk Oleœnickiej! Niechby Oleœnicka to by³a! Niechby to ona, gruba, kulawa, niska, ³ysa i tleniona zarazem, i jej piesek, co pobi³ rekord w obsikiwaniu drzew, bo ca³e ¿ycie w parkach, po pikietach, wszystkie pikiety w Polsce obsika³, ka¿de drzewo, a teraz ¿eby tu kica³ do nas ka¿d¹ roœlinkê (ludzkimi rêkami osobno zasadzon¹) obsikiwaæ! ¯eby to ona i jej pies, co w Bydgoszczy, Toruniu, Kaliszu, Suwa³kach, Zgierzu, Wroc³awiu, Warszawie, Poznaniu, Olsztynie, Krakowie, wszêdzie obsikiwa³ drzewa na pikietach, gdyby to by³ on (a raczej: ona, bo ca³y w kokardkach, choæ siusiaka ma, ca³y w brylancikach sztucznych, bo to jest pies-ciotka), to ju¿, ju¿ nie by³oby nudy, ju¿ ta opowieœæ dosta³aby œwie¿y zastrzyk energii! Oleœnicka to by³a w istocie. – Czeœæ, dziewczyny, jak siê bawicie? Na miotle tu przylecia³am, bo s³ysza³am, ¿e tu jest Kangurzyca, ta bicz, nie widzia³yœcie Kangurzycy?
236
lubiewo_wyd3.p65
236-237
237
2005-04-16, 16:04
Moje wszystkie Emerytki zblad³y, bo domyœli³y siê, ¿e to sama znana na ca³¹ Polskê Oleœnicka. O której w poci¹gach i w toaletach dworcowych wypisuj¹. O której w wiêzieniach se pod cel¹ opowiadaj¹. O której w dy¿urkach szpitalnych, gdzie piosenkarki s³u¿bê zastêpcz¹ odrabiaj¹, gada siê ca³ymi nocami. Która za komuny by³a najwa¿niejsza zaraz po £ucji K¹pielowej, ale ¿e £ucjê luje lokówk¹ zabili, to teraz ona do¿ywotnio jest najwa¿niejsza na ca³¹ Polskê. Emerytki do stóp jej pad³y. Ja pad³am. Oleœnicka gestem królowej nas unios³a i dalej, czyœmy tej kurwy, Kangurzycy, nie widzia³y, bo jej podwêdzi³a (brzydziej to zosta³o powiedziane) dwadzieœcia z³otych. – By³a tak na samym pocz¹tku czerwca, wygzi³a siê i pojecha³a. – A ¯or¿eta by³a? – No, jeszcze by tego czucz³a tutaj brakowa³o... – A tej to ju¿ nie widzia³yœmy od tamtego roku. W parafii siedzi. – Ona tu ju¿ spalona, teraz do Rowów bêdzie jeŸdzi³a... Tam jej jeszcze nie znaj¹.
Babcia klozetowa z Oleœnicy I ju¿ Oleœnicka wyci¹ga z siatki wódkê i starym, dobrym, parkowym sposobem owija j¹ t¹ w³aœnie plastikow¹ reklamówk¹. Ju¿ nas czêstuje, a mo¿e popularnego, albo i mocnego, a mo¿e ³yczka jeszcze, przeciera piêœci¹ szyjkê i pije z nami. Za popitkê wyci¹ga takie jakieœ dwulitrowe kolorowe chemiczne gówno o smaku landrynek, najtañsze w ca³ej „¯abce”. Ona jak siê napije, to w szaleñstwo ucieka, ucieka od tego swojego pod³ego losu. Pieska wo³a: – And¿elika. Fi fi fi! ChodŸ do nas! Bo ta And¿elika ju¿ po wydmach buszuje, ju¿ siê gziæ chce. A ja Oleœnick¹ na opowieœci naci¹gam, ona zaœ przy wódce i popitce, w kubkach z wypalon¹ Emerytk¹ 1, w cieniu popo³udnia tak opowiada: – Teraz to ju¿ naprawdê nie te czasy... Ostatnio posz³am sama na pikietê wieczorem, u mnie w Oleœnicy, da³am babci klozetowej dwa z³ote, powypisywa³am na sam¹ siebie nad pisuarami: „Bo¿ena, kur wa, Bo¿ena szmata”... Podpisa³am: „Bo¿ena, lat 40”. Wracam, mówiê do tej babci klozetowej szeptem: – Pani wie, ¿e tam trzech homoseksualistów siedzi w œrodku? A ona jak nie zacznie œpiewnie:
238
lubiewo_wyd3.p65
238-239
239
2005-04-16, 16:04
– A to to ja wiem, ja wiem, a to mnie ju¿ ostrzegano, jak tu pracê podejmowa³am, a to ja wiem... Mam ja z nimi... – i po chwili macha rêk¹ – A to niech sobie siedz¹...
Specjalista od Lorki Szkoda gadaæ, ju¿ koce po³¹czone, ju¿ nasz koc najwa¿niejszy, za £ys¹ jak¹œ Górê robi i zlot wszystkich czarownic tej nocy, ach, kupa³y chyba, jest tu organizowany. Ale na razie jeszcze dzieñ, choæ i tak siedzimy ju¿ i s³uchamy Oleœnickiej jak przy ognisku, ot, w³aœnie, jakby ognisko swym gadaniem nam tu wykrzesa³a. Mówi Kucharzyca: – Oto wracam z Sobótki do Wroc³awia autobusem Pekaes, dosiada siê ch³opak, nawet kulturalny, m³ody, ³adny. Nie ¿eby jakieœ cudo, ale sympatyczny. Od s³owa do s³owa, po godzinie mówi, jest gejem. – Powiem – mówi – ci, bo czujê zaufanie. – Ja mu nie powiedzia³am, ale to ju¿ on sam wiedzia³. Doje¿d¿amy do Wroc³awia: – ChodŸ – mówi – chodŸ, pójdziemy do knajpy na piwo. – Nie, co bêdziemy ci¹gle w tych knajpach siedzieæ, piwo, w tym dymie, to lepiej chodŸ tu na Ostrów Tumski, jak chcesz pogadaæ, kupimy jakieœ piwo, na ³awce sobie usi¹dziemy z widokiem na Odrê. – Bo ³adnie odnowili, ³aweczki dziewiêtnastowieczne, do tego niby to gazowe lampy dali. Siedzimy, pijemy, on mi o poezji Lorki (LORKI, zapamiêtajcie to), w ogóle – kulturalny. No nic. Ja siê posz³am odlaæ w krzaki, wra-
240
lubiewo_wyd3.p65
240-241
241
2005-04-16, 16:04
cam, pijemy dalej to piwo i coœ mnie œpik zaczyna braæ, pamiêtam jeszcze, ¿e coœ tam powiedzia³am, ¿e „jakiœ taki senny jestem po tym piwie”. Budzi mnie telefon. Jestem w swoim w³asnym ³ó¿ku, telefon dzwoni, pani Ma³gosia, co mia³am u niej byæ na obiedzie, ale przecie¿ trzy dni póŸniej! Czemu nie jestem? Ja mówiê: – Zaraz, zaraz, bo ja tu muszê dojœæ do ³adu z pewnymi sprawami... – Usiad³am na ³ó¿ku. Jak mi nagle wszystko zaczê³o stawaæ przed oczami! Ca³e to zajœcie. Jezusmaria, przecie¿ on mi czegoœ dola³, gdy poszed³em siê odsikaæ, piwo zosta³o na ³awce! Mieszkanie oczywiœcie okradzione. Potem dochodzenie wykaza³o, ¿e sobie trzy czeki wypisa³ na tysi¹c ka¿dy, na imiê i nazwisko swoje lewe, co mia³ na to nazwisko jakiœ tam dowód skradziony. Oczywiœcie za mnie siê podpisa³, moim imieniem i nazwiskiem, ¿adna z tych na poczcie nie sprawdza³a, choæ mia³y wzór podpisu w komputerze.
Kangurzyca – To Kangurzycy kiedyœ jakiœ luj, taki Jurek, co go sobie wziê³a do domu, ukrad³ paszport; no nic, zg³osi³a grzecznie na policjê, tego tamtego. Wyrobili jej nowy, zapomnia³a. Nagle po iluœ tam latach jedzie sobie grzecznie Kangurzyca na Turków do Turcji. Zatrzymuj¹ j¹ na granicy, paszporcik proszê, tego tamtego. Ona daje ten nowy paszport. Jak siê na ni¹ nie rzuc¹! – Bo¿e, ja, Kangurzyca, poszukiwanym morderc¹, poszukiwanym na ca³y œwiat! A¿ siê tam przegiê³am, mówiê – bij mnie! Bij mnie – mówiê do tego celnika! Potem (po powrocie z Turcji) do mnie mówi: – Czy ty jesteœ w stanie wyobraziæ sobie, ¿e ja wtedy by³am w ³ó¿ku z tym lujem, co mi ukrad³ paszport i wychodzi na to, ¿e spa³am z morderc¹, co na ca³ym œwiecie poszukiwany! Z jakimœ Al Capone! Mafioz¹ groŸnym. Super by³, sto razy nie ¿a³ujê tego paszportu! Rzucili siê tam na ni¹, na tej granicy z Ukrain¹, zabrali j¹ z tego autobusu, wycieczka oczywiœcie patrzy siê na ni¹ z przera¿eniem, a jeszcze co ona tam wygadywa³a, jak siê nie przegina³a (bo ju¿ jak j¹ znam popija³a w tym autobusie)... Ile ona tych opowieœci spod celi nawymyœla³a, potem wszêdzie rozpowiada³a, jak j¹ tam gwa³cili zbrodniarze (bo ¿e j¹ zamknêli to wiem). Po prostu – luj
242
lubiewo_wyd3.p65
242-243
243
2005-04-16, 16:04
ten by³ jak¹œ szych¹ wœród z³oczyñców i pos³ugiwa³ siê jej starym paszportem, wpad³, uciek³, zanotowane mieli, szukaæ takiego to a takiego. Ale to wszystko nic. Bo wiesz, jaka jest Kangurzyca, jaka aktorka, wariatka. Co ona tam wyprawia³a na tych przes³uchaniach... Mówi³a: – Do stóp padam, nie zabijajcie mnie, ja niewinna, ja Kangurzyca z pikiety, ja luja w dom puœci³a, on mi paszport ukrad³...
Kangurzycy opowieœci spod celi I tyle mo¿e by³o prawdy, ca³a reszta to ju¿ chyba jej wymys³y, ¿e tam w celi gni³a trzy tygodnie, zanim wysz³a prawda na wierzch, ¿e przychodzi³a do niej nieznajoma zakwefiona kobieta i podawa³a jej przez kraty w oknie kosmetyki, aby ona – Kangurzyca – nie zbrzyd³a przez ten okres, ty wierzysz w to? – Nie. – Oj pewnie, ¿e by³a z morderc¹ w jednej celi, co jej te perfumy wypija³, ¿e oczywiœcie wszystkich obci¹ga³a – zazdroœæ po prostu chce wzbudziæ, ale wiesz, jaka ona jest. Do Turcji jeŸdzi³a, to zaraz mówi³a tak: – Turków mia³am wszystkich, wszystkich! Oni tam wyg³odzeni, bo ich kobiety musz¹ byæ dziewicami a¿ do samego œlubu (oni potem w noc poœlubn¹, w noc rozdziewiczenia wywieszaj¹ wszem i wobec zakrwawione szmaty, ¿eby wszyscy widzieli). No i oni nie mog¹ siê tych ich bab doprosiæ, wiêc co myœmy tylko sta³y na balkonie hotelowym, a tam na s¹siednim balkonie robotnicy tureccy pracowali, to myœmy tam pokazywa³y im – tu Kangurzyca pokazuje, li¿e palec, mizdrzy siê, jêzyk wywala i chowa – i oni tam nam pokazywali wzrokiem tak¹ budkê, bo to by³o takie podwórko typu studnia, na dole jakieœ tylne strony sklepów, syf, resztki kwiatów, owoców
244
lubiewo_wyd3.p65
244-245
245
2005-04-16, 16:04
i ryb, no – Campo di Fiori, i buda by³a taka, to oni t¹ budê wzrokiem pokazuj¹, ¿eby tam wieczorem przyjœæ. – I wszystko by³oby OK., i ju¿ mog³ybyœmy skarbonkê na wyjazd zak³adaæ, ¿yæ tym, ale niestety mankament – to jest relacja Kangurzycy, której jednak wierzyæ nie mo¿na, ani te¿ nie warto pizdy wieŸæ a¿ do Turcji, aby sprawdziæ i siê przekonaæ, ¿e k³ama³a, zmyœla³a, nas tym swoim k³apaniem jadaczk¹ nabiera³a... I teraz mi jeszcze, z³odziejka, dwie dychy ukrad³a. – Ale pozwól mi skoñczyæ o tym od Lorki... – No, no.
Specjalista od Lorki ...Zaraz na policji mi wziêli krew do analizy, aha – „serum prawdy” panu ten specjalista od Lorki dola³, to, co Amerykanie daj¹ przy przes³uchaniach, co jest zabronione. Wszystko pan po tym zrobi. – Przerazi³am siê, jak ja do domu wróci³am? Przecie¿ mog³am cz³owieka w tym czasie zabiæ, bym o tym nie wiedzia³a, siê wypiera³a! Te¿ dochodzenie wykaza³o, ¿e on najpierw dowiedzia³ siê mojego adresu (ja mu grzecznie wyœpiewa³am, tam, na tej ³awce) i mnie tam zostawi³, okrad³ mieszkanie i drzwi zostawi³ otwarte. A ja sama tam z tamtej ³awki do domu przyjecha³am, s¹siedzi zeznali, ¿e mnie widzieli przed bram¹, jak wszystko mam z torby wywalone i szukam kluczy, myœleli, ¿e pijana jestem. I mnie wpuœcili, patrz¹ – a tam drzwi do mieszkania otwarte. Ja NIC z tego nie pamiêtam. Oczywiœcie nikt mi tych pieniêdzy nie zwróci³, jeszcze musia³am sp³acaæ debet. A jeszcze co za koszmar, na tej policji, ci s¹siedzi przes³uchiwani, jakaœ gruba baba z brodaw¹ przy maszynie do pisania, bez zrozumienia, bez delikatnoœci, tylko od³a¿¹cy jej lakier z paznokci, jak za komuny i: – Proszê nie interpretowaæ faktów! To doszed³ pan do domu o godzinie dwudziestej drugiej? Ja mówiê:
246
lubiewo_wyd3.p65
246-247
247
2005-04-16, 16:04
– Nie wiem, by³em nieprzytomny, s¹siedzi zeznali, ¿e tak. Ona: – To by³ pan, czy nie? – I taka tam rozmowa, pisze: homoseksualista, specjalista od Lorki. Ja: Co? No, mówi³ pan... Niby to policja sama to „serum prawdy” w moich ¿y³ach wykry³a, ale jednak ju¿ tej babie nie powiedzieli. Ju¿ ta nic z tego nie rozumia³a, tyle tylko, ¿e „uda³em siê na posesjê w okolicy dwudziestej drugiej”. Potem jeszcze wysz³o na jaw, ¿e mnóstwo piosenkarek ten specjalista od Lorki w ten sposób nabra³.
Ten Kangurzycy, co jej ukrad³ paszport To by³a z pocz¹tku bardzo romantyczna historia... Wyhaczy³a go spod poprawczaka. Dzwoni do mnie, gdy ten romans by³ ju¿ dosyæ zaawansowany, ca³a w skowronkach. Ba! I widzicie, jacy oni potrafi¹ byæ – on wiersze dla niej pisa³! No normalnie, wiersze na kartce, d³ugopisem, mo¿e nie jak Lorka, ale zawsze... Zreszt¹ – potem siê okaza³o, ¿e to by³ rzeczywiœcie kryminalista pierwszej wody, morderca nawet. Nie pamiêtam, jak on siê nazywa³, no, powiedzmy, Jurek, imienia swego prawdziwego na pewno jej nie poda³. I ten Jurek, taki morderca, o kwiatkach i ptaszkach, i motylkach, i o mi³oœci wiersze dla tej naszej Kangurzycy pisa³. Bo oni nie potrafi¹ inaczej, jak tylko o kwiatkach. To kurwiszcze siê cieszy³o, siê z tymi wierszami obnosi³o, przez telefon mi czyta³o, mi³oœæ – wiosna, mojej Kangurzycy poœwiêcam. Zrozumia³am wszystko, jak mi kiedyœ powiedzia³a, gdzie i kiedy z nim siê spotka, ¿ebym na spotkanie przysz³a i z daleka go sobie zobaczy³a. Esencja lujostwa, nogi do samego nieba, rozpór wypchany, twarz z nosem prostym, rzymskim, lekkie zakola, bicepsy. Zreszt¹, czy to oddasz s³owami? Szed³ do niej tam, pod t¹ Iglicê w Parku Szczytnickim rozko³ysanym krokiem, jak mary-
248
lubiewo_wyd3.p65
248-249
249
2005-04-16, 16:04
narz. Hej, jak marynarz! A¿ nie wytrzyma³am, wysz³am z ukrycia i mówiê do niej: – A co, kole¿anki nie poznajesz? Przedstaw mnie koledze... Rada nie rada Kangurzyca musia³a mnie przedstawiæ, ja go wtedy zapozna³am. Co on mia³ w tej twarzy, w tych oczach, w kszta³cie tego, ¿e wszystkie jak w ogieñ lecia³y, choæ ka¿da wiedzia³a, ¿e to kryminalista. Tak, on mia³ takie jakby wy³upiaste oczy. I na dole pod okiem to najdelikatniejsze miêsko takie wypuk³e. I kreskê na policzku, i dziurê w brodzie, i takie teatralne wrêcz ¿y³y na rêkach, wszystko mia³ teatralne, jak z komiksu. Przerysowane. Na przyk³ad bokobrody to mia³ jak jakiœ Iwan z Rosji, z XIX wieku, takie wielkie, na pó³ twarzy. Matko. I jak to siê wszystko rozwija³o? Wyl¹dowa³yœmy u Kangurzycy. Wiadomo: wódka, piwo, ja zaczê³am przed nim zgrywaæ bogat¹ ciociê z Ameryki, bo jakoœ tak podœwiadomoœæ mi podszepnê³a, ¿e on tym wiêcej siê mn¹ bêdzie interesowa³, im wiêcej mu pieniêdzmi zaimponujê. To ja wyci¹gam sto z³otych i na ziemiê, deptaæ zaczynam, ale tu on na mnie jak nie krzyknie, ¿ebym siê nie wa¿y³a rzucaæ tym na ziemiê, bo tam jest orze³, a on jest... czym to on by³? Jakimœ narodowcem, czy jakoœ tak. Coœ z poszanowaniem kraju, ziemi, god³a. To ja taka pijana podar³am ten banknot, podpali³am zapalniczk¹, jak Nastazja Filipowna. I gdy tylko go zobaczy³am, te jego wielkie nogi, tam, pod Iglic¹, od razu wyobrazi³am sobie taki obraz:
ja w wannie, a on stoi nade mn¹, tak ¿e te nogi to jak kolumny widzê od do³u i szcza. Po moich piersiach i po twarzy. I pluje. Wiêc poszepta³am z Kangurzyc¹, weŸ, zamknij ³azienkê na klucz, niech on te wszystkie piwa pije, ale niech tam nie chodzi. Niech tam nie chodzi! Na klucz zamknij, jeœli mnie jeszcze choæ trochê kochasz, jeœliœ przyjació³k¹ m¹! A to zamknij w pizdu drzwi te, niech on tam nie wejdzie, niech nie postanie noga jego w tych progach. Klucz sobie na szyjê zawiesi³am, bo Kangurzyca w starym budownictwie mieszka, kibel razem z wann¹ trzyma i to wszystko na klucz stary jest zamykane. Na serce sobie klucz wywiesi³am i do salonu wróci³am, gdzie on buty zzuwa³. Wszystkoœmy mu wyjaœni³y, powiedzia³: – OK – i gumê ¿uje. OK... Co mi ju¿ te dwie litery jak WC brzmia³y, nu¿ laæ w niego piwsko. Pij, pij. Co tu du¿o gadaæ: spe³ni³y siê marzenia moje. Kangurzyca w drzwiach kibla sta³a i papierosa pali³a z min¹ bardzo zblazowan¹. Minê³o czasu ma³o wiele. Spotykam Jurka na mieœcie. Bardzo mi³y, na alkohol go zapraszam, papierosem czêstujê. A akurat gotówkê wiêksz¹ mia³am. On sobie buty kupiæ kaza³, glany takie wysokie. Zaprowadzi³ mnie na najwy¿sze piêtro domu towarowego Podwale, tam mia³ upatrzone, trzysta z³otych, to wtedy by³o du¿o. Ja, g³upia, aby mu zaimponowaæ, zaczê³am szastaæ tymi pieniêdzmi, to, tamto kupowaæ, jemu, sobie. A¿ mu siê zwierzy³am, ¿e
250
251
lubiewo_wyd3.p65
250-251
2005-04-16, 16:04
mnie do wojska chc¹ wzi¹æ. To on mi mówi, ¿e nic, tylko do jego wujka z komendy trzeba iœæ, a raczej jechaæ, za szeœæset z³otych on mi kategoriê najgorsz¹, niezdolnoœæ do pe³nienia s³u¿by wojskowej za³atwi. Wsiedliœmy w taxi i pêdzimy do tego wujka, ja ju¿ pijana, bo ci¹gle co zakup, to w jakimœ eleganckim pubie opijaliœmy. Wje¿d¿a taksówka w stare ulice, w teren Trójk¹tem Bermudzkim zwany, on mówi: – Tu na mnie poczekaj, w samochodzie – zabra³ moj¹ ksi¹¿eczkê wojskow¹ i te pieni¹dze, znik³ w bramie. Ja czekam, czekam, dopiero po pó³ godzinie, gdy ju¿ taksówkarz zacz¹³ siê krêciæ, mówi do mnie: – Coœ siê nie zjawia ten pana kolega... – to ju¿ by³am pewna, ¿e on w bramê wszed³ i od podwórka w pizdu uciek³, no ale co z tego, kiedy oczy wy³upiaste, podkr¹¿one... I po tym wszystkim mia³ jeszcze czelnoœæ do Kangurzycy przychodziæ i o moje zdrowie pytaæ. I j¹ z tego paszportu okraœæ. Nim siê pos³ugiwaæ. Po latach list mi jakiœ pod drzwi pod³o¿y³, ¿e czeka na mnie wraz z moj¹ ksi¹¿eczk¹ wojskow¹ pod Iglic¹, ¿e tyle to a tyle pieniêdzy mam przynieœæ, to mi j¹ odda, a jak siê nie zjawiê, to ma w buteleczce krew zara¿on¹ i ig³ê, ¿e mnie uk³uje, no ale co z tego, kiedy oczy podkr¹¿one, kreski na policzkach... Wiêc to ju¿ ola³am zupe³nie i ¿adnych konsekwencji dalszych nie by³o, poza tym, ¿e te uda jego nad sob¹ do dziœ widzê, w ogóle nie ¿a³ujê. Bo te¿ siê potem okaza³o, ¿e z g³ów-
nym jakimœ bandyt¹, szefem mafii by³am... Szkoda tylko, ¿e mi ¿adnych wierszy nie pisa³, bo Kangurzyca do dziœ te jego gryzmo³y przechowuje w barku miêdzy pustymi butelkami i ka¿demu czyta... To Aptekarka siê rozklei³a: – A ja tak bym chcia³, ¿eby jakiœ fajny facet mnie na ulicy zobaczy³ i tak po prostu ¿eby wzi¹³ i pad³. Z miejsca siê zakocha³. No, komu by to szkodzi³o? Tylu ludziom siê to przytrafi³o... To czemu mi nie mia³o by siê przytrafiæ? ¯eby stan¹³ i pad³ z wra¿enia! I jeszcze ¿eby mnie nie okrad³... Bo tak jak siê was s³ucha, to ju¿ siê cz³owiekowi wydaje, ¿e jak tylko ktoœ sam wykazuje zainteresowanie, to znaczy ktoœ fajny, gdy sam chce, gdy chwali, to nie z mi³oœci, tylko z³odziej, albo morderca...
252
253
lubiewo_wyd3.p65
252-253
2005-04-16, 16:04
Fajny
D¿esi
Idê znowu wydmami, patrzê – na górce z piachu stoi mój Fajny, co mi znik³ wówczas, gdy pope³ni³ b³¹d numer osiemnaœcie. Plecak postawi³ obok, d¿insy spuœci³ i wymachuje pa³¹, a do mnie siê œmieje, ech, jak siê œmieje! Wiêc ja przychylnym spojrzeniem go obrzucam i idê niespiesznie przed siebie, w puste (zdawa³oby siê) dró¿ki wydeptane miêdzy wydmami. I ju¿ s³yszê, ¿e fajny idzie za mn¹ krok w krok, coraz bli¿ej. Zwalniam wiêc, papierosa zapalam. A tu nagle widzê, ¿e naprzeciw mnie œcie¿k¹ wydeptan¹ wœród wydm idzie owa Boguœka ze swoj¹ czarn¹ kole¿ank¹ i ju¿ z daleka krzycz¹, halu! Sali! Ses³ar! I tak dalej, jak w tej piosence. Myœlê, co tu robiæ? Sp³osz¹ mi go, jak nic. No, ale przecie¿ nie zatrzymaæ siê, nie pogadaæ, to¿ to od razu siê domyœl¹, ¿e podrywam tego, który za mn¹ idzie, mojego Fajnego. Przecie¿ nie powiem im szeptem „a kysz!”. I ju¿ Fajny mija mnie z lodowat¹ twarz¹, wyprzedza i znika na horyzoncie wraz ze s³oñcem, ach, s³onko moje, a one gazele przystaj¹: – Wracamy do Miêdzyzdrojów, byliœmy w Œwinoujœciu, ale nie ma ju¿ tych sygnetów. Na jutro piêkn¹ pogodê zapowiadali... I tak: turnus mija, ja niczyja.
– Ale to dopiero pocz¹tek, mówi Oleœnicka i zaciera rêce. W³aœnie ognisko tu teraz bêdziemy pali³y, bo dzisiaj jest noc kupa³y i zlot tu robiê czarownic, jak na £ysej Górze. I ju¿ ka¿e temu swojemu wystrojonemu psiuñciowi ga³¹zki ró¿ne zbieraæ z wydm, do nas, do mojego grajdo³u znosiæ. Same te¿ siê poroz³azi³yœmy i mnóstwo tych wszystkich ponadpalanych k³ód do siedzenia naznosi³yœmy. Dziêki Bogu, ciep³a i spokojna noc bêdzie, morze te¿ jak lustro, ju¿ i k¹paæ siê chce, hej, k¹piê siê w ciep³ej wodzie, nago. Woda wspania³a, widzê, le¿¹c na wodzie, ¿e one tam ju¿ pierwszy ogieñ zapali³y, ju¿ siê zlatuj¹, mo¿e i na miot³ach. Powietrze pachnie jodem, w³osy mokre, piesek Oleœnickiej tapla siê przy brzegu i chce do mnie podp³yn¹æ... Nagle czujê coœ w wodzie, czujê coœ w wodzie! Obce jakieœ, oœliz³e cia³o! Coœ czujê. Duch? Topielec? And¿elika wyæ zaczyna jak potêpiona ciota w psa zaklêta! Jezu, to¿ to D¿esi! Tu przysz³a, przyp³ynê³a z piek³a! Ale có¿, D¿esi w³aœnie mœci siê, ¿e – choæ stanowi integraln¹ czêœæ tych wszystkich opowieœci – nie zosta³a tu wzmiankowana z przyczyn, hm, obyczajowych. Nic wiêc dziwnego, ¿e oto D¿esi utleni³a grzywkê, ubra³a najlepsz¹ koszulê w palmy (prawie nowa, prosto z USA), zawi¹za³a adidasy z wielkimi wystaj¹-
254
255
lubiewo_wyd3.p65
254-255
2005-04-16, 16:04
Kokarda
cymi jêzorami i wybra³a siê na bal nieproszona, jako trzynasta wró¿ka. – Co? Morda, D¿esika! – Jaka Ibiza, jaka Majorka, jakie t³uste angielskie turystki? – D¿esika nie posiada siê z oburzenia. D¿esika szczytuje. To¿ to wszystko plastik, amerykañskie frazesy! Pla¿e pe³ne wytatuowanych gogusiów! Mówiê wam: plastik! Opalone w solarium, wydmuchane na si³owni cia³a. Twarze jak klonów, wszystkie identyczne. Mówiê wam: co innego noc, listopad, lata osiemdziesi¹te... Deszcz, dworzec Wroc³aw – Psie Pole. Idzie pijany ¿o³nierz... – Proszê! – ...wchodzi do bramy na Bierutowskiej. Obszczana brama, mêtna ¿arówka. Schodzi do piwniczki. To jest dopiero ¿ycie! A wy mi tu: Ibiza! Pe³ne s³oñce! Co wy mnie chcecie na reklamê biura podró¿y wzi¹æ? – Po pierwsze, D¿esi, tu nie Ibiza, coœ ci siê przywidzia³o, tu Ba³tyk, Lubiewo. Po drugie: chodŸ z tej wody do nas, do ogniska... I ju¿ idziemy, a tam ile goœci! Jakiœ sabat czarownic prawdziwy! Kora, Anna, Hrabina, Kokarda...
by³a znana na wybrze¿u. W Wielkim Atlasie Ciot Polskich przy Kokardzie w prawym dolnym rogu widnieje przekreœlony talerz. – ... raz by³am na pla¿y w D¹bkach, pytam tak¹ jedn¹ piosenkarkê: – A o Kokardzie s³ysza³aœ? – strapi³a siê: – Ale ona z³a jest, ta Kokarda... Jak raz na wycieczce zagranicznej by³a, do³¹cza³a siê do wycieczek z Erefenu, sz³a za nimi do hotelu, wchodzi³a do restauracji i ca³y bufet szwedzki bach w siatkê (tak¹ plastikow¹, z go³¹ bab¹ na motocyklu), potem wychodzi³a jakby nigdy nic. A na pikiecie, jak luj wchodzi³ do blaszaka, a by³o du¿o ciot, to Kokarda zaczyna³a tak po mêsku krzyczeæ: – Peeda³aay, biæ, peda³y, biæ, biæ!!! Naturalnie, wszystkie piosenkarki ucieka³y natychmiast gdzie pieprz roœnie i wtedy Kokarda wchodzi³a do blaszaka i mia³a tego luja tylko dla siebie.
256
257
lubiewo_wyd3.p65
256-257
2005-04-16, 16:04
Piersi
Roma Piekarzowa
Maciejowa chcia³a mieæ piersi. Mówi³y jej: musisz utyæ, chuda jesteœ jak patyk. To ona na si³owniê chodzi³a, jad³a, ile siê da³o, nic. W koñcu znajoma transa powiedzia³a jej: – To jest sprawa kilku zastrzyków i gotowe. Na dowód pokaza³a w³asne. Du¿e, ³adne. W celebracji ró¿nych tam ró¿yczek i ³añcuszków. Maciejowa ukrad³a z domu magnetowid, sprzeda³a na targu, kupi³a na gie³dzie hormony i jej od nich wyros³a broda i w¹sy... Potem siê okaza³o, ¿e jej wcisnêli testosteron. Myœleli, ¿e ona z si³owni sterydy chce kupiæ na miêœnie. Choæ ona wyraŸnie powiedzia³a: „na porost piersi”, a nie: „na klatkê piersiow¹”.
by³a bardzo prosta i bardzo gruba. Pracowa³a jako zapowiadaczka na dworcu g³ównym. Raz zapowiedzia³a poci¹g z Wroc³awia do Krakowa i zapomnia³a wy³¹czyæ mikrofon. A ¿e siedzia³a u niej akurat Sucha Beskidzka, to dalej siê wyginaæ. To siê ludzie nadowiadywali o niej wtedy... Roma by³a tak prosta, ¿e w³aœnie jej z lujami wychodzi³o. Wspólny jêzyk znajdowa³a, nie to, co my, intelektualistki. My, jak z lujem gadamy, to po piêciu minutach us³yszymy, ¿e coœ tak dziwnie mówimy, jak aktor, albo jak w radiu siê gada, jakbym audycjê w radiu s³ucha³ i wyra¿enia takie... A ona widzia³a jakiegoœ ¿o³nierza na przepustce, to inna, bardziej edukowana, nie potrafi³aby z nim tak gadaæ. Tymczasem Roma Piekarzowa, na poziomie lujów bêd¹c, po prostu podchodzi³a i tak sepleni¹c: – Te... Zo³nies... – Co? – Z Bzegu? Jednostkê masz w Bzegu? To on jej na to, ¿e nie, ¿e gdzie indziej. To ona: aha, tam, by³em. I zaraz: – E, ¿o³nierz – a jakby „zo³nies”, jak ze wsi – E, zo³nies, a mo¿e siê napije? To on mówi³, ¿e – na przyk³ad – tu siê umówi³, na kogoœ czeka, ale ten ktoœ nie
258
259
lubiewo_wyd3.p65
258-259
2005-04-16, 16:04
przyszed³, to ona go bra³a do domu, wódkê mu kupowa³a w du¿ych iloœciach, i: – E, zo³nies, a zjad³by co? I robi³a mu kanapki, zupê w domu odgrzewa³a, przepierkê... Mówi: – Zo³nies, a tobie nie przepraæ czego z bielizny? I jak ju¿ go ca³kiem upi³a, to tak po prostu, bez ¿adnych ceregieli: – Zo³nies, oj, zo³nies, a jak ju¿ tak siê najad³eœ i napi³eœ, to wiesz... Bo ja to jestem taka... mêska kobieta... – Gruba mêska kobieta – zapomina³a dodaæ ta nasza Roma. – To mo¿e ja bym ci zrobi³ dobrze? – jeszcze jakiœ tam film mu puœci³a. Oczywiœcie czêsto gêsto dostawa³a w zêby, ale zdarza³o siê te¿ czêsto, ¿e w usta. Roma Piekarzowa. Raz siê wystroi³y z Beskidzk¹ w bia³e spodnie, w bia³e bluzki, z³ote ³añcuszki. Posz³y do Ruskich pod koszary. Wlaz³y na mur i wpad³y prosto w koks, w sadzê, bo po drugiej stronie by³a akurat góra opa³u, potem siê w komendanturze z tego œmiano latami, latami przy wódce opowiadano, jak one tam, niczym te dwie diablice wy³awiane by³y z tej sadzy, ca³e usmarowane, rozczochrane. Z u¿yciem wojska je wy³awiali.
Anna Jak Anna podrywa³a Józka z tira Od lat osiemdziesi¹tych najwiêksza wroc³awska gwiazda, kaza³a siê nazywaæ Anna. Znajdzie byle jaki patyk w parku, ju¿ œpiewa piosenki Anny Jantar, któr¹ uwielbia, ju¿ ma mikrofon: – Anna Jantar to by³a najlepsza piosenkarka! – Dlaczego? – Bo... Bo „jantar” to znaczy „bursztyn”! Dzwoni: – S³ysza³am, ¿e Michaœka Literatka ksi¹¿kê o nas pisze... Bo¿e, jaki to teraz come back tej dziewczyny, na ok³adkach jest, a ja pamiêtam, jak cioty w osiemdziesi¹tym ósmym mówi³y w ciotolandzie i na Centralnej, ¿e Michaœkê to ju¿ na straty... Boœ siê kur wo wtenczas nie pokazywa³a, to zaraz posz³a fama, ¿e siedzisz. Wiêc mówi³y tak: – Œnie¿ka siedzi w pierdlu albo na jak¹ chorobê w nêdzy zdech³a w przytu³ku jak Norwid. A tu teraz ja z Bydgoszczy przyje¿d¿am, a tu Michaœka, kurwiszon, jak wygl¹da! Jaka gwiazda, na ok³adkach jest! – A opowiada³am wam, dziewczyny, jak siê wybra³am za Novotel na tirowców? Nie? Ha, ha, ha! Wybra³am siê... – I ju¿ zaczyna œpiewaæ tyle s³oñca w ca³ym mieœcie, nie widzia-
260
lubiewo_wyd3.p65
260-261
261
2005-04-16, 16:04
³eœ tego jeszcze... – Poczekajcie, dziewczyny (i ju¿ w tle coœ tam gada po angielsku, po niemiecku zas³aniaj¹c mikrofon s³uchawki rêk¹, ale tak, ¿ebyœmy s³ysza³y), bo zespó³ Scorpions do mnie przyjecha³... Poczekajcie, to tylko ich wyprawiê, bo na miasto id¹... (i znowu coœ tam gada w tle). Ju¿ jestem. Mieszka teraz od lat kilku nasza Anna w Bydgoszczy, w robotniczej dzielnicy. Jest sama, nie zna nikogo... – Ale masz chyba jak¹œ zaprzyjaŸnion¹ ciotê, z któr¹ mog³abyœ siê powyginaæ? – Mam. Jak sobie narysujê. Dzieñ, spojrzenie lata, dzieñ... Scorpionsi chyba ju¿ poszli i teraz Anna udaje, ¿e przy telefonie jest jej siostra: – Andzia siê maluje przed lustrem, wo³aæ? – Ech, Andzia, Andzia, opowiadaj wreszcie o tych tirach... – Anna! Panowie z „Gazet Wyborcz” do ciebie! (po chwili) S³ucham uprzejmie. Ach, to ten kurwiszon, Michaœka, ju¿ mi st¹d, jeszcze chyba nie myœlisz, ¿e ci coœ powiem, ¿ebyœ ty zarobi³a na mnie, kurwo, se pizdê balsamami Lancôma potem za moje opowieœci smarowa³a? No nie no, przecie¿ ¿artujê... Wiêc bêd¹c ostatnio we Wroc³awiu myœlê sobie tak: koszar ju¿ nie ma, pod poprawczak nie pójdê, bo jeszcze spotkam Oleœnick¹, a jej wiszê od niepamiêtnych czasów piêtnaœcie z³otych i mi kurwiszon tego nie zapomni... Tylko na tiry, robiæ konkurencjê tirówkom, ale tam znowu Patrycjê spotkam jak nic. Poza tym to zima
by³a, mróz trzaskaj¹cy, para leci z pyska, gdzie ja tam a¿ na autostradê, a¿ jak siê jedzie do Ikei na parking siê dostanê? Ale idê. Ja zawsze noc¹ potrafi³am. Jak po dworcu siê w³óczy³am, za ¿o³nierzem pó³ nocy, za tymi z Ochrony Kolei („z Okapu” siê mówi³o) i za zwyk³ymi szaraczkami, a¿ se jak¹ kobietê znalaz³, to ich œledzi³am, oni w tramwaj nocny, na Biskupin – ja za nimi, oni nad Odrê, w ciemne krzaki – ja te¿, jak j¹ posuwa³, to dwa metry od nich sta³am, a¿ tej kurwie z zazdroœci torebkê, co j¹ na trawê rzuci³a, ukrad³am. Nic nie zauwa¿y³a. Tak sta³, mog³am go tam dotkn¹æ! S³ynna piosenkarka Anna w akcji! Czasem do bramy wchodzili z babami, czasem po prostu za dworcem w parku, ju¿ ja zna³am ich drogi. Jeden mówi do baby: – Pizdê wy¿ej. I j¹ w zad klepie. Ja zdêbia³am, kaza³am mojemu Zbyszkowi tak samo siê klepaæ i mówiæ. Te¿ do porno-kina na dworcu chodzi³am, siada³am ko³o jakiegoœ tam poborowego w chuœcie pomalowanej we wzory i go³e baby, go podgl¹da³am, jak siê onanizowa³, bo tam warto by³o przychodziæ tylko, gdy by³ „dzieñ chust” – wszelka dziwka majtki pierze i ogólna mobilizacja ciot, zawsze siê wieœæ rozchodzi³a poczt¹ pantoflow¹, ta co pierwsza o szóstej rano przez dworzec do pracy sz³a ju¿ puszcza³a wieœæ: przeeeeepustki! A raz kiedyœ zaproponowa³am jednemu, Jezu! jaki siê skandal zrobi³, pozapalano œwiat³a,
262
263
lubiewo_wyd3.p65
262-263
2005-04-16, 16:04
wszyscy faceci oczy na mnie, kierownik i bileter mnie wyprowadzali, ale wstyd mia³am. No wiêc jadê noc¹ za ten „Nowotel”, dalej, parê przystanków autobusem, po lewej jakaœ stacja benzynowa zielono-¿ó³ta, a po prawej wzd³u¿ drogi tiry. Wlaz³am na t¹ stacjê do sklepiku, niby ¿e gazetê jak¹œ niemieck¹ czytam, ale ju¿ z daleka widzê przez szybê i œmiech mnie pusty ogarnia, jak ta Patrycja wygl¹da, jaka stara, gruba, brzuch jaki (co najmniej czwarty miesi¹c!), a jaki ³eb na czarno ufarbowany z odcieniem granatowym, Bo¿e, jak ona siê przez te lata beze mnie postarza³a! Ale ¿e Patrycja wobec mnie nie ma czystego sumienia, to z daleka mnie widz¹c, za McDonald’sa siê chowa i zza niego wyziera. Aha, myœlê, wyzieraj, wyzieraj, ju¿ ja ciê urz¹dzê. Ju¿ ja ciê urz¹dzê. Patrzê – a tam przy tych tirach zaparkowanych kurwy damskie z Rosji i Rumunii siê t³ocz¹ i na kartonach maj¹ napisane: w ruku: 20 z³, w paszczu: 50 z³, w ¿opu: 100 z³. A jedna z nich, taka na krótko œciêta, utleniona, chipsy ¿re i nic, tylko ¿re i ¿re, wci¹¿ monotonnym ruchem sobie te chipsy do ust wk³ada. To ja siê przegiê³am i do niej tak teatralnie, na ca³y g³os, ¿eby kurwiszon tam za McDonald’sem s³ysza³, do tej Ruskiej siê pytam: – A gdzie to ta kurwa, kurwa, ta gruba? A to nie widzia³aœ gdzie takiej kurwy czarnej, ufarbowanej, co tu przychodzi wam robiæ konkurencjê? Co za darmo im daje, a daje
w ruku za darmo, a ju¿ najchêtniej w paszczu? – To ona tak chipsa ¿re i pomiêdzy jednym a drugim, prze¿uwaj¹c, na tego McDonald’sa wskazuje: – A tam siê schowa³a! Tam, o! Teraz jej w³osy odstaj¹! Tam siê schowa³a – i ¿re – tam wystaje ta kurwa – i ¿re – wystaje jej ta paszcza – i ¿re – tam, tam, tam! Dziewczyny, wy siê nie œmiejcie, ja Patrycjê bardzo lubiê, choæ to spotkaæ, uchowaj Bo¿e, ja tam te¿ powa¿na musia³am byæ, ¿eby ta Ruska siê nie pokapowa³a, ¿e my siê znamy z kurwiszonem od lat. Mówiê wiêc tak, ¿e niby dopiero teraz j¹ tam zauwa¿y³am: – A to widzê, widzê kurwê, widzê! – i do niej – dziêkujê, ju¿ ja j¹ st¹d przepêdzê... Pracujcie spokojnie, bo ów kurwiszon czarny ju¿ ani paszczy, ani ruki, ani ¿opu nikomu za darmo nie da, a zap³aciæ to nikt takiemu t³omokowi nie zap³aci. Bo ja tu w³aœnie teraz z urzêdu podatkowego jestem, co ten kurwiszon nie p³aci³ podatku od lat czterdziestu, jak go teraz zlikwidujê – reklamówkê mia³am, w niej wódkê dla tych z tirów, na przekupstwo, na pijañstwo. Idê do niej, za tego McDonald’sa, to ona tak rêce te swoje pulchniutkie do oczu unios³a i „nie!”, „nie!”, i „wybacz”, a ja jej po cichu: „zas³aniaj siê, kurwo, piszcz, ¿e niby ciê bijê” i udajê, ¿e jej t¹ reklamówk¹ po g³owie, a po cichu siê œmiejê, ale ¿eby Ruska s³ysza³a, to na ca³¹ t¹ stacjê krzyczê:
264
265
lubiewo_wyd3.p65
264-265
2005-04-16, 16:04
– Tuœ siê schowa³a, tuœ siê, kurwo, schowa³a, tuœ za tego McDonald’sa wlaz³a... A masz! A masz! ¯eœ podatku, kurwo, od kurestwa nie p³aci³a, ¿eœ za darmo dawa³a, a masz! Tak j¹ niby to bijê, a k¹tem oka podpatrujê, co u Ruskiej, jako¿ i uspokoi³a siê, o los swój i swoich kole¿anek, ¿e ju¿ jej nie bêdzie ta czarna robiæ darmowej konkurencji. No. Jako¿ pad³yœmy sobie za tym McDonald’sem w objêcia. Ale kurwiszon szybko siê mn¹ znudzi³ i ju¿ jej zaczê³o siê nie podobaæ, ¿e ja tu jej konkurencjê bêdê robi³a, wiêc tak s³odko do mnie mówi: – U Pauli mieszkasz? Ale, Aniu, tu nie Bydgoszcz, tylko Wroc³aw, tu wszêdzie daleko, martwiê siê wiêc, ¿e autobusu nie bêdziesz mia³a... Noc ju¿ póŸna, komunikacja miejska dzienna zaczyna szwankowaæ, a nocna podobno¿ ca³kiem upad³a... IdŸ, idŸ lepiej do domu, krem na³ó¿, koszulê nocn¹, jak przystoi twojemu wiekowi, a ja tu jeszcze chwilê blajben chcê, choæ te¿ ju¿ nied³ugo do domu bêdê sz³a, bo pustki i zimno, ¿e wszystkie kurwy rêce zacieraj¹ i przytupuj¹, a para, jak z parowozów z tych paszcz leci. Co? Zostawi³am kurwiszona i na tirowców sama siê wybra³am. Przez t¹ ruchliw¹ autostradê przebieg³am. Wiêc œpi¹ za kierownicami, trzeba siê a¿ wspinaæ na takie drabinki, co maj¹ po lewej stronie auta, aby zobaczyæ, kto w kabinie, bo wysoko, jak na koniu œpi¹. Œpi¹. I za przednimi szybami maj¹ na karto-
nach nawypisywane, co prawda nie w ruku, w paszczu, w ¿opu, tylko imiona: Rafa³, Wojtek, G³ówny Spryskiwacz i... Józek! Oj, Józek, Józek, ale bym ja tobie skarpety pra³a, a po co ci ta baba by³a! Œpi taki grubawy, czterdziestoletni, lekki brzuch, luj w moim stylu, guœcie. Wspiê³am siê, pukam w szybê. Nic. Firanki takie ma, zas³onki w tej kabinie, pewnie jak kurwê bierze, to je zas³ania. Ju¿ sobie wyobra¿am, ¿e on mnie posuwa, a ja krzyczê: – Józek! Nie darujê ci tej nocy! Józek! Mocniej! G³êbiej! S³uchaj, Michaœka, s³uchaj, kurwiszonie jeden, jeszcze na naszych historiach pieni¹dze zarobisz i pizdê wywieziesz grzaæ do Lubiewa. Albo do Rowów, bo w Lubiewie to ty po tej ksi¹¿ce ju¿ lepiej siê nie pokazuj... Bo oto nie wytrzyma³am, zapuka³am w t¹ szybê i zlaz³am na dó³. Facet patrzy, co jest, a ja siê brandzlujê. Jezu, jak on siê przerazi³! Jakby ducha Hrabiny zobaczy³. Albo Panny. Na jego twarzy uwidoczni³ siê (tak ci mówiê, ¿ebyœ kurwo zapisa³a) wyraz grozy i niesamowitoœci. Naraz zas³oni³ te zas³ony i tyle go widzia³am, a tu wychodzi ten kurwiszon od chipsów i mówi do mnie z satysfakcj¹: – Wot, spjektakla nie budjet! Nie budjet spjektakla, mówi, zadowolona, bo wysz³o szyd³o z worka, ¿e ja te¿ tu jej konkurencjê chcê robiæ i to darmow¹.
266
267
lubiewo_wyd3.p65
266-267
2005-04-16, 16:04
Jak Anna posz³a do koszar z siestr¹
Jak Anna za³atwia³a reklamacjê luja
Raz Andzia przysz³a do koszar z jak¹œ m³od¹ piosenkark¹, o której mówi³a: maja sjestra. I nie pozwala³a im jej tkn¹æ: – Maja sjestra jeœcio cje³ka! Ruscy pytaj¹ tej „siostry”: – Gdje ana rabotajet? A ta jak siê nie wydrze: – Maja sjestra rabotajet tancirawszczicaj. Nu dawaj jejo chuja sysat’ patamu szto wieczjeram ana w tjeatrie tancjewajet „³abiedjennyje ozjero”!
Innym razem Andzia napotka³a w parku pijanego luja i coœ nie do koñca by³ zadowolony z jej us³ugi, tak ¿e zacz¹³ narzekaæ: – E, takie tam obci¹ganie, to ju¿ moja dziewczyna to robi lepiej... Andzia natychmiast wyprostowa³a siê, wsiad³a na rower i z daleka, gdy ju¿ mia³a pewnoœæ, ¿e luj jej nic nie zrobi: – Hm! Trzydzieœci lat ci¹gnê druta od Donu po Dniepr, od Dniepru po Nysê, i nigdy nie mia³am reklamacji! – i natychmiast na rower i ju¿ jej nie ma!
268
269
lubiewo_wyd3.p65
268-269
2005-04-16, 16:04
Jak Anna podrywa³a luja na wspó³czucie Gdy ju¿ nic nie skutkowa³o, gdy ju¿ nie by³o ¿adnych szans, Andzia bra³a luja na litoœæ. Robi³a siê bardzo mêska i zaprasza³a go po znajomoœci (bo siê ju¿ z nim w mêskoœci sprzymierza³a) na wódkê. £awka, park, butelka owiniêta w reklamówkê, paczka wiarusów, jesienne liœcie pod nogami. I zaczyna³o siê gadanie o babach, o „dupach”. ¯e fajne, ¿e ciê¿ko, du¿o siê trzeba nachodziæ, ¿eby która da³a, to ju¿ Andzia nie wytrzymywa³a i mówi³a tak: – Cholera, kurna, ziomek, powiedzia³bym ci coœ, ale kurna, no – wstydzê siê. – Mów, ¿e mn¹ pijesz, moim kumplem jesteœ... Mów, poradzê ci. – Kiedy wiesz, to tak naprawdê, pewnie, ciê¿ko ci, trudno masz, bab ani widu ani s³ychu, cz³owiek na przepustce, ale co ja mam powiedzieæ, jak ja mam jeszcze sto razy gorzej... – i spluwa nasza Andzia miarowo pod nogi, na te liœcie. – ¯e niby czemu? Tu Anna g³owê spuszcza, marudzi coœ pod nosem, a to papierosa zapali, a to wódki jeszcze poleje... – Bo wiesz, ja w puszce siedzia³em i kurna, przejebane, no wiesz, tam mnie tego nauczyli i odt¹d tak za mn¹ chodzi, ¿eby... ¿eby no wiesz, faceta obci¹gn¹æ...
To luj wykazywa³ pe³ne zrozumienie, wspó³czucie: – Ej, no to faktycznie, cholera, przejebane, peda³em byæ, ja pierdolê, ale masz, no to faktycznie ci zrobili... nieweso³o, ciê¿kie ¿ycie... Ale co? Tak naprawdê? I mo¿esz z tym chodziæ po œwiecie? No, jak ci tu, ch³opaku, pomóc? To Anna ju¿ tam w œrodku dusi œmiech, ale robi powa¿n¹ minê i mówi: – No, ciê¿ko, rzeczywiœcie (tu spluwa na ziemiê), cholera, sam nie wiem, jakbym takiego zobaczy³, to bym zabi³, a sam tak mam, po wódce, ¿eby... I niektórzy luje mówili wtedy: – To wiesz, stary, jak ju¿ musisz, to mo¿e ja ci jakoœ mogê pomóc? To mo¿e ju¿ obci¹g mi? – Luje nigdy nie naucz¹ siê prawid³owej odmiany czasownika „obci¹gaæ”... Ju¿ w trakcie mówi: kurna, ty lepiej ni¿ moja laska to robisz. No. Ale potem chcia³ pieni¹dze, to Anna powiedzia³a, ¿e jest na rencie. I na rower!
270
lubiewo_wyd3.p65
270-271
271
2005-04-16, 16:04
Jak Anna podrywa³a luja na Zosiê Kie³basê Dzwonek do mieszkania, patrzê przez judasza, luj. Myœlê sobie, postawna jestem, chyba ¿eby nó¿ mia³, tak to mi nic nie zrobi. Wiêc drzwi uchylam. – Czy mieszka tu Zosia... Jakoœ tak mia³a œmiesznie na nazwisko, ju¿ nie pamiêtam, no powiedzmy, Kie³basa. Czy to mieszkanie rodziny Kie³basów? Myœlê sobie, luj fajny jest, ¿adna Zosia Kie³basa tu nigdy nie mieszka³a, no, ale albo to przeszkoda? Wiêc ja robiê smutn¹ minê, niemal ¿e w p³acz, uchylam szerzej drzwi, zapraszam go, proszê, niech pan wejdzie, niech pan usi¹dzie, pan z daleka przyjecha³? – Z Olsztyna, szukam dziewczyny po latach, tu mieszka³a... – Oj, oj, oj, tak, no, Zosia, widzi pan, tak, mieszka³a, no, ale, jakby tu panu... No, miesi¹c temu na serce umar³a. I nu¿ go tuliæ, pocieszaæ, ¿e mo¿e by w takim razie wódkê jak¹œ kupiæ i razem... Powspominaæ... Najlepszym przyjacielem Zofii by³em...
Teorie Nietykalnoœæ auta Wœród heteryków „ca³¹ gêb¹” nie ma miejsca na ironiê, na grê, na cudzys³ów, stylizacjê, nie mówi¹c ju¿ o kampie. To najwiêksza ró¿nica miêdzy nimi a nami. S¹ powa¿ni i siedz¹ po uszy w twardej rzeczywistoœci codziennej, a my ich z przymru¿eniem oka ³echtamy naszymi manierami. Ale oni s¹ tak powa¿ni, ¿e to ³echtanie (pod bródk¹) tylko ich wkurwia, nie przechodz¹ na nasz¹ stronê, wybuchaj¹, bo wszystko traktuj¹ jako atak na ich heteryczny, powa¿ny œwiat. Siedz¹ po uszy w swoich rolach spo³ecznych, a my do nich z naszymi transgresjami, metamorfozami i przebierankami. My wszystko relatywizujemy. Oni nazywaj¹ siê S³awek, Arek, Bogdan, a my im z naszymi pseudonimami. Siedz¹ po uszy w swoim regionie, symbolizowanym wiernoœci¹ browarowi i dru¿ynie, a my do nich z naszymi podró¿ami i niewiernoœci¹. Nosz¹ siê zawsze tak samo, a my do nich z farb¹ do w³osów. Zero postmodern, zero relatywizmu, zero poczucia wzglêdnoœci wszystkiego i umownoœci wartoœci – raczej kilka podstawowych, twardych wartoœci: honor dru¿yny z ich miasta, a wiêc tak¿e honor tego miasta, bo zakorzenieni s¹... Nietykalnoœæ w³asnej i cudzej dziewczyny, nietykalnoœæ auta.
272
lubiewo_wyd3.p65
272-273
273
2005-04-16, 16:04
Teoria przegiêcia
Ci–ci–ci
Cioty przejmuj¹ te z zachowañ, których kobiety wyzby³y siê w procesie emancypacji: biernoœæ, umi³owanie bycia dominowan¹, cichoœæ, zak³adanie nó¿ki na nó¿kê w geœcie zamkniêcia, sznurowanie ust w takim samym geœcie, ¿erowanie na mê¿czyŸnie zamiast samodzielnoœci, samoponi¿anie, jakieœ takie wydelikacenie, którego u najbardziej kobiecych kobiet teraz ju¿ nie znajdziecie, a nawet plotki i zmiennoœæ („kobieta zmienn¹ jest”). ¯e te cechy, wygnane drzwiami feminizmu powracaj¹ oknem ciotowskim. Dalej teoria idzie tak: dlaczego cioty w³aœnie te cechy staroœwiecko-kobiece z takim upodobaniem przejmuj¹? Bo to s¹ cechy kobiece, jak je widz¹ mê¿czyŸni (a cioty to raczej jednak tak¿e mê¿czyŸni). Dla faceta wyemancypowana, wysportowana kobieta z nogami na stole i z puszk¹ piwa w garœci jest ma³o kobieca. W jego oczach tylko te tradycyjne cechy, które tak przeszkadza³y w samorealizacji, s¹ naprawdê podniecaj¹ce i kobiece. I teraz pytanie o wartoœci praktycznej: czy heteryków podnieca kobiecoœæ czy kobiety? Czy jeœli ja kobieca bêdê, to czy ich podniecê (poderwê)? Czy podnieca ich sex, czy gender? Gdyby podnieca³ ich gender, to peda³ów powinny podniecaæ mêskie lesbijki. A tak siê, niestety, nie dzieje...
Mówi wiêc jedna do drugiej na ten przyk³ad tak: – Mia³am heteryka. – I co? – Wszystko OK, ale mu nie stan¹³. – Jak to? A robi³aœ mu ci-ci-ci? – Robi³am i nic. No i w³aœnie, gdyby teorie mia³y siê jakoœ do rzeczywistoœci, gdyby kobiecoœæ nasza ich podnieca³a, to ci-ci-ci zawsze by dzia³a³o, a tak dzia³a raz na kozi rok. Ci-ci-ci polega na tym, ¿e siê maluje u jednej rêki paznokcie na delikatny, ró¿owy kolor, albo bezbarwnym lakierem, pierœcioneczki siê nak³ada i w ogóle robi siê tak¹ delikatn¹, zimn¹ r¹czkê m³odej studentki. Nie ¿adn¹ tam transwestyck¹ ³apê, tylko skromn¹ r¹czkê m³odej dziewczyny. I siê heteryka tak delikatnie, kobieco w te genitalia gilgoce, mówi¹c przy tym: – A to jaki ty wielki jesteœ, a ja taka malutka, a¿ mi d³oñ dr¿y, no, poka¿ tego swojego smoka wielkiego, ci-ci-ci! I siê jest maksymalnie azjatyck¹ malutk¹ dziewczynk¹ o skoœnych oczkach, prosto z teledysku „Makareny”. Pi-pipi, pipeczkê mam mokruœku, pisklaczek! Nazywam siê Anna Marija! Jestem kobiec¹ studentk¹ pierwszego roku i zaraz ci r¹czk¹ prosto od notatek podotykam tego twojego wielkiego s³onia. Bo ty jesteœ taki wielki, a ja taka malutka. I mam na sobie bielutkie majteczki, jednak troszkê ju¿ mokrutkie, bo jestem
274
275
lubiewo_wyd3.p65
274-275
2005-04-16, 16:04
prosto wyciêta z Mangi, jestem bardzo, bardzo Kawaii, kategoria „teens”. No i luj wtedy na zasadzie prostej (ach – zbyt prostej!) interakcji w mêskoœæ spierdala co tchu, w mê¿czyznê, ¿eby go ta kobiecoœæ nie zala³a, nie pomoczy³a i ¿eby sam siê od niej kobiecy nie sta³, to musi spierdalaæ na motorze prosto w mê¿czyznê i wtedy skutkiem ubocznym tego jego spierdalania powinno byæ to, ¿e mu staje. Tak jak Szapo³owska robi³a w Krótkim filmie o mi³oœci Kieœlowskiego ci-ci-ci m³odemu Olafowi Lubaszence i mówi³a: – Jestem wilgotna... Masz takie delikatne d³onie... – ¿eby go t¹ delikatnoœci¹ i wilgotnoœci¹ zaraziæ, ¿eby on mêsko siê poczu³, w mêskoœæ uciek³. Nic wiêc siê nie zdzia³a z lujami hetero, jeœli siê ze swoim ciotostwem ukrywa. Trzeba od razu zaczepnie prosto miêdzy nogi lujowi patrzyæ, przeginaæ siê, bo on nie faceta, a baby w tobie szuka. I to powinno zadzia³aæ. Powinno.
Ciotka z wy³¹czon¹ Ide¹ chcia³a byæ znana na ca³¹ Polskê. JeŸdzi³a poci¹gami. Kupi³a bilet weekendowy, w promocji, za piêædziesi¹t z³otych. Mog³a na niego jeŸdziæ od pi¹tku do niedzieli po ca³ym kraju. By³a w Kudowie. By³a w Ustrzykach, w Krynicy, w Zgorzelcu, by³a nawet w Oleœnicy. Powiedzia³a: – Bêdê tak d³ugo jeŸdzi³a, a¿ bêdê wreszcie coœ mia³a! Wszêdzie wypisywa³a w toalecie swój numer komórki. W poci¹gach i na stacjach. Pisa³a: obci¹gam i dajê obci¹gaæ. Albo: Ruf mich an! Ale zanim ta kampania reklamowa da³a jakieœ efekty, od³¹czyli jej telefon za niep³acenie rachunków. PóŸniej ten numer dosta³ siê komuœ innemu.
276
lubiewo_wyd3.p65
276-277
277
2005-04-16, 16:04
Numerek w hipermarkecie Aligatorzyca posz³a do hipermarketu, raz jeden. Zostawi³a torebkê w przechowalni, a numerek zgubi³a. Wraca ju¿ z siatami, szuka, szuka po kieszeniach – nie ma. Œwiat sta³ siê kodem kreskowym, do którego Aligatorzyca nie posiada³a czytnika. – Proszê pana, jest tak a tak: zgubi³em numerek, a tu jest moja torba na ramiê. – O, niech pan poszuka w kieszeniach, w portfelu... Bo to bêdzie kosztowa³o... Nie ma. Facet z obs³ugi klienta wzywa ochroniarzy. Aligatorzyca cofa siê ca³a w sobie, przestraszona. Zbiegowisko. Nie ma. – No wiêc wypisujemy blankiet, tu op³ata piêædziesi¹t z³otych za numerek. Która to torba? – Tamta, w boksie na dole, druga od do³u, ta ró¿owa! – ochroniarze stawiaj¹ na ladzie torebkê Aligatorzycy. – Ale proszê pana, to jest damska torebka... – Nie, moja. – To co jest w œrodku? – Wiem, co jest. Klucze i chusteczki... – Proszê pana, klucze i chusteczki to s¹ w ka¿dej torbie. Mo¿e coœ bardziej charakterystycznego?
Aligatorzyca milczy, spuszcza g³owê, zagryza wargi, bo wie, ¿e tam s¹ jej przybory do makija¿u i damski grzebyk, i lusterko... – Lusterko – rzuca cicho i spuszcza oczy. I teraz ten wielki, napakowany, ubrany na ciemno granatowo. Ochroniarz. Wk³ada swoj¹ wielk¹ ³apê i wyci¹ga. Te fata³aszki. Te pierdo³ki. Te pizdryki. Tak dobrze Aligatorzycy znane. Trochê jakby j¹ sam¹ dotyka³, jakby grzeba³ w jej intymnoœci, jakby pod bluzk¹. – A jednak to nie pañska, a jednak to damska torebka! Pan pozwoli ze mn¹. Tak, mêska torba, mêska torba... Z³odziej. – Kr¹g ludzi robi siê coraz wiêkszy i Aligatorzca sama ju¿ nie wie, mo¿e przez ca³e ¿ycie nosi³a jak¹œ cudz¹ torebkê?
278
lubiewo_wyd3.p65
278-279
279
2005-04-16, 16:04
Z „Dziennika”
Jedna do drugiej w pekaesie z Lubaczowa do Jaros³awia o wejœciu Polski do UE:
Na ³awce na pikiecie Cyganka (prawdziwa) siedzi z jak¹œ ciot¹, wo³a na mnie i Paulê:
– Ludzie ludziom zgotowali ten los.
– Umiecie czytaæ? – w rêku ma pomiêtoszone jakieœ pismo na kartce A4. – Poka¿cie. Czytamy im na g³os: Wyra¿a siê zgodê na dostarczenie paczki ¿ywnoœciowej Lubej Góral osadzonej w Areszcie Œledczym w Zielonej Górze... – ... Tak, tak – patrz¹ po sobie, ¿e im nie k³amiemy, bo te¿ ta nasza Luba w³aœnie panoczku w Zielonej Górze ju¿ od tak dawna... – Tak, tak, to siê zgadza.
280
lubiewo_wyd3.p65
280-281
281
2005-04-16, 16:04
Napis na zamkniêtym dworcowym kiosku z Princessami i soczkami, w Jaros³awiu, na szybie, wydrukowany na komputerze, na kartce A4: FRYZJERKI SPOD KINA WESTERPLATTE PRZYJMUJ¥ NA JANA PAW£A II KO£O GLOBUSA
Na dworcu w E³ku... ...jedna ciotka sprzedaje fastfudy i nad sufitem ma zawieszony telewizor, w którym zawsze ogl¹da seriale. Co roku sprawdzam: jest na swojej pozycji, zapatrzona, tu mi kawê robi, a tu oczy w telewizorze. Raz patrzê – ca³a zaryczana. To ja do niej: – A co? Serial by³? – A nie, cebulê kroi³em... – A myœla³em, ¿e serial, bo pan taki sp³akany... – Nie, przy serialu tylko tym p³aczê... jak mu tam... Zerwane wiêzy.
282
lubiewo_wyd3.p65
282-283
283
2005-04-16, 16:04
Dwie takie, pracuj¹ce w przechowalni baga¿u w I³awie: Jedna przysz³a do drugiej, puka – Per³a, wpuœæ mnie!
Lekarz do mnie: – Proszê œci¹gn¹æ te ciuszki i po³o¿yæ siê na kozetce
284
lubiewo_wyd3.p65
284-285
285
2005-04-16, 16:04
Patrycja i Andzia le¿¹, patrz¹ na gwiazdy, Patrycja:
Flora Restauracyjna Tola
– Jak myœlisz, s¹ tam jakieœ obce cywilizacje? – Nie wiem... – A jak by by³y, to myœlisz, byœmy tam coœ mia³y?
Ladies & Gentelmen, przed Pañstwem s³ynna na ca³y œwiat... Flora Restauracyjna! Orkiestra tusz! Flora opowie nam o Toli, Sanepidziarze i Pisuaressie z dworca g³ównego. S³uchajcie uwa¿nie! Tola by³a z Poznania, sk¹pa. Potwornie sk¹pa. – Bo¿e, jaka ta nasza Tola sk¹pa by³a! To¿ ona do umywalki sika³a, bo jej ¿al by³o tyle wody sp³ukiwaæ! Ale o czym ja mia³am? Aha – Tola ¿y³a przez szeœæ lat z takim kucharzem nawet dosyæ lujowatym, Mirkiem. Ona wariatka i sk¹pa, wiêc nic dziwnego, ¿e j¹ w koñcu kopn¹³. Akurat siê z ni¹ umówi³am – Flora Restauracyjna wzdycha – umówi³am siê, ¿eby do Lidla jechaæ na tanie zakupy. Stoimy ju¿ w kolejce do kasy, a ja kupi³am takie zupki Knorra, jakieœ tam pikantny kurczak, czy inna tam serowa uczta. W ka¿dym razie za nami w kolejce te¿ sta³y cioty, takie m³ode, z wyszczypanymi brwiami, z irokezami, prosto z dyskoteki, a chude, szyje d³ugie, z ¿y³ami. To mo¿e myœla³y, ¿e ja luj jestem – bo Flora Restauracyjna umie byæ mêska, a i postury wielkiej – wiêc zaraz do mnie tak siê zalecaæ:
286
lubiewo_wyd3.p65
286-287
287
2005-04-16, 16:04
– Co pan kupuje? Zupki? Ach, chyba mamy takie same – jak to one tam wymyœli³y? – kubeczki smakowe... Bo te¿ takie lubimy... W³aœnie te. Kubeczki! – Flora Restauracyjna unosi brwi, ³ypie bia³kami, za³amuje pulchne rêce. A jeszcze Tola tam se wrzuci³a takie kalesony do koszyka, to one myœla³y, ¿e to dla mnie i tak: – O, jakie kalesony... To najwa¿niejsza czêœæ mêskiej garderoby... I wtedy w³aœnie przychodzi esemes od tego Mirka: Wyprowadzam siê, klucze u s¹siadki. No to mówi ta Tola: – S³uchaj, Florcia, jedŸmy, jedŸmy na kwaterê, bo ja nie wiem, co ja tam w mieszkaniu zastanê! Ale wyobraŸcie sobie teraz to zdanie wypowiedziane przez Florê udaj¹c¹ poznañski akcent Toli, jakim mówi¹ proste kobiety z podpoznañskich miasteczek, i w tym g³osie zaniepokojenie o te wszystkie statki mieszkaniowe, kwaterowe... Ja otwieram kluczem, wchodzimy, ona bach, w przedpokoju na pod³ogê i w ryk! Jak nie zacznie ryczeæ, ale to jak! Ta Tola. Mu i mu. Wreszcie wstaje z tej ziemi tak rycz¹c, idzie do kuchni: – Bo¿e, Flora, co on mi zrobi³, tyle lat! – i muuu, ryczy. Ale to jeszcze nic, bo zagl¹da do szafek w kuchni i dopiero jak nie wybuchnie na ca³e gard³o, a wœród tych ryków be³kocze:
– O Jezu, moje szklanki! Moje szklanki mi zabra³, muuu... – i ju¿ sprawdzaæ stan spustoszenia mieszkania: – Jezu, moje dwa garnki mi zabra³, muu... Moje dwa garnki ostatnie, moje garnki... – w koñcu trochê siê uspokoi³a, ale nagle, w korytarzu patrzy i jak nie wybuchnie: – O Bo¿e, Bo¿e, moj¹ kurtkê mi zabra³ skórzan¹, no tego ju¿ mu nie wybaczê, muuu! Odda skurwysyn!
288
289
lubiewo_wyd3.p65
288-289
2005-04-16, 16:04
Sanepidziara – No, kochany, to ma byæ lokal gastronomiczny klasy pierwszej? O nie! To mia³a byæ placówka wzorcowa, a tu widzê: zaniedbanie na zaniedbaniu! Flora Restauracyjna opowiada mi, jak do niej, do zak³adu, przychodzi jedna ciota z sanepidu. A raczej wpada. Ze swoj¹ pomocnic¹, m³od¹, zastraszon¹ dziewczyn¹. Ca³a porannie podniecona, ca³a w ptaszkach, w kawie. Wpada, prosi o fartuch, czepek niebieski, foliowy i od razu na zaplecze, do kuchni. – Co to jest? – palec wsadza w garnek – to jest naczynie do duszenia miês? Ocho! Ale tu, proszê pana – tak siê zwraca do Flory – widzê resztki pokarmowe... No nie – bierzemy wymaz. Ma³gosiu! Pobierz próbkê. – I ju¿ jej ten fartuch nie wystarcza, ju¿ siê wszystkiego brzydzi, ju¿ by najchêtniej sobie maskê z worka na twarz na³o¿y³a, choæ wszyscy wiedz¹, ¿e restauracja Flory najpierwsza w ca³ym mieœcie i nawet w gazecie pisali... – W tym naczyniu co pan przechowuje? – otwiera plastikowe pude³ko z bu³k¹ tart¹. Flora jest tak przera¿ona, ¿e jej siê myli i mówi: – M¹kê. – M¹kê? Przecie¿ to jest bu³ka tarta! No, piêknie. Czy ta bu³ka by³a ju¿ dziœ wykorzystywana do produkcji ¿ywnoœci?
– Tak, œwie¿utka, œwie¿o rano ukrêci³em, przed chwilk¹ wystawi³em... – to ta na to oschle: – Nie, proszê pana, w tej chwili to ju¿ jest nieistotne – i bach – t¹ bu³kê wsypuje do woreczka i ka¿e woreczek opisaæ, do analizy. Teraz grzebie w szafie: – Co to za pojemniki? A gdzie pozwolenie? Certyfikat unijny? – To Flora nerwowo zaczyna przerzucaæ kotlety, a ona: – Pan tymi rêkami od pieniêdzy dotyka ¿ywnoœci? Nie, nie, nie, to tak nie mo¿e byæ, to tak nie bêdzie. Teraz ta Sanepidziara ca³ego swojego ryja wk³ada do oszklonej lodówki i trzyma tam, przegl¹daj¹c ró¿ne kanapki. Mruczy pod nosem: – Te kanapki s¹ dostarczane, te dostarczane, dostarczane, data wa¿noœci, folia, flora bakteryjna – Flora ju¿ nie mo¿e, bo nie wie, czy œmiaæ siê, czy p³akaæ. – A te surówki co tu robi¹?! To nie wie pan, ¿e surówka nie ma prawa... – Ten wyparzacz jest zepsuty? W takim razie pan nie ma prawa u¿ywaæ metalowych sztuæców, tylko plastikowe! Flora a¿ siê za g³owê ³apie. Bo¿e, Bo¿ena, u mnie, w najlepszej knajpie w mieœcie plastikowe sztuæce? Ciota ciocie zgotowa³a ten los! Za to Flora Restauracyjna umie j¹ przedrzeŸniaæ. Wykrzywia wargi, przewraca bia³kami. Ta Sanepidziara to ciota ju¿ czterdziestoletnia, gruba, ale ca³a jakby z apteki. G³os jakby z s¹du, albo urzêdu. Podchodzi do zlewu:
290
lubiewo_wyd3.p65
290-291
291
2005-04-16, 16:04
Pisuaressa z dworca g³ównego
– No, widzê, ¿e – panie Florianie – zaniedbania... Co to jest? – I do swojej pomocnicy: – Pisz: „w zlewie do higieny naczyniowej znajduj¹ siê odpadki marchwiane”. W nawiasie: „pobrano wymaz”. – Teraz przeje¿d¿a palcem po pod³odze: – I na tym siê jeszcze nikt nie poœlizn¹³? No, ³adnie. A ja tak pana, panie Florianie, chwali³em! To¿ to siê wszystko œlizga! – Flora Restauracyjna unosi oczy do góry, ³ypie bia³kami, za³amuje rêce. Teraz coœ zauwa¿y³a w k¹cie pokoju. Flora robi nam ca³¹ pantomimê: – Bo¿e! Bo¿e, co to jest! Ach! Pisz: „resztki organiczne w stanie daleko posuniêtego rozk³adu”! – Bo pestkê od wiœni kurwa znalaz³a i o to tyle ha³asu – t³umaczy nam Flora. Dla niej wszystko, co organiczne, to od razu nieœwie¿e miêso, trup. Wiêc z daleka, teatralnie siê krzywi, podnosi t¹ pestkê ostentacyjnie, przez woreczek foliowy, ¿eby siê nie zarazi³a sarsem, a drug¹ rêk¹ nosa zatyka, wachluje siê, kurwiszon. Ale po tygodniu to oczywiœcie przychodzi i tak: – Tak, panie dyrektorze – pod rêkê z nim, jak na spacerku – to jest w³aœnie ten zak³ad wzorcowy, który chcia³em panu pokazaæ, o tu, proszê, nowoœæ, sterylizatory do naczyñ, najlepszej firmy, o tu te stanowiska wed³ug ekonomicznego rozk³adu, zreszt¹ pan Florian zaraz panu udzieli dalszych informacji, a potem – zni¿a g³os – ciasteczek spróbowaæ koniecznie, tych z wiœniami, specjalnoœæ zak³adu...
by³a wredna dla ciot. Przez ca³¹ komunê i d³u¿ej siedzia³a w przedsionku szaletu naburmuszona, w tej swojej recepcji, w fioletowym fartuchu za kolana, rozczochrana, herbatê ze s³oika zimn¹ pi³a, siorba³a, „siedzia³a”. Siedzenie to pewien sposób na ¿ycie. Dzwoni jedna do drugiej: – Co robisz? – A, siedzê... Albo: – Co siê bêdê trzy razy przesiada³a, wezmê se poci¹g bezpoœredni, mo¿e dro¿szy te dziesiêæ z³otych, ale wsiadam i do samego Lubiewa z dup¹ jadê, z dup¹ se siedzê wygodnie, pizdê wiozê elegancko... Wiêc ta Pisuaressa wywiesi³a sobie w pracy, na szybie, Najœwiêtsze Serce Jezusowe i jeszcze jak¹œ Matkê Boskê. Z tej pakamery mia³a widok w g³¹b kibla na pisuary, a kabin – ¿e by³y po jej stronie – nie widzia³a. Przysz³y dwie cioty, zamknê³y siê w kabinie. Potem ktoœ, to ona: – Proszê bardzo, najpierw dwa z³ote p³atne z góry, papier po prawej! Tak, pisuar te¿ p³atny, a rêce w cenie. Co? Do kabiny, to niech sobie papier toaletowy weŸmie, po prawej. No. – I siorbie. – Co? Zajêta? Jak zajêta? – Tu robi minê pt. „jeœli ja nie wstanê, to nic beze mnie nie umi¹” – wzdycha ciê¿ko, odstawia herbatê, wstaje i idzie do tej kabiny, wali piêœci¹ i tubalnym g³osem:
292
293
lubiewo_wyd3.p65
292-293
2005-04-16, 16:04
– Proszê opuœciæ ju¿ kabinê! Halo! Co siê tam dzieje? I tarabanienie. – Halo! Tarabanienie. – No coœ takiego! Halo, co tam siê wyrabia! Proszê natychmiast opuœciæ kabinê! Józek! – mia³a tam takiego pomocnika – Józek, dawaj no tu natychmiast zapasow¹ klamkê, zobaczymy, co siê tam wyrabia, no ¿eby dziesiêæ minut zajmowaæ kabinê! I tarabanienie. Tymczasem ca³a tajemnica polega³a na tym, ¿e kabiny by³y trzy, z czego jedna oczywiœcie mia³a napis „awaria”. Wiêc dwie. I te œcianki pomiêdzy kabinami koñczy³y siê tak na oko³o dwadzieœcia centymetrów nad ziemi¹. Wiêc cioty co zwinniejsze wchodzi³y oficjalnie do osobnej kabiny, ale pod spodem siê do siebie przeœlizgiwa³y (po tej mokrej, obszczanej pod³odze) i siê zabawia³y. A potem jeszcze musia³y do siebie wróciæ t¹ sam¹ drog¹. Przychodzi³a Anna, to od razu bra³a t¹ brudn¹ szczotkê ca³¹ w gównie i bau! wrzuca³a do kabiny obok, ciotom na g³owê. Takie ZOO. Raz jedna tak przechodz¹c zaklinowa³a siê pod œciank¹ dzia³ow¹ i ani rusz w ¿adn¹ stronê. A zapomnia³a siê zamkn¹æ w kabinie. To ta Pisuaressa chcia³a pod³ogê w kabinie zmyæ, otworzy³a drzwi i jak w tê ciotê nie machnie szczotk¹ i œcier¹, ca³¹ j¹ a¿ do œciany zamiot³a!
A zwykle to siedzi w tej swojej recepcji i tylko tak (to jest temat na ca³y monodram): – Kabina? Dwa z³ote, p³atne z góry, papier po prawej stronie. – Dwa z³ote? Czemu tak drogo? – Tak, bo to z myciem r¹k. – Tak, kabina dwa z³ote, p³atne z góry, papier po prawej. – ... – Bo z myciem ju¿ r¹k. – ... – Jak to wszystko pozajmowane? Gdzie jest moja klamka? – ... – Halo! Panowie! Nie siedzimy ju¿! Tarabanienie do wszystkich kabin. – Pan czeka! Niech pan tu wejdzie do mojej prywatnej kabiny – i otwiera³a jak¹œ lew¹ klamk¹ albo tajnym kluczem kabinê z napisem „awaria”. – Halo! Koniec tej sielanki! Ale co to za palenie? Ostrze¿enie: nie pali siê w toaletach papierosów, uprasza siê! – Co ma byæ? Kabina? Dwa z³ote, p³atne z góry, papier po prawej stronie. – ... – Bo z myciem r¹k! – Oj, panowie, wychodzimy, za chwilê pójdzie klamka w ruch! No, proszê mi tu nie spaæ, nie œpimy! Pan wychodzi? – tarabanienie. – Halo, a tam co u pana? Ju¿ gotowe? To szybko siê podetrzeæ, szybciej siê podcieraæ! Bo¿e, sami narkomani!
294
295
lubiewo_wyd3.p65
294-295
2005-04-16, 16:04
– Dzieñ dobry, Papier? Proszê, p³atne z góry, papier ma pan po prawej stronie... – Pan wychodzi? – Zaraz, co to jest? Zaraz, no ¿eby tak naœwiniæ, gdzie jest moja gruszka?! No, a pan? Co pan tu zostawi³? Przecie¿ ci ludzie nie maj¹ za grosz kultury! Gdzie jest moja gruszka? No ale ¿eby tak nabrudziæ! – Nie mam chwilowo miejsc. – O proszê – po dwóch do kabiny, artyœci! Proszê, wolne.
Z wierszy Flory Restauracyjnej Ja Ciota bêdê siê przejmowa³a ukrywa³a prosi³a o akceptacjê æwiczy³a na ulicy mêski krok znosi³a przytyki podkula³a ogon, gdy krzykn¹ robi³a minê zbitego psa, gdy zagwi¿d¿¹ garbi³a siê i przyspiesza³a kroku, gdy bekn¹ ubiera³a siê po mêsku, ¿eby siê przypadkiem nie obejrzeli p³aszczy³a przed tym ca³ym heterycznym sanepidem? A roœnie mi tu kaktus?! jeœli wywal¹ – nie warto by³o nale¿eæ opuszcz¹ – ktoœ tam zostanie wyœmiej¹, to znaczy, ¿e pieni¹dze wydane na ich piwa by³y stracone Odcedzê ich przez moje sito w tym, co zostanie, uwijê gniazdo
296
lubiewo_wyd3.p65
296-297
297
2005-04-16, 16:04
S@miec128, lat 30 i 32
Burza „Dalekie grzmoty – niebo w papiloty” Miron Bia³oszewski
Uch! Dwóch zdecydowanych, mêskich poszukuje suczki, która nas zabawi, pozmywa, wyli¿e buty, i za to wszystko dostanie kopa w dupê, jeœli chcesz s³u¿yæ i byæ poni¿anym, pisz do nas, szybko, t³umoku! Wypierdolimy ciê z bratcholem równo, a ty wydrutujesz nas z po³ykiem.
Dzisiaj ty, Paula, opowiadasz. Choæbyœ i nie chcia³a, ja by³am wczoraj. Ja nie bêdê codziennie pyska se zdziera³a dla twojej przyjemnoœci. Twoje, Paula, niedoczekanie. Bez ¿enady, ale dzisiaj ty. Zbiera siê ju¿ na burzê i chmury nachodz¹ od Œwinoujœcia, ale gadaj, zd¹¿ymy. To Paula robi znowu usta w dzióbek, jak Mischell, co o niej kiedy indziej. Tak, opowiem ci. Jedna mi mówi³a, wykszta³cona, stara. Co j¹ spotka³am, jak do Galerii Dominikañskiej, do Alberta sz³a, bo s¹ jakieœ przeceny, a ona biedna. To mi mówi³a, ¿e jedn¹ znan¹ pisarkê na pikiecie jeszcze w latach siedemdziesi¹tych widzia³a. O lasce sz³a, ³ysa. Zgadnij, któr¹ (œmiech). T¹, w³aœnie t¹. Nie przesadzaj, Paula. Przejazdem by³a tu, wstêgê w nowej szkole przecinaæ. I ta pisarka opowiada³a tej ciotce, a ona Pauli, jak to dawniej bywa³o, nie za komuny, tylko dawniej, za feudalizmu, czyli w Dwudziestoleciu i wczeœniej. Jakbyœmy tam mia³y. Lepiej, ni¿ z obcymi cywilizacjami. I niech mi nikt nie mówi, ¿e teraz s¹ najlepsze dla ciotostwa czasy, bo nie s¹. Raczej najgorsze. Bo co mi po tym, ¿e jest emancypacja, ¿e ten erotyzm mêski siê leje z ka¿dego pisma,
298
lubiewo_wyd3.p65
298-299
299
2005-04-16, 16:04
z ka¿dego bilbordu. Jak ja o byle co molestowanie bêdê mia³a. I co mi po tych gejbarach, piórach w dupie, jak ja z ciotami innymi tego przecie¿ robi³a nie bêdê, tylko z lujami, a niech mi ktoœ poka¿e luja w gejbarze (poza ochron¹). A tam byœ takich lujów mia³a pod sob¹. Dos³ownie i w przenoœni. Wszystko byœ im kaza³a. A dziœ polowanie na lujów to na dziesiêæ razy dziewiêæ dostaniesz po gêbie, a tylko raz w gêbê. No. To chodŸ, usi¹dŸmy tu i zapalmy po wiarusie, to ju¿ ci opowiem wszystko po kolei, jakbyœmy mia³y. Jest taka sztuka Janusza G³owackiego Kopciuch, co dziewczyny w poprawczaku sobie opowiadaj¹ na ³ó¿kach historie i siê identyfikuj¹. To i my mo¿emy. Wiêc jesteœmy ze œredniej lub wy¿szej szlachty. Z bogatszego ziemiañstwa. I mamy tak po trzydzieœci lat. Jest na ten przyk³ad... – Barok! – przerywam jej prosz¹co, jak te dziewczyny z Kopciucha wtr¹ca³y swoje do opowiadania. – Barok. Hrabina wysz³a z domu o wpó³ do dziesi¹tej. I pod perukami mamy malutkie pude³eczka z misternie wyrzeŸbionymi otworkami. I to s¹ te pu³apki na pch³y. W pude³eczku jest wacik nas¹czony miodem lub krwi¹ (miesiêczn¹, bo ¿adnej z nas nie chce siê nak³uwaæ) i wszystkie pch³y, z ca³ej sukni, z ca³ej peruki wchodz¹ do tej pu³apki. (Co jak Lady Pomidorowa raz dosta³a wszy ³onowych – komu siê to kochana
nie zdarzy³o – to tak¹ pu³apkê barokow¹ sobie robi³a i nawet s³oik z miodem przyk³ada³a, ale nic nie pomog³o, wszy to jednak nie pch³y, nie chcia³y do miodu). I wiesz, Paula, co jeszcze w tych siwych perukach mamy? Za³o¿ê siê, ¿e nie zgadniesz. Ma³e kwiaty powk³adane, fio³ki i lilie, a ka¿dy, ¿eby nie zdech³, w³o¿ony w ukryty wœród w³osów miniaturowy wazonik z wod¹! I mamy krynoliny, aby móc podczas uczty siedzieæ na misternie rzeŸbionym nocniku i sraæ. Tak by³o, mówi³a mi Arturzyca, ¿e po to te krynoliny wymyœlili. Jak jedna drugiej podpad³a, to jej do nocnika przed uczt¹ wpuszcza³a ¿yw¹ ¿abê, albo szczura. I wymyœli³y piegi, ¿eby zaklejaæ sobie pryszcze. I w ogóle nasze garderoby pe³ne s¹ domków, tajnych przejœæ, niczym gotyckie zamki. ¯e my w ka¿dej fa³dzie sukni mamy kochanka, albo buteleczkê z czymœ zatrutym, albo list, albo coœ innego bardzo ma³ego i rzeŸbionego. Rokokow¹ pu³apkê na komary. I tak siedzimy podczas tej uczty, na tych nocnikach, w tych gorsetach, œciœniête, ¿e ju¿ wszystko, co zjemy, od razu z nas wychodzi. Tak siedzimy i czujemy, jak pod peruk¹ wszystkie wszy id¹ centralnie do z³otego pude³eczka z miodem lub krwi¹. A jak mi siê nudzi, to sobie pudrujê piersi, ramiona, specjalnym puszkiem... – Dobrze, wiêc jest barok – Paula otula siê szalem i robi sobie z niego dekolt. Ju¿ ca³a jest w krynolinach, ¿yrandolach, turniurach.
300
lubiewo_wyd3.p65
300-301
301
2005-04-16, 16:04
Jest niedziela i my jedziemy linijk¹ z parobkiem, czekaj! Nie! Ty mieszkasz tak jakoœ o szeœæ wiorst ode mnie, w swoim dworku, a ja w swoim. I ja jadê w niedzielê na obchód, ekonom czy kto tam mi z tej linijki t³umaczy, ile ¿yta, ile pszenicy, a ja rêkê na skroniach, w koronkach, bo mnie g³owa boli. – Ale jesteœmy babkami, czy facetami? – Facetami, facetami. Biologicznie facetami. Ale mo¿emy siê bawiæ, ¿e nie. W ka¿dym razie – jesteœmy ciotami z baroku, no wyobraŸ sobie. – No. Pierwsze grzmoty za p³oty, zaraz lunie na dobre, chodŸ, Paula, po drodze do oœrodka bêdziesz mi dalej mówi³a... WeŸ nasz koc wytrzep z piasku, swoje buty weŸ w rêce i chodŸ, spadamy st¹d, bo tu za pó³ godziny bêd¹ wszêdzie pioruny wali³y. W to miejsce przeklête, jakby jednak grzech by³, tyle ¿e nikogo nie trafi¹. Ta woda, co w niej cioty stoj¹ nieruchomo i tylko krêgi odchodz¹, jak od kaczek, ta woda siê wzburzy. Zawyje. Ale my ju¿ bêdziemy siedzia³y przy kremie su³tañskim, przy wacie cukrowej, przy oran¿adzie z woreczka, przy wiarusie. Przez figle se na ciastka zajdziemy, a potem bêdziemy sobie obiecywaæ, ¿e ju¿ nigdy, nigdy. WchodŸ, Paula, do karety i spadamy w pizdu.
„Mój Janie, niech no Jan odwiezie mnie jeszcze do stajni, bo g³owa mi dziœ Ÿle robi”. – Tam ju¿ ja czekam w obcis³ym stroju, na czarno, w d¿okejce, ze szpicrut¹... – No ju¿, w baroku w d¿okejce... Ale czekasz. I teraz tak: wybieramy sobie dwóch ch³opców do koni... – Ale ja to bym bardziej chcia³a takiego jakby parobka... – Wybieramy jednego ch³opca i jednego parobka, i mówimy im tak: – A idŸcie tam do jeziora, do glinianki siê wyk¹paæ i zaraz mi tu w trymiga do pa³acu œmigaæ, a wyœwie¿eni jak do koœcio³a. – A oni czapki z g³ów i tak: – A to¿ panie, a to¿ my ju¿ na Wielkanoc k¹pane byli... – Nic nie szkodzi, mój Macieju, mój £ukaszu, do jeziora.
– No. I on mi tam t³umaczy, ten fornal, co i jak roœnie, ja taka znudzona, podpieram siê, ziewam, migrena itd. Mówiê mu w koñcu:
A my przez ten czas to ju¿ same nie wiemy, co ze sob¹ zrobiæ, ju¿ nam nozdrza drgaj¹, pierœ faluje, ju¿ nic, tylko sobie te cycki pudrujemy! Pudrujemy se! Jezu, jak pudrujemy, a¿ siê sypie! I peruki pudrujemy, a¿ pch³y dostaj¹ zaczadzenia! I jak perfumujemy, jak! Ale rozpylaczy, to ja ci powiem, Paula, wtedy nie by³o. Tylko my jedna drugiej w usta te perfumy ciê¿kie, wieczorowe bierzemy i tak jak przy prasowaniu siê kiedyœ zrasza³o, pluj¹c na siebie siê zraszamy! A¿ mówisz: g³upia, nie po oczach, bo mi ca³y puder sp³ynie! A jeszcze siê okrêcamy w tych krynolinach i okrêcamy, na lewo, na prawo, a¿ wszystko
302
303
lubiewo_wyd3.p65
302-303
2005-04-16, 16:04
z nich wypada. I brylantowe ró¿ne kolie na siebie wieszamy, kolczyki, wbijamy sobie w peruki szpile z szafirami, nak³adamy pierœcienie, wszystko, wszystko! A¿ byœmy siê ma³o nie pobi³y o ten najwiêkszy. I (bo stare ju¿ jesteœmy cioty, zapadniête, z poharatanymi szyjami i wisz¹cymi podbródkami) to se quasi szyje nak³adamy z plastiku czy z czego oni tam te quasi szyje robili. No, quasi szyje, nie czyta³aœ Przedwioœnia, jak siê dwie ciotki Wiktoria i ta druga na bal do Naw³oci w tych quasi szyjach wybra³y, aby po raz ostatni oczarowaæ œwiat swoj¹ urod¹? ¯e mia³y sztuczne dekolty z silikonu, tfu, wtedy jeszcze nie by³o silikonu, no z jakiegoœ sztucznego cia³a i dopiero na szyi aksamitka zas³ania³a miejsce, w którym to œwiñstwo siê koñczy³o? No. Wiêc w³aœnie takie stare, bogate, w tych œwiñstwach, z plamami w¹trobowymi na rêkach, w brylantach... A oni by siê k¹pali. To w koñcu ja bym siad³a na tronie i czeka³a. Co oni tam robi¹ tak d³ugo w tym jeziorze? Potopili siê?! Drugie grzmoty – z nieba koty. Leje, leje i s³oñce œwieci, zaraz nam jeszcze gejowska jakaœ têcza nad pla¿¹ wykwitnie, na znak przebaczenia od Boga! Mo¿e byœmy siê i same potopi³y tu, w tej wodzie, ¿eby nas w Szwecji na czystych ekologicznie piaskach znaleŸli? Bo leje coraz bardziej, a jeszcze daleko, dopiero zielone schody, co nad nimi nic poza lasem i jednym oœrodkiem Spo³em. A nie wiem, czy ci mówi³am, ¿e siê obsesyjnie bojê
piorunów. Od razu wiem, ¿e mnie sieknie. I w ogóle my wszystkie mamy ostr¹ nerwicê. Ta siê boi tego, tamta tamtego, a wszystkie w nocy Ÿle œpi¹ i w neurozê popadaj¹. Jezu, jaki huk, Paula, biegiem, biegiem! Zamknij siê na chwilê. A to zamknij na chwilê jadaczkê swoj¹! Patrz na te, jak czarownice rozczochrane, jak uciekaj¹, ma³o majtek nie pogubi¹, jak czarownice z Tesalii samej, albo prosto z gór Sierra Morena! Patrz, ale nie zatrzymuj biegu swego! Od rana w radio zapowiadali burze, trzeba by³o wczeœniej na kwaterê wracaæ! Mówili, pogoda, owszem, ale nie dziœ. Jezu, w nogê siê jeb³am! Nie mogê d³u¿ej. Biec. By³o paliæ? – I przychodz¹ tacy wyœwie¿eni do nas, ale ¿eby siê nie spoufalali, to nie byliby przyjmowani w tej sali, gdzie ksiê¿na Lubomirska, tylko w takiej gorszej, gdzie siê ekonomów przyjmuje. – W palarni fajek. – W palarni. – I nie podamy im niczego w naszej rodowej porcelanie Baranówka, najwy¿ej w jakimœ Æmielowie. – W Æmielowie, g³upia, bêdziesz dawa³a? – Chyba ciê pojeba³o, a w czym ty im chcesz podaæ, no? W glinianych kubkach z Cepelii? ¯eby potem na wsi opowiadali, ¿e w pa³acu u margrabiny de Merteuil jak w ch³opskiej chacie ¿r¹?
304
lubiewo_wyd3.p65
304-305
305
2005-04-16, 16:04
– No i masz – po¿ar³y siê, w czym podaæ ch³opom! – I tak by siedzieli, ale sami by siê wstydzili zapytaæ, czemu to pañstwo ich zaprosi³o i na pañskie sto³y prowadzi, dopiero wódka by im gêby rozwi¹za³a. I by w koñcu zapytali: – Ale ¿eby tak pañstwo nas zaprasza³o, dla jakiej to przyczyny, wielce szanowny pon nas zaprosi³? – A ja bym mojemu odpowiedzia³a: – A ¿eby mi £ukasz plecy umyli – i bym siê wygiê³a maksymalnie w paragraf. Wziê³abym go do wanny... – W baroku siê nie myli, tylko przypudrowywali plamy, a jak brzydko pachnia³o, to perfumowali, a jak plama, to zamalowywali albo wywabiali... – No przecie¿ to siê ju¿ od dawna nie dzieje w baroku, tylko póŸniej. Ju¿ s¹ wanny! Wiêc nasypa³abym do wanny tych wszystkich soli, co je z Baden-Baden naprzywozi³am i co on nie wie, do czego s³u¿¹, rozebra³abym siê, quasi szyjê postawi³a obok wanny wraz ze sztucznym dekoltem i do wody bym wesz³a w samych tylko koronkowych majtkach, a on by tak sta³ z rêkami splecionymi za sob¹... – A ja? – Co: ty? – A ja, co bym w tym czasie robi³a? – Ty? – Paula myœli – Ty zosta³aœ ze swoim w pokoju i musisz coœ innego wymyœliæ... Bo ja teraz bym tak mojemu powiedzia³a:
– Wiecie, mój £ukaszu, jak tak zamkniecie oczy, to se wszystko cz³ek mo¿e wyobraziæ, nawet, ¿e z bab¹... I bym go po chamsku rozebra³a, mu te wszystkie jakieœ lniane proste szmaty zdar³a i w³aŸ mi tu do wanny! – Laskê to pierwszy raz by zobaczy³, jak siê robi. A jeszcze by siê mnie potem dopytywa³, co i jak, czy ksiêdzu plebanowi na spowiedzi mówiæ o tym, czy nie, to ja: – A czy ksi¹dz proboszcz mówili na kazaniu co o ch³opach? A to nie mówili, to znaczy, ¿e z ch³opem to nie grzech! Ale ¿ebyœ mi siê nie wa¿y³ plebanowi gadaæ, bo bez ³eb wywalê! Na zbity pysk! – A zreszt¹ – nawet jak by powiedzia³, no to przecie¿ ksi¹dz... (nie mrugaj do mnie, Paula). To¿ to jak w rodzinie... Jak oni wszyscy w karty razem grali... No i pamiêtasz u Gombrowicza w Ferdydurke – k³opot by³, bo chcia³ siê „pobrataæ”, ale gdyby chcia³ seksu z parobkiem, to to siê mieœci³o idealnie w konwencji pañskich fanaberii... – Wszystko by wygada³. – W³aœnie ¿e nie. Poszed³by rano do domu, matka w cha³upie, we wsi chleb kroi. Taka wiesz, kobieta horyzontalna, taka z Ch³opów. Wiêc ogieñ siê pali na palenisku, ona wkurwiona, patrzy spod oka, ten chleb wielki taki bochen kroi i: – Gdzie by³eœ? Ca³¹ noc we dworze? – A tak, pon na ca³¹ noc we dworze z drugim ponem mnie i £ukaszów zatrzymali... – Gadaj, co tam robi³eœ, do roboty byœ siê lepiej wzion!
306
307
lubiewo_wyd3.p65
306-307
2005-04-16, 16:04
– Kiedy mi nijak gadaæ o tym... To ona ju¿ brwi marszczy, zroœniête, ju¿ ledwo nad sob¹ panuje: – Gadaj, bo bez pysk dam! – E, kiedy to ja nie wiem... – Mów! Bo kija wezmê... – Pon kazali do siebie jak do baby, i ¿eby mu plecy myæ... To ona by ten nó¿ od³o¿y³a i podlecia³a do niego: – Jak ciê zdzielê, nasienie, jak ciê zdzielê, ¿ebyœ mi siê nie wa¿y³, ty g³upi, g³upi, o panu naszym dziedzicu takich rzeczy gadaæ, ty g³upi jednak jesteœ, a to¿ my u niego wszyscy siedzimy, a tu przednówek siê zbli¿a, a star y jak robotê straci przy wywózce, a przy kartoflach, a to¿ to wszyscy jak te komornice skoñczymy bez ciebie, bo tobie muchy w g³owie latajo! ¯ebyœ mi o naszym panu takich œwiñstw nie wa¿y³ siê gadaæ i to przed wykopkami! – No. I teraz weŸ to, kochana, na jedn¹ szalê, a na drugiej postaw se te twoje gejbary... Jezu, jak leje, Paula, chodŸ, schowamy siê tu, do oœrodka Spo³em, na te wszystkie galaretki luksusowe, wyborowe, prosto z lodówki, na te napoje firmowe, leje, leje, ale wyleje siê i przestanie, na jutro piêkn¹, piêkn¹ pogodê zapowiadali w radiu Zet i ju¿.
Telefony w ¿yciu Pauli Dr-dr-dr! Dzwoni Anna: – Paula, co siê dzieje, ca³a Polska grzmi! – Co siê sta³o?! Tylko krótko, bo do opery na Carmen siê wybieram... – Twoje listy do Michaœki i jej do ciebie luj jeden znalaz³, ukrad³ ci i opublikowa³! – Co?! – Wszystko, wszystko, coœcie siê wyg³upia³y, opublikowane! Ludzie siê wszystkiego dowiedzieli! Ale jaki los spotka³ Michaœkê! Najpierw j¹ wywalili ze wszystkiego, z czego j¹ mogli wywaliæ, z Uniwersytetu, wszystkie pieni¹dze jej zabrali, ale co gorsze, tr¹d jakiœ na ni¹ naszed³! Oko straci³a, pó³ twarzy ma w b¹blach, pewnie ta choroba siê jej odnowi³a... Michaœka tej nocy do Szwajcarii na powrót uciek³a, do Zurychu. Powioz³a ze sob¹ rodzinne srebra i brylanty. Pozostawi³a morze d³ugów, nie rozliczy³a siê z pieniêdzy, podatki nie pop³acone... Ale w drodze przez Cyganów jej dyli¿ans zosta³ napadniêty, chcieli j¹ porwaæ do haremu, ale gdy tylko czarn¹ woalkê jej uchylili, a promyk ksiê¿yca na to, co z jej twarzy zosta³o, pad³, szpetot¹ jej wielk¹ przera¿eni za czarownicê j¹ wziêli i utopiæ chcieli w jednym ze szwajcarskich jezior. Sama Michaœka wszystko to mi przez komórkê opowiada³a! Bo tam by³y dalsze przypadki, du¿o by mówiæ, doœæ, ¿e Michaœka nie do Zu-
308
lubiewo_wyd3.p65
308-309
309
2005-04-16, 16:04
rychu, a do Ruletenburga pieszo dosz³a i tam teraz gra w Black Jacka na automatach i w ruletkê – zbiera na operacje plastyczne! Do kraju – mówi – nie wróci ju¿ nigdy i z pisaniem koniec. – Co?! Ze mn¹ do opery mia³a jechaæ, w³aœnie siê dziwi³am, ¿e siê spóŸnia! – No! Michaœka ju¿ w Ruletenburgu! A i ty nie idŸ do opery, bo ca³y Wroc³aw ju¿ mówi wy³¹cznie o tym jednym! To ciebie tam wygwi¿d¿¹! Natychmiast do Michaœki, bierz tylko, co warte zabrania, ka¿da chwila siê liczy! Szybko w Hrobot Reisen, masz odjazd o ósmej spod Hotelu „Wroc³aw” i do Szwajcarii! Wszystko, wszystko, coœcie siê wyg³upia³y, wszystko ludzie siê dowiedzieli! Wszystko, Paula, wszystko! – Ha! Ha! Ha!
310
lubiewo_wyd3.p65
310-311
311
2005-04-16, 16:04
lubiewo_wyd3.p65
312
312-313
2005-04-16, 16:04
313
lubiewo_wyd3.p65
314
314-315
2005-04-16, 16:04
315